MiKo pisze:Fereby,
To nie o to chodzi czy Fletcher i Sherman się lubili czy nie (lub też jakie bzdury wypisuje się do dzisiaj o Fletcherze) tylko, że obaj rozumieli konieczność przejścia z taktyki rozproszenia lotniskowców do taktyki koncentracji. Coś czego długo nie mógł pojąć Halsey.
Fletcher także - patrz Zachodnie Wyspy Salomona.
W 1941 roku koncentracja lotniskowców nikomu w US Navy nawet do głowy nie przyszła. Z przechwyconych dokumentów poległego pod PH japońskiego lotnika wynikało, że atak został przeprowadzony przez formację nazywaną Kido Butai składającą się z 6 lotniskowców. Wywiad oczywiście nie dał temu wiary sądzą, iż pod PH były tylko 3-4 lotniskowce - pozostałe osłaniały operację. Inaczej byłoby to zbyt ryzykowne.
Wprost przeciwnie - to byłoby bardzo sensowne. Wyznaczenie dwu lotniskowców do osłony czterech pozostałych, byłoby rozwiązaniem dość "przyszłościowym" - to bardzo sensowny podział "zadaniowy", mniej więcej taki jak postulował Chennault dla lotnictwa Armii. Daje bardzo duże możliwości obronno-zaczepne i niezłą elastyczność.
Podczas Midway Nimitz sądził, iż Kido Butai będzie zgrupowany w dwóch zespołach - jeden atakujący wyspę, drugi osłonowy. Ponieważ tak właśnie zrobiliby Amerykanie.
To także wynikało z bardzo sensownych założeń. Warto zauważyć, iż coś podobnego postulował w swej książce Fuchida.
W pierwszych miesiącach wojny tworzono zespoły maksymalnie do dwóch lotniskowców, a i tak starano się utrzymać dystans 25-50 mil morskich pomiędzy nimi. Dopiero podczas inwazji na Guadalcanal Fletcher utworzył zespół trzech lotniskowców.
Po czym wrócił do koncepcji trzech oddzielnych, jednolotniskowcowych grup w zespole.
Pomiędzy wrześniem 1942, a kwietniem 1943 przez US Navy przetoczyła się debata na temat taktyki użycia lotniskowców. 24 września, miesiąc przed tym gdy Fletcher dowiedział się, że już nie wróci na lotniskowce, przesłał do Nimitza analizę nowej taktyki użycia lotniskowców.
Ta dyskusja toczyła się od początku wojny i tak po prawdzie nie nabrała wtedy szczególnie siły. Rzeczywiście, przeciwników jakby bardziej mieszano z błotem, ale raczej chodziło o wywalczenie sobie stołków na planowaną właśnie ofensywę na Wyspy Gilberta i Marshala. Usiłowano przekonać do określonych działań Departament Marynarki. Szczególnie ostro walczył Towers (pragnął zostać dowódcą floty grupującej wszystkie lotniskowce), ale za aprobatą Kinga (wyjątkowo znienawidzony w kręgach "lotników") Nimitz rozbił spoistość jego frakcji, mianując paru najzagorzalszych stronników Towersa na stanowiska dowódcze ("punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia"). Potem dobił ich Spruancem. Oczywiście zaczęły się wtedy oskarżenia, że "gang z Augusty", przejął władzę we flocie (oczywiście wyciągnięto Richardsona), ale King i Knox postanowili je puścić mimo uszu.
Wraz z wzrostem wyszkolenia pilotów,
Które zdaniem Nimitza akurat drastycznie się pogorszyło.
samolotów, taktyki przechwytywania, naprowadzania i przede wszystkim radaru, możliwe stało się korzystanie z dobrodziejstw koncentracji, bez przedwojennych lęków o możliwości jednoczesnego zaskoczenia kilku lotniskowców.
Szkopuł w tym, że te "lęki" wynikały z potwornych zaniedbań i zadufania w sobie "lotników". W 1940 było już oczywistym, że radiolokacja stanie się istotnym elementem walk powietrznych, tak na lądzie, jak na morzu. Było jasnym, że wkrótce radary trafią na pokłady okrętów, co najmniej tych większych (czyli też lotniskowców). Co więcej Armia prowadziła już zaawansowane prace nad zainstalowaniem radarów na pokładach samolotów. Co zdumiewające, w 1940 w US Navy zaczęto się zastanawiać nad zainstalowaniem na okrętach podwodnych prostych radiolokatorów, pozwalających wykrywać samoloty. Powiem więcej, w 1941 rozpoczęto prace studialne nad zainstalowaniem aparatury radarowej (służącej wykrywaniu okrętów) na wielkich łodziach latających Marynarki (PBB i P4Y) i rozpatrywano koncepcje taktyczne działań takich właśnie łodzi. W tym kontekście zaniedbywanie elementu radiolokacji w działaniach myśliwskich US Navy (Armia miała już bardzo sensowną koncepcję - przedstawiono ją choćby podczas zamawiania wspomnianego P-47), jest kompletnie niezrozumiałe.
Ostatecznie latem 1943 roku powstała koncepcja kilku rozproszonych TG składających się z 3-4 skoncentrowanych lotniskowców, które w zależności od sytuacji mogły być łączone lub też wykonywać samodzielne zadania.
Podobno powstała ona w sztabie floty w Pearl Harbor, a jej głównym autorem i promotorem był Spruance (teoretyczne "sekretarz" Nimitza, w praktyce jego najbardziej zaufana osoba, decydująca kto może stanąć przed obliczem Głównodowodzącego, w trakcie tych 4-5 godzin, w trakcie których tamten pracował, a nie strzelał, czy grał w podkowy). Co do Fletchera - w sztabie miano stwierdzić iż jego pomysły są przestarzałe i właśnie... nie odpowiadają nowoczesnemu polu walki, z radiolokacją, zapalnikami zbliżeniowymi, etc. Nimitz uznał, że Fletcher to "wspaniały oficer, który naprawdę wiele zrobił dla kraju", żałował iż nie może mu zaoferować stanowiska, które "odpowiadałoby by jego umiejętnościom i oddaniu Narodowi", po czym... posłał na średnio istotne stanowisko. Nie miał najmniejszego zamiaru wzmacniać frakcji Towersa.
--------
Co oo pomysłu atakowania od tyłu zespołu. Ja raczej nie jestem ekspertem od taktyk stosowanych przez op., ale jak dla mnie to nie ma najmniejszego sensu.
Nie od tyłu - ze skrzydła. To najlepszy możliwy sposób, jeśli twoja prędkość podwodna jest mniejsza od prędkości marszowej zespołu, a prędkość na powierzchni większa. Można wypracować zdecydowanie lepszą pozycję, niż przy konsekwentnym przebywaniu w zanurzeniu. Oszczędza się również akumulatory, co podczas kontraataku może mieć naprawdę kluczowe znaczenie.
Mapka dla przypomnienia:
Po pierwsze - taka taktyka jest możliwa do zastosowania tylko w nocy.
Nie, również w dzień, przy słabszej widoczności. Takie warunki naprawdę często panują na morzu.
Czyli rozumiem, że w dzień to samo ustawienie okrętów jest już szykiem przeciwko op?
Jeśli niszczyciele posiadają radar, jest niezłe także w nocy. Jeśli nie posiadają, w nocy jest bardzo kiepskie, a dzień przy dobrej widoczności, zaledwie dostateczne, słabo chroniąc jednostki z boków zespołu (a także flanki, o ile jest on rozwinięty dalej w tył). Co więcej, przy słabości hydrolokatorów amerykańskich w połowie lat 30., byłoby możliwe zejście w głębokie zanurzenie, przepuszczenie niszczycieli "górą", po czym wyjście na peryskopową w centrum zespołu. Ten szyk nie wygląda mi na przedwojenny z jednej przyczyny - ma nieźle "załatane" dziury hydrolokacji pod niszczycielami (asdic niszczyciela nie mógł wykrywać celów "pod kilem"). Z wagi problemu tak naprawdę zdano sobie sprawę dopiero w 1942 roku.
Po drugie. Jeżeli op ma gonić zespół przy różnicy prędkości 3-4 węzły do dystans zmniejsza się bardzo powoli, czyli op pozostaje w pobliżu zespołu przez długi okres czasu - narażając się oczywiście na niebezpieczeństwo.
Przy braku radiolokacji, to niebezpieczeństwo jest ograniczone. Co więcej, atakowanie okrętów wojennych jest zadaniem dość niebezpiecznym - równie dobrze można powiedzieć, że przecież najbezpieczniej jest posłać na dno któryś z tych niszczycieli w ariegardzie.
Po trzecie. O ile 20 w. to całkiem normalna prędkość dla zespołu okrętów wojennych to prędkość 24 węzły dla op jest bym powiedział zabójcza -długotrwałe przeciążenia maszyn przy koszmarnym zużyciu paliwa.
To zależy. Tak się składa, że rozwijanie 20 węzłów powodowało wtedy bardzo poważne ograniczenie skuteczności hydrolokatorów. W 1943 roku za prędkość graniczną uważano 17 węzłów (problem udało się rozwiązać dopiero po zastosowaniu urządzeń holowanych za okrętem). Wcześniej była ona mniejsza. Przy 25 węzłach niszczyciel praktycznie nie "słyszał" wroga - szumy i wibracje z maszyn.
Powiedzmy, że op dochodzi jednak od tyłu do zespołu.
A dlaczego nie miałby zająć pozycji tuż za ostatnim niszczycielem ariegardy i atakować ze skosu od czoła?
Strzał za odchodzącym zespołem jest zawsze niekorzystny i z definicji raczej nie ma sensu. Więc op musi wyprzedzić zespół na trawersie w dużej odległości - by nie zostać zauważonym (płynie przecież na powierzchni).
Bez radiolokatorów? Niewielkiej - jak wykazały testy, można podejść nawet mniej niż na milę. Przypuśćmy że to dwa kilometry - przy zasięgu torped Mk XIV - trochę ponad 3500 m (szybka), wystarczy podejść w zanurzeniu około 500 m i czekać aż obiekt ataku sam podejdzie bliżej. Japończycy mieliby łatwiej - zdecydowanie większy zasięg torped i ponad 50 węzłów.
Następnie zawrócić i podchodzić z boku, już w zanurzeniu więc znacznie wolniej.
A po co zawracać? Nadal płynie się w wynurzenu, kierując się na niszczyciele, tyle że pod pewnym kątem. Nadal utrzymujesz bezpieczną odległość, od jednostek ariegardy, ponieważ jest ona półkolista. Niszczyciele i ich kliwatery, do pewnego stopnia cię "ekranują", zlewając się obserwatorom na okrętach w kolumnie. Przy nikłym wyszkoleniu Amerykanów przed wojną do działań nocnych (z czego zdawano sobie sprawę), ma się wielkie prawdopodobieństwo uzyskania dobrej pozycji - zdecydowanie większe niż przy marszu podwodnym. Jeśli odległości są takie jak na rysunku, nie trzeba nawet wchodzić za ariegardę.
Zanim dojdzie na odległość strzału zespół pewnie go wyprzedzi i znowu musi strzelać za odchodzącym celem.
Przy tej prędkości i ustawieniu? Na boczne jednostki wychodzi się bez trudu od przodu, stosunkowo szybko. Na te bardziej od czoła, trzeba wykorzystać pokaźne "martwe pole" wyznaczone zasięgami obserwacji wzrokowej ariegardy i kolumn.
Wszystko to przy założeniu, że op nie chce przejść przez linię jednostek eskorty. Według mnie skuteczność ataku musi jednak zakładać prześlizgnięcie się pomiędzy jednostkami eskorty.
W dzień? Bezwzględnie tak! W nocy wariant z obejściem jest mniej ryzykowny.
Wtedy op może podejść do ciężkiej jednostki w ciągu krótkiej chwili, strzelając do nadpływającego celu, kiedy zsumowana prędkość nie daje szans na skuteczny unik.
Tyle że może nie zdążyć wyjść z zanurzenia, ewentualnie zostać wykrytym podczas wynurzenia. Nocny marsz na powierzchni jest zdecydowanie mniej ryzykowny.
Im gęstsza "sieć" niszczycieli z przodu zespołu tym op trudniej się prześlizgnąć Stąd w szyku przeciw op zawsze występuje koncentracja jednostek eskorty z przodu zespołu.
To zależy od ustawienia niszczycieli, zaręczam ci że ilość wcale nie musi przechodzić w jakość. Niszczyciele też mogą sobie przeszkadzać.
W przeciwieństwie do szyku przeciw samolotom, które w każdej chwili mogą zaatakować z dowolnej strony. Czyli w przypadku mapki z Lipińskiego od tyłu.
Jak wykazały doświadczenia US Navy z połowy lat 20, przeciw samolotom najlepiej sprawdza się szyk okrężny. Wyjątkiem jest przypadek, w którym wiesz z której strony zaatakują samoloty - wtedy szyk z Lipińskiego nieźle się sprawdza. Natomiast jeśli niszczyciele dysponują radiolokatorami, a działa przeciwlotnicze zapalnikami zbliżeniowymi, to znakomity szyk przeciw okrętom podwodnym i nawodnym oraz niewielkim atakom lotniczym (to pierwsze i ostatnie pod warunkiem utrzymywania prędkości w zakresie 10-20 węzłów). Oczywiście samoloty należy odpierać na dalekim przedpolu - tę tezę Chennaulta nawet US Army Air Force przyswoiła sobie dopiero podczas wojny.
To co widać, jest skalą mikro i "młotem o krótkim trzonku", Ozawa to skala makro i "młot o długim trzonku". "Obuch" był tu niestety zbyt krótki, więc nie mógł być skuteczny.
Fereby