
Skojarzenie jest trochę luźniejsze, gdyż jedwabniki hodowlane to takie grymaśne paskudy, które poza azjatycką morwą białą (Morus alba) prawie niczego jeść nie chciały. Natomiast wschodnie wybrzeże Ameryki Pn. porośnięte jest nadal rodzimą tam morwą czerwoną (Morus rubra; Red Mulberry), podobno od skrajnie południowego Ontario i Vermont do południowej Florydy, południowo-wschodniej części Południowej Dakoty i środkowego Teksasu. Ta morwa występowała w wielkiej obfitości w czasach pierwszych białych osadników, np. donosili o tym w 1607 r. koloniści z Wirginii. W każdym razie drewno morwy jest dość twarde i ciężkie, ma niezłe własności mechaniczne, a z uwagi na wielką podaż było - przynajmniej wtedy - bardzo tanie. Amerykańscy szkutnicy z rejonu zatoki Chesapeake (mniej więcej do 1812) często wybierali do budowy swoich niepozornych szkunerów handlowych i rybackich rozmaite tanie gatunki drewna, w tym właśnie morwę.
Zawsze przykro słyszeć, że coraz więcej rejonów na świecie nie jest już w stanie dostarczać takiego drewna, jak kiedyś. To zresztą złożony problem, ponieważ w grę wchodzi nie tylko fizyczna dostępność, ale przepisy ochrony przyrody, cena, ustawodawstwo żeglugowe, cel użycia (dziś niekoniecznie zawsze ten sam co kiedyś, w związku chociażby z innymi środkami ochrony kadłubów) itd. Czytałem dużo na temat perypetii materiałowych przy restauracjach zabytków historycznych (nawet dla takich okrętów jak Victory, Trincomalee, Constitution czy Constellation nie ma na ogół mowy o wykorzystywaniu do napraw tych samych gatunków co w XVIII i XIX w., i to wcale nie dlatego, że tych drzew już nie ma), przy budowie replik dawnych żaglowców, oglądałem w Mystic remont historycznego szkunera, i mogę stwierdzić, że to temat sam w sobie, niemal równie fascynujący jak drewno w dawnym szkutnictwie.
Pozdrawiam, Krzysztof Gerlach