Spróbuje się wytłumaczyć z mojego poprzedniego postu. Nieco nakadziłem (

) Panu Krzysztofowi, ale też nie uważam, by świetnych autorów nie należało chwalić. Napoleona troszkę pominąłem, bo jego twórczość kojarzy mi się bardziej z epoką "pary i żelaza" (nawet takich okraszonych żaglami), a ja jednak miałem na myśli okres wcześniejszy (pełnorejowce pachnące drewnem

). Panie Piotrze, niech mi Pan wybaczy "zaszufladkowanie"

, ale opierałem się na opinii wyrobionej po lekturze opracowań o działaniach w okolicy przełomu wieków.
I tu małe wtrącenie... jako, że jest to okres, który mnie zawsze... hmmm... średnio interesował to sięgnąłem po książki dopiero w następstwie lektury nowej miniatury morskiej o Jalu autorstwa Fietta (tak skrytykowanej przez Marka Błusia na łamach MSiO). Tak jak ćwierć wieku wcześniej tak i dziś jestem podatny na poszerzanie zainteresowań pod wpływem drobnych impulsów.
Tadeusz Klimczyk pisze:Przygotowywanie numeru bez terminu - jako autor - nie, dziękuję. Mam tu pewne doświadczenia z innym wydawnictwem.
Zgadzam się. Ja również dwukrotnie dziękowałem za współpracę w związku przekroczeniem granicy zdrowego rozsądku. Zwłaszcza, że nie jestem nastawiony na materialny zysk.
Termin musi być. Odległy, bo odległy, ale jasno określony. Czas pomiędzy skrystalizowaniem idei, a wydaniem numeru można przeznaczyć na... przekonanie czytelników, że oto zbliża się najbardziej oczekiwany numer specjalny dekady, bo jeden jedyny i niepowtarzalny. Chyba między innymi po to są rubryki "od Redakcji"? Podsycać ogień obrazami pełnorejowców na tylnej okładce (tu niestety jest chyba problem z kosztów prawa do reprodukcji) itd, itp.
To naprawdę wielkie przedsięwzięcie i obarczone dużym ryzykiem porażki, ale IMO warto. Może nie powinien być to (wzorem dotychczasowych specjli) zlepek kilku artykułów o zbliżonej tematyce, ale logiczny ciąg tekstów otwierających oczy tym mniej zorientowanym w temacie. Ja osobiście tak bym to najchętniej widział.
Na pewno jest wiele innych wariantów profilowania numeru specjalnego pod potencjalnych czytelników, ale jedno jest pewne... trzeba ich dużo wcześniej przekonać, że właśnie to chcą kupić. Wszystko w myśl zasady, że to autorzy i wydawcy
współkreują popyt na rynku. Najlepszym przykładem są dziś witryny księgarń zawalone tajemnicami III Rzeszy, skarbami Hitlera, rekinami Donitza, waffen SS, OdeSSą, blitzkriegiem itd. To zaklęty krąg. Lata temu wydawcy wyszli na przeciw popytowi na tego typu tematy (tabu w PRL) i... bez opamiętania wykształcili tysiące hobbystów spod znaku trupiej czaszki. Choćby ktoś chciał pójść inną drogą to co może począć, gdy każda witryna atakuje (rzekłbym: straszy) go takimi tytułami:

W tematyce morskiej też nie jest wiele lepiej. Albo plamy na banderach, albo japońce, albo Bismarck, czy inny Gustloff

.