Strona 16 z 19

: 2009-10-17, 07:10
autor: Krzysztof Gerlach
Dziękuję!
(Aczkolwiek nie wygląda mi to na angielski :) )
Krzysztof Gerlach

: 2009-10-17, 08:13
autor: pothkan
Ale język swojski :wink:

W razie problemów proszę dać znać, może będę w stanie pomóc. Bądź co bądź parę miesięcy się tej mowy uczyłem... :?

: 2009-11-15, 20:20
autor: Krzysztof Gerlach
Zagadka "drewniana".
Jak wiadomo, żeglarze Kolumba i ich bezpośredni następcy przywieźli z Ameryki wiele rzeczy nieznanych do tamtej pory w Europie. Jedną z nich było drewno gwajakowe, bardzo ciężkie, o nadzwyczajnej twardości i wytrzymałości na naciski, z substancjami nadającymi własności samosmarne. Do czasu wynalezienia przez Penna gwajakowego łożyska wału śrubowego w połowie XIX w., zastosowanie drewna gwajakowego na okrętach było wielkościowo bardzo skromne, chociaż dość istotne jakościowo i lekko wzrastające – robiono z niego wpusty we wręgach, rolki w prowadnicach rumpla, potem NIEKIEDY jufersy, przewłoki, sercówki, krążki w blokach.
Jakie jednak było pierwsze zastosowanie w Europie drewna gwajakowego, w XVI wieku, łączące się zresztą ściśle z innymi rzeczami importowanymi z Ameryki? Dodam, że nie chodzi tu o zastosowanie szkutnicze.
Krzysztof Gerlach

: 2009-11-15, 20:46
autor: Killick
moja odpowiedź nie łączy z innymi rzeczami importowanymi z Ameryki, bo akurat choroby odbywały głównie podróże w odwrotną stronę ale..

Obrazek

Preparation and Use of Guayaco for Treating Syphilis - Jan van der Straet ;)

: 2009-11-15, 22:25
autor: Krzysztof Gerlach
A jednak!
W XVI w. (a naprawdę to już z końcem XV, ponieważ od 1494) absolutnie wszyscy byli pewni, że syfilis (czyli kiłę) przywieźli z Ameryki żeglarze hiszpańscy zadający się z Indiankami, u których ta choroba występowała często, tyle że przebiegała łagodnie, nie tak jak u Europejczyków. Uważano więc, iż również w Ameryce musi rosnąć lekarstwo - skoro tam nie wywołuje takich skutków - i widziano je właśnie w drzewie gwajakowym, które ma zresztą pewne własności odkażające. Czasem wprawdzie kwestionuje się amerykańskie pochodzenie syfilisu (na podstawie tak chwiejnych przesłanek, jak kształt nosa jednej z postaci wyrzeźbionych przez Wita Stwosza), a w dobie poprawności politycznej sugestia, że wszystkie choroby musiały przechodzić od złych Europejczyków do dobrych Indian zyskuje nawet walor "prawdy naukowej", ale to bez znaczenia - ważne, w co wierzyli ludzie wówczas. A oni byli przekonani zarówno o pochodzeniu choroby z Ameryki (nadal jest to chyba najbardziej prawdopodobna hipoteza, ale osobiście mam w nosie jej prawdziwość lub nie), jak o cudownym działaniu w tym względzie drewna gwajakowego, co już na pewno było bzdurą niemal stuprocentową. W każdym razie było to, bądź co bądź, mocno dziwne zastosowanie dla drewna o takich walorach mechanicznych.
Krzysztof Gerlach

: 2009-11-16, 17:36
autor: Maciej3
Leczenie syfilisu. Ciekawe. Ale mam pewne pytanie całkiem nie związane z tym forum.
Jak to leczenie miało się odbywać?
Robili jakieś wywary do picia z tego drewna? Napary do wdychania? Czy może okadzali? Albo wersja dla prawdziwych twardzieli - nakłuwanie drzazgami z tego drewna chorych miejsc?

Załączona ilustracja jakoś mi tego problemu nie wyjaśnia.

: 2009-11-19, 08:45
autor: Janosik
Wyjaśnia :)
Najpierw struga się wióry, potem odważa porcje, następnie gotuje w kotle, na koniec do picia:)

: 2009-11-19, 08:58
autor: Maciej3
Czyli wywar. Dzięki. Jakiś mało kumaty jestem. Ale takie życie ze świeżo urodzonym drugim dzieckiem....

: 2009-12-04, 08:06
autor: Krzysztof Gerlach
Zagadka drewniana.
Jednym z podstawowych problemów przy budowie długich okrętów drewnianych było stopniowe opadanie dziobu i rufy względem śródokręcia, pogarszające właściwości żaglowców, stwarzające masę problemów eksploatacyjnych (np. rozszczelnianie kadłuba) i w końcu zmuszające do rozbiórki jednostki. Oczywiście im statek dłuższy, tym problem był większy. W ekstremalnym stopniu dotyczyło to wielu kliprów, o nadzwyczajnym stosunku długości do szerokości. Na pewnym etapie rozwoju budownictwa okrętowego idealnym rozwiązaniem (eliminującym większość wad żelaza i większość wad drewna) była tzw. konstrukcja kompozytowa, gdzie na metalowy szkielet nakładano drewniane poszycie.
Dlaczego Amerykanie, którzy na ogół budowali klipry dużo większe (a więc i dłuższe, bardziej podatne na opadanie dziobów i ruf!) od brytyjskich, nigdy nie zastosowali konstrukcji kompozytowej w swoich jednostkach tego typu, konstrukcji znakomicie sprawdzającej się na kliprach Brytyjczyków, jak choćby słynnej „Cutty Sark”?
Krzysztof Gerlach

: 2009-12-11, 23:48
autor: Adaś
Będę strzelał:
1. Większa pełnotliwość skrajnych partii kadłuba zmniejszała występowanie tego zjawiska.
2. Wyższe kadłuby zapewniały większą sztywność wzdłużną.
3. Te duże klipry były budowane po prostu z metalu. Nie było drewnianego poszycia.

: 2009-12-12, 01:00
autor: Krzysztof Gerlach
Odpowiedzi nr 1 i 2 są logiczne (zwłaszcza 1), ale nietrafione. Chodzi o to, że na pewno można by znaleźć amerykańskie duże klipry, ratujące się większą pełnotliwością, a stąd pływalnością, skrajnych partii i być może (ale tu byłbym dużo bardziej sceptyczny) taki, któremu pomogła w tym duża wysokość boczna. Ale to było związane już z zupełnie odmiennym zjawiskiem - wywołanym przyczynami ekonomicznymi - budowania tzw. kliprów pośrednich, o dość pełnych liniach dla uzyskania wzrostu pojemności kadłuba. Jednak Amerykanie zbudowali też masę tzw. kliprów ekstremalnych, o liniach dziobu i rufy niczym żyletki, a mimo tego nie zastosowali konstrukcji kompozytowej - i to o takie jednostki chodziło mi w zagadce.
Natomiast w ogóle nie budowali kliprów całkowicie metalowych. Oczywiście z czasem pojawiły się też w USA żaglowce metalowe, lecz trudno je już było nazywać kliprami. Trzeba pamiętać, że epoka trójmasztowych kliprów z czasów gorączki złota, herbacianych czy wełnianych trwała jednak krótko, a szczególnie krótko właśnie w Stanach Zjednoczonych.
Pozdrawiam, Krzysztof Gerlach

: 2009-12-12, 16:15
autor: Ramond
Strzał:
Nie przejmowali się kwestią długowieczności swoich kliprów, a konstrukcja czysto drewniana była tańsza.

: 2009-12-13, 07:39
autor: Krzysztof Gerlach
Konstrukcja czysto drewniana była tańsza.
Ale amerykańscy armatorzy nie byli biedniejsi od brytyjskich, a na trwałości kliprów zależało im nie mniej niż konkurentom z Wielkiej Brytanii.
Oczywiście kwestia trwałości prywatnego statku handlowego zawsze przedstawiała się zupełnie inaczej niż długowieczności państwowego okrętu wojennego - w pierwszym przypadku decydował wyłącznie rachunek ekonomiczny, w drugim trzeba było często robić rozmaite idiotyzmy, byle tylko nie dać opozycji pretekstu do powołania kolejnej zełganej komisji parlamentarnej. Jednak to już do tematu nie należy.
Krzysztof Gerlach

: 2009-12-15, 17:51
autor: Janosik
Może używali miedzi w dużych ilościach, albo metalurgia nie była na odpowiednio wysokim poziomie i wzrost kosztów był większy od wzrostu wytrzymałości?

: 2009-12-15, 19:04
autor: Krzysztof Gerlach
Hm. Z tą miedzią to trochę pokręcony skutek z przyczyną. Ponieważ statki obrastały organizmami morskimi, co bardzo obniżało ich prędkość, należało znaleźć środki zaradcze. Zwłaszcza dotyczyło to kliprów, dla których szybkie przebiegi wyznaczały przecież w ogóle sens istnienia! Rozwiązaniem prawie idealnym było obicie podwodnej części kadłuba miedzią. Po opanowaniu (na dziesiątki lat przed epoką trójmasztowych kliprów) pierwotnych problemów z korodowaniem łączników, nic nie stało na przeszkodzie by stosować tę metodę powszechnie, z tym że na statkach handlowych (a więc i kliprach) miedź często zastępowano dużo tańszym metalem Muntza. Ale obicie miedzią czy żółtym metalem było realne tylko w odniesieniu do drewnianych klepek poszycia, ponieważ inaczej kadłub gwałtownie korodował. Między innym na skutek tego, przyjęcie całkowicie metalowej budowy sporo się opóźniło (kadłuby żelazne obrastały nie mniej, a może nawet bardziej niż drewniane, a nie dały się obijać miedzią poza bardzo kosztownym sposobem, nienadającym się dla statków z powodów ekonomicznych, dokładnie kiedyś przeze mnie tu opisywanym). Zatem WSZYSTKIE klipry MUSIAŁY być obite miedzią lub żółtym metalem, amerykańskie czy nie-amerykańskie. Na WSZYSTKICH ilość była taka, by całkowicie pokryć część podwodną kadłuba – ani mniej, ani więcej. Budowa kompozytowa dawała właśnie bardzo sztywny kadłub (podstawowe elementy konstrukcyjne z metalu), a zarazem drewniane poszycie, do którego dość swobodnie przyczepiano arkusze blachy obiciowej, nie obawiając się korozji.

Za to druga część odpowiedzi jest absolutnie słuszna i stanowi idealnie jedną czwartą pełnego rozwiązania. Otóż patrząc na dzisiejszy przemył amerykański czasem zapominamy, że on nie był przecież taki od chwili powstania Stanów Zjednoczonych. W epoce kliprów amerykańskie hutnictwo miało znikomy potencjał w porównaniu z hutnictwem brytyjskim, a jego istniejące zakłady nie nastawiały się na ściślejszy związek z budownictwem okrętowym, zwłaszcza cywilnym. Zapewne stałoby się inaczej, gdyby nie – i to jest kolejna ćwiartka odpowiedzi, dopełniająca do flaszki – ciągle wielka obfitość amerykańskich lasów w drugiej połowie XIX w., nieporównywalna z tym, co zostało w Europie. Brytyjczycy mieli więc coraz poważniejsze kłopoty ze zdobyciem potężnych krzywulców dębowych na wręgi oraz długich, prostych pni na wzdłużnice pokładnikowe, mocnice krawężnikowe i inne elementy niezbędne dla utrzymania sztywności długich kadłubów, a za to ich przemysł mógł je dostarczyć do wyboru i koloru w metalu. Amerykanie – odwrotnie; trudno im było zakupić metalowe elementy strukturalne, a import wypadałby drogo z uwagi na koszty transportu. Za to dysponowali takim bogactwem znakomitego drewna, że mogli z niego robić bardzo sztywne szkielety, ponieważ nie musieli żałować tego materiału ani na grubość belek, ani na ich jednolitą długość, ani na szerokość, ani na ilość wzmocnień w potrzebnych miejscach.

Druga połówka pełnej odpowiedzi na zagadkę dotyczy typów drewna na poszycie. Do budowy kompozytowej nie nadawała się ulubiona przez Brytyjczyków i Amerykanów dębina (z powodów, które tu kiedyś sygnalizowałem, zaś w pełni wyjaśnię dopiero w książce), a potrzebne były SZCZEGÓLNE drzewa egzotyczne (nawet spośród bardzo wytrzymałych i kompletnie nie gnijących gatunków wielu nie dawało się użyć), które Anglicy mogli pozyskiwać znacznie taniej niż Amerykanie.

Krzysztof Gerlach

: 2009-12-29, 10:09
autor: Krzysztof Gerlach
Zagadka „drewniana” (nie dla smutasów).
Hiszpanie posiadali, jak wiadomo, wielkie zasoby znakomitego mahoniu kubańskiego (Swietenia mahogani), z którego stocznia w Hawanie zbudowała masę podziwianych przez innych, potężnych i słynnych okrętów żaglowych. Brytyjczycy mieli na Jamajce trochę tych drzew, a w Belize i Gujanie dostęp do tylko nieznacznie gorszych gatunków (przede wszystkim mahoniu wielkolistnego Swietenia macrophylla), ale z wielu różnych względów (głównie braku wystarczającej infrastruktury stoczniowej w tamtym rejonie) w zasadzie nie wykorzystywali tego materiału do budowy swoich okrętów. Jednak w 1724 Admiralicja brytyjska rozkazała nagle załadować na Jamajce drewnem mahoniowym cały duży okręt i skierować go do Anglii. Dlaczego?
Krzysztof Gerlach