Drewno na okręty żaglowe
-
- Posty: 4473
- Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
- Lokalizacja: Gdańsk
Kolejny przykład względności z cyklu: jeśli drewno nie było najlepsze, to jeszcze nie znaczy, że musiało być całkiem złe.
W okresach niedostatku dębu angielskiego szkutnicy brytyjscy próbowali innych dębów. Między innymi w 1802 r. kupiono partię dębiny z Holsztynu (jak wiadomo wówczas praktycznie część Danii) i użyto jej na niektóre części wręgów (między innymi denniki) jednej z fregat. Eksperyment rozczarował, ponieważ drewno nie było wystarczająco trwałe. Kiedy jednak w 1807 Brytyjczycy zajęli Kopenhagę i zagarnęli całą flotę duńską, to za jedną z ważniejszych zdobyczy uznali też ogromne zapasy wysezonowanego drewna, zgromadzone w głównej stoczni marynarki wojennej. Do ich przewiezienia musieli użyć 92 transportowców, a wartość tego ładunku wyliczono na 305665 funtów 7 szylingów i 1 pensa. Biorąc rzecz tylko „wartościowo”, wystarczyłoby to do zbudowania kadłubów około 15 ówczesnych fregat, aczkolwiek na pewno zbudowano z tego drewna jedną fregatę, a resztę użyto w większości do remontów. Dąb duński raz jeszcze okazał się trochę gorszy od angielskiego, ale nie na tyle, by można sobie było pozwolić na jego zmarnowanie.
Krzysztof Gerlach
W okresach niedostatku dębu angielskiego szkutnicy brytyjscy próbowali innych dębów. Między innymi w 1802 r. kupiono partię dębiny z Holsztynu (jak wiadomo wówczas praktycznie część Danii) i użyto jej na niektóre części wręgów (między innymi denniki) jednej z fregat. Eksperyment rozczarował, ponieważ drewno nie było wystarczająco trwałe. Kiedy jednak w 1807 Brytyjczycy zajęli Kopenhagę i zagarnęli całą flotę duńską, to za jedną z ważniejszych zdobyczy uznali też ogromne zapasy wysezonowanego drewna, zgromadzone w głównej stoczni marynarki wojennej. Do ich przewiezienia musieli użyć 92 transportowców, a wartość tego ładunku wyliczono na 305665 funtów 7 szylingów i 1 pensa. Biorąc rzecz tylko „wartościowo”, wystarczyłoby to do zbudowania kadłubów około 15 ówczesnych fregat, aczkolwiek na pewno zbudowano z tego drewna jedną fregatę, a resztę użyto w większości do remontów. Dąb duński raz jeszcze okazał się trochę gorszy od angielskiego, ale nie na tyle, by można sobie było pozwolić na jego zmarnowanie.
Krzysztof Gerlach
-
- Posty: 4473
- Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
- Lokalizacja: Gdańsk
Mini-zagadka drewniana.
Jak pisze G.A.G. Grebienszczikova („120-pusziecznyj korabl Dvienadcat’ Apostołov”, Sankt Peterburg 2003), do budowy tego trójpokładowca, zwodowanego w 1841 r., zużyto 353 stopy sześcienne drewna dębowego, 100 stóp sześciennych drewna sosnowego, 700 pudów drewna orzechowego.
Pytanie brzmi: skoro dębinę i sośninę mierzono w stopach sześciennych, to po kiego czorta drewno orzechowe obliczano w pudach?
Krzysztof Gerlach
Jak pisze G.A.G. Grebienszczikova („120-pusziecznyj korabl Dvienadcat’ Apostołov”, Sankt Peterburg 2003), do budowy tego trójpokładowca, zwodowanego w 1841 r., zużyto 353 stopy sześcienne drewna dębowego, 100 stóp sześciennych drewna sosnowego, 700 pudów drewna orzechowego.
Pytanie brzmi: skoro dębinę i sośninę mierzono w stopach sześciennych, to po kiego czorta drewno orzechowe obliczano w pudach?
Krzysztof Gerlach
Pozwolę sobie trochę postrzelać - niemal w ciemno:Krzysztof Gerlach pisze:Pytanie brzmi: skoro dębinę i sośninę mierzono w stopach sześciennych, to po kiego czorta drewno orzechowe obliczano w pudach?
Strzał nr 1: ponieważ dębina i sośnina pochodziły z importu. (Hmm... Rosjanie importowaliby sosny???)
Strzał nr 2: ponieważ z dębiny i sośniny wykonano niewiele elementów o łatwo 'obliczalnej' objętości, zaś z orzechowca resztę - potraktowaną jako 'masówkę'.
-
- Posty: 4473
- Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
- Lokalizacja: Gdańsk
-
- Posty: 4473
- Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
- Lokalizacja: Gdańsk
-
- Posty: 2316
- Rejestracja: 2004-08-26, 21:03
- Lokalizacja: Częstochowa
-
- Posty: 4473
- Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
- Lokalizacja: Gdańsk
Żeby zarobić jak najwięcej ( to ze strony sprzedającego drewno ) albo zapłacić jak najmniej ( to ze strony kupującego ).
W sumie tak na "chłopski rozum" ( i doświadczenia z kupowaniem drewna na opał do kominka ), drewno dębowe daje się dosyć dobrze ułożyć "szczelnie" tak, że metr sześcienny ( czy stopa, wszystko jedno ) jest w miarę wiarygodną jednostką. Podobnie z sosną. Podejrzewam, że orzech jest tak "powyginany" że ułożenie z niego jakiejś figury czy sterty powoduje tak duże "ilości powietrza" między kawałkami "treści" czyli drewna, że jednostka miary typu objętość staje się niewiarygodna. Więc zastosowano masę jako dającą sensowne porównania pomiędzy pomiarami w różnych miejscach. Tak żeby ilość drewna kupiona w lesie ( czy gdzie tam ) mierzona przez jednych zgadzała się z ilością drewna "w doku" jak mierzą ją szkutnicy.
W sumie tak na "chłopski rozum" ( i doświadczenia z kupowaniem drewna na opał do kominka ), drewno dębowe daje się dosyć dobrze ułożyć "szczelnie" tak, że metr sześcienny ( czy stopa, wszystko jedno ) jest w miarę wiarygodną jednostką. Podobnie z sosną. Podejrzewam, że orzech jest tak "powyginany" że ułożenie z niego jakiejś figury czy sterty powoduje tak duże "ilości powietrza" między kawałkami "treści" czyli drewna, że jednostka miary typu objętość staje się niewiarygodna. Więc zastosowano masę jako dającą sensowne porównania pomiędzy pomiarami w różnych miejscach. Tak żeby ilość drewna kupiona w lesie ( czy gdzie tam ) mierzona przez jednych zgadzała się z ilością drewna "w doku" jak mierzą ją szkutnicy.
-
- Posty: 4473
- Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
- Lokalizacja: Gdańsk
-
- Posty: 2316
- Rejestracja: 2004-08-26, 21:03
- Lokalizacja: Częstochowa
-
- Posty: 2316
- Rejestracja: 2004-08-26, 21:03
- Lokalizacja: Częstochowa
-
- Posty: 4473
- Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
- Lokalizacja: Gdańsk
-
- Posty: 4473
- Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
- Lokalizacja: Gdańsk
No dobrze, chyba czas na rozwiązanie. Otóż w budownictwie okrętowym epoki drewnianych żaglowców niezwykle ważnym typem łączników były długie (nawet do 122 cm) kołki drewniane, zwane przez Anglików „treenails” (czyli coś w rodzaju drewnianych gwoździ). Przybijano nimi do wręgów i pokładników klepki zewnętrznego oraz wewnętrznego poszycia, a także klepki pokładów. Oczywiście aby je wbić, wpierw trzeba było nawiercić w łączonych elementach otwory wiertłem o tej samej średnicy (pasowanie ciasne). Czasem występowały w formie kołków rozpierających. Wymagano od nich przede wszystkim możliwie dużej wytrzymałości na ścinanie (prawie tylko tak pracowały), poza tym odporności na kurczenie się podczas wysychania, trwałości w warunkach braku dostępu powietrza (czyli odporności na suchy mursz), podatności na dokładną obróbkę (małe pola tolerancji wymiarowych dla średnic). Wykonywano je z rozmaitych materiałów, także z dębiny, zwracając baczną uwagę na kierunek słojów i ich zwartość, dobre wysezonowanie. W krajach, które nie miały bardzo trwałego dębu, albo odczuwały jego stały lub czasowy niedostatek (czyli w sumie wszystkich w pewnych okresach), na kołki wykorzystywano szeroko także inne drzewa o dużej wytrzymałości na ścinanie – np. buk, ambrowiec amerykański, heban, jesion, orzesznik pięciolistkowy, robinię akacjową i... ORZECH.
Wszystkie łączniki (kołki, gwoździe, nity, śruby, wkręty, dyble, bolce), bez względu na materiał z jakiego były wykonane, sprzedawano na wagę, gdyż w epoce drogich surowców i taniej siły roboczej właśnie masa była wykładnikiem ceny takich wyrobów. Oczywiście inaczej się płaciło za tę samą masę miedzianych nitów niż drewnianych kołków.
Natomiast podstawowe drewno konstrukcyjne do budowy okrętów stocznie kupowały w postaci nieobrobionych lub tylko lekko obrobionych pni, same nadając elementom ostateczny kształt (co łączyło się z wielką ilością odpadów obróbkowych). Naturalną, bo łatwą do zmierzenia jednostką kupna-sprzedaży przy tak wielkich elementach była ich objętość, a nie masa. Wprawdzie tradycyjne, lokalne nazwy jednostek miar nie bardzo na to wskazywały (używano np. „ładunków”), ale faktycznie wszystkie odpowiadały pewnym określonym objętościom, czyli dawały się przeliczać na miary sześcienne.
Pozdrawiam wszystkich zainteresowanych, a zwłaszcza tych którzy starali się znaleźć odpowiedź
Krzysztof Gerlach
Wszystkie łączniki (kołki, gwoździe, nity, śruby, wkręty, dyble, bolce), bez względu na materiał z jakiego były wykonane, sprzedawano na wagę, gdyż w epoce drogich surowców i taniej siły roboczej właśnie masa była wykładnikiem ceny takich wyrobów. Oczywiście inaczej się płaciło za tę samą masę miedzianych nitów niż drewnianych kołków.
Natomiast podstawowe drewno konstrukcyjne do budowy okrętów stocznie kupowały w postaci nieobrobionych lub tylko lekko obrobionych pni, same nadając elementom ostateczny kształt (co łączyło się z wielką ilością odpadów obróbkowych). Naturalną, bo łatwą do zmierzenia jednostką kupna-sprzedaży przy tak wielkich elementach była ich objętość, a nie masa. Wprawdzie tradycyjne, lokalne nazwy jednostek miar nie bardzo na to wskazywały (używano np. „ładunków”), ale faktycznie wszystkie odpowiadały pewnym określonym objętościom, czyli dawały się przeliczać na miary sześcienne.
Pozdrawiam wszystkich zainteresowanych, a zwłaszcza tych którzy starali się znaleźć odpowiedź
Krzysztof Gerlach
Czyli w sumie ( jak dla mnie ) tak naprawdę to kwestia zwyczaju a nie jakiegoś wymagania. Teraz też gwoździe się kupuje na kilogramy a nie na litry czy metry sześcienne, ale przy mniej więcej stałej gęstości to w sumie co za różnica? Jak z jagodami - jedni sprzedają na kilogramy inni na litry.
Kwestia przyzwyczajenia.
Przecież np. cukier kupujemy na kilogramy, ale w przepisach na pieczenie ciasta mamy go dać ileś tam szklanek - czyli płynne przejście z masy do objętości, coś jak czasoprzestrzeń w wojsku
Natomiast ciekawi mnie inny aspekt. Jakiś czas temu napisał Pan, że w praktyce sezonowanie dębu ( czy innego drewna ) oznaczało ( kilkaset lat temu ) długotrwałe kilku czy kilkunasto letnie suszenie. Gdzieś czytałem ( nie wiem gdzie, ani kto był autorem - było to dawno temu ), że poprawny proces sezonowania dębiny ( i nie tylko ) polegał nie tylko na suszeniu, ale również na odpowiednim systematycznym ( czy raczej okresowym ) moczeniu. Że takie drewno musiało dostać trochę deszczu, trochę śniegu, trochę słońca i dopiero wtedy można było uznać że się nadaje na budowę jednostki pływającej. No bo co się miało wypaczyć to się wypaczyło i nic nas już nie zaskoczy ( no prawie nic ).
A tymczasem tu czytam że chodziło głównie - czy wręcz wyłącznie o suszenie.
Jak to z tym było?
Źle zapamiętałem, czy kolejny autor któremu się wydawało że coś wie ( w sumie sytuacja nierozróżnialna ), czy jednak proces suszenia był bardziej złożony niż złożenie wszystkiego na odpowiednio wentylowaną stertę i czekanie odpowiednią ilość czasu?
pozdrawiam
Maciej Chodnicki
Kwestia przyzwyczajenia.
Przecież np. cukier kupujemy na kilogramy, ale w przepisach na pieczenie ciasta mamy go dać ileś tam szklanek - czyli płynne przejście z masy do objętości, coś jak czasoprzestrzeń w wojsku
Natomiast ciekawi mnie inny aspekt. Jakiś czas temu napisał Pan, że w praktyce sezonowanie dębu ( czy innego drewna ) oznaczało ( kilkaset lat temu ) długotrwałe kilku czy kilkunasto letnie suszenie. Gdzieś czytałem ( nie wiem gdzie, ani kto był autorem - było to dawno temu ), że poprawny proces sezonowania dębiny ( i nie tylko ) polegał nie tylko na suszeniu, ale również na odpowiednim systematycznym ( czy raczej okresowym ) moczeniu. Że takie drewno musiało dostać trochę deszczu, trochę śniegu, trochę słońca i dopiero wtedy można było uznać że się nadaje na budowę jednostki pływającej. No bo co się miało wypaczyć to się wypaczyło i nic nas już nie zaskoczy ( no prawie nic ).
A tymczasem tu czytam że chodziło głównie - czy wręcz wyłącznie o suszenie.
Jak to z tym było?
Źle zapamiętałem, czy kolejny autor któremu się wydawało że coś wie ( w sumie sytuacja nierozróżnialna ), czy jednak proces suszenia był bardziej złożony niż złożenie wszystkiego na odpowiednio wentylowaną stertę i czekanie odpowiednią ilość czasu?
pozdrawiam
Maciej Chodnicki