Re: Najlepszy pancernik I wojny światowej - i pewnie nie ty
: 2011-03-07, 05:24
Jakos nie rozumiem czepiania sie anglielskiego podzielenia floty w koncu niemcy to niebyl jakis monolit Bo gdyby byl to 

Warship Discussion Board
https://www.fow.pl/forum/
Ależ skąd takie nieporozumienie skoro ja tu cały czas o duchu Nelsona? Admiralicja skostniała, choć ja bym raczej powiedział że zabrakło Nelsona.Jeśli zakładamy, że Grand Fleet poszła do walki 31 maja 1916 roku tak samo jak poszła historycznie, ale w ostatniej chwili postanowili sobie powalczyć pojedynczymi zespołami - to ja jestem przekonany, że Anglicy by jednoznacznie przerżnęli i to porządnie. Uzasadnienie podałem znając fakty których Jellicoe w maju 1916 nie znał.
I właśnie taki przypadek opisywałem udowadniając, że to przegrana sprawa.
To właśnie miałem na myśliNie odpada. Ale jeśli patrzymy na to czym pływali czym chcieli pływać, to środkowa ilość tylko wtedy jak część z okrętów z przypisane im grupy jest akurat w remoncie, albo doszedł jakiś okręt ekstra w ostatniej chwili, bo nie było specjalnej chęci tworzenia zespołów 3,5,6,7 okrętów itp.
Lecz właśnie ostrzał sił lekkich dużo mówi o warunkach w jakich toczyła się bitwa. Tak po stronie niemieckiej jak i po stronie brytyjskiej strzelano do celów akurat najlepiej widocznych, w tym przypadku właśnie tzw. „sił lekkich”. Stąd taka a nie inna proporcja trafień.Trafień w siły lekkie można nie liczyć...
... A ile w tym czsie trafili Niemcy? Pomijam rozwalenie krazownikow pancernych bo to byla raczej strata zalogi tych okreto, bo wartosc tych staruchow dosc niewielka.
Rzeczywiście trochę mi pamięć zaszwankowała jeśli chodzi o ilość trafień na krążownikach Hippera, natomiast nie pomyliłem się odnośnie trafień na pancernikach Scheera. Co jednak najważniejsze dla mnie, około połowy trafień na ciężkich okrętach niemieckich w omawianej fazie bitwy uzyskały krążowniki Beattyego i Hooda, manewrujące niezależnie.Na samych krążownikach liniowych Grand Fleet uzyskała 42 trafienia. Do ponad 50 na ciężkich okrętach dojadę. A moze I do 60tki
oczywiście część z nich pochodziła z krążowników liniowych
Może w ten sposób że dowódcy nie czekaliby na odgórną decyzję „wodza”W takim podejsciu co by pomogly mniejsze zespoly Grand Fleet?
A ja chciałbym w tym miejscu przypomnieć, że bez tej łączności Jellicoe, Beatty i Evan Thomas oraz Scheer z Hipperem, wcale nieźle się odnajdowali na polu bitwy.1. Chciałbym w tym miejscu przypomnieć, że z łącznością między wyższymi dowódcami Royal Navy było niedostateczne
Co do Hooda - zgoda. Uzyskali coś koło 8 trafień z tragicznymi konsekwencjami dla siebie.Co jednak najważniejsze dla mnie, około połowy trafień na ciężkich okrętach niemieckich w omawianej fazie bitwy uzyskały krążowniki Beattyego i Hooda, manewrujące niezależnie.
Albo miał jeszcze większą. taki Strudee był w środku szyku, wyrwanie się np w trakcie rozwijania linii wprowadza zamieszanie lepsze niż te 3 krążowniki pancerne co rozpędziły siły Beattyego a potem zostały zniszczone ( no nie trzy od razu ). Widzę zamieszanie jeszcze większe a potem spore straty...Gdyby zaś jeszcze któryś z admirałów wykazał się „nelsonowską ambicją” i wyłamał z szyku Grand Fleet, być może Jellicoe nie cierpiałby do końca swoich dni z powodu traumy.
To nie było parę minut, zaś daszek nad T mieliśmy dwukrotnie. Przy czym ten drugi dostawił sobie sam Scheer, w prezencie dla Jellicoe. Tylko że ja nie twierdzę że uzyskanie takiej sytuacji było błędem, tylko że ciągnięcie całej floty w jednej kolumnie nie pozwalało na doprowadzenie do sytuacji w której szala zwycięstwa przychyliłaby się na czyjąś stronę. Faktycznie gdyby nie pomyłka Scheera, Brytyjczycy po 19:00 nie uzyskaliby nic (poza odwrotem Hochseeflote - tyle że chyba nie o to chodziło Jellicoe).W czasie niezależności uzyskali tak 1/3, no może 40% trafień tego co niemieckie krążowniki liniowe dostały w całej bitwie. Parę minut pod T dało więcej zniszczeń niż cały dzień pukania się na dużą odległość wydzielonymi zespołami.
Wręcz świadczy o dużym przecenieniu, a obie sprawy mają ze sobą właśnie ścisły związek. Chyba wszyscy byli świadomi że wielkie 20-30tys tonowe okręty, trudno będzie uszkodzić nawet kilkoma pociskami na tyle żeby wypadły z szyku. Przypominam że faktycznie do Niemców strzelała ledwie 1/3 pancerników Grand Gleet. Połowę okrętów można było swobodnie zorganizować w drugi zespół który mógłby postawić Scheerowi daszek na T (w naszym przypadku) gdy zrobił unik na zachód i ten sposób narzucić mu walkę.To, że te zniszczenia okazały się niewystarczające to inna sprawa, ale nie świadczy to o nieskuteczności kreski nad T, co najwyżej o lekkim przecenianiu.
Z pojedynczą Battleline? Jak?a potem trzeba się postarać by wykorzystać uzyskaną przewagę.
A ty od razu z grubej rury i maksymalnie po bandzie. A dlaczego nie Burney i Gaunt?Albo miał jeszcze większą. taki Strudee był w środku szyku, wyrwanie się np w trakcie rozwijania linii wprowadza zamieszanie lepsze niż te 3 krążowniki pancerne co rozpędziły siły Beattyego a potem zostały zniszczone ( no nie trzy od razu ). Widzę zamieszanie jeszcze większe a potem spore straty...
Oj to by była trauma...
Łącznie jakąś godzinę, czy coś koło tego. Może nawet nie całą, w porównaniu do ilu 8 czy 10 ciu godzin starcia sił rozpoznawczych? Bo nie pamiętam.To nie było parę minut, zaś daszek nad T mieliśmy dwukrotnie.
To prawda, ale to była zaleta dłuuuugiej linii. Jak się przeciwnik pomylił i zamiast w końcowe okręty wycelował w dziobowe, albo odwrotnie, to zawsze w pobliżu było sporo sąsiadów. Przy krótkszej linii ( tak o połowę ) to pewnie by się w ogóle rozminął bez jednego strzału.Przy czym ten drugi dostawił sobie sam Scheer
Śmiem twierdzić, że jeśli admiralicja ( czy kto tam ) przed wojną nie olała Jellicoe ciepłym moczem tylko posłuchała jego jojczenia na temat pocisków, to Grand Fleet miałaby sprawne pociski ppanc co najmniej dwa lata wcześniej. A więc w czasie bitwy jutlandzkiej tak co najmniej połowę pocisków na okrętach. W takim układzie nawet uzyskując te trafienia co historycznie Seydlitz i Derrflinger idą na dno i to szybko. Kunig pewnie też i chyba jeden kolejny Niemiec również.tylko że ciągnięcie całej floty w jednej kolumnie nie pozwalało na doprowadzenie do sytuacji w której szala zwycięstwa przychyliłaby się na czyjąś stronę.
Zgoda. Ale krótszą linią masz duże szanse nie złapać Scheera nawet przy jego błędzie. Coś za cośFaktycznie gdyby nie pomyłka Scheera, Brytyjczycy po 19:00 nie uzyskaliby nic (poza odwrotem Hochseeflote - tyle że chyba nie o to chodziło Jellicoe).
Owszem. Tylko musisz mieć spełnionych parę warunków. Wiedzieć dokładnie gdzie mają być twoje okręty. A co jakby zabrakło w szyku właśnie tej połowy co najlepiej widziała Niemców?Przypominam że faktycznie do Niemców strzelała ledwie 1/3 pancerników Grand Gleet. Połowę okrętów można było swobodnie zorganizować w drugi zespół który mógłby postawić Scheerowi daszek na T (w naszym przypadku) gdy zrobił unik na zachód i ten sposób narzucić mu walkę.
Tu zgoda. Polecam ten artykuł w Warshipie 2010, są tam rozważone różne warianty rozwinięcia. Jellicoe wybrał optymalny.Tak swoją drogą, to tyle się mówi „a gdyby Jellicoe rozwijał się na zachód?”, „a gdyby zrobił zwrot na torpedy?”, wtedy wszystko jest w porządku chociaż w pierwszym przypadku istniało spore ryzyko dostania samemu daszka nad T, a w drugim skracało dystans do nadbiegających torped o dobre pół km (gdyby policzyć czas dobiegu wyszłoby jeszcze weselej). Czy byłoby do mniejsze ryzyko niż działanie w dwóch zespołach? Nie sądzę.
Tak jak robili - dziabiąc to co się nawinie. Choć jeśli faktycznie chcemy rozbić przeciwnika w puch i pył, to po wstępnym zmiękczeniu trzeba się rozbić na mniejsze zespoły. Inaczej coś ucieknie.Z pojedynczą Battleline? Jak?
Rozważając różne alternatywy trzeba być przygotowanym na najgorszy przypadek. Jeśli ryzyko związane z zaistnieniem jego jest akceptowalne, bo i tak będziemy mieli dużo innych korzyści to OK, działamy.A ty od razu z grubej rury i maksymalnie po bandzie. A dlaczego nie Burney i Gaunt?
„Zaletą” tej długiej linii było to że maszyniści machlowali bez przerwy w tę i wewtę przepustnicą a sternicy kręcili kołem żeby ich okręty nie powpadały na siebie nawzajem. A kontakt nie został tak naprawdę zerwany pomiędzy pierwszym i drugim T, więc Scheer nigdzie by nie umknął, przynajmniej w tym sensie że nie poszedłby znowu pod lufy Grand Fleet. Natomiast tę robiąc pętlę umożliwił Brytyjczykom uzyskanie kilkunastu kolejnych trafień.To prawda, ale to była zaleta dłuuuugiej linii. Jak się przeciwnik pomylił i zamiast w końcowe okręty wycelował w dziobowe, albo odwrotnie, to zawsze w pobliżu było sporo sąsiadów. Przy krótkszej linii ( tak o połowę ) to pewnie by się w ogóle rozminął bez jednego strzału...
... Zgoda. Ale krótszą linią masz duże szanse nie złapać Scheera nawet przy jego błędzie. Coś za coś
To jest temat rzeka. Jednak nie przypominam sobie żeby jakikolwiek pocisk z Terrora dostał się do „witaliów” Badena w trakcie powojennych testów (nie licząc odłamków które zniszczyły dwa kotły przez dymik z którego z nieznanej przeze mnie przyczyny podobno zdjęto greting), podobnie jak kilka niemieckich pocisków p-panc generalnie nie topiło okrętów brytyjskich, czy też w przypadku pancerników zatopionych w trakcie II wojny światowej. Znowu jedziesz po krawędzi jeśli chodzi o te wymienione przez ciebie okręty niemieckie.Śmiem twierdzić, że jeśli admiralicja ( czy kto tam ) przed wojną nie olała Jellicoe ciepłym moczem tylko posłuchała jego jojczenia na temat pocisków, to Grand Fleet miałaby sprawne pociski ppanc co najmniej dwa lata wcześniej. A więc w czasie bitwy jutlandzkiej tak co najmniej połowę pocisków na okrętach. W takim układzie nawet uzyskując te trafienia co historycznie Seydlitz i Derrflinger idą na dno i to szybko. Kunig pewnie też i chyba jeden kolejny Niemiec również.
Co prawda do całkowitego zniszczenia Niemców nie dochodzi, ale zwycięstwo byłoby dość oczywiste. A jak dołożyć dość oczywisty fakt, że po zatopieniu któregoś z okrętów przenosi się ogień na inny to straty niemieckie mogły być naprawdę solidne.
Powtórzę to o czym już wcześniej pisałem. Wcześniej eskadry Hippera, Scheera, Jellicoe, Beattyego i Hooda, zdołały pojawić się w odpowiednim miejscu a nawet w odpowiednim czasie. Wnioskuję z tego że możliwości techniczne do zrealizowania tego były. To czego zabrakło to charakteru Nelsona.Owszem. Tylko musisz mieć spełnionych parę warunków. Wiedzieć dokładnie gdzie mają być twoje okręty. A co jakby zabrakło w szyku właśnie tej połowy co najlepiej widziała Niemców?
Wiedzieć gdzie są Niemcy ( to dotyczy punktu pierwszego i koordynacji kilku zespołów ), gdzie są twoje okręty - mniejsza o friendly fire, żeby jakoś synchronizować akcję kilku zespołów musisz choć z grubsza wiedzieć gdzie są. No chyba że idziesz na "jakoś to będzie". Wtedy może będzie a może nie będzie, zależy od szczęścia. A ze szczęściem różnie bywa.
Jakoś tak mi się zdaje, że z komunikacją która by pozwalała na odpowiednią koordynację, to u Anglików nie było wtedy zbyt dobrze.
Znów - może się udać i to nieźle, tylko trzeba nad tym popracować dużo wcześniej a nie improwizować w czasie bitwy.
Niech będzie unieruchomione. W realiach bitwy jutlandzkiej oznacza to zatopienie. Kwestia tylko ile wsadzą im pocisków zanim znudzi się strzelanie i poślą niszczyciel z zapasem torped.Jednak nie przypominam sobie żeby jakikolwiek pocisk z Terrora dostał się do „witaliów” Badena w trakcie powojennych testów
Okręty II wojny zostały opracowane między innymi w oparciu o doświadczenia tej bitwy. Nieco się na tym nauczono. A artyleria ma to do siebie że dobrze obezwładnia a słabo topi ( chyba że przypadkiem ).podobnie jak kilka niemieckich pocisków p-panc generalnie nie topiło okrętów brytyjskich, czy też w przypadku pancerników zatopionych w trakcie II wojny światowej
Bardzo prosto - ustawić się pomiędzy nim a jego bazami. Najlepiej takim zespołem żeby nie było łatwo go ani obejść ani się przez niego przebić. Jaka formacja się do tego najlepiej nadaje?Mnie chodzi o rozważenie, jak można by narzucić Scheerowi bitwę bez możliwości odwrotu
Było w tym dużo przypadku. Ale zgoda - możliwości techniczne były. Trzeba było być do tego mentalnie przygotowanym, ale taki nowy Nelson musiałby się pojawić nieco wcześniej, żeby do tego przygotować resztę. Jakby zaczął nagle sobie folgować ni z gruszki ni z pietruszki w ostatniej chwili, to nie wróżę sukcesów.Wcześniej eskadry Hippera, Scheera, Jellicoe, Beattyego i Hooda, zdołały pojawić się w odpowiednim miejscu a nawet w odpowiednim czasie. Wnioskuję z tego że możliwości techniczne do zrealizowania tego były. To czego zabrakło to charakteru Nelsona.
Przy takiej samej masie ładunku miotającego, na pewno nie. Nawet więcej.Bardzo wątpię by czarny proch produkował mniej dymu niż receptury w okresu Wielkiej Wojny
Na ogół duże liniowce wykorzystywały działa 32 funtowe i 24 funtowe oraz 12 funtowe. Czasem dodawano 48 funtowe, 68 funtowe karonady, a na okrętach zdobycznych pojawiały się działa 18 i 9 funtowe. Mniejsze mogły nie mieć 32 funtowych, a wyłącznie 24 (z ciężkich).Maciej3 pisze: Na dolnym pokładzie żaglowce nosiły bodaj 32 czy 48 funtówki. Ładunek dla takiej kuli ile mógł mieć? 8 funtów? ( pewnie mniej, bo to proch dość gwałtowny, ale co tam ).
Na wyższych pokładach lżejsze działa. Średnio ile? 20 funtów? To ładunek miotający średnio ile? 4? niech będzie 5 funtów.
Tak było w odniesieniu do większości dużych trójpokładowców, aczkolwiek w Royal Navy istniała specyficzna kategoria 98-działowych trójpokładowców II rangi, niosących w środkowej baterii działa 18f, zamiast 24f. Funt brytyjski miał 0,4536kg.Na ogół duże liniowce wykorzystywały działa 32 funtowe i 24 funtowe oraz 12 funtowe.
Na pewno nie taka jaką zastosował Jellicoe. Taka sytuacja przecież miała miejsce w omawianej bitwie i nic z tego nie wyszło.Bardzo prosto - ustawić się pomiędzy nim a jego bazami. Najlepiej takim zespołem żeby nie było łatwo go ani obejść ani się przez niego przebić. Jaka formacja się do tego najlepiej nadaje?
Może najprościej zapytać Krzysztofa GerlachaDzieki. Ale czy szacunkowe wyliczenia dotyczace ilosci materialu sluzacego do zadymiania otoczenia mialy sens, czy mialej jakis kardynalny blad?