Dzis podczas konferencji poswieconej prof. Wapinskiemu rozmawialem z jedna profesorka z UG na temat tego typu wydawnictw. Ktos gdzies wydaje cos i firmuje to wydawnictwo krzak. Komu poza autorem i jego ambicja to ma sluzyc to do konca nie wiadomo. O egz. bibliotecznych czesto w przypadku renomowanych wydawnictw mozemy nierzadko pomarzyc wiec o obecnosci tego typu publikacji w bibliotekach mozna raczej zapomniec. Rzecz rozchodzi sie po krewnych i znajomych i po sprawieAndrzej J. pisze:Prawdopodobnie TYLKO od autora
Ja książkę dostałem w prezencie od znajomego kmdra.
Nakład książek dziś i wówczas
Baltops 2012---> http://fotogdynia.blogspot.com/2012/06/ ... warty.html
Sprzedaję: http://allegro.pl/listing/user.php?us_id=1377717
Sprzedaję: http://allegro.pl/listing/user.php?us_id=1377717
Miczmanie, sprawa jest prosta. Wydawnictwa (te nie krzak) z reguły leją na publikacje, na których nie da sie zarobić (i pretensji do nich za to nie można mieć, bo to nie Caritas). Efekt jest jaki jest czyli sprzedają się tłumaczanie jakiś tam wojen u-bootów, sensacje Borowiaka i trochę tłumaczeń w serii z kotwiczką. Mało kogo interesuje historia Brygady Okrętów Desantowych i z reguły tylko wydawnictwo krzak nada temu ISBN, który choć nic nie znaczy jest swego rodzaju synonimem "dorosłej" książki.miczman pisze:Dzis podczas konferencji poswieconej prof. Wapinskiemu rozmawialem z jedna profesorka z UG na temat tego typu wydawnictw. Ktos gdzies wydaje cos i firmuje to wydawnictwo krzak. Komu poza autorem i jego ambicja to ma sluzyc to do konca nie wiadomo.
Czy służy to ambicjom autora? A może spojrzeć na to inaczej. Autor coś napisał korzystając ze swojego dużego doświadczenia i nie chce by zaginęło w odmętach jakiegoś archiwum. Czy zaspokojeniem ambicji jest chęć dzielenia się wiedzą z innymi? Lepiej niech efekt pracy dotrze choćby do 100, 200, 300 czy 400 osób, niż do nikogo!
Traktowanie tego typu publikacji jako "gorszego gatunku" nie świadczy najlepiej o osobie tak twierdzącej.
Dla przypomnienia - skończyły się czasy wielkich nakładów. Kiedyś niskonakładową publikację wydawano w 2000-5000 egz., wysokonakładową w 50000-100000 i więcej. Dziś 5000 egz to już naprawdę duży nakład jak na książkę specjalistyczną. Niskie nakłady to zawsze poniżej tysiąca.
To cena i zysk wynikające z postępu.
Nie tak do końca. Częstokroć prywatne osoby lub małe wydawnictwa podchodzą do wymogów prawa z mniejszą nonszalancją niż wydawnicze molochy.miczman pisze:O egz. bibliotecznych czesto w przypadku renomowanych wydawnictw mozemy nierzadko pomarzyc wiec o obecnosci tego typu publikacji w bibliotekach mozna raczej zapomniec. Rzecz rozchodzi sie po krewnych i znajomych i po sprawie. Szkoda.
BN w przeciwieństwie do BJ nie aktualizuje za często swojego katalogu internetowego. Jezeli nie będzie w BJ to z dużą dozą prawdopodbieństwa nalezy przyjąc, że ktoś zaniedbał swoje obowiązki lub po prostu książka nie ma ISBN.pothkan pisze:Ba, często takich pozycji nie ma nawet w BN. A więc bardzo możliwe, że nie trafią do żadnej bibliografii.
To co dla innych jest brzegiem morza, dla marynarza jest brzegiem lądu.
W biblitece Twej uczelni znajduje sie pozycja bez tegoz numeru. Czyli pirat!Marmik pisze: ISBN, który choć nic nie znaczy jest swego rodzaju synonimem "dorosłej" książki.
Czesto konczy sie tak, iz obdarowani krewni i znajomi wystawiaja ksiazke na allegro a ta osiaga tam niebotyczne czasem ceny. Skoro juz zostalo wydane te np. 100 egz. to niech autor sie zainteresuje by ich wieksza polowaMarmik pisze: Lepiej niech efekt pracy dotrze choćby do 100, 200, 300 czy 400 osób, niż do nikogo!
O publikacji przede wszystkim swiadczy jej poziom. A buble zdarzaja sie i krzakom i molochom. Na odwrot zreszta tez.Marmik pisze:Traktowanie tego typu publikacji jako "gorszego gatunku" nie świadczy najlepiej o osobie tak twierdzącej.
Baltops 2012---> http://fotogdynia.blogspot.com/2012/06/ ... warty.html
Sprzedaję: http://allegro.pl/listing/user.php?us_id=1377717
Sprzedaję: http://allegro.pl/listing/user.php?us_id=1377717
- pothkan
- Posty: 4598
- Rejestracja: 2006-04-26, 23:59
- Lokalizacja: Gdynia - morska stolica Polski
- Kontakt:
Inną bolączką jest przeważnie (nie zawsze, na szczęście) ignorowanie lub pomijanie jakiejkolwiek dystrybucji internetowej. A istnieje coraz więcej księgarni internetowych - często "lokalnych", w których można na bieżąco, w niewielkich ilościach umieszczać książki. Na pewno za mniejszą marzą, niż w zwykłych (które pewnie czasem po prostu gardzą takimi "niszami")
Dobrym przykładem są wydawnictwa MIR-u kiedyś pozytywnie (i słusznie) recenzowane z półtora roku temu w "Misiu", konkretnie opracowanie o polskiej flocie rybackiej W. Bladego i pewne wspomnienia z rejsów (autora zapomniałem, ksiązka leży w którymś stosie). Kupić je można było (i to za śmieszne pieniądze) w "pokoju takim i takim" w siedzibie MIR, w sieci w sumie chyba nawet wzmianki nie było.
Ksiązka Bladego została wydana w 2001, i do momentu wydania recenzji (przez jakieś 5 lat) sprzedano może połowę nakładu. A teraz już ponoć nie ma ani jednego egzemplarza
To jest właśnie jeden z dwóch celów publikowania w czasopismach recenzji (choćby w postaci niewielkich notek!) - poza ostrzeganiem przed złymi tytułami: informowanie o takich, o których normalnie by się nie usłyszało. W miarę możliwości, wraz z "namiarami" gdzie i za ile można kupić. Niestety, sfera recenzji troszkę ostatnio "leży" w obu naszych ulubionych magazynach...
Dobrym przykładem są wydawnictwa MIR-u kiedyś pozytywnie (i słusznie) recenzowane z półtora roku temu w "Misiu", konkretnie opracowanie o polskiej flocie rybackiej W. Bladego i pewne wspomnienia z rejsów (autora zapomniałem, ksiązka leży w którymś stosie). Kupić je można było (i to za śmieszne pieniądze) w "pokoju takim i takim" w siedzibie MIR, w sieci w sumie chyba nawet wzmianki nie było.
Ksiązka Bladego została wydana w 2001, i do momentu wydania recenzji (przez jakieś 5 lat) sprzedano może połowę nakładu. A teraz już ponoć nie ma ani jednego egzemplarza
To jest właśnie jeden z dwóch celów publikowania w czasopismach recenzji (choćby w postaci niewielkich notek!) - poza ostrzeganiem przed złymi tytułami: informowanie o takich, o których normalnie by się nie usłyszało. W miarę możliwości, wraz z "namiarami" gdzie i za ile można kupić. Niestety, sfera recenzji troszkę ostatnio "leży" w obu naszych ulubionych magazynach...
To absolutnie nie tak! Książka NIE MUSI mieć nadanego ISBN. Bardzo dużo skryptów nie posiada tegoż numeru. Nie jest on obowiązkowy. Ot po prostu taka standaryzacjamiczman pisze:W biblitece Twej uczelni znajduje sie pozycja bez tegoz numeru. Czyli pirat!![]()
Czasami nadawany jest jedynie wewnętrzny numer wydawnictwa (choć nie jest to równoznaczne ze zwolnieniem z obowiązku wysłania egzempalrzy książki do biliotek wymienionych w ustawie) lub zupełnie brak jet numeru.
Na pewno trafią się zainteresowane osoby, do których książki nie dotrą. To problem natury dstrybucyjnej. Na całe szczęście małe wydawnictwa zgrupowały siły i zamieszczają informacje o publikacjach w serwisach typu "wyczerpane" oferując druk na życzenie.miczman pisze:Czesto konczy sie tak, iz obdarowani krewni i znajomi wystawiaja ksiazke na allegro a ta osiaga tam niebotyczne czasem ceny. Skoro juz zostalo wydane te np. 100 egz. to niech autor sie zainteresuje by ich wieksza polowatrafila faktycznie do zainteresowanych.
Z reguły niskonakładówki mogą cierpieć na niedomagania natury technicznej (adiustacyjnej), no i czasami fatalną korektę. Choć jak sie okazuje, zawodowi korektorzy potrafią czasem nieźle namieszać.miczman pisze:O publikacji przede wszystkim swiadczy jej poziom. A buble zdarzaja sie i krzakom i molochom. Na odwrot zreszta tez.
To co dla innych jest brzegiem morza, dla marynarza jest brzegiem lądu.
W sieci są i to od dłuższego czasu, choć odnośnik z głównej strony MIRu może nie rzuca się w oczy.pothkan pisze: Dobrym przykładem są wydawnictwa MIR-u kiedyś pozytywnie (i słusznie) recenzowane z półtora roku temu w "Misiu", konkretnie opracowanie o polskiej flocie rybackiej W. Bladego i pewne wspomnienia z rejsów (autora zapomniałem, ksiązka leży w którymś stosie). Kupić je można było (i to za śmieszne pieniądze) w "pokoju takim i takim" w siedzibie MIR, w sieci w sumie chyba nawet wzmianki nie było.
A książka Bladego po recenzji w MSiO zniknęła momentalnie, sam nie zdążyłem się załapać, na szczęście mam do niej dostęp ;)
Z wydawnictw MIRowskich pewne znaczenie historyczne ma też: Andrzej Ropelewski: Morski Instytut Rybacki. Ludzie i wydarzenia 1921-2001
M.in. są tam opisane wszystkie jednostki MIRu, wraz z najważniejszymi datami...
Nie do końca.Marmik pisze:Dla przypomnienia - skończyły się czasy wielkich nakładów. Kiedyś niskonakładową publikację wydawano w 2000-5000 egz., wysokonakładową w 50000-100000 i więcej. Dziś 5000 egz to już naprawdę duży nakład jak na książkę specjalistyczną. Niskie nakłady to zawsze poniżej tysiąca.
Czy raczej - umknęła Ci specyfika czasu...
Podawana liczba wydanych egzemplarzy w czasie PRL rzeczywiście może wydawać się wyższa niż obecnie. Jednak - tak jak w gospodarce socjalistycznej - była to liczba przeznaczona dla sprawozdawczości. Faktyczne liczby różniły się od rzeczywistych, tak jak liczby dotyczące gospodarki PRL od rzeczywistości.
Dziś nakład interesuje urzędy skarbowe. Można więc mniemać, że podawane liczby egzemplarzy ma się tak do rzeczywistości, jak oficjalne dane o zatrudnieniu do danych faktycznych.
Peerelowskie publikacje o 100 000 egz. nakładu były rzadkie i dotyczyły głównie "dzieł" o jakiejś tam wartości propagandowej.
Przeciętna książka popularno-naukowa wychodziła w nakładzie ok. 5000 egzemplarzy.
Prace naukowe wychodziły w 500 egzemplarzach - tak jak dzisiaj.
Pomijając już problem "kto za to płacił, dlaczego gospodarka PRL padła i czemu wciąż spłacamy Gierkowskie długi?" trzeba pamiętać o postępie technicznym.
Dziś książkę do druku można złożyć na domowym PC i wydrukować ją w dowolnej liczbie egzemplarzy. Jeśli będzie potrzebny dodruk, to wyciąga się ważący 200MB plik i dodrukowuje się kolejne 100, 200, 300 egzemplarzy.
Przed 25 laty złożenie książki było przedsięwzięciem bardzo drogim, a przygotowanych kaszt nie można było przechowywać. Stąd też trzeba było drukować jak najwięcej.
Jedyną możliwością druku niskonakładowego był offset, technologia zapomniana i prymitywna. Dość powiedzieć, że kursywę zaznaczało się w offsecie podkreśleniem (stąd kabaretowe: wężykiem, wężykiem...).
Dodając do tego działalność cenzury, przydzielanie papieru przez PZPR, brak wydawnictw ciągłych - pozwalam sobie tradycyjnie, po raz kolejny, nie zgodzić się z Marmikiem, że jakoby skończyły się czasy wielkich nakładów. (Chyba że mówimy o wielkich nakładach dzieł Lenina.)
Książek wychodzi więcej, nakłady są z reguły duże (i zgodne z potrzebami), książki są tańsze niż w PRL, bardziej różnorodne, a dystrybucja jest sprawniejsza.
Oby to trwało!
Pozdrawiam
Ksenofont
Myślisz, że było zagrożenie, które im umknęło; problem, którego nie poruszyli; aspekt, którego nie rozpatrywali; pomysł, na który nie wpadli; rozwiązanie, którego nie znaleźli?!?


Możliwe, że masz rację. Badań nie robiłem, a opieram się na wpisach widniejących na stronach redakcyjnych.Ksenofont pisze:Podawana liczba wydanych egzemplarzy w czasie PRL rzeczywiście może wydawać się wyższa niż obecnie. Jednak - tak jak w gospodarce socjalistycznej - była to liczba przeznaczona dla sprawozdawczości. Faktyczne liczby różniły się od rzeczywistych, tak jak liczby dotyczące gospodarki PRL od rzeczywistości.
Wiekszość książek które mam na półce to 10-20 tys. ezg, publikacje KiW po 30-40 tys., "Kosiarze" 40-50 tys. egz., Flisowski - BnP 60 tys. egz, miniatury morskie 50 tys. egz, marynistyczne serie Wydawnictwa Poznanskiego 50-60 tys. egz., Tygryski o ile dobrze pamiętam 50-100 tys. (nie mam żadnego w domu).
Faktycznie z tym 100 tys. może przesadziłem nieco, ale 20-60 tys. to norma do której się przyznawano. Dziś są to nakłady raczej nieosiągalne dla wydawców (bo przecież nie dyskutujemy tu o Harrym Potterze). Zresztą w ogóle jest to raczej kwestia rzadko poruszana publicznie. Ktoś wie jaki jest nakład pozycji w serii z kotwiczką? Ostatnie tomisko Kubiaka (wyd. KiW) to 1,5 tys. egz. (na podstawie wpisu na stronie redakcyjnej), zbliżone koncepcją publikacje w PRLu to tak jakby około lub ponad 10x więcej (na podstawie wpisów na stronie redakcyjnej). Pierwsze nowe miniatury morskie miały nakład 10 tys. egz., ostatnie 3 tys.Ksenofont pisze:Peerelowskie publikacje o 100 000 egz. nakładu były rzadkie i dotyczyły głównie "dzieł" o jakiejś tam wartości propagandowej.
Przeciętna książka popularno-naukowa wychodziła w nakładzie ok. 5000 egzemplarzy.
Prace naukowe wychodziły w 500 egzemplarzach - tak jak dzisiaj.
Pomijając wyżej wymienione, pamiętamy.Ksenofont pisze:Pomijając już problem "kto za to płacił, dlaczego gospodarka PRL padła i czemu wciąż spłacamy Gierkowskie długi?" trzeba pamiętać o postępie technicznym.
Nie ma problemu. Jaki więc był nakład prac Borowiaka, czy serii z kotwiczką? Czy będzie to 20-50 tys. egz.? Jeżeli tak to chętnie przyznam Ci rację.Ksenofont pisze:pozwalam sobie tradycyjnie, po raz kolejny, nie zgodzić się z Marmikiem, że jakoby skończyły się czasy wielkich nakładów.
To co dla innych jest brzegiem morza, dla marynarza jest brzegiem lądu.
Za ile egzemplarz drogi Ksenofoncie?Ksenofont pisze:Dziś książkę do druku można złożyć na domowym PC i wydrukować ją w dowolnej liczbie egzemplarzy. Jeśli będzie potrzebny dodruk, to wyciąga się ważący 200MB plik i dodrukowuje się kolejne 100, 200, 300 egzemplarzy.
Pomijasz np. koszty oprawy.
25 lat temu kaszta była rzadkim okazem. Mieszasz czasy i technologie.Ksenofont pisze:Przed 25 laty złożenie książki było przedsięwzięciem bardzo drogim, a przygotowanych kaszt nie można było przechowywać.
Tak zapomniana i prymitywna, że w offsecie dzisiaj drukuje się pewnie z 90% wydawnictw na świecie.Ksenofont pisze:Jedyną możliwością druku niskonakładowego był offset, technologia zapomniana i prymitywna.
Nie licząc znaczków pocztowych, widokówek i innego rodzaju akcydensów.
To na poważnie, Ksenofoncie?Ksenofont pisze:Dość powiedzieć, że kursywę zaznaczało się w offsecie podkreśleniem (stąd kabaretowe: wężykiem, wężykiem...).
Polecam stosowne rozdziały dotyczące adiustacji tekstu z np. Filip Trzaska, Redakcja techniczna albo pracy zbiorowej Poligrafia ogólna (to taki podręcznik dla uczniów poligraficznych szkół średnich).
Norm raczej nie czytaj. To za trudne.
I nie próbuj powiedzieć tego, coś napisał, redaktorowi technicznemu.
A... co do nakładów "za komuny" też nie całkiem masz rację. Skarbówka wtedy też się interesowała dochodami...
A bywały oczywiście różne.
Tak jak i teraz.
Np. Komentarze... Porwita, wyd. 2 z 1983, 20 320 egz. (w tym 10 000 broszurowe). Tegoż Porwita Obrona Warszawy, wyd. 1 z 1959: 10 250 egz.
Wtedy istniał prawny obowiązek umieszczania w stopce nakładu i objętości książki, dość surowo przestrzegany. Także dla celów nadzoru cenzorskiego.
Te dziwaczne końcówki nakładów (tu odpowiednio: 320 egz. i 250 egz.) to egzemplarze rozprowadzane poza sprzedażą (promocyjne, autorskie, obowiązkowe etc.)
Weźmy Morisona...Zelint pisze:A jak to stwierdziłeś? Tak z ciekawości pytam...książki są tańsze niż w PRL
Ile by Cię kosztował w 1988, a ile Cię kosztuje w 2008?
Wydaje mi się, że źle sformułowałeś pytanie.Marmik pisze:Flisowski - BnP 60 tys. egz
[...]
Ostatnie tomisko Kubiaka (wyd. KiW) to 1,5 tys. egz.
[...]Nie ma problemu. Jaki więc był nakład prac Borowiaka, czy serii z kotwiczką? Czy będzie to 20-50 tys. egz.? Jeżeli tak to chętnie przyznam Ci rację.Ksenofont pisze:pozwalam sobie tradycyjnie, po raz kolejny, nie zgodzić się z Marmikiem, że jakoby skończyły się czasy wielkich nakładów.
Flisowskiego było 60 tysięcy - i znikło.
Można było dostać. za 10 000 tys. zł na bazarze, czy ciuchach, ale formalnie kosztowało 850 zł.
Książki o wojnie na Pacyfiku wydawano raz na 10 lat - w 60 000 egzemplarzy.
Dziś masz 10 książek rocznie po 2000 egzemplarzy.
Oby to trwało!
X
Myślisz, że było zagrożenie, które im umknęło; problem, którego nie poruszyli; aspekt, którego nie rozpatrywali; pomysł, na który nie wpadli; rozwiązanie, którego nie znaleźli?!?


Nie Ksenofoncie, obawiam się, że to Ty źle formułujesz odpowiedzi. Co innego duży nakład, a co innego liczba publikacji. Wydaje mi się, że bardzo wyraźnie pisałem o kwestii nakładu, a nie liczbie publikacji. Jeżeli było inaczej to proszę wskaż mi, w którym miejscu tak twierdziłem.Ksenofont pisze:Wydaje mi się, że źle sformułowałeś pytanie.
Flisowskiego było 60 tysięcy - i znikło.
Można było dostać. za 10 000 tys. zł na bazarze, czy ciuchach, ale formalnie kosztowało 850 zł.
Książki o wojnie na Pacyfiku wydawano raz na 10 lat - w 60 000 egzemplarzy.
Dziś masz 10 książek rocznie po 2000 egzemplarzy.
To co dla innych jest brzegiem morza, dla marynarza jest brzegiem lądu.
Ano mieszamTzaw1 pisze:25 lat temu kaszta była rzadkim okazem. Mieszasz czasy i technologie.
Nie offset, tylko sitodruk.
Drukują jeszcze książki na powielaczach?
Tutaj pisałeś zarówno o nakładzie, jak i liczbie publikacji: http://fow.aplus.pl/forum/viewtopic.php?p=91221#91221Marmik pisze:Nie Ksenofoncie, obawiam się, że to Ty źle formułujesz odpowiedzi. Co innego duży nakład, a co innego liczba publikacji. Wydaje mi się, że bardzo wyraźnie pisałem o kwestii nakładu, a nie liczbie publikacji. Jeżeli było inaczej to proszę wskaż mi, w którym miejscu tak twierdziłem.Ksenofont pisze:Wydaje mi się, że źle sformułowałeś pytanie.
Flisowskiego było 60 tysięcy - i znikło.
Można było dostać. za 10 000 tys. zł na bazarze, czy ciuchach, ale formalnie kosztowało 850 zł.
Książki o wojnie na Pacyfiku wydawano raz na 10 lat - w 60 000 egzemplarzy.
Dziś masz 10 książek rocznie po 2000 egzemplarzy.
Dyskusja dotyczy dostępności książek i różnic na rynku księgarskim PRL- RP.
Nikt nie będzie negował, że czas wydawanych w setkach tysięcy egzemplarzy "Dzieł" Lenina już minął.
Ale chyba nie warto spierać się o Lenina?
Warto porównać:
Z ksiażek "mniej-więcej" naukowych:
J. Boucher, "Broń pancerna w wojnie" - Wydawnictwo MON, 1958 - 1000 egzemplarzy.
W tej samej serii Franciszka Skibińskiego "O sztuce wojennej..." - 1987 - 2200 egz.
Współczesne książki z serii "Dzieje narodu i państwa polskiego" wychodzą w nakładzie kilkunastu tysięcy egzemplarzy - bo są przeznaczone dla szkół.
Jak widać różnice w nakładach nie są kolosalne.
A wybór dziś jest dużo szerszy.
Cieszmy się z tego.
X
Myślisz, że było zagrożenie, które im umknęło; problem, którego nie poruszyli; aspekt, którego nie rozpatrywali; pomysł, na który nie wpadli; rozwiązanie, którego nie znaleźli?!?


Proszę o cytat, bo nie mogę się dopatrzeć.Ksenofont pisze:Tutaj pisałeś zarówno o nakładzie, jak i liczbie publikacji: http://fow.aplus.pl/forum/viewtopic.php?p=91221#91221
Post wyraźnie mówi o braku zaiteresowania (raczej zrozumiałym) ze strony dużych wydawnictw książkami o tematyce, którą można spróbować określić jako niszowa, bo nie ma możliwości, by zapewniły im dochód, czyli istnienie. Natomiast nie twierdziłem, że publikuje się mniej, niż w PRLu (proszę o wskazanie takiego stwierdzenia), choć jakby popatrzeć na literaturę popularyzatorską dla młodziezy to mógłbym śmiało zaryzyować takie twierdzenie (aczkolwiek jestem w pełni świadom dlaczego obecnie jest bieda).
W dalszej części mojego postu jest twierdzenie o końcu ery "wysokonakładowych" publikacji co jest skutkiem postępu, wraz z jego pozytywnym jak i negatywnym wpływem.
Możliwe, że Twoja dyskusja, ale na pewno nie wynikająca z mojego postu/-ów i cytowanych przez Ciebie fragmentów, bo tam poruszony był tylko i wyłączenie aspekt malejących nakładów. A wszystko w konteście powątpiewań Miczmana.Ksenofont pisze:Dyskusja dotyczy dostępności książek i różnic na rynku księgarskim PRL- RP.
Jeżeli chcesz rozszerzać tematykę to wyłącz proszę (li tylko) negowanie mojego twierdzenia, które uważam za prawdziwe i póki co nikt go nie podważył. Chyba, że masz argumenty przeciw, to przedstaw je nie rozmydlając tematu.
O Lenina nie. Ja pisałem o książkach tematycznych w zakresie będącym credo FOW.Ksenofont pisze:Nikt nie będzie negował, że czas wydawanych w setkach tysięcy egzemplarzy "Dzieł" Lenina już minął.
Ale chyba nie warto spierać się o Lenina?
Pomijając już, że wchodzisz na temat opracowań o charakterze (?) naukowym, nie dotyczących okrętów, to gdyby nie nieznajomość nakładów wielu współczenych publikacji mógłbym przytoczyć tu dziesiątki kontrprzykładów.Ksenofont pisze:Z ksiażek "mniej-więcej" naukowych:
J. Boucher, "Broń pancerna w wojnie" - Wydawnictwo MON, 1958 - 1000 egzemplarzy.
W tej samej serii Franciszka Skibińskiego "O sztuce wojennej..." - 1987 - 2200 egz.
Niech będzie tomisko Kubiaka 1,5 tys oraz konflikty i zbrojenia morskie Dyskanta - jedyne 20 tys. egz. Ponad trzynastokrotna przebitka.
Sam sobie odpowiadasz dlaczego.Ksenofont pisze:Współczesne książki z serii "Dzieje narodu i państwa polskiego" wychodzą w nakładzie kilkunastu tysięcy egzemplarzy - bo są przeznaczone dla szkół. [wytłuszczenie - Marmik]
Jak rozumiem do tego dążysz w dyskusji. Bezdyskusujnie zgodzę się, bo to truizm. No i oczywiście cieszę się z tego (choć wybór w tematyce PMW jest żaden).Ksenofont pisze:A wybór dziś jest dużo szerszy.
Natomiast nie zgodzę się, że różnice w nakładach nie są kolosalne. Dla mnie rząd wielkości robi różnicę.
To co dla innych jest brzegiem morza, dla marynarza jest brzegiem lądu.
Widać - niewyraźnieMarmik pisze:Proszę o cytat, bo nie mogę się dopatrzeć.Ksenofont pisze:Tutaj pisałeś zarówno o nakładzie, jak i liczbie publikacji: http://fow.aplus.pl/forum/viewtopic.php?p=91221#91221
Post wyraźnie mówi o [...]
Ale zgadzam się z ogólnymi wnioskami.
Pozdrawiam
Ksenofont
Myślisz, że było zagrożenie, które im umknęło; problem, którego nie poruszyli; aspekt, którego nie rozpatrywali; pomysł, na który nie wpadli; rozwiązanie, którego nie znaleźli?!?

