Moi drodzy Panowie, i ta, i ta wartość jest prawdziwa.
Bo Boforsy na Orle i Błyskawicy mialy niewiele wspólnego z lawetą Mark 1, już nie mówiąc o Hazemeyerze. To były proste, lekkie lawety z napędem ręcznym i bez żadnych wyrafinowanych układów celowania, tylko "muszka i szczerbinka

". Daleko im było do uzbrojenia typów
Fletcher czy
Iowa, współpracującego z odrębnym dalocelownikiem żyroskopowym systemu Drapera. Ongi byłem pod wrażeniem "genialności rozwiązania" uzbrojenia plot
Orła. Byłem, póki nie zobaczyłem na Youtubie oryginalnego filmu ze strzelań ćwiczebnych w Wielkiej Brytanii w 1940 roku. Gdzie widać, jak ładowniczy omalże włazi na plecy strzelcom, by wcisnąć kolejną "łódkę" z czterema nabojami do podajnika. Parafrazując Stanisława Lema "
celność, szybkostrzelność — jeden kryminał"

. Amerykanie zakładali, że pomost lawety dwudziałowej musi mieć co najmniej 4,3 metra średnicy, by skutecznie i bez zakłóceń obsługiwać działka, a obsada (dowódca lawety, operatora celownika, operatorzy obrotu i podnoszenia, ładowniczy, wręczyciele) liczyła łącznie bodajże dziewięć osób. W studzience działka na
Orle nie wiem, czy było dwa metry miejsca

. No i to strzelanie "na oko", bez wspomagania tachimetrycznego, w dodatku z równoczesnym machaniem korbami napędu... Reasumując, podobnie jak cały
Orzeł, ten chowany Bofors był lekkim przerostem sanacyjnej formy nad sensowną strategicznie i taktycznie treścią. Miało to rozwiązanie sens w połowie lat 30-tych, ale nie w 1940 roku.
No, ale za to było lekutkie, przyznaję.
