Peperon pisze:Odnoszę wrażenie, że dla Ciebie możliwość otwarcia ognia równa się pełnej gotowości bojowej. Ale nie o to tu chodzi. Możliwość podjęcia akcji wcale nie oznacza pełnych salw burtowych, czy wykonywania skomplikowanych manewrów. Tym bardziej niepotrzebne jest cudowne rozmnożenie (rozdwojenie) oficerów na "Frisco". Gdyby zaszła taka konieczność to, oprócz wyłączonej z akcji "Atlanty", krążowniki mogły spokojnie podjąć próbę pokrzyżowania planów japońskiego dowódcy, gdyby zechciał podjąć próbę ostrzelania lotniska.
Więc kto zajmowałby się kierowaniem drużynami przeciwawaryjnymi, a kto kierowaniem ogniem?
Natomiast kwestia "przyjęcia na klatę" pocisków przeznaczonych dla lotniska rozbija się o jeden mały szczegół. Amerykanie o tym rozkazie Abe, dowiedzieli się dopiero po wojnie. Wobec tego temat nie był "lotny propagandowo".
A dlaczego rozkazy Abe miałyby ich w ogóle obchodzić? Bitwę trzeba było przedstawić jako zwycięstwo również po wojnie. Nie wiemy, jakimi dokładnie informacjami wywiadowczymi dysponowali Amerykanie przed bitwą, natomiast zastosowanie ciężkich pocisków burzących stwierdzono (bądź też "stwierdzono") w trakcie analizy uszkodzeń krążowników po bitwie.
"Amatsukaze" nie stracił zdolności bojowej i to pomimo poniesionych strat w załodze. Większość japońskich niszczycieli była w podobnej sytuacji. Kmdr Hara posiadał dar refleksji i to widać w jego wspomnieniach. Ale nie widać, aby pod Guadalcanalem wpływał on na decyzje podejmowane przez "Dowódcę japońskiego niszczyciela".
Wprost przeciwnie - tych zabitych ogniem Heleny wspomina regularnie.
Zresztą amerykańskie niszczyciele (poza wyeliminowanymi) miały podobną zdolność bojową. Straty w załogach i choćby ograniczoną, ale zdolność bojową.
Oraz tragicznie niskie morale.
Co do celów strategicznych, to bardziej bym się skłaniał ku określeniu "wyrównanie linii frontu". Japońskie pozycje w rejonie Guadalcanal - Tulagi "wbijały się klinem" w pozycje aliantów i stwarzały zagrożenie dla alianckich linii komunikacyjnych. Wobec tego pomijając chęć odniesienia sukcesów na froncie lądowym, konieczność wyparcia Japończyków była faktem rzeczywistym, a nie propagandowym.
Nie "propagandowym" - politycznym! Cel był głównie polityczny, więć naprędce dorobiono doń bardzo wątłe przesłanki strategicznie. Wskazuje na to choćby jedna rzecz - wyjęcie całego regionu spod kontroli strategicznej MacArthura, potencjalnie najgroźniejszego rywala urzędującego prezydenta w wyborach 1944 r.
Celem strategicznym operacji na Wyspach Salomona było związanie walką wojsk japońskich oraz osłona skrzydła operacji Australijsko-Amerykańskich na Nowej Gwinei.
Porównajmy teraz straty obu stron. Podczas nocnych bitew pomiędzy 13, a 15 listopada Japończycy utracili 2 krążowniki liniowe i 3 niszczyciele plus krążownik ciężki ("Kinugasa"). Amerykanie natomiast 2 krążowniki przeciwlotnicze i 6 niszczycieli. Amerykanie musieli posłać do remontu 2 ciężkie krążowniki i pancernik, niszczycieli nie liczę. Japończycy również odesłali kilka jednostek do naprawy. Więc kto tak naprawdę poniósł większe straty ?
I właśnie o to chodzi - Japończycy ponieśli mniej dotkliwe straty, natomiast mieli znacznie większe problemy z naprawą uszkodzeń, ponieważ nie dysponowali po drodze do Japonii czymś porównywalnym z Pearl Harbor. W rezultacie więc ich lotniskowce nie miały możliwości wykorzystać osłabienia obrony przeciwlotniczej i poważnych uszkodzeń lotniskowców Floty Pacyfiku. Z kolei lotniskowce Floty Pacyfiku nie były w stanie prowadzić działań ofensywnych, więc efektem był obustronny pat.
I jeszcze jedno. Mieszasz drogi Fereby jak Cyganka w tobołku. Dla Amerykanów wielkie straty wręcz tragedia. Dla Japończyków - straty bez znaczenia. Tylko drogi Panie, pancerniki typu "Yamato" weszły do służby na długo przed listopadem 1942 roku.
Niezbyt długo przed listopadem 1942. Jakby nie rozumiem o co ci chodzi - skoro już weszły do służby, to mogły bez problemu zastąpić w zadaniach osłonowych zespołów lotniskowców oba utracone krążowniki liniowe typu
Kongo.
Amerykanie również budowali "wyspecjalizowane jednostki" eskortowe i to liczniejsze niż Japończycy. Również gama jednostek eskortowych, które były budowane przez Amerykanów, była szersza.
Problem w tym, że Doenitz miał w 1942:
a:) w pełni sprawne torpedy i zapalniki,
b:) taktykę grupowego zastosowania okrętów podwodnych,
c:) wiedział, gdzie okręty rozmieszczać (choć niestety czasem się mu do tego mieszał się Hitler).
Natomiast podwodniacy US Navy w 1942 mieli:
a:) kompletnie niesprawny zapalnik magnetyczny,
b:) niezbyt sprawny zapalnik uderzeniowy,
c:) bardzo wadliwą torpedę Mark XIV,
d:) działali samodzielnie,
e:) nagminnie rozmieszczano ich w sąsiedztwie baz, zamiast na uczęszczanych szlakach żeglugowych,
W rezultacie więc, niedostatek jednostek eskortowych w 1942 i sporą część 1943 roku, Japończykom niespecjalnie doskwierał. Amerykanom przeciwnie - Doenitz zafundował im w pierwszych miesiącach 1943 roku taką demolkę, że Roosevelt w końcu dał się przekonać, że utworzenia drugiego frontu w Europie należy przenieść na 1944 rok.
Wydajność stoczni Amerykańskich była natomiast taka, że po dwóch latach US Navy mogła wybierać czas i miejsce uderzenia. Japońska Połączona Flota, nie mogła natomiast się obronić. Oto wynik krótkoterminowej korzyści.
Nie - to wyłącznie propaganda. Te rzeczy nie miały kompletnie związku z wynikiem I i II bitwy koło Guadalcanalu. A wprost przeciwnie - gdyby Amerykanie na Guadalcanalu jednak przegrali, to być może wreszcie ktoś wysłuchałby ciągłych skarg podwodniaków na niesprawne torpedy i złą taktykę.
Skoro amerykańskie stocznie miały taką wydajność, to dwa krążowniki mniej, czy więcej nie robiły im specjalnej różnicy.
I jeszcze o siłach morskich podczas "Operacji Torch". Na jakiej podstawie uważasz, że były nie wystarczające ? Czyżby desanty były wrzucone do morza ? A może Kriegsmarine je zniszczyła ?
Na podstawie tego, że podwodniacy Doenitza puścili na dno tankowce, co natychmiastowo wstrzymało działania ofensywne.
Fereby