Witam!
KZA pisze:Witam
Numer w założeniu nie był o okrętach, ale o ...wojnie na Pacyfiku. Tam niestety występowały w roli głównej te duże jednostki
Jako stały prenumerator Waszych pism nr sepcjalne "Lotnictwa" i "MSiO" oczywiście otrzymałem jako ostatni
Numer b. mi się podobał - moim kryterium oceny jest to, czy jestem w stanie dany numer przeczytać podczas drogi do pracy i z powrotem - a ten byłem.
Muszę powiedzieć, że w pierwszej kolejności przeczytałem artykuł o krążownikach typu "New Oreleans" p. Wojciecha Holickiego, którego monografie zawsze "pochłaniam". Biorąc pod uwagę wcześniejsze monografie Autora, do "kompletu" artykułów o amerykańskich krążownikach publikowanych w "NTW" i "MSiO" brakowało jeszcze tylko tego typu i "Portlandów" (jak rozumiem, jest to w planach). Niestety, artykuł nieco mnie tym razem rozczarował. Jak rozumiem p. Holicki pisał pod presją czasu i musiał podlegać ograniczeniom objętościowym pisma, ale czytając ten tekst można odnieść wrażenie, że Autor nie bardzo mógł się zdecydować na formułę artykułu. Początek jest jakby wyjęty z typowej monografii - mamy dokładną genezę jednostek, kapitalnie zresztą jak zwykle napisaną. Niestety, potem następuje "skupienie" na losach trzech jednostek z 7 (Astorii, Quincy i Vincenness) wraz z nieszczęsną bitwą koło wyspy Savo i ich utratą. OK, takie prawo Autora - ale opisu pozostałej czwórki i jej losów b. brakuje, zwłaszcza, że były one nie mniej ciekawe, a są jakby mniej znane.
Czego natomiast brakuje w sposób jaskrawy, to jakiejś oceny samej bitwy i przyczyn utraty tej trójki - a jest to temat, na który można byłoby napisać niejeden artykuł.
Sam tytuł "Pechowe <<Miasta>>" też jest trochę nieadekwatny. Moim 1szym wrażeniem było, że Autor odnosi ją do całego typu. To prawda, że z 7 okrętów typu "New Orleans" w czasie IIWS 6 zostało zatopionych albo poważnie uszkodzonych, prawda jest jednak taka, że poza wspomnianą "trójką spod Savo" pozostałe okręty mozna uznawać za... wyjątkowo szczęśliwe!
San Francisco oberwał straszliwie od okrętów japońskich w I Bitwie koło Guadalcanalu, miał rozległe uszkodzenia (ok. 45 trafień pociskami różnych kalibrów) i straty w załodze (w tym całe dowództwo i głównodowodzący zespołu), ale biorąc pod uwagę fakt, ze stoczył bitwę na małej odległości z 2 potężnie uzbrojonymi krążownikami liniowymi (czy okrętami liniowymi wg. japońskiej klasyfikacji), posiadającymi łącznie 16 dział 356 mm i zdolnych do użycia ok. 50 dział 152 i 127 mm, i jeszcze kilkoma innymi okrętami, poważnie uszkodził jeden z nich i wyszedł z tej walki o własnych siłach jest niemal nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności.
Minneapolis w bitwie koło Tassafarongi został trafiony 2 japońskimi torpedami (sławnymi długimi lancami) i przeszedł do historii jako pierwszy amerykański krążownik, kóry nie tylko przetrwał taką "przygodę", ale jeszcze do tego zachował zdolność poruszania się o własnych siłach pomimo uszkodzeń (m.in. strata całej dziobnicy aż do wieży nr.1) i to pomimo, ze okręty te nie posiadały siłowni usytułowanej naprzemiennie.
New Orleans w tej samej bitwie otrzymał 1 trafienie, za to b. nieszczęśliwe, bo między dziobowe wieże artyleryjskie, w rejon komory amunicyjnej, w której składowano m.in. bomby lotnicze. Eksplozja tejże komory urwała cały dziób wraz z wieżą nr.1 - łącznie niemal 1/3 długości kadłuba! Trudno mi powiedzieć, czy konstruktorzy brali pod uwagę możliwość odniesienia przez okręt takich uszkodzeń, faktem jest, że okręt przetrwał tą próbę i był w stanie pływać o własnych siłach, a dowódca nie wydał rozkazu opuszczenia okrętu chyba tylko dlatego, że... początkowo nie zdawano sobie sprawy z rozmiaru uszkodzeń! (przepływający w pobliżu dziób okrętu wzięto za tonący krążownik Minneapolis...).
Tuscaloosa jako jedyny z siódemki przetrwał wojnę bez większych dramatów i to pomimo, że brał udział w działaniach niemal bez przerwy i to na dwóch oceanach i kilku morzach.
Fakt, że okręty typu New Orleans dostały w czasie wojny takie "baty" wziął się chyba z tego, że krążowniki te były typowymi "końmi roboczymi" US Navy i w każdej kampanii znajdowały się na I linii. Bitwa koło wyspy Savo to ze strony amerykańskiej akurat przykład fatalnego rozwiązania kwestii ochrony desantu, tragicznego dowodzenia, braku rozpoznania i kiepskiego wyszkolenia załóg, a nie pecha czy jakichś ewidentnych braków amerykańskich okrętów.
Mam nadzieję, że nie zanudziłem Czytelników. Pozdrawiam