Trochę mam wrażenie odjeżdżamy od tematu Dunkierki ale to trochę nudnawy okręt. Co w zasadzie zrobiły Strasburg i Dunkierka poza tym, że zatonęły. W sumie to dały nam trochę materiału do analizy zachowania francuskiego pancerza pod wpływem gradobicia 15'' pocisków i nic poza tym
No jeszcze analiza przerwania grodzi torpedowej Dunkierki przy pomocy oddalonej eksplozji 1,5 tony TNT, która z czasem urosła do kontaktowej eksplozji 4 ton TNT i nie przerwania grodzi
Może gdyby ten pierwszy zatankował do pełna w Norwegii, mógłby zatoczyć wtedy szerszy łuk po Atlantyku. Wtedy nie pomogliby lotnicy z Ark Royal. Bądźmy szczerzy, Tovey wyraźnie meldował że może prowadzić pościg do 8:00 ze względu na zapas paliwa a nie dlatego że jego przeciwnik miał wkrótce dostać „parasol lotniczy”. Krótko mówiąc, mały zapas paliwa na pancernikach typu King George V (jakkolwiek nie tylko) rozkładał jednak operację.
Nadal nie rozumiem jak.
Tovey szedł pełną prędkością. Szybciej nie mógł, nie ze względu na brak paliwa.
Zawrócić musiał, bo przeciwnik miał dostać osłonę lotniczą, a nie dlatego, że musiałby wystawiać żagle.
PoW po zerwaniu kontaktu z Bismarckiem też jeszcze go szukał tak ze 12 godzin. Jakoś od razu do bazy nie wracał.
A czy lotnicy by pomogli, to nie wiadomo. Jeśli by uzyskali takie samo trafienie, to by pomogli. W tym stanie co był Bismarck po tym trafieniu, to wystarczyły R-ki.
Albo by je Niemiec zatopił ( jakby było tych R-ek dużo, to mogłoby amunicji zabraknąć

) albo mogiła.
A bez lotników to nawet Incomparblem by w tamtej sytuacji nie dogonili.
Anson chyba brał nieco więcej paliwa.
Podczas wojny cała czwórka miała zwiększone nieco zbiorniki paliwa. Z tych 3,5 tysiąca z ogonkiem do 4,2 tysiąca z ogonkiem ( PoW już wtedy stał się okrętem trwale podwodnym, więc go już nie modyfikowali

)
Z Bissem było na styk i trochę mniej szczęścia ze strony synów Albionu, a PoWa to by holowali do portu. Nie daj Bóg, a zaliczyliby jakieś trafienie w zbiorniki i by się wylało z paręset ton
Jak wspomniał Joggi – zbiorniki się przebiły, plama się ciągnęła. Jak ja wspomniałem, po zerwaniu kontaktu z Bissem PoW jeszcze kręcił się po morzu z dużą prędkością przez ~12 godzin poszukiwań, a potem jeszcze poszedł sobie do bazy. Bez żagli, ale na miejscu paliwa miał 0,0 nic. Jakby było źle, to wystarczyło szukać parę godzin krócej.
W życiu też pewnie dałoby się jeździć samochodem ze zbiornikiem paliwa 15litrów i jakby ktoś sumiennie lał do pełna to pewnie nigdy by mu nie zabrakło, ale jakoś tak jest, że daje się te 60+ litrów, żeby móc w spokoju przejechać 800km.
I owszem. W swoim czasie jeździłem sobie zgazowaną Nubią. Trzeba było tankować co jakieś 300-350 km. Przejechanie na baku gazu 400 km to był sukces. Jak się kręciłem blisko Warszawy to nie miałem z tym problemu ( poza tym, że czasem trzeba było tankować 2x dziennie ). Jakoś nie przeszkadzało to żyć. Ale jak się pojechało na za..... to nagle ten zasięg zaczynał doskwierać.
Nie wiem czemu nie zaprojektowali okrętu pod 5000ton paliwa, jakby trochę pokombinowali na deskach kreślarskich to okręt nie wyszedłby ani przeciążony, ani specjalnie wolniejszy. Zwłaszcza, że przecież zapasy paliwa nie wliczały się do wyporności "traktatowej", więc nie trzeba było znikąd odejmować masy.
Bo nie było cudów.
Na papierze okręt mógł być niby taki sam, ale w rzeczywistości nie.
Już 3,5 tys ton paliwa to jakieś 10% masy okrętu ( trochę mniej jak liczyć masę okrętu z paliwem ).
Zwiększając tą nasę do 5 tys masz już ze 15% masy całego okrętu.
A teraz wyobraź sobie że masz samochód w którym bak mieści paliwo o masie 15% masy samochodu.
To dla Poloneza będzie jakieś 180 kg. Czyli ile? 200L?
Odczujesz to na kierownicy, pojemność samochodu się zmniejszy. A jak się nie zmniejszy bo wystawisz zbiorniki na zewnątrz to opory się zwiększą.
Jak sobie taki pancernik zatankuje więcej
To że wielkość zbiorników paliwa nie miała znaczenia, bo paliwo się nie wliczało do wyporności to nie prawda.
Ale jak tak patrzę, to wychodzi że się natrząsam z projektantów USA.
Trochę nie tak.
Owszem mogę się trochę natrząsać ze szczegółów – jak np. wtedy kiedy projektanci USA natrząsali się z durnych Angoli, że ich osprzęt jest ciężki, gruby, toporny i jak siekierą ciosany.
A Amerykański taki wzniosły delikatny i wysublimowany.
Jak się popływało chwilę na Morzu Północnym to się okazało, że taka toporność jest jak najbardziej na miejscu, bo jakoś tak zapobiega samoczynnemu demontażowi sprzętów przez wodę.
Natomiast jeśli chodzi o ogół, to nie tak.
Projektanci dostali wymagania, coby umieścić na okręcie określone uzbrojenie, dać mu określoną strefę bezpieczeństwa, określoną odporność na torpedy, do tego zapas amunicji po 140 pocisków na działo i paliwa na przepłynięcie Pacyfiku wzdłuż i w poprzek na jednym baku.
Żeby było łatwiej to całość mieli zmieścić na 35 tys ton, a okręt nie mógł być ani dłuższy niż ileś, szerszy niż ileś nie zanurzać się głębiej niż ileś i nie mieć nadbudówek wyższych niż ileś.
No to co zrobili?
Możliwie ciasny i zwarty okręt o dużej pojemności wewnętrznej jak na te wymiary. Dla uzyskania zasięgu, optymalizowany pod kątem oporów przy kilkunastu węzłach.
Cudów nie ma, nie mieli innego wyjścia, albo nie spełnili by wymagań projektowych.
W efekcie mamy wymagania niemal idealnie pasujące do statków handlowych.
Nie sądzę, żeby zachowanie jednostki na fali takie samo jak statku handlowego budziło jakieś zdziwienie.
W końcu statki sobie pływają po wodach w miarę możliwości łagodnych, jak mogą to sztormy czy tajfuny omijają, a jak się nie da, to ustawiają się dziobem do wiatru i przeczekują, bo inaczej może być źle.
Dokładnie jak traktatowe pancerniki USA. Dziwić to nie powinno, wręcz przeciwnie, było to coś czego trzeba było oczekiwać.
Jeśli pretensje do kogoś – to do tego co wymyślał takie kretyńskie wymagania.
A teraz pytanie czy taka charakterystyka była wadą.
No cóż – myślmy realnie. Mimo buńczucznych zapowiedzi, w okresie międzywojennym flota USA była robiona przeciw Japonii.
Wojna z kimkolwiek w Europie była mało prawdopodobna. Jak się zrobiła możliwa z Niemcami, to wcześniej Niemcy by wojowali z Anglikami. Biorąc pod uwagę różnice we flotach UK i Niemiec, to ciężkich okrętów do Europy nie trzeba było posyłać. A w każdym razie nie wszędzie i nie zawsze. Zawsze można posłać na południe tam gdzie jest spokojnie, a północ gdzie jak wiadomo pływać się nie da – pozostawić topornym brytyjskim pomyłkom.
A na Pacyfiku to wiadomo. Pogoda taka, że pierwsi Europejczycy tak się zdziwili, że nazwali ten ocena spokojnym. Chyba nie przez przypadek.
I czego się spodziewali Amerykanie po swoich działaniach?
- Dłuuuga podróż przez Pacyfik. Może być z prędkością kilkanaście węzłów – kogo to obchodzi?
- Relatywnie krótkie starcie ( oczywiście zwycięskie dla USA )
- Dłuuuga podróż z powrotem.
Przy czym warto sobie uświadomić kilka spraw.
Prędkość jest bardzo istotna w wymiarze „strategicznym” - cudzysłów nie przez przypadek, toż to żadna strategia – pozwala szybciej znaleźć się w danym miejscu. Przypadek Bismarcka – 1-2 w mniej i by Anglicy go nie przechwycili, tak jak Amerykanom nie udało się przechwycić Isówek pod Leyte.
Prędkość ma też znaczenie w bitwie jeśli jeden z przeciwników chce wiać.
Natomiast jeśli obydwie strony chcą walki, to nie ma ona większego znaczenia. 2-3 węzły w te czy tamte niewiele ważą jak okręty wymieniają się kilkuset kilogramowymi uprzejmościami i mają zamiar nadal to robić.
Amerykanie wiedzieli, że Japończycy nie będą unikać starcia. Przynajmniej do czasu.
Jeśli będą unikać, to już sama obecność amerykańskich pancerników burzy ich plany. Nawet nie muszą strzelać choćby raz. Wygranie wojny bez strzelania – to jest coś.
A jak Japończycy będą chcieli rozwiązać problem amerykańskiej battleline? Ano będą musieli wejść pod ogień dział. Wtedy czy ta battleline idzie 24, 26 czy 30 w, ma drugorzędne znaczenie.
A pogoda?
W przewidywanym rejonie to będzie albo tajfun albo morze płaskie jak stół.
W tajfunie nie walczymy ( choć jakby taki Yamaciak sobie wpłynął w środek ugrupowania USA, to mogłoby być niemiło, ale szansa na to marna ).
A w tym drugim przypadku kadłub statku całkiem nieźle się sprawdza.
Ot okręty przystosowane do tego teatru działań.
Potęgi papierowe sprawdzające się przy idealnej pogodzie, pod którą były robione.
Jak dać im choćby małą falę to kicha, ale tego się spodziewano.
Zresztą nie pierwszy raz. Staruchy to mogły wystrzelić przy idealnych warunkach tak z 10 salw, bo potem załoga musiała odpoczywać „many more minutes” i to leżąc na podłodze i łapiąc powietrze jak ryby wyciągnięte z wody, żeby kolejny pocisk wytargać z komór amunicyjnych. ( patrz raport West Virgini z Surigao )
Przy morzu płaskim jak stół w środku nocy.
Tak były wydajne systemy wentylacji.
Przy jakiejkolwiek fali nawet tego się nie dało zrobić.
Tylko bez przykładów z Idaho.
Tak wyprztykali te swoje dziobowe komory. Morze płaskie, wiatru brak, celowania brak, przeciwnika brak. Wszystkie drzwi pootwierane dla lepszej wentylacji ( standardowa procedura na starych pancernikach USA jak nie ma w pobliżu przeciwnika ). W tych warunkach nie udało się uzyskać 6 działowej salwy raz na minutę i 20 sekund. Większość salw była 4-5 działowa, bo nie wyrabiano się z dostarczaniem pocisków.
Zaiste – potęga. O celności pisałem.
Sam raport wskazuje, że na fali to by była d. nie dostarczanie amunicji z komór.
A jak się zamknie drzwi, coby nie mieć takich efektów jak Anglicy pod Jutlandią z powodu pootwierania drzwi ( no dobra jak Seydlitz pod Dogger Bank ), to 10-11 salw max. Potem trzeba prosić przeciwnika żeby wstrzymał się na „many more minutes” bo nasze overmeny muszą odpocząć.