Nałożenie solidnej podstępki dla utrzymywania zużytej czy uszkodzonej stępki było prawdopodobne pod warunkiem, że chodziło wyłącznie o naprawę tymczasową, tylko do momentu, gdy dało się już przystąpić do generalnego remontu. Jeśli stępka była bardzo naruszona mechanicznie, to istotnie jedna z dróg postępowania polegała na rozbiórce i budowaniu nowego okrętu na nowej stępce z wykorzystaniem elementów starego. Jednak na taki wariant potrzebny był czas. Kiedy toczyła się wojna, znacznie szybsze efekty dawała naprawa stępki – ostatecznie i tak robiono ją z wielu elementów, czasem więc dało się usunąć uszkodzone i wstawić nowe, chociaż nie chodziło wtedy o prostą robótkę.
Hipotezy:
1. Mowa o 100-działowym liniowcu „Victory”. On nie służył do transportowania niczego. Jeśli już czasem przy pomocy takiego okrętu rzeczywiście przewożono coś cennego, to chodziło o skrzynie z pieniędzmi, złoto lub klejnoty – nic z tego nie zajmowało tyle miejsca, by musiano parę drągów podczepiać pod kilem (jeśli dobrze zrozumiałem intencję, bo nie jestem pewien).
2. Ciepło! Jednak nie chodziło o żadne eksperymenty, cel i skutek był dobrze znany i oczekiwany.
3. Pomysł obudowania normalnego kadłuba drugim, by go potem ściągnąć jak skorupę – wysoce fantazyjny, lecz raczej rodem z Fantomasów (jeśli ktoś to jeszcze pamięta), Masek itp. – w szkutnictwie całkowicie nierealny. Jakieś elementy z tego jednak występowały – od XVII w. do końca epoki żaglowców wojennych zdarzało się poszywanie już gotowego kadłuba dodatkowymi warstwami poszycia (w rejonie linii wodnej), czasem b. grubymi – dla zwiększenia stateczności i/lub wyporności (tyle, że go nie zdejmowano). Kiedy Wielka Brytania zaczęła budować w Indiach żaglowe liniowce ze znakomitego teku malabarskiego, ale koszty w indyjskich stoczniach lawinowo rosły, próbowano metody polegającej na tym, że każdy zbudowany okręt zabierał ze sobą do Anglii drewno tekowe do budowy następnych, jednak już w Europie [co za czasy, robocizna w Anglii tańsza niż w Azji

] – w pierwszym swoim rejsie pełnił więc rolę transportowca (uzbrajano go dopiero w kraju); tym niemniej znacznie prościej, taniej, efektywniej i bezpieczniej było wozić te belki prymitywnie w ładowni niż mocowane pod stępką

.
Drewno teku istotnie jest znakomicie odporne na świdraki. Ale w czasach, kiedy pływał "Victory" (za Nelsona i potem) dla jednostki wojennej nie miało to już żadnego znaczenia, ponieważ cała część podwodna tak cennego okrętu musiała być pokryta blachą miedzianą.
Nie wiem, jak to jest z tym namakaniem teku, lecz na tym tle pewna ciekawostka. W owych czasach jedynym efektywnym sposobem transportu był transport wodny. Drzewo ścinano, spławiano do portów i dopiero tam sprzedawano lub obrabiano w stoczniach. Gdyby Wisła i Odra płynęły inaczej, Gdańsk i Szczecin nie byłyby przez wieki jednymi z głównych punktów handlu drewnem w Europie. Otóż tek ma tę osobliwą właściwość, że jako mokry (świeżo po ścięciu) jest tak ciężki, że TONIE i nie daje się spławiać! Radzono sobie w ten sposób, że już na trzy lata przed ścięciem puszczano z niego soki, aby go zawczasu suszyć.
Pozdrawiam, Krzysztof Gerlach