"Szwadron" poniósł klęskę finansową, pańskie Studio "Zebra" popadło w długi. Żartował pan, że jest ostatnią ofiarą Powstania Styczniowego.
- Tak, ale może dzięki "Szwadronowi" będę poważnie traktowany jako reżyser filmu o Powstaniu Warszawskim. Dużo się nauczyłem, robiąc film kostiumowy.
Czego się pan nauczył?
- Tego, że nie wystarczy zrobić kostiumy, że trzeba je jeszcze spatynować. U nas nie ma takiego pojęcia. Kostiumy muszą być czyste, bo wracają do magazynu.
Inaczej niż amerykańskie. Anna Biedrzycka-Sheppard mówiła mi, że przy amerykańskim serialu o froncie zachodnim podczas II wojny światowej - "Kompania braci" - pół roku patynowali kurtki, żeby wyglądały na znoszone. Pocierali je pumeksem, moczyli w wodzie z bielinką, niszczyli. Na planie "Olivera Twista" Polańskiego widziałem salę, gdzie w kadziach patynowano XIX-wieczne kostiumy. Był też namiot, w którym statyści brudzili się przed ujęciami.
Albo dbałość o autentyzm broni. U nas na planie są tylko czołgi T-72 obłożone styropianem, żeby udawać inne. Przy "Kompanii braci" dorabiano specjalnie dodatkowe kółko do jakiejś wersji czołgu Sherman, żeby było prawdziwie. Sam jako widz mam taką skazę, że jeśli nie wierzę w rzeczywistość pokazywaną w filmie, to się nie zastanawiam nad tym, o co w nim chodzi. Dlatego pewne filmy od razu odrzucam.
Mamy w Polsce świetnych scenografów, jak Allan Starski, ale nie wiem, czy jesteśmy gotowi na kino historyczne. Po "Szwadronie" zrozumiałem, że trudniej jest zrobić film historyczny, niż np. dokonać inwazji w Arnhem. Nasi spadochroniarze musieli w Holandii tylko wylądować, a ja muszę jeszcze złapać ich lot w kamerze.
Film o Powstaniu Warszawskim ma pan kręcić według poprawionego przez pana tekstu Krzysztofa Steckiego i Tomasza Zatwarnickiego, który - jako jeden z dwóch - wygrał konkurs na scenariusz o powstaniu. To przypadek czy interesował się pan wcześniej tym tematem?
- Film o powstaniu, tyle że w mniejszej skali, chciałem zrobić w 1979 roku, gdy jeszcze istniał Zespół "X" Wajdy. O Krzysztofie Baczyńskim, o niecałych czterech dniach, które przeżył w powstaniu. W nowelce, którą zaniosłem kierownikowi literackiemu Bolesławowi Michałkowi, równoległym wątkiem był los żony Baczyńskiego: ona również zginęła podczas powstania, oboje nic o sobie wtedy nie wiedzieli.
Dużo się teraz dyskutuje o powstaniu. Jaka będzie wymowa filmu?
- Chcę bronić powstania - politycznie i militarnie. Wskazuję na rzeczy, które się powstańcom udały. Było tego znacznie więcej, niż się nam wydaje. Powstanie jest uważane za klęskę, ale to nie była klęska, bo klęską jest coś, czego się człowiek wstydzi. My się powstania nie wstydzimy. Zresztą powstanie to był remis.
Jedynym błędem powstańczym nie było liczenie na to, że Rosjanie przyjdą im z pomocą, bo na to nie liczyli, tylko to, że wydawało im się, że armia niemiecka jest już rozbita. Po prostu przez miesiąc widzieli niemieckie dywizje wycofujące się ze wschodu, poszarpane i bose. Koili oczy tym widokiem. Mówili: "Teraz trzeba uderzyć". Do tego kilku zwiadowców na rowerach pojechało na Pragę i zobaczyło nadciągające radzieckie czołgi.
Zawsze pan tak myślał?
- Przeszedłem w tej kwestii ewolucję. Wcześniej za mało wiedziałem. W szkole uczyli nas, że to była zbrodnia przedwojennych oficerów. Szkoda mi było miasta i tylu ludzi. Teraz, czytając mnóstwo tekstów i wspomnień o powstaniu, przekonałem się, że ono nie mogło się nie odbyć, a powstańcy zrobili wszystko, co należało. Oczywiście zostały popełnione błędy, ale one są popełniane przy każdej operacji wojskowej.
Jeśliby nie było powstania, być może Stalin nie byłby tak ugodowy w kwestii ziem zachodnich, a Churchill tak stanowczy. Powstanie było wyrzutem sumienia aliantów. Może dzięki powstaniu nie było w Polsce tak krwawego roku 1956 jak na Węgrzech.
Według źródeł, do których dotarłem, z 40 tys. powstańczych żołnierzy ocalało 18 tys. Niemieckie straty były prawie takie same. Armia niemiecka była wówczas najlepsza na świecie, a oni sobie świetnie z nią radzili. Za mało patrzymy na powstanie od tej strony. Wolimy się pognębić: powstańcy idą kanałami, a na końcu są kraty. To już znamy.
Jaki to ma być film? Kto będzie tu bohaterem?
- Bohaterem będzie samo powstanie. Chciałem, żeby ktoś, kto nic o nim nie wiedział, po filmie już je zrozumiał. Akcja zaczyna się od tego, że Niemcy się wycofują. Potem są cztery najważniejsze narady dowództwa AK, ich wahania, i godzina "W". Dalej euforia, bo przez pierwsze trzy dni dużo się udaje. Ale są też straszne momenty: Niemcy pacyfikują jezuitów na Rakowieckiej, rzeź Woli.
To będzie fresk. Pokażę wydarzenia znane i nieznane. W scenariuszu jest wiele postaci, m.in. członkowie Komendy Głównej: Bór-Komorowski, Okulicki, jest też Jan Nowak-Jeziorański, Baczyński, Gajcy, Jeremi Przybora, harcmistrze, którzy polegli - słynny Andrzej Morro. Wiele czerpałem ze wspomnień kapitana Ryszarda Białousa, pseudonim "Jerzy", który dwukrotnie przedzierał się górą przez powstańczą Warszawę, w tym raz prowadził oddział w niemieckich mundurach przez Ogród Saski. Po wojnie wyjechał do Argentyny, gdzie zajmował się obyczajami Indian. Dożył tam prawie osiemdziesiątki. Fantastyczna postać na oddzielną opowieść.
Czy są w tym scenariuszu źli Polacy?
- Są, spekulanci. Nie ma dobrych Niemców. I są Polki śpiące z Niemcami.
A są polscy antysemici?
- Są. I Żydzi uratowani z Pawiaka też.
Lubię pokazywać historię w detalach, z jednej strony heroizm, z drugiej miałkość.
Na przykład?
- Znalazłem informację, że pod koniec września szklanka wody kosztowała u szmalcowników 20 dolarów w złocie. Zrobiłem więc scenę, że matka wysupłuje 20 dolarów, ale dziecko się potyka i wylewa kupioną wodę. Szmalcownik podsuwa im drugą szklankę: "Proszę, następne 20 dolarów". Wtedy pojawia się patrol żandarmerii powstańczej i bierze go pod ścianę.
Co w tych lekturach o powstaniu wydało się panu najbardziej zaskakujące, jakby wbrew obiegowym sądom?
- Choćby to, że powstańcy, per saldo, mieli szczęście, że nie zajęli całej Warszawy, co na początku wydawało im się tragedią. Dzięki temu, że był taki patchwork - tu Polacy, tu Niemcy, tu Polacy - powstanie trwało tak długo. Niemcy bali się trafić w swoich. Inaczej zbombardowaliby miasto w trzy dni. Dowiedziałem się też, że nawet gdyby powstanie nie wybuchło, to i tak Warszawa byłaby polem walki, bo Niemcy zamierzali jej bronić przed Ruskimi.
I to, że ludzie mieli wtedy inną mentalność - przekonał mnie przypadek generała Bora-Komorowskiego. Jego ciężarna żona przyjechała do Warszawy 31 lipca, bo nic nie wiedziała o wybuchu powstania. "Nie mogłem jej powiedzieć - tłumaczył się adiutantowi Komorowski. - Tyle było innych żon w ciąży, nie mogłem zrobić wyjątku". Jego żona ukrywała się później w podziemiach Teatru Wielkiego. Urodziła niepełnosprawne dziecko.
Osobna sprawa to negocjacje kapitulacyjne. Pułkownik wywiadu Iranek-Osmecki prowadził je znakomicie. Chcę o tym zrobić teatr faktu w telewizji. Iranek-Osmecki załatwił status kombatanta wszystkim powstańcom - od AL, przez żydowskie organizacje bojowe, po NSZ. Bez tego Niemcy mogliby ich rozstrzelać. "Panu zależy na tych komunistach? - dziwił się generał von dem Bach prowadzący negocjacje ze strony Niemiec. - Nie dyskutujmy o tym".
Mam nadzieję, że na ten film znajdą się pieniądze, nie tak jak na "Kuriera z Warszawy" o Janie Nowaku-Jeziorańskim, na którego zebrano tylko 16 mln zł, a potrzeba było 40. Film o powstaniu będzie kosztował o wiele drożej. Nie będę go produkował, nie załatwiam na niego pieniędzy, jestem tylko oczekującym reżyserem.