Nie lubię tego słowa „gwarancja”.
OK, to zamiast „gwarantowany” wstaw sobie „niemal pewny” albo „bardzo prawdopodobny”, będzie wyglądało milej dla oka
Ponadto nawet w przypadku dział dalekosiężnych (w tamtym czasie średnio około 20km na drednotach) było jednak sporo czasu na rozpoznanie. Ówczesny „decydujący dystans” był zaś o wiele niższy.
Przy „hawajskiej” pogodzie i widoczności, czyli tym co było przez sporą część starcia krążowników liniowych, zgoda. Problem polegał na tym że na morzu północnym przez większość roku widoczność jest słaba, bardzo słaba, zła, beznadziejna albo zerowa.
W takim układzie, jak z mgły przeciwnik wyłazi w odległości 7 km to walisz szybko, albo zostajesz uwalony. Angielskie krążowniki pancerne doświadczyły to na sobie. Invincible też.
Do tego okręty posiadały jednak sygnały rozpoznawcze, choćby bandery, a i sylwetki po obu stronach były dość charakterystyczne. A już przypadku Oriona i Koniga chyba nie sposób się pomylić. Poniżej mały eksperyment
W ferworze walki pomylono Sheffielda z Bismarckiem, Indianapolis z New Mexico, Hooda i Prince of Wales z krążownikami County itp. ( to ostatnie udało się zmodyfikować dzięki dobrej widoczności ) Atlantę z Atago ( to dopiero sztuka – tu sobie narysuj sylwetki! ) i wiele innych. W stresie nie takie rzeczy się widzi. Ja jak sobie siedzę przed ekranem rozróżniam sylwetki. Ale ustaw okręt nie burtą tylko pod kątem tak żeby nadbudówki i kominy się zlewały, żeby nie wyło widać wszystkich wież i ciekawe czy rozpoznasz. Potem usadź się na kołyszącym się pokładzie okrętu, patrz przez lornetkę zalewaną czasem wodą, widok przesłaniany dymami itp.
A przy tym masz świadomość, że złe rozpoznanie powoduje że nadlecą wrogie pociski, albo pozwolisz przeciwnikowi zwiać.
Na pewno nie będzie pomyłki?
Przecież w tych okolicznościach udawało się niszczyciel pomylić z krążownikiem, albo widzieć pewne eksplozje komór amunicyjnych na okrętach niemieckich.
W którym to dzienniku okrętowym był poetycki opis jak to okręt przeciwnika spowił się chmurą dymu z której wychynęła rufa z obracającymi się śrubami, która w chmurze odłamków pogrążyła się w morzu?
Chyba których z krążowników liniowych, ale nie jestem pewny. I to w czasie w którym NIC nie zatonęło po żadnej ze stron, nawet najmarniejszy niszczyciel.
Jak wspomniałem, rozbicie na mniejsze zespoły wcale dobrze się sprawdziło w starciu sił Beatty, Evan Thomasa i Hippera a później również Scheera, wreszcie 3 eskadry krążowników liniowych i Grand Fleet.
Zawsze określenie sukcesu lub porażki jest subiektywne. A w przypadkach oczywistych można się posiłkować sprawdzoną metodą agencji TASS, gdy po wyścigu dwóch zawodników po jednym z USA i ZSRR agencja doniosła „dziś odbył się konkurs międzynarodowy w którym brali udział zawodnicy ZSRR i USA. Nasz zawodnik zdobył zaszczytne drugie miejsce, a zawodnik amerykański był przedostatni”
A na poważnie, to ja widzę to tak:
1.Ogarnięty rządzą ( czy wręcz amokiem ) sukcesu Beatty ( „zobaczysz, dziś nie skończy się na Blucherze” ), olał Evan Thmasa ( jakoś tłumaczenie o czystych błędach w komunikacji mnie nie przekonuje, nawet nie zadano sobie trudu upewnienia się o odebraniu rozkazu na V eskadrze ), rozdzielił siły i poszedł za Hipperem. Coś jak rozdzielenie Grand Fleet na mniejsze zespoły. Miał dużą przewagę. Gdzieś tam mi ktoś tłumaczył, że siły na morzu liczy się z kwadratem – czyli przy przewadze 6:5 miał w siłach przewagę 36:25, powinien wygrać bez problemu, szczególnie przy większym zasięgu własnych dział. A tu niespodzianka. Indefatigable ginie po kilkunastu minutach a potem jeszcze Queen Mary – wcale nie taka stara – jeden z nowszych okrętów w zespole i całej flocie. Przy czym nie zadał niemal żadnych strat przeciwnikowi.
Dołącza do Beattyego V eskadra ( odpowiednik połączenia głównych sił z powrotem ) i Niemcy zaczynają dostawać łomot. Von der Tann dostaje trafienia 15 calówkami, po których nad Indefatigablem raczej by już nie wygrał. Czyli rozdzielenie – kicha, połączenie jakiś tam sukces, albo remis.
2.V eskadra na skutek kolejnego błędu Beattyego dostaje się pod ogień Niemców. Znów odpowiednik taktycznego rozdzielenia. Co prawda nikt nie tonie, ale jest blisko i jeden z okrętów dostaje takie baty, że musi się wycofać. QE są jednymi z najlepiej opancerzonych okrętów u Anglików chyba tylko dlatego nie giną. Dołączają do sił głównych i przeżywają.
Znowu – rozdzielenie = tragedia. Połącznie = chociaż remis.
3.Siły Hooda zostają oddzielone od reszty sił głównych. Coś tam osiągają ( Wiesbaden, postrzelanie już uszkodzonego Lutzowa ) ale chwilę potem Invincible idzie do piachu, oj przepraszam do mułu. Znów rozdzielenie tragedia. A to, że Lutzow zatonął głównie dzięki trafieniom Ivincibla, to też efekt niedokończenia Lutzowa. Campbell twierdzi, że Lutzow wyszedł do walki przedwcześnie i nie wykonano na nim wszystkich testów szczeglności. W efekcie grodzie które na innych niemieckich okrętach były wodoszczelne, na Lutzowie były tylko „wodoszczelne” ze znanymi konsekwencjami. Bez tego przy tych trafieniach co dostał do bazy powinien dojść. Czyli jakiś tam ( dość mierny ) sukces osiągnięto dzięki współpracy przeciwnika.
Jakby przeciwnik chciał współpracować to rozdzielanie miało sens. A jakby nie chciał?
Osobiście raczej nie widzę szansy na wielki sukces przy rozdzieleniu sił, ale to moja ocena i nie upieram się że jedynie słuszna. Na razie pozostaję przy swoim – do czasu aż ktoś mnie przekona do czegoś innego
Grand Fleet może i z powodzeniem rozwinęła linię bojową, tylko co z tego. Scheer gdy tylko ją zobaczył zrobił w tył zwrot i bez większego problemu dwukrotnie się wycofał.
A, że siły główne pomachały Niemcom – a bo mieli wcześniej przemyślane, że po iluś tam minutach trzeba zmienić kurs. I tak przeciągnęli to trochę, ale jak się pojawiły niszczyciele to zaraz pojawiła się wizja dziesiątek czy setek torped wystrzelonych w skoordynowanym ataku, więc zrobiono zwrot
od przeciwnika a nie na niego. Nie to żebym jakoś tą decyzję krytykował – dziś wiemy że tych setek torped nie było, Jellicoe nie mógł tego wiedzieć, a jakby były to mogło być nieciekawie. Jakby zrobili zwrot na przeciwnika ( ryzykowne, ale możliwe ) to Niemcom nie byłoby tak miło i nie zwialiby.
A potem siły główne znowu parę razy niemieckie pancerniki spotkały. No ale nie strzelając ciężko osiągnąć sukces.
W przypadku dobrej widoczności pewnie nawet nie wszedłby w zasięg owych dalekosiężnych dział.
Miałby z tym problemy, ponieważ jego okręty były wolniejsze. Nawet jakby zostawił swoje Deutschlandy na stracenie to i tak pierwsza ósemka drednotów była wolniejsza od Grand Fleet a to tego wyposażona w maszyny parowe. Po kilkunastu godzinach pracy z pełną mocą awaria nader prawdopodobna.
Oczywiście w takim układzie Jellicoe nie miałby swojej kreski nad T, ale i tak miał większy zasięg cięższych dział. I nie miał takiej ułańskiej fantazji jak Beatty który nie wiadomo po co czekał z otwarciem ognia. Grał fair, że ostrzeliwanie przeciwnika który nie może się odgryźć to nie sportowo, czy jak? Owszem czasem taka fantazja daje korzyści, ale ja tam uważam, że cześciej szkodzi.