przeczytam, przeczytam, ale ja jestem przede wszystkim od robienia fotosówkarolk pisze:napisałem o tym w notatniku kociewskim, przeczytałbyś raz współtworzoną stronę
Moj projekt literacki
Moderator: nicpon
No wszystko fajnie, ale gdzie adres bloga pana Borowskiego? W końcu jak mam się dowiedzieć co pisze kandydat na prezydenta?karolk pisze:ciekawy wywód
http://di.com.pl/news/10745,0.html
młody tam nic ciekawego niet, przecie sam moowisz, co krowy latają, to ciężarówka, phi, a zresztą sami oceńcie
http://nautilus.org.pl/

http://nautilus.org.pl/
http://www.bbc.co.uk/polish/business/st ... _pkb.shtml
ale zasuwają, gdzie nam europejskim matołom do nich, w BRD nawet minus 0,5% wzrostu
ale zasuwają, gdzie nam europejskim matołom do nich, w BRD nawet minus 0,5% wzrostu

- SmokEustachy
- Posty: 4576
- Rejestracja: 2004-01-06, 14:28
- Lokalizacja: Oxenfurt
- Kontakt:
Rozdział XXIII
*
Kurde, jakiś Peugeot na nas mruga z tyłu. Kto to?
*
Czarny obraz się mi tu rysuje. Mrugnął kogutem, już po nas. Zjeżdżam na bok.
Fortunnie w prawo odbijała droga lokalne. Skręciłem, przejechałem ze 30 metrów, zatrzymałem auto i zgasiłem motor. Intruz, jak to mówią, poczynił te same kroki.
*
No popatrz. To nasza ulubiona pani komisarz Mariola...
*
...Dagmara Zasławska-Termopilska. Ciekawe co ją tu zagnało?
Istotnie, była to pani komisarz Zasławska, w swojej białej kurteczce, bucikach, które kosztowały więcej, niż jej miesięczna pensja. Ale się ma tą rodzinkę. Wysiadłem i Piotruś też.
*
Witamy panią komisarz. To dla nas prawdziwy zaszczyt. Widzieć panią tu w jakże miłym wiejskim krajobrazie, który, dzięki kontaktowi z przyrodą łagodzi obyczaje i wentyluje płuca.
*
Oszukaliście mnie. Wiem na pewno, że coś wiecie o dzieciakach, widziałam sama. Może myślicie, że uwierzę, że przyjechaliście tutaj oglądać krajobrazy?
*
My? Ależ gdybym coś wiedział, z całą pewnością zawiadomiłbym odpowiednie władze. Piotruś takoż. Jedziemy do muzeum lotnictwa w Krakowie robić zdjęcia i te, no przeźrocza.
*
Tak przeźrocza na referat w kółku historycznym i na WOS.
*
Słuchajcie uważnie. Dostałam tą sprawę i ją prowadzę. Nie spocznę dopóki oni nie znajdą się, a wy, za utrudnianie śledztwa możecie trafić za kratki. A wcześniej postawię na nogi każdy patrol, tak wyberbeszą was, że nie będziecie wiedzieć, na jakim świecie żyjecie. Zobaczycie.
*
Pani komisarz, zalecałbym ostrożność. Zdaje sobie pani sprawę, że porywacze nie mieli szans wydostać się z miasta, że patrole postawiono na nogi niemal natychmiast, że trzymają w swoich łapach czwórkę dzieci prominentów, policja stoi na głowie, Rutkowski też, szef panią ciśnie i nic? A co z tego wynika? Z tego wynika, że maja szpiona swojego, jest przeciek i jeśli pani coś powiemy, to co pani zrobi? Zawiadomi centralę pani i oni za pół godziny będą wiedzieć, że są spaleni i szukaj wiatru w polu. Poza tym nie wiemy nic pewnego.
Zamyśliła się, po chwili powiedziała:
*
Dobra. Weźcie mnie ze sobą, to nic nie powiem na górze. Tylko bez żadnych numerów. Co wiecie o sprawie?
*
O to chodzi, że nic pewnego Piotrek, opowiedz pani, co wiesz.
/ bla, bla bla/
*
No kurde dobra, pojedziemy razem, KG – zrób pani komisarz miejsce z przodu i się usuń na tył, a to autko proponuje zostawić w tamtych budynkach. I nie rzucać się w oczy. Proszę wziąść papiery policyjne i służbową broń. Spokojna głowa. Jak daliśmy słowo, to nie będziemy kiwać. A ty czego się chichrasz?
Komisarz Mariola wsiadła do auta i zaparkowała w gospodarstwie, co było za zakrętem. Ja podjechałem po nią, poczekałem, aż pogada z gospodarzem, za parę złotych przechowa on Peugeota w szopie. A jak nie to co mnie to obchodzi? Wsiadła. Zapięła pasy. Odpaliłem motor, pomyślałem, zgasiłem znowu. Powiedziałem:
*
Musimy unikać zwracania uwagi. Piotruś na przód, pani na tył. Innej rady nie ma.
*
Zaraz, kto niby nas ma zobaczyć?
*
Ktokolwiek. Z wyprzedzającego samochodu choćby. Obiekty też przemieszczają się tą drogą, chociaż pojedziemy dalej opłotkami, to jeśli mniemamy słusznie, oni też w te Bieszczady muszą dojechać. A jak nas razem zobaczą – mogą pokapować, że coś wiemy.
Zaoponowała, ale tak dla zachowania form, beż przekonania i w końcu ruszyliśmy. Jechałem spokojnie, przepisowo i dystyngowanie, jedynie przy okazji dłuższych prostych zatrzymałem się kilkakrotnie, a nawet pokręciłem się w kółko, co policjantka przyjmowała w milczeniu, choć ciskała wymowne spojrzenia. No ale dojechaliśmy późno w no na Żebrak. Mniejsza z tym. Autko zamaskowałem ze najbliższym zakrętem polnej drogi i wyładowaliśmy potrzebny ekwipunek: peleryny przeciwdeszczowe sztuk dwie i zapas, swetry i kurtki, komisarz dostała zapasową, bo ta jej biała kurteczka to nie nadaje się do niczego sensownego, jak potajemne pomykanie po lesie w środku nocy. Dalej - kominiarki sztuk 2 – po jednej dla każdego plus rękawiczki po 2 pary a Mariola miała takie z guziczkami w paski kolorowe, bagnety wojskowe i scyzoryki Makgajwera każdy miał, zapałki – żeby jakby co zrobić z nich helikopter. Butla gazowa mała i palnik, menażki 2 i kubki emaliowane 0,75 litra na kawę. Specjalnego samowaru polowego benzynowego brak, za to są paliwka i aluminiowa podstawka pod menażkę. Zapalniczki i latarki: czołowa, ręczna, miniaturowy ołówek i dynamkowa wyjąca jako syrena alarmu plot., Przecinak do drutu kolczastego. Łyżki, śmietanka do kawy i słoiczek plastikowy kawy rozpuszczalnej „Nescafe”, cukier w foliowych woreczkach licznych jednorazowych, termos z kawą. Konserwy turystyczne i suchary, paprykarz szczeciński i chleb krojony, czekolada, makaron, sól, pieprz i papryka, słoik Rolmopsów, musztarda i keczup, okulary przeciwsłoneczne, zupy w proszku: gulaszowa węgierska i ogonowa, rosołek w kostkach, makaron. Szczoteczki do zębów, pasty, w tym do butów, jakieś mydło. Napoje chłodzące i lina alpinisyczna, lornetki, cyfszak, noktowizor, żyłka wędkarska, GPS.
Na samą górę plecaka futerał z uzbrojeniem głównym: dwie Baretty długie, dwie lunetki do nich, tłumiki, magazynki niebieskie cztery i tyleż czerwonych. Nowoczesne krótkofalówki z szyfrowaniem w locie.
No i ruszyliśmy, boczkiem, szczęściem KG 200 znał tutejsza przejścia dobrze, niemniej był tu ostatnio w wakacje, okoliczności przyrody nieco inne. Chaszcze miały być naszym towarzyszem przez najbliższe kilka godzin.
*
Czemu tak po ciemku idziemy? - odezwała się idąca w środku komisarz.
*
Idziemy, aby uniknąć obserwacji Gajowego Maruchy – odparłem – gajowy może podjąć podejrzenie, widząc trzy osoby poruszające się w tym rejonie w środku nocy.
*
Pokaże mu legitymację i tyle, stwarzasz problemy z niczego, jestem przecież z policji...
*
A przecieki to się z księżyca biorą? Kto tam wie kto opłaca lokalnego Gajowego Maruchę?
*
Ale...
I w tym momencie Pani Mariola – policjantka z wyróżnieniem i perspektywami niewątpliwymi przerwała swoją wypowiedź, pośliznęła się bowiem, gałąź świerkowa, co ją przytrzymała aby nie zostać uderzoną w buzię nie zapewniła mocnego chwytu, wyśliznęła się jej z rąk a ona sama rymnęła jak długa na ścieżkę. Jak sobie zanotowałem – szkoła policyjna nauczyła ją twardości, podniosłą się bowiem na czworaki, klnąc w sposób, od którego włos zjeżyłby się kurdlowi na wezgłowiu, gdyby to usłyszał. Czyli w Policji nauczyli ją czegoś jednak, tłumiąc brecht cofnąłem się do niej, zapaliłem latarkę /wyregulowaną na minimum jasności rzecz jasna/ i podałem komisarz rękę, jednocześnie zapierając się nogami i wykonując balans korpusem, nie chciałem bowiem wejść w styczność z błockiem, lodowatym bieszczadzkim błockiem o temperaturze dwóch stopni powyżej zera wyróżniającym się spośród innych wyjątkową lepkością połączoną z metafizyczną wprost zdolnością do wciskania się pod ubranie, przenikanie wodoodpornych kurtek, spodni, polarów, goretexów, czapek, szalików, butów, rękawiczek. A jak zacznie zamarzać, to można się nieźle walnąć.
*
K... mam tego dosyć, odbiło wam zupełnie..
*
Idzie ktoś – przerwał nietaktownie KG 2000, jednak Mariola kontynuowała niezrażona:
*
co ja tu robię ...
*
Cicho, faktycznie tam w krzakach coś się rusza.
Istotnie, jakiś byt rozgościł się w chaszczach a tak ze 20 metrów przed nami, ja i KG stanęliśmy w cieniu:
*
Schowaj się bo zarobisz kulkę i nawet nie będziesz wiedziała od kogo!
Złapałem ją za rękę i pociągnąłem ku sobie, w ten cień drzew, znaczy się, żeby się nie rysowała na tle ścieżki. Dobrze, że spodnie miała ciemne no a kurtkę dałem jej zapasową. Coś w krzakach wyraźnie się kokosiło, kokosiło aż wylazł dzik. Policjantka wyciągnęła pistolet – służbowy rzecz jasna.
*
Schowaj to, bo go tylko zdenerwujesz tą pukawką. A tak może sobie pójdzie.
*
Ja go znam -wyszeptał Piotruś, dotąd jakoś dziwnie milczący – to chyba Spaślak. Spaślak, chodź!
*
Cip, cip, kici, kici, czy jak tam woła się dzika.
KG wyciągnął czipsy z plecaka, na dźwięk otwieranej torebki zwierzę podeszło ku nam bez specjalnego ociągania, a nawet z pośpiechem. Wyłomotał całą torebkę i zaczął się łasić do każdego z nas po kolei, domagając się drapania po grzbiecie.
*
No pogłaskaj go, bo cię tak będzie szturał i nie odczepi się, no widzisz, teraz się wytarza i będziecie już zupełnie podobni do siebie. Popatrz, jakie ciosy ma, te zębiska to zdaje się tak ludzie nazywają.
*
Nie ludzie a myśliwi.
*
Słusznie, poniekąd, ale poczekaj, Piotrek, jak już stoimy to wyciągnę ci z plecaka termos, napijemy się kawy, bo po dwunastej, a ten tu jeszcze kwika sobie w błotku.
Spaślak zajął pozycję na końcu naszego szyku, Komisarz Zasławska-Termopilska straciła chęć do zostawania z tyłu. Ja to bym wolał, żeby Spaślak szedł jako czujka i sprawdzał drogę, jako całą gębą tubylec niebudzący swoją obecnością zdziwienia, ale z tyłu też się przydawał, chroniąc przed nieoczekiwanym pościgiem. Nastawiałem ucha, czy słychać go za nami, myszkował po krzakach tu i tam, trzymał się jednak naszej grupy i nie zdradzał chęci do odbicia gdzieś, dziwne, że tak dobrze zapamiętał Piotrka, od wakacji minął wszak ładny kawał czasu. Piotruś prowadził z tym swoim giepeesem, podświetlając od czasu do czasu drogę, aż doszliśmy na miejsce.
Tu najpierw w odległości kilkuset metrów, w świerkowym młodniaku rozbiliśmy obóz. Pałatki rozpięliśmy między drzewami, wyciągnęliśmy z KG 200 żelastwa rozpoznawcze a plecaki powiesiłem na drzewach, żeby dzik ich nie spożył. Ostrożnie, niemalże na czworakach, obijając się o drzewa podeszliśmy w pobliże chaty. Nad drzwiami i na pierwszym piętrze świeciło się światło. Była pierwsza w nocy, żadnych psów nie było widać. Ciszę nocy przebiła piosnka wydobywająca się z otwartego okna piętra. Czekaliśmy, uprzednio ubrawszy się ciepło na jakiś podejrzany ruch lokatorów. Kurde, ze trzy dni trzeba będzie tak przesiedzieć, pomyślałem sobie. Ciekawe, jak komisarz wytrzyma. Wyraźnie przymrozek dawał się jej we znaki, skuliła się pod drzewem. Do obsługi kuchenki nie da się jej odesłać, bo zabłądzi jeszcze po ciemku, a tak czy siak latarki nie powinniśmy zapalać. Na zmianę lornetowaliśmy i noktowizowaliśmy obiekt aż do drugiej, kołysani do snu pijackimi śpiewami.
*
Ogrodzenie jest z siatki, ale z grubymi kamiennymi słupami, można się za nimi schować, jakby co. Podejść pod nie można od naszej prawej.
*
Patrzcie, coś się rusza – do rozmowy włączyła się policjantka.
*
Konkretnie drzwi otwarto.
*
A jesteście pewni, ze to tu?
*
Nie. Przecież mówiłem.
*
I przyjechaliście tu, bo chłopakowi się wydaje że widział tu gościa co się kręcił po osiedlu?
*
W samej rzeczy. Ty też tu przyjechałaś chyba z tego powodu, nie?
*
No co ty, myślałam, że coś wiesz, tylko nie chcesz powiedzieć. Nie mogę uwierzyć w taką głupotę, to bez sensu zupełnie.
*
Może w szkole policyjnej tego nie uczą, ale z braku lepszego tropu...
*
Cicho, patrzcie kto idzie! - Piotruś przerwał.
A miał ku temu powód. Grubas, który wylazł z domu zawołał psa, który jak widać jednak był, tylko spał gdzieś w szopie. Uwiązał go. Zawołał w kierunku drzwi:
*
Dobra, k... zrobione. Dawaj!
I drzwi odpowiedziały. Wyłonił się z nich człowiek nie tak gruby, jak pierwszy, ale za top trzymający za ramię ni mniej ni więcej tylko Rafała.
*
No mamy ich! - Szeptem zawołał KG.
*
Cicho, uważaj, co teraz robią.
*
Myślę, że wyprowadzają ich do sławojki. Jest druga. Mamy do świtu parę ładnych godzin.
*
A co planujesz zrobić? Popatrz, oni są uzbrojeni.
Istotnie, facet miał kaburę, w której coś siedziało, a z piętra wyjrzała jakaś matrona w wieku lat czterdziestu kilku z trudem utrzymując w rękach kałacha. Dodatkowo wrzeszczała:
*
No spróbuj uciekać to ci kurwa tak zajebie, że się wypierdolisz chuju jebany! - Tu przerwała, gdyż groźba wypadnięcia spowodowała konieczność złapania się futryny. - Ale nie uciekaj od cioci chłopcze. Ciocia nie da ci zrobić krzywdy. A ty jak mu coś zrobisz to łeb rozwalę, skurwysynu! - Tu się złożyła do grubasa i by pewnie wpakowała do niego cały magazynek, gdyby z tyłu za nią nie pojawił się jakiś łysy facet i nie walnął ją z tyłu w głowę.
*
Stul pysk, zdziro! - Ona rozpłakała się, osunąwszy na kolana, ale dalej wrzeszczała:
*
A tobie tylko te młode siksy w głowie, już mnie nie chcesz, czekaj, jak się dowie Uszaty że się do nich dobierasz to jajca ci powykręca!
Facet zamierzył się drugi raz i o dziwo babsztyl się przymknął, z powrotem zajął stanowisko strzeleckie ryglujące wyjście z wychodka.
*
No wiemy już dość. A pani nie ma to służbowego pistoletu policyjnego? - powróciłem do przerwanego wątku – Uszaty, porwani, AK 47. Intuicja cię KG nie zawiodła. Posiedź tu chwilkę z panią komisarz i popilnuj, a ja pójdę zwinę obóz.
Nie chciałem zostawiać nikogo samego w pobliżu terrorystów, szybki marsz, spakowanie całego majdanu do plecaków i powrót z nimi trochę mnie rozgrzał. Z powrotem byłem parę minut po trzeciej. Z pozostałą dwójką nawiązałem kontakt szepczący:
*
I jak?
*
Wyprowadzili całą czwórkę, pies dalej na łańcuchu, naliczyłem czterech i ta kobieta to pięć. Nawaleni jak stodoła. Jest gruby, łysy w oknie, Waldek i jeszcze jeden na górze.
*
Musimy wezwać wsparcie i to szybko. Gruby mówił, że ich mają rano stąd zabrać – do rozmowy włączyła się komisarz.
*
Ciekawe jak wezwiemy, jak tu takie zadupie.
*
A ty miejscowym nie ufasz, to paranoja, podejrzewam, że każdy funkcjonariusz służby państwowej usłużyłby nam niezwłocznie niezbędną pomocą.
*
To już lepiej, że podejrzewasz, rozwinęłaś się od wieczora. W każdym bądź razie na razie dopijcie kawy z termosu, a ja wyciągnę sprzęt. Sami się musimy obsłużyć.
Z futerału wyciągnąłem Baretty, wkręcić tłumiki i lunetki było kwestią chwili, ale z amunicja nie było lekko.
*
Kurde Piotrek z tymi magazynkami to nie był dobry pomysł. Nie wiem, który jest który a przez noktowizor też nie zobaczę. Wyjdę za górkę poświecić sobie latarką.
*
Dobra, ja wyciągnę sekator i granaty.
*
Jakie granaty? Czy wyście poszaleli? To nielegalne! Obowiązana jestem...
*
Pewnie że jesteś. Myślałaś, że z kamieniami przyjechaliśmy? To wszak zawodowcy. Dlatego mamy granaty, hukowe, dymne i flary. Jakby co, powiemy że zdobyczne.
Szybko wróciłem zza górki.
*
Dobra, zrobimy tak. My podejdziemy pod płot a ty będziesz nas ubezpieczać. Przecinamy drut kolczasty, bo siatka wzmocniona prętami zbrojeniowymi. Podsadzamy się i przeskakujemy płot. Powpinajmy dobrze graty, żeby nie wydały dźwięku. Jak dobrze pójdzie to wchodzimy do chaty, obezwładniamy obstawę, zdobywamy klucze do piwnicy, wyprowadzamy dzieciaki i wiejemy w las.
*
No nie ma czasu – dodał KG 200, choć neutralnej barwy głosu nie utrzymał. Wszak był to jego chrzest bojowy, a i ja z takimi kreaturami nie miałem dotąd do czynienia. Zaszliśmy chatę, jak to mówią od tyłu – Spaślak wciąż się trzymał w pobliżu – pozostawiliśmy policjantkę w krzakach, z bronią gotową do strzału, aby osłonić odwrót w wypadku nieoczekiwanych komplikacji.
Piotrek kłap, kłap odciął już lewą stronę przejścia gdy rozszczekał się pies. Z domu wyleźli łysy i grubas, my usłyszeliśmy otwieranie drzwi, czem prędzej ukryliśmy się za dość grubymi, jak rzekłem już, murowanymi słupami ogrodzenia. Łysy stanął na rogu, gruby sklął psa, wyciągnął latarkę i rozpoczął obchód. Jak do nas dotrze – zobaczy przecięty drut i narobi bigosu. Nawet jakbym go zdmuchnął, ten drugi zaalarmuje resztę. Zabarykadują się w środku i tyle. Mogą zabić porwanych. Tak sobie rozważałem sprawę, mierząc powoli do grubasa, który jednak znieruchomiał, skierował światło latarki w stronę krzaków odległych o 2 metry od mojego stanowiska. Miał ku temu powód taki, że krzaki zadygotały, wychylił się z nich ryj dzika, który to dzik następnie wycofał się niespiesznie między drzewa.
*
K... dziki włóczą się po lesie- wrzasnął ten otyły. Łysy odparł chrapliwie – coś taki chrapliwy miał głos dziwnie, czy ja go już gdzieś nie spotkałem?:
*
To idź zamknij psa w szopie, nie da nam spokoju. Nikogo tu nie ma, a ja idę na górę.
Tak też zrobili. Dodatkowo grubas poszedł do sławojki, a ja odetchnąłem z ulgą, dzięki Spaślakowi uniknęliśmy sporego niebezpieczeństwa. KG 200 sprawnie dociął ogrodzenie, ja schowałem pistolet do kabury, zasunąłem spowrotem kurtkę, poprawiłem kominiarkę i podsadzony, przelazłem przez płot. A tu, już na podwórku powtórka z rozrywki: rękawiczkę zdjąć, kurtkę po cichu rozpiąć, Barettę wyjąć, kurtkę zasunąć. Szepnąłem do Piotrka: dobra, idź po glinę, a ja przeskoczę pod ścianę i będę ubezpieczał. Po jakiś 10 minutach przeleźli oni na drugą stronę, a grubas dalej siedział w ubikacji, na drugim końcu podwórka. Powoli podkradłem się w pobliże, słychać było jego głośne sapanie. Powiedział w w końcu: K... Uszaty baluje, a mnie tu tyłek odmarza. Ale to się szybko skończy, i wylazł wreszcie na zewnątrz. Ruszyłem cicho za nim, gdy dochodził już do schodów walnąłem go kolbą w łeb. Osunął się bezgłośnie na ziemię, bo przytrzymałem go nieco. Jak już leżał, wyciągnąłem z kieszeni latarkę i zamrugałem dwa razy szybko, potem przerwa, potem raz, potem dwa znów, szybko. Podeszli do mnie, jak się spodziewałem komisarz ujrzawszy ciało omal nie zakrzyknęła:
*
Zabiłeś go?
*
Jak ma słabą głowę to tak. Nie to jest ważne. Wyciągnij kajdanki, trzeba go przykuć do barierki, KG, osłaniaj, jakby ktoś otworzył drzwi. Ja go przysunę trochę, bo kloc straszny.
Z kajdankami nie było łatwo, ja musiałem jedną rękę podnieść, komisarz przykuła go, dalej trzymałem łapsko w górze, ona przełożyła kajdanki za prętem, podniosłem drugą łapę i dopiero gostek został zakuty do reszty. Obszukałem kieszenie, nie miał nic ciekawego, uwolniłem od zbędnego balastu w postaci pistoletu, klepnąłem w policzek. Charknął. Wyciągnąć z apteczki personalnej plaster i zakleić gębę było kwestią sekundy.
*
Dobra. Z nim na razie skończymy. Teraz proponuję rozwiązanie takie. Ja wejdę do środka, rozejrzę się i was zawołam.
*
A ja?
*
Ty zostaniesz jako ubezpieczenie, a my z komisarz poszukamy naszych. Poproszę o noktowizor. Na ulicach cicho, sza.
Ostrożnie wyszedłem po schodach, uchyliłem drzwi, sień była pusta. Ponieważ miałem noktowizor, nie musiałem przyzwyczajać oczu do ciemności. Nie domknąłem ich jednak .Prześliznąłem się pod ścianą i uchyliłem drzwi w prawo. Kucnąłem i zajrzałem do środka. Nie trudno się było domyśleć, że to kuchnia. Taka sobie zwyczajna kuchnia, tyle że z opalanym węglem piecem i butelką monopolową na środku. No i w kącie stała kozetka, na której leżał ktoś. Posuwając się ostrożnie dotarłem tam, zdjąłem rękawiczkę, chwyciwszy jej czubki palców zębami, bo w drugiej miałem cały czas broń, dotknąłem czoła tego ktosia. Zimne. Ciary przeszły po plecach. Obróciłem na wznak. Była to kobieta, i to charknęła. Jechało od niej jak z gorzelni. Nie miałem kajdanek, przywiązałem jej ręce do łóżka, usta zaklajstrowałem plastrem. Cicho wyszedłem do sieni, wyjrzałem na zewnątrz. Komisarz i KG stali pod ścianą, grubas leżał po staremu.
*
No już myślałam, że coś ci się stało.
*
Nie – pokręciłem głową – chodźcie.
*
Co nie? Myślisz, że nie myślę bo jestem blondynką? Wielu takich cwaniaczków załatwiłam, więc uważaj!
*
Nie stało.
*
Co nie stało?
*
Nic. Idziecie wreszcie?
Zawróciliśmy już całą grupą do kuchni. Kobitka na kozetce zachrapałą, a raczej zarzęziła.
*
Żyje – zauważył Piotruś.
*
Jeszcze tak. Teraz my idziemy, a ty czekaj tu. Jak byś usłyszał strzały to wal z pomocą. Jakby ktoś wszedł, to załatw go po cichu. A my- tu zwróciłem się do Marioli – chodźmy dalej, rozejrzyjmy się po lokalu.
Dalsze pomieszczenia parteru okazały się być bezludnymi, zajście do piwnicy zamkniętym. Pozostawała druga na górę, trzeszczącymi schodami. Pokonałem ją dość szybko, w 10 minut, wspierając się metalową poręczą. Nuda. Przez uchylone drzwi wszedłem do pokoju, z którego babsztyl, śpiący obecnie na wersalce zamierzał prowadzić ogień do ubikacji. Pomieszczenie to pogrążone było w półmroku, rozświetlonym nieco małą lampkę na rogi, z czerwonym abażurem. Wcisnąłem kontakt, żarówka u sufitu rozbłysła ostrym światłem i powiedziałem głośno:
*
Ręce do góry! - głośniej zaś – Zenek, cho no tu!
Moje wejście nieoczekiwanie nie wywarło większego wrażenia na obecnych. Kobieta wymamrotała przez sen:
*
Waldek, przestań – i spała dalej. Waldek usiłował wstać z krzesła, ale wygrzmocił o ziemię na mordę, na ryj. Łysy w odróżnieniu od faceta chrapiącego na krześle z głową opartą o stół podniósł ręce do góry, siedząc w fotelu przy oknie, koło stolika z lampką. Skutecznie zareagowało więc zaledwie 25%, a jeśli doliczyć puste butelki na stole to zupełna klapa. Coś ostatnio brakuje mi autorytetu – pomyślałem niewesoło. Dalszą ponurą refleksję przerwało wejście komisarz, powiedziałem do niej, mając nadzieję dodatkowo, że sama się nie odezwie:
*
zwiąż bandażem tę babę na łóżku, a ja trzymam resztę na muszce – wykonała bardzo sprawnie-. Fajno, teraz tego czempiona na podłodze.
Związała, pozbierała z podłogi kałachy i gładkolufuwki, walające się niepotrzebnie, wycofała się sprawnie kierując broń na łysego, jako przytomnego w miarę. Ja chlusnąłem herbatą z dzbanka na Waldka, który zerwał się gwałtownie, nie rozumiejąc co się stało. Uwagę moją poświęcić musiałem łysemu, który zamierzał sięgnąć po rewolwer, który jak mu się zdawało niewidocznie dla mnie spoczywał na stoliku. Niezwracając uwagi z pozoru nie niego spytałem się:
*
Gdzie dzieciaki?
*
Pierdol się – odparł ten koło stołu. W tym momencie łysy sięgnął po kolta, ja byłem jednak szybszy - Plumsk, plumsk, plumsk, plumsk, plumsk – pięć razy plasnęłą cicho moja Baretta i koleś zwalił się z powrotem na fotel. Nie poprzestając na tym sukcesie trzasnąłem drugiego w gębę i wykopałem na korytarz, a kobitka dalej spała. Zapaliłem światło na korytarzu, przystawiłem mu lufę między oczy i ponowiłem pytanie:
*
Gdzie dzieciaki? - w tym momencie wypadła z pokoju Mariola i wrzasnęła:
*
Ty debilu zabiłeś go!!!
*
Ale w obronie własnej. Nie przerywaj rozmowy.
Facio leżał na podłodze wytrzeszczając ślepia pełne przerażenia. Widząc jego głupkowatą minę przeszedłem na jego dialekt:
*
Gdzie, k... dzieciaki. Gadaj, albo rozp....?! - Zrozumiał, bo wycharczał:
*
W piwnicy...
*
A klucz gdzie?
*
Klucz ma Marian.
*
Który to?
*
Ten w pokoju, tam... - co zapewne miało znaczyć, że ostrzelany.
*
Zenek, pilnuj go teraz, a najlepiej zwiąż.
Wróciłem do pokoju, obmacałem kieszenie leżącego bezwładnie łysego. Charczał cicho, ja tam wiem, mógł zaraz wypluć wątrobę albo też dojść do siebie. Nie mogłem ryzykować – wydłubałem klucze z kieszeni bluzy i związałem go. Szybka inspekcja pomieszczenia, policjantka też unieruchomiła swojego pacjenta:
*
Chodź, mam klucze. Ale cicho, sza!
Zeszliśmy w milczeniu na parter Zapukałem trzykrotnie w drzwi kuchni, uchyliłem ostrożnie, podałem umówione tajne hasło:
*
Parowóz przetoczyli na sznyclach, ale szambo zgasło.
*
I jak – odparł KG 200.
*
Nieźle. Mam klucze, a sytuacja opanowana. Zostań tu, a my pójdziemy na dół.
Jedne drzwi, wąskie schody, drugie. Znacznie solidniejsze. Piotr zapalił światło , ja otwarłem drzwi. Całą czwórka, zbudzona jak widzę z krótkiego snu patrzyła na mnie niepewnie. Ne mogli mnie rozpoznać w kominiarce, a że zgrzałem się trochę, zdjąłem ją i odezwałem się:
*
Noo, widzę że zamierzacie uniknąć klasówki w poniedziałek, nie mogę do tego dopuścić i przerywam te wakacje. Ogarnijcie się, bo zbieramy się stąd.
Zbaranieli, gapiąc się to na mnie, to komisarz, wyglądali jak niedopierzone gąsiątka, mrugając oczami. Kontynuowałem:
*
To jest pani komisarz Zasławska, Mariola Zasławska. Mariola Zasławska-Termopilska. Mariola Dagmara Zasławska-Termopilska. Zabierzemy was teraz do domu, a w poniedziałek do szkoły - Nie przekonałem ich jednak wystarczająco, dopiero policjantka wyjęła odznakę i pokazała im.
*
Chodźcie teraz na górę.
*
O jesteście, fajnie – przywitał ich Piotrek. Zbaranieli.
*
Tak, wpadliśmy we trójkę. Pani komisarz /dodawałem autorytetu/ teraz zaprowadzi was do kuchni, gdzie coś zjecie, a my uprzątniemy lokal.
Weszli do kuchni, my też – tyle że nie w celu konsumpcji, a usunięcia kucharki. Trzasnąłem ją w gębę otwartą dłonią, nie pomogło, drugi raz – nie pomogło. Kubek zimnej wody i się zerwała, ale zaraz padła z powrotem na wyro. Odholowanie jej na dół kosztowało mnie i Piotrka dużo siły. Następnie był facet na polu. Oprzytomniał już, ślipiając nienawistnie ślepiami. Jakby był nieprzytomny – nie dalibyśmy rady go ruszyć. Potem ci z góry - na końcu trzeba było znieść łysego, jednak solidnie oberwał. Całą paczkę sukcesywnie wiązaliśmy w piwnicy, lokal zamknęliśmy. Chyba pół godziny nam zeszło. Z sieni zabrałem kurtki, Piotrek czapki i rękawiczki, zanieśliśmy to do kuchni.
*
Ubierajcie się powoli, musimy się nieco oddalić.
Gestem dałem znak Marioli, żeby poszła ze mną.
*
Trzeba zadzwonić po pomoc. W każdej chwili może się tu pojawić Uszaty.
Drzwi do bawialni wcześniej zamknąłem, weszliśmy do sąsiedniego pokoju, gdzie stał telefon i krótkofalówka. Jakiś super-hi-tech model. Policjantka wybrała numer do siebie na komendę, zreferowała naszą sytuację. Ja nagrałem wiadomość na moim sprzęcie.
*
Powiedz im, że będziemy się wycofywać na zachód, inne drogi mogą być obstawione, zostaje tylko las.
*
Ale kazali nam zostać na miejscu.
*
Co będzie, jak pojawi się Uszaty i jego akolici? A jak tu jest gdzieś bomba? Wkurzony może wysadzić wszystko, żeby zatrzeć ślady. Po prostu powiedz, że zmywamy się i rozłącz rozmowę.
Nie było czasu na gadanie, wyjąłem wtyczkę z gniazdka, włożyłem kabelek od mojego sprzętu. Połączył się z Kazkiem, transmisja trwała kilka sekund. Wtem radio ożywiło się:
*
Halo, Marian jesteś?
*
Marian, odezwij się?
*
Marian!
*
Parówa ty sk...!
*
Chodźmy – szepnąłem – zaraz tu będą. Nie mogą nas zastać. Z Cisnej mają rzut beretem.
Zeszła na dół. Ja wyjąłem broń, władowałem pięć pocisków w radiostację, zmieniłem magazynek na niebieski i drugie pięć. Zmieniłem magazynek na czerwony i wyszedłem. Zastanowiłem się. Zawróciłem. Podniosłem resztki radia i walnąłem o ziemię. Podobnie telefon. Na dole towarzystwo stało już gotowe do wyjścia. Jednego kałacha dałem komisarz, drugiego wziąłem sam. No i po dwa magazynki. Broń krótką wrzuciłem do worka.
*
No idziemy.
Na polu przeraźliwy ziąb, jak można było wytrzymać całą noc na takim zimnie. Rozjaśniło się za ten czas zupełnie. Wyszliśmy przez bramę, zamknąłem ją, klucze zabrałem. Piotr z mapą prowadził grupę w las, komisarz zamykała, ja popędziłem po plecaki. Uff, gonić tak z maszynką, plecakami za nimi to nie było proste.
7
*
Kurde, jakiś Peugeot na nas mruga z tyłu. Kto to?
*
Czarny obraz się mi tu rysuje. Mrugnął kogutem, już po nas. Zjeżdżam na bok.
Fortunnie w prawo odbijała droga lokalne. Skręciłem, przejechałem ze 30 metrów, zatrzymałem auto i zgasiłem motor. Intruz, jak to mówią, poczynił te same kroki.
*
No popatrz. To nasza ulubiona pani komisarz Mariola...
*
...Dagmara Zasławska-Termopilska. Ciekawe co ją tu zagnało?
Istotnie, była to pani komisarz Zasławska, w swojej białej kurteczce, bucikach, które kosztowały więcej, niż jej miesięczna pensja. Ale się ma tą rodzinkę. Wysiadłem i Piotruś też.
*
Witamy panią komisarz. To dla nas prawdziwy zaszczyt. Widzieć panią tu w jakże miłym wiejskim krajobrazie, który, dzięki kontaktowi z przyrodą łagodzi obyczaje i wentyluje płuca.
*
Oszukaliście mnie. Wiem na pewno, że coś wiecie o dzieciakach, widziałam sama. Może myślicie, że uwierzę, że przyjechaliście tutaj oglądać krajobrazy?
*
My? Ależ gdybym coś wiedział, z całą pewnością zawiadomiłbym odpowiednie władze. Piotruś takoż. Jedziemy do muzeum lotnictwa w Krakowie robić zdjęcia i te, no przeźrocza.
*
Tak przeźrocza na referat w kółku historycznym i na WOS.
*
Słuchajcie uważnie. Dostałam tą sprawę i ją prowadzę. Nie spocznę dopóki oni nie znajdą się, a wy, za utrudnianie śledztwa możecie trafić za kratki. A wcześniej postawię na nogi każdy patrol, tak wyberbeszą was, że nie będziecie wiedzieć, na jakim świecie żyjecie. Zobaczycie.
*
Pani komisarz, zalecałbym ostrożność. Zdaje sobie pani sprawę, że porywacze nie mieli szans wydostać się z miasta, że patrole postawiono na nogi niemal natychmiast, że trzymają w swoich łapach czwórkę dzieci prominentów, policja stoi na głowie, Rutkowski też, szef panią ciśnie i nic? A co z tego wynika? Z tego wynika, że maja szpiona swojego, jest przeciek i jeśli pani coś powiemy, to co pani zrobi? Zawiadomi centralę pani i oni za pół godziny będą wiedzieć, że są spaleni i szukaj wiatru w polu. Poza tym nie wiemy nic pewnego.
Zamyśliła się, po chwili powiedziała:
*
Dobra. Weźcie mnie ze sobą, to nic nie powiem na górze. Tylko bez żadnych numerów. Co wiecie o sprawie?
*
O to chodzi, że nic pewnego Piotrek, opowiedz pani, co wiesz.
/ bla, bla bla/
*
No kurde dobra, pojedziemy razem, KG – zrób pani komisarz miejsce z przodu i się usuń na tył, a to autko proponuje zostawić w tamtych budynkach. I nie rzucać się w oczy. Proszę wziąść papiery policyjne i służbową broń. Spokojna głowa. Jak daliśmy słowo, to nie będziemy kiwać. A ty czego się chichrasz?
Komisarz Mariola wsiadła do auta i zaparkowała w gospodarstwie, co było za zakrętem. Ja podjechałem po nią, poczekałem, aż pogada z gospodarzem, za parę złotych przechowa on Peugeota w szopie. A jak nie to co mnie to obchodzi? Wsiadła. Zapięła pasy. Odpaliłem motor, pomyślałem, zgasiłem znowu. Powiedziałem:
*
Musimy unikać zwracania uwagi. Piotruś na przód, pani na tył. Innej rady nie ma.
*
Zaraz, kto niby nas ma zobaczyć?
*
Ktokolwiek. Z wyprzedzającego samochodu choćby. Obiekty też przemieszczają się tą drogą, chociaż pojedziemy dalej opłotkami, to jeśli mniemamy słusznie, oni też w te Bieszczady muszą dojechać. A jak nas razem zobaczą – mogą pokapować, że coś wiemy.
Zaoponowała, ale tak dla zachowania form, beż przekonania i w końcu ruszyliśmy. Jechałem spokojnie, przepisowo i dystyngowanie, jedynie przy okazji dłuższych prostych zatrzymałem się kilkakrotnie, a nawet pokręciłem się w kółko, co policjantka przyjmowała w milczeniu, choć ciskała wymowne spojrzenia. No ale dojechaliśmy późno w no na Żebrak. Mniejsza z tym. Autko zamaskowałem ze najbliższym zakrętem polnej drogi i wyładowaliśmy potrzebny ekwipunek: peleryny przeciwdeszczowe sztuk dwie i zapas, swetry i kurtki, komisarz dostała zapasową, bo ta jej biała kurteczka to nie nadaje się do niczego sensownego, jak potajemne pomykanie po lesie w środku nocy. Dalej - kominiarki sztuk 2 – po jednej dla każdego plus rękawiczki po 2 pary a Mariola miała takie z guziczkami w paski kolorowe, bagnety wojskowe i scyzoryki Makgajwera każdy miał, zapałki – żeby jakby co zrobić z nich helikopter. Butla gazowa mała i palnik, menażki 2 i kubki emaliowane 0,75 litra na kawę. Specjalnego samowaru polowego benzynowego brak, za to są paliwka i aluminiowa podstawka pod menażkę. Zapalniczki i latarki: czołowa, ręczna, miniaturowy ołówek i dynamkowa wyjąca jako syrena alarmu plot., Przecinak do drutu kolczastego. Łyżki, śmietanka do kawy i słoiczek plastikowy kawy rozpuszczalnej „Nescafe”, cukier w foliowych woreczkach licznych jednorazowych, termos z kawą. Konserwy turystyczne i suchary, paprykarz szczeciński i chleb krojony, czekolada, makaron, sól, pieprz i papryka, słoik Rolmopsów, musztarda i keczup, okulary przeciwsłoneczne, zupy w proszku: gulaszowa węgierska i ogonowa, rosołek w kostkach, makaron. Szczoteczki do zębów, pasty, w tym do butów, jakieś mydło. Napoje chłodzące i lina alpinisyczna, lornetki, cyfszak, noktowizor, żyłka wędkarska, GPS.
Na samą górę plecaka futerał z uzbrojeniem głównym: dwie Baretty długie, dwie lunetki do nich, tłumiki, magazynki niebieskie cztery i tyleż czerwonych. Nowoczesne krótkofalówki z szyfrowaniem w locie.
No i ruszyliśmy, boczkiem, szczęściem KG 200 znał tutejsza przejścia dobrze, niemniej był tu ostatnio w wakacje, okoliczności przyrody nieco inne. Chaszcze miały być naszym towarzyszem przez najbliższe kilka godzin.
*
Czemu tak po ciemku idziemy? - odezwała się idąca w środku komisarz.
*
Idziemy, aby uniknąć obserwacji Gajowego Maruchy – odparłem – gajowy może podjąć podejrzenie, widząc trzy osoby poruszające się w tym rejonie w środku nocy.
*
Pokaże mu legitymację i tyle, stwarzasz problemy z niczego, jestem przecież z policji...
*
A przecieki to się z księżyca biorą? Kto tam wie kto opłaca lokalnego Gajowego Maruchę?
*
Ale...
I w tym momencie Pani Mariola – policjantka z wyróżnieniem i perspektywami niewątpliwymi przerwała swoją wypowiedź, pośliznęła się bowiem, gałąź świerkowa, co ją przytrzymała aby nie zostać uderzoną w buzię nie zapewniła mocnego chwytu, wyśliznęła się jej z rąk a ona sama rymnęła jak długa na ścieżkę. Jak sobie zanotowałem – szkoła policyjna nauczyła ją twardości, podniosłą się bowiem na czworaki, klnąc w sposób, od którego włos zjeżyłby się kurdlowi na wezgłowiu, gdyby to usłyszał. Czyli w Policji nauczyli ją czegoś jednak, tłumiąc brecht cofnąłem się do niej, zapaliłem latarkę /wyregulowaną na minimum jasności rzecz jasna/ i podałem komisarz rękę, jednocześnie zapierając się nogami i wykonując balans korpusem, nie chciałem bowiem wejść w styczność z błockiem, lodowatym bieszczadzkim błockiem o temperaturze dwóch stopni powyżej zera wyróżniającym się spośród innych wyjątkową lepkością połączoną z metafizyczną wprost zdolnością do wciskania się pod ubranie, przenikanie wodoodpornych kurtek, spodni, polarów, goretexów, czapek, szalików, butów, rękawiczek. A jak zacznie zamarzać, to można się nieźle walnąć.
*
K... mam tego dosyć, odbiło wam zupełnie..
*
Idzie ktoś – przerwał nietaktownie KG 2000, jednak Mariola kontynuowała niezrażona:
*
co ja tu robię ...
*
Cicho, faktycznie tam w krzakach coś się rusza.
Istotnie, jakiś byt rozgościł się w chaszczach a tak ze 20 metrów przed nami, ja i KG stanęliśmy w cieniu:
*
Schowaj się bo zarobisz kulkę i nawet nie będziesz wiedziała od kogo!
Złapałem ją za rękę i pociągnąłem ku sobie, w ten cień drzew, znaczy się, żeby się nie rysowała na tle ścieżki. Dobrze, że spodnie miała ciemne no a kurtkę dałem jej zapasową. Coś w krzakach wyraźnie się kokosiło, kokosiło aż wylazł dzik. Policjantka wyciągnęła pistolet – służbowy rzecz jasna.
*
Schowaj to, bo go tylko zdenerwujesz tą pukawką. A tak może sobie pójdzie.
*
Ja go znam -wyszeptał Piotruś, dotąd jakoś dziwnie milczący – to chyba Spaślak. Spaślak, chodź!
*
Cip, cip, kici, kici, czy jak tam woła się dzika.
KG wyciągnął czipsy z plecaka, na dźwięk otwieranej torebki zwierzę podeszło ku nam bez specjalnego ociągania, a nawet z pośpiechem. Wyłomotał całą torebkę i zaczął się łasić do każdego z nas po kolei, domagając się drapania po grzbiecie.
*
No pogłaskaj go, bo cię tak będzie szturał i nie odczepi się, no widzisz, teraz się wytarza i będziecie już zupełnie podobni do siebie. Popatrz, jakie ciosy ma, te zębiska to zdaje się tak ludzie nazywają.
*
Nie ludzie a myśliwi.
*
Słusznie, poniekąd, ale poczekaj, Piotrek, jak już stoimy to wyciągnę ci z plecaka termos, napijemy się kawy, bo po dwunastej, a ten tu jeszcze kwika sobie w błotku.
Spaślak zajął pozycję na końcu naszego szyku, Komisarz Zasławska-Termopilska straciła chęć do zostawania z tyłu. Ja to bym wolał, żeby Spaślak szedł jako czujka i sprawdzał drogę, jako całą gębą tubylec niebudzący swoją obecnością zdziwienia, ale z tyłu też się przydawał, chroniąc przed nieoczekiwanym pościgiem. Nastawiałem ucha, czy słychać go za nami, myszkował po krzakach tu i tam, trzymał się jednak naszej grupy i nie zdradzał chęci do odbicia gdzieś, dziwne, że tak dobrze zapamiętał Piotrka, od wakacji minął wszak ładny kawał czasu. Piotruś prowadził z tym swoim giepeesem, podświetlając od czasu do czasu drogę, aż doszliśmy na miejsce.
Tu najpierw w odległości kilkuset metrów, w świerkowym młodniaku rozbiliśmy obóz. Pałatki rozpięliśmy między drzewami, wyciągnęliśmy z KG 200 żelastwa rozpoznawcze a plecaki powiesiłem na drzewach, żeby dzik ich nie spożył. Ostrożnie, niemalże na czworakach, obijając się o drzewa podeszliśmy w pobliże chaty. Nad drzwiami i na pierwszym piętrze świeciło się światło. Była pierwsza w nocy, żadnych psów nie było widać. Ciszę nocy przebiła piosnka wydobywająca się z otwartego okna piętra. Czekaliśmy, uprzednio ubrawszy się ciepło na jakiś podejrzany ruch lokatorów. Kurde, ze trzy dni trzeba będzie tak przesiedzieć, pomyślałem sobie. Ciekawe, jak komisarz wytrzyma. Wyraźnie przymrozek dawał się jej we znaki, skuliła się pod drzewem. Do obsługi kuchenki nie da się jej odesłać, bo zabłądzi jeszcze po ciemku, a tak czy siak latarki nie powinniśmy zapalać. Na zmianę lornetowaliśmy i noktowizowaliśmy obiekt aż do drugiej, kołysani do snu pijackimi śpiewami.
*
Ogrodzenie jest z siatki, ale z grubymi kamiennymi słupami, można się za nimi schować, jakby co. Podejść pod nie można od naszej prawej.
*
Patrzcie, coś się rusza – do rozmowy włączyła się policjantka.
*
Konkretnie drzwi otwarto.
*
A jesteście pewni, ze to tu?
*
Nie. Przecież mówiłem.
*
I przyjechaliście tu, bo chłopakowi się wydaje że widział tu gościa co się kręcił po osiedlu?
*
W samej rzeczy. Ty też tu przyjechałaś chyba z tego powodu, nie?
*
No co ty, myślałam, że coś wiesz, tylko nie chcesz powiedzieć. Nie mogę uwierzyć w taką głupotę, to bez sensu zupełnie.
*
Może w szkole policyjnej tego nie uczą, ale z braku lepszego tropu...
*
Cicho, patrzcie kto idzie! - Piotruś przerwał.
A miał ku temu powód. Grubas, który wylazł z domu zawołał psa, który jak widać jednak był, tylko spał gdzieś w szopie. Uwiązał go. Zawołał w kierunku drzwi:
*
Dobra, k... zrobione. Dawaj!
I drzwi odpowiedziały. Wyłonił się z nich człowiek nie tak gruby, jak pierwszy, ale za top trzymający za ramię ni mniej ni więcej tylko Rafała.
*
No mamy ich! - Szeptem zawołał KG.
*
Cicho, uważaj, co teraz robią.
*
Myślę, że wyprowadzają ich do sławojki. Jest druga. Mamy do świtu parę ładnych godzin.
*
A co planujesz zrobić? Popatrz, oni są uzbrojeni.
Istotnie, facet miał kaburę, w której coś siedziało, a z piętra wyjrzała jakaś matrona w wieku lat czterdziestu kilku z trudem utrzymując w rękach kałacha. Dodatkowo wrzeszczała:
*
No spróbuj uciekać to ci kurwa tak zajebie, że się wypierdolisz chuju jebany! - Tu przerwała, gdyż groźba wypadnięcia spowodowała konieczność złapania się futryny. - Ale nie uciekaj od cioci chłopcze. Ciocia nie da ci zrobić krzywdy. A ty jak mu coś zrobisz to łeb rozwalę, skurwysynu! - Tu się złożyła do grubasa i by pewnie wpakowała do niego cały magazynek, gdyby z tyłu za nią nie pojawił się jakiś łysy facet i nie walnął ją z tyłu w głowę.
*
Stul pysk, zdziro! - Ona rozpłakała się, osunąwszy na kolana, ale dalej wrzeszczała:
*
A tobie tylko te młode siksy w głowie, już mnie nie chcesz, czekaj, jak się dowie Uszaty że się do nich dobierasz to jajca ci powykręca!
Facet zamierzył się drugi raz i o dziwo babsztyl się przymknął, z powrotem zajął stanowisko strzeleckie ryglujące wyjście z wychodka.
*
No wiemy już dość. A pani nie ma to służbowego pistoletu policyjnego? - powróciłem do przerwanego wątku – Uszaty, porwani, AK 47. Intuicja cię KG nie zawiodła. Posiedź tu chwilkę z panią komisarz i popilnuj, a ja pójdę zwinę obóz.
Nie chciałem zostawiać nikogo samego w pobliżu terrorystów, szybki marsz, spakowanie całego majdanu do plecaków i powrót z nimi trochę mnie rozgrzał. Z powrotem byłem parę minut po trzeciej. Z pozostałą dwójką nawiązałem kontakt szepczący:
*
I jak?
*
Wyprowadzili całą czwórkę, pies dalej na łańcuchu, naliczyłem czterech i ta kobieta to pięć. Nawaleni jak stodoła. Jest gruby, łysy w oknie, Waldek i jeszcze jeden na górze.
*
Musimy wezwać wsparcie i to szybko. Gruby mówił, że ich mają rano stąd zabrać – do rozmowy włączyła się komisarz.
*
Ciekawe jak wezwiemy, jak tu takie zadupie.
*
A ty miejscowym nie ufasz, to paranoja, podejrzewam, że każdy funkcjonariusz służby państwowej usłużyłby nam niezwłocznie niezbędną pomocą.
*
To już lepiej, że podejrzewasz, rozwinęłaś się od wieczora. W każdym bądź razie na razie dopijcie kawy z termosu, a ja wyciągnę sprzęt. Sami się musimy obsłużyć.
Z futerału wyciągnąłem Baretty, wkręcić tłumiki i lunetki było kwestią chwili, ale z amunicja nie było lekko.
*
Kurde Piotrek z tymi magazynkami to nie był dobry pomysł. Nie wiem, który jest który a przez noktowizor też nie zobaczę. Wyjdę za górkę poświecić sobie latarką.
*
Dobra, ja wyciągnę sekator i granaty.
*
Jakie granaty? Czy wyście poszaleli? To nielegalne! Obowiązana jestem...
*
Pewnie że jesteś. Myślałaś, że z kamieniami przyjechaliśmy? To wszak zawodowcy. Dlatego mamy granaty, hukowe, dymne i flary. Jakby co, powiemy że zdobyczne.
Szybko wróciłem zza górki.
*
Dobra, zrobimy tak. My podejdziemy pod płot a ty będziesz nas ubezpieczać. Przecinamy drut kolczasty, bo siatka wzmocniona prętami zbrojeniowymi. Podsadzamy się i przeskakujemy płot. Powpinajmy dobrze graty, żeby nie wydały dźwięku. Jak dobrze pójdzie to wchodzimy do chaty, obezwładniamy obstawę, zdobywamy klucze do piwnicy, wyprowadzamy dzieciaki i wiejemy w las.
*
No nie ma czasu – dodał KG 200, choć neutralnej barwy głosu nie utrzymał. Wszak był to jego chrzest bojowy, a i ja z takimi kreaturami nie miałem dotąd do czynienia. Zaszliśmy chatę, jak to mówią od tyłu – Spaślak wciąż się trzymał w pobliżu – pozostawiliśmy policjantkę w krzakach, z bronią gotową do strzału, aby osłonić odwrót w wypadku nieoczekiwanych komplikacji.
Piotrek kłap, kłap odciął już lewą stronę przejścia gdy rozszczekał się pies. Z domu wyleźli łysy i grubas, my usłyszeliśmy otwieranie drzwi, czem prędzej ukryliśmy się za dość grubymi, jak rzekłem już, murowanymi słupami ogrodzenia. Łysy stanął na rogu, gruby sklął psa, wyciągnął latarkę i rozpoczął obchód. Jak do nas dotrze – zobaczy przecięty drut i narobi bigosu. Nawet jakbym go zdmuchnął, ten drugi zaalarmuje resztę. Zabarykadują się w środku i tyle. Mogą zabić porwanych. Tak sobie rozważałem sprawę, mierząc powoli do grubasa, który jednak znieruchomiał, skierował światło latarki w stronę krzaków odległych o 2 metry od mojego stanowiska. Miał ku temu powód taki, że krzaki zadygotały, wychylił się z nich ryj dzika, który to dzik następnie wycofał się niespiesznie między drzewa.
*
K... dziki włóczą się po lesie- wrzasnął ten otyły. Łysy odparł chrapliwie – coś taki chrapliwy miał głos dziwnie, czy ja go już gdzieś nie spotkałem?:
*
To idź zamknij psa w szopie, nie da nam spokoju. Nikogo tu nie ma, a ja idę na górę.
Tak też zrobili. Dodatkowo grubas poszedł do sławojki, a ja odetchnąłem z ulgą, dzięki Spaślakowi uniknęliśmy sporego niebezpieczeństwa. KG 200 sprawnie dociął ogrodzenie, ja schowałem pistolet do kabury, zasunąłem spowrotem kurtkę, poprawiłem kominiarkę i podsadzony, przelazłem przez płot. A tu, już na podwórku powtórka z rozrywki: rękawiczkę zdjąć, kurtkę po cichu rozpiąć, Barettę wyjąć, kurtkę zasunąć. Szepnąłem do Piotrka: dobra, idź po glinę, a ja przeskoczę pod ścianę i będę ubezpieczał. Po jakiś 10 minutach przeleźli oni na drugą stronę, a grubas dalej siedział w ubikacji, na drugim końcu podwórka. Powoli podkradłem się w pobliże, słychać było jego głośne sapanie. Powiedział w w końcu: K... Uszaty baluje, a mnie tu tyłek odmarza. Ale to się szybko skończy, i wylazł wreszcie na zewnątrz. Ruszyłem cicho za nim, gdy dochodził już do schodów walnąłem go kolbą w łeb. Osunął się bezgłośnie na ziemię, bo przytrzymałem go nieco. Jak już leżał, wyciągnąłem z kieszeni latarkę i zamrugałem dwa razy szybko, potem przerwa, potem raz, potem dwa znów, szybko. Podeszli do mnie, jak się spodziewałem komisarz ujrzawszy ciało omal nie zakrzyknęła:
*
Zabiłeś go?
*
Jak ma słabą głowę to tak. Nie to jest ważne. Wyciągnij kajdanki, trzeba go przykuć do barierki, KG, osłaniaj, jakby ktoś otworzył drzwi. Ja go przysunę trochę, bo kloc straszny.
Z kajdankami nie było łatwo, ja musiałem jedną rękę podnieść, komisarz przykuła go, dalej trzymałem łapsko w górze, ona przełożyła kajdanki za prętem, podniosłem drugą łapę i dopiero gostek został zakuty do reszty. Obszukałem kieszenie, nie miał nic ciekawego, uwolniłem od zbędnego balastu w postaci pistoletu, klepnąłem w policzek. Charknął. Wyciągnąć z apteczki personalnej plaster i zakleić gębę było kwestią sekundy.
*
Dobra. Z nim na razie skończymy. Teraz proponuję rozwiązanie takie. Ja wejdę do środka, rozejrzę się i was zawołam.
*
A ja?
*
Ty zostaniesz jako ubezpieczenie, a my z komisarz poszukamy naszych. Poproszę o noktowizor. Na ulicach cicho, sza.
Ostrożnie wyszedłem po schodach, uchyliłem drzwi, sień była pusta. Ponieważ miałem noktowizor, nie musiałem przyzwyczajać oczu do ciemności. Nie domknąłem ich jednak .Prześliznąłem się pod ścianą i uchyliłem drzwi w prawo. Kucnąłem i zajrzałem do środka. Nie trudno się było domyśleć, że to kuchnia. Taka sobie zwyczajna kuchnia, tyle że z opalanym węglem piecem i butelką monopolową na środku. No i w kącie stała kozetka, na której leżał ktoś. Posuwając się ostrożnie dotarłem tam, zdjąłem rękawiczkę, chwyciwszy jej czubki palców zębami, bo w drugiej miałem cały czas broń, dotknąłem czoła tego ktosia. Zimne. Ciary przeszły po plecach. Obróciłem na wznak. Była to kobieta, i to charknęła. Jechało od niej jak z gorzelni. Nie miałem kajdanek, przywiązałem jej ręce do łóżka, usta zaklajstrowałem plastrem. Cicho wyszedłem do sieni, wyjrzałem na zewnątrz. Komisarz i KG stali pod ścianą, grubas leżał po staremu.
*
No już myślałam, że coś ci się stało.
*
Nie – pokręciłem głową – chodźcie.
*
Co nie? Myślisz, że nie myślę bo jestem blondynką? Wielu takich cwaniaczków załatwiłam, więc uważaj!
*
Nie stało.
*
Co nie stało?
*
Nic. Idziecie wreszcie?
Zawróciliśmy już całą grupą do kuchni. Kobitka na kozetce zachrapałą, a raczej zarzęziła.
*
Żyje – zauważył Piotruś.
*
Jeszcze tak. Teraz my idziemy, a ty czekaj tu. Jak byś usłyszał strzały to wal z pomocą. Jakby ktoś wszedł, to załatw go po cichu. A my- tu zwróciłem się do Marioli – chodźmy dalej, rozejrzyjmy się po lokalu.
Dalsze pomieszczenia parteru okazały się być bezludnymi, zajście do piwnicy zamkniętym. Pozostawała druga na górę, trzeszczącymi schodami. Pokonałem ją dość szybko, w 10 minut, wspierając się metalową poręczą. Nuda. Przez uchylone drzwi wszedłem do pokoju, z którego babsztyl, śpiący obecnie na wersalce zamierzał prowadzić ogień do ubikacji. Pomieszczenie to pogrążone było w półmroku, rozświetlonym nieco małą lampkę na rogi, z czerwonym abażurem. Wcisnąłem kontakt, żarówka u sufitu rozbłysła ostrym światłem i powiedziałem głośno:
*
Ręce do góry! - głośniej zaś – Zenek, cho no tu!
Moje wejście nieoczekiwanie nie wywarło większego wrażenia na obecnych. Kobieta wymamrotała przez sen:
*
Waldek, przestań – i spała dalej. Waldek usiłował wstać z krzesła, ale wygrzmocił o ziemię na mordę, na ryj. Łysy w odróżnieniu od faceta chrapiącego na krześle z głową opartą o stół podniósł ręce do góry, siedząc w fotelu przy oknie, koło stolika z lampką. Skutecznie zareagowało więc zaledwie 25%, a jeśli doliczyć puste butelki na stole to zupełna klapa. Coś ostatnio brakuje mi autorytetu – pomyślałem niewesoło. Dalszą ponurą refleksję przerwało wejście komisarz, powiedziałem do niej, mając nadzieję dodatkowo, że sama się nie odezwie:
*
zwiąż bandażem tę babę na łóżku, a ja trzymam resztę na muszce – wykonała bardzo sprawnie-. Fajno, teraz tego czempiona na podłodze.
Związała, pozbierała z podłogi kałachy i gładkolufuwki, walające się niepotrzebnie, wycofała się sprawnie kierując broń na łysego, jako przytomnego w miarę. Ja chlusnąłem herbatą z dzbanka na Waldka, który zerwał się gwałtownie, nie rozumiejąc co się stało. Uwagę moją poświęcić musiałem łysemu, który zamierzał sięgnąć po rewolwer, który jak mu się zdawało niewidocznie dla mnie spoczywał na stoliku. Niezwracając uwagi z pozoru nie niego spytałem się:
*
Gdzie dzieciaki?
*
Pierdol się – odparł ten koło stołu. W tym momencie łysy sięgnął po kolta, ja byłem jednak szybszy - Plumsk, plumsk, plumsk, plumsk, plumsk – pięć razy plasnęłą cicho moja Baretta i koleś zwalił się z powrotem na fotel. Nie poprzestając na tym sukcesie trzasnąłem drugiego w gębę i wykopałem na korytarz, a kobitka dalej spała. Zapaliłem światło na korytarzu, przystawiłem mu lufę między oczy i ponowiłem pytanie:
*
Gdzie dzieciaki? - w tym momencie wypadła z pokoju Mariola i wrzasnęła:
*
Ty debilu zabiłeś go!!!
*
Ale w obronie własnej. Nie przerywaj rozmowy.
Facio leżał na podłodze wytrzeszczając ślepia pełne przerażenia. Widząc jego głupkowatą minę przeszedłem na jego dialekt:
*
Gdzie, k... dzieciaki. Gadaj, albo rozp....?! - Zrozumiał, bo wycharczał:
*
W piwnicy...
*
A klucz gdzie?
*
Klucz ma Marian.
*
Który to?
*
Ten w pokoju, tam... - co zapewne miało znaczyć, że ostrzelany.
*
Zenek, pilnuj go teraz, a najlepiej zwiąż.
Wróciłem do pokoju, obmacałem kieszenie leżącego bezwładnie łysego. Charczał cicho, ja tam wiem, mógł zaraz wypluć wątrobę albo też dojść do siebie. Nie mogłem ryzykować – wydłubałem klucze z kieszeni bluzy i związałem go. Szybka inspekcja pomieszczenia, policjantka też unieruchomiła swojego pacjenta:
*
Chodź, mam klucze. Ale cicho, sza!
Zeszliśmy w milczeniu na parter Zapukałem trzykrotnie w drzwi kuchni, uchyliłem ostrożnie, podałem umówione tajne hasło:
*
Parowóz przetoczyli na sznyclach, ale szambo zgasło.
*
I jak – odparł KG 200.
*
Nieźle. Mam klucze, a sytuacja opanowana. Zostań tu, a my pójdziemy na dół.
Jedne drzwi, wąskie schody, drugie. Znacznie solidniejsze. Piotr zapalił światło , ja otwarłem drzwi. Całą czwórka, zbudzona jak widzę z krótkiego snu patrzyła na mnie niepewnie. Ne mogli mnie rozpoznać w kominiarce, a że zgrzałem się trochę, zdjąłem ją i odezwałem się:
*
Noo, widzę że zamierzacie uniknąć klasówki w poniedziałek, nie mogę do tego dopuścić i przerywam te wakacje. Ogarnijcie się, bo zbieramy się stąd.
Zbaranieli, gapiąc się to na mnie, to komisarz, wyglądali jak niedopierzone gąsiątka, mrugając oczami. Kontynuowałem:
*
To jest pani komisarz Zasławska, Mariola Zasławska. Mariola Zasławska-Termopilska. Mariola Dagmara Zasławska-Termopilska. Zabierzemy was teraz do domu, a w poniedziałek do szkoły - Nie przekonałem ich jednak wystarczająco, dopiero policjantka wyjęła odznakę i pokazała im.
*
Chodźcie teraz na górę.
*
O jesteście, fajnie – przywitał ich Piotrek. Zbaranieli.
*
Tak, wpadliśmy we trójkę. Pani komisarz /dodawałem autorytetu/ teraz zaprowadzi was do kuchni, gdzie coś zjecie, a my uprzątniemy lokal.
Weszli do kuchni, my też – tyle że nie w celu konsumpcji, a usunięcia kucharki. Trzasnąłem ją w gębę otwartą dłonią, nie pomogło, drugi raz – nie pomogło. Kubek zimnej wody i się zerwała, ale zaraz padła z powrotem na wyro. Odholowanie jej na dół kosztowało mnie i Piotrka dużo siły. Następnie był facet na polu. Oprzytomniał już, ślipiając nienawistnie ślepiami. Jakby był nieprzytomny – nie dalibyśmy rady go ruszyć. Potem ci z góry - na końcu trzeba było znieść łysego, jednak solidnie oberwał. Całą paczkę sukcesywnie wiązaliśmy w piwnicy, lokal zamknęliśmy. Chyba pół godziny nam zeszło. Z sieni zabrałem kurtki, Piotrek czapki i rękawiczki, zanieśliśmy to do kuchni.
*
Ubierajcie się powoli, musimy się nieco oddalić.
Gestem dałem znak Marioli, żeby poszła ze mną.
*
Trzeba zadzwonić po pomoc. W każdej chwili może się tu pojawić Uszaty.
Drzwi do bawialni wcześniej zamknąłem, weszliśmy do sąsiedniego pokoju, gdzie stał telefon i krótkofalówka. Jakiś super-hi-tech model. Policjantka wybrała numer do siebie na komendę, zreferowała naszą sytuację. Ja nagrałem wiadomość na moim sprzęcie.
*
Powiedz im, że będziemy się wycofywać na zachód, inne drogi mogą być obstawione, zostaje tylko las.
*
Ale kazali nam zostać na miejscu.
*
Co będzie, jak pojawi się Uszaty i jego akolici? A jak tu jest gdzieś bomba? Wkurzony może wysadzić wszystko, żeby zatrzeć ślady. Po prostu powiedz, że zmywamy się i rozłącz rozmowę.
Nie było czasu na gadanie, wyjąłem wtyczkę z gniazdka, włożyłem kabelek od mojego sprzętu. Połączył się z Kazkiem, transmisja trwała kilka sekund. Wtem radio ożywiło się:
*
Halo, Marian jesteś?
*
Marian, odezwij się?
*
Marian!
*
Parówa ty sk...!
*
Chodźmy – szepnąłem – zaraz tu będą. Nie mogą nas zastać. Z Cisnej mają rzut beretem.
Zeszła na dół. Ja wyjąłem broń, władowałem pięć pocisków w radiostację, zmieniłem magazynek na niebieski i drugie pięć. Zmieniłem magazynek na czerwony i wyszedłem. Zastanowiłem się. Zawróciłem. Podniosłem resztki radia i walnąłem o ziemię. Podobnie telefon. Na dole towarzystwo stało już gotowe do wyjścia. Jednego kałacha dałem komisarz, drugiego wziąłem sam. No i po dwa magazynki. Broń krótką wrzuciłem do worka.
*
No idziemy.
Na polu przeraźliwy ziąb, jak można było wytrzymać całą noc na takim zimnie. Rozjaśniło się za ten czas zupełnie. Wyszliśmy przez bramę, zamknąłem ją, klucze zabrałem. Piotr z mapą prowadził grupę w las, komisarz zamykała, ja popędziłem po plecaki. Uff, gonić tak z maszynką, plecakami za nimi to nie było proste.
7
- SmokEustachy
- Posty: 4576
- Rejestracja: 2004-01-06, 14:28
- Lokalizacja: Oxenfurt
- Kontakt:
Rozdział XXIII
*
Kurde, jakiś Peugeot na nas mruga z tyłu. Kto to?
*
Czarny obraz się mi tu rysuje. Mrugnął kogutem, już po nas. Zjeżdżam na bok.
Fortunnie w prawo odbijała droga lokalne. Skręciłem, przejechałem ze 30 metrów, zatrzymałem auto i zgasiłem motor. Intruz, jak to mówią, poczynił te same kroki.
*
No popatrz. To nasza ulubiona pani komisarz Mariola...
*
...Dagmara Zasławska-Termopilska. Ciekawe co ją tu zagnało?
Istotnie, była to pani komisarz Zasławska, w swojej białej kurteczce, bucikach, które kosztowały więcej, niż jej miesięczna pensja. Ale się ma tą rodzinkę. Wysiadłem i Piotruś też.
*
Witamy panią komisarz. To dla nas prawdziwy zaszczyt. Widzieć panią tu w jakże miłym wiejskim krajobrazie, który, dzięki kontaktowi z przyrodą łagodzi obyczaje i wentyluje płuca.
*
Oszukaliście mnie. Wiem na pewno, że coś wiecie o dzieciakach, widziałam sama. Może myślicie, że uwierzę, że przyjechaliście tutaj oglądać krajobrazy?
*
My? Ależ gdybym coś wiedział, z całą pewnością zawiadomiłbym odpowiednie władze. Piotruś takoż. Jedziemy do muzeum lotnictwa w Krakowie robić zdjęcia i te, no przeźrocza.
*
Tak przeźrocza na referat w kółku historycznym i na WOS.
*
Słuchajcie uważnie. Dostałam tą sprawę i ją prowadzę. Nie spocznę dopóki oni nie znajdą się, a wy, za utrudnianie śledztwa możecie trafić za kratki. A wcześniej postawię na nogi każdy patrol, tak wyberbeszą was, że nie będziecie wiedzieć, na jakim świecie żyjecie. Zobaczycie.
*
Pani komisarz, zalecałbym ostrożność. Zdaje sobie pani sprawę, że porywacze nie mieli szans wydostać się z miasta, że patrole postawiono na nogi niemal natychmiast, że trzymają w swoich łapach czwórkę dzieci prominentów, policja stoi na głowie, Rutkowski też, szef panią ciśnie i nic? A co z tego wynika? Z tego wynika, że maja szpiona swojego, jest przeciek i jeśli pani coś powiemy, to co pani zrobi? Zawiadomi centralę pani i oni za pół godziny będą wiedzieć, że są spaleni i szukaj wiatru w polu. Poza tym nie wiemy nic pewnego.
Zamyśliła się, po chwili powiedziała:
*
Dobra. Weźcie mnie ze sobą, to nic nie powiem na górze. Tylko bez żadnych numerów. Co wiecie o sprawie?
*
O to chodzi, że nic pewnego Piotrek, opowiedz pani, co wiesz.
/ bla, bla bla/
*
No kurde dobra, pojedziemy razem, KG – zrób pani komisarz miejsce z przodu i się usuń na tył, a to autko proponuje zostawić w tamtych budynkach. I nie rzucać się w oczy. Proszę wziąść papiery policyjne i służbową broń. Spokojna głowa. Jak daliśmy słowo, to nie będziemy kiwać. A ty czego się chichrasz?
Komisarz Mariola wsiadła do auta i zaparkowała w gospodarstwie, co było za zakrętem. Ja podjechałem po nią, poczekałem, aż pogada z gospodarzem, za parę złotych przechowa on Peugeota w szopie. A jak nie to co mnie to obchodzi? Wsiadła. Zapięła pasy. Odpaliłem motor, pomyślałem, zgasiłem znowu. Powiedziałem:
*
Musimy unikać zwracania uwagi. Piotruś na przód, pani na tył. Innej rady nie ma.
*
Zaraz, kto niby nas ma zobaczyć?
*
Ktokolwiek. Z wyprzedzającego samochodu choćby. Obiekty też przemieszczają się tą drogą, chociaż pojedziemy dalej opłotkami, to jeśli mniemamy słusznie, oni też w te Bieszczady muszą dojechać. A jak nas razem zobaczą – mogą pokapować, że coś wiemy.
Zaoponowała, ale tak dla zachowania form, beż przekonania i w końcu ruszyliśmy. Jechałem spokojnie, przepisowo i dystyngowanie, jedynie przy okazji dłuższych prostych zatrzymałem się kilkakrotnie, a nawet pokręciłem się w kółko, co policjantka przyjmowała w milczeniu, choć ciskała wymowne spojrzenia. No ale dojechaliśmy późno w no na Żebrak. Mniejsza z tym. Autko zamaskowałem ze najbliższym zakrętem polnej drogi i wyładowaliśmy potrzebny ekwipunek: peleryny przeciwdeszczowe sztuk dwie i zapas, swetry i kurtki, komisarz dostała zapasową, bo ta jej biała kurteczka to nie nadaje się do niczego sensownego, jak potajemne pomykanie po lesie w środku nocy. Dalej - kominiarki sztuk 2 – po jednej dla każdego plus rękawiczki po 2 pary a Mariola miała takie z guziczkami w paski kolorowe, bagnety wojskowe i scyzoryki Makgajwera każdy miał, zapałki – żeby jakby co zrobić z nich helikopter. Butla gazowa mała i palnik, menażki 2 i kubki emaliowane 0,75 litra na kawę. Specjalnego samowaru polowego benzynowego brak, za to są paliwka i aluminiowa podstawka pod menażkę. Zapalniczki i latarki: czołowa, ręczna, miniaturowy ołówek i dynamkowa wyjąca jako syrena alarmu plot., Przecinak do drutu kolczastego. Łyżki, śmietanka do kawy i słoiczek plastikowy kawy rozpuszczalnej „Nescafe”, cukier w foliowych woreczkach licznych jednorazowych, termos z kawą. Konserwy turystyczne i suchary, paprykarz szczeciński i chleb krojony, czekolada, makaron, sól, pieprz i papryka, słoik Rolmopsów, musztarda i keczup, okulary przeciwsłoneczne, zupy w proszku: gulaszowa węgierska i ogonowa, rosołek w kostkach, makaron. Szczoteczki do zębów, pasty, w tym do butów, jakieś mydło. Napoje chłodzące i lina alpinisyczna, lornetki, cyfszak, noktowizor, żyłka wędkarska, GPS.
Na samą górę plecaka futerał z uzbrojeniem głównym: dwie Baretty długie, dwie lunetki do nich, tłumiki, magazynki niebieskie cztery i tyleż czerwonych. Nowoczesne krótkofalówki z szyfrowaniem w locie.
No i ruszyliśmy, boczkiem, szczęściem KG 200 znał tutejsza przejścia dobrze, niemniej był tu ostatnio w wakacje, okoliczności przyrody nieco inne. Chaszcze miały być naszym towarzyszem przez najbliższe kilka godzin.
*
Czemu tak po ciemku idziemy? - odezwała się idąca w środku komisarz.
*
Idziemy, aby uniknąć obserwacji Gajowego Maruchy – odparłem – gajowy może podjąć podejrzenie, widząc trzy osoby poruszające się w tym rejonie w środku nocy.
*
Pokaże mu legitymację i tyle, stwarzasz problemy z niczego, jestem przecież z policji...
*
A przecieki to się z księżyca biorą? Kto tam wie kto opłaca lokalnego Gajowego Maruchę?
*
Ale...
I w tym momencie Pani Mariola – policjantka z wyróżnieniem i perspektywami niewątpliwymi przerwała swoją wypowiedź, pośliznęła się bowiem, gałąź świerkowa, co ją przytrzymała aby nie zostać uderzoną w buzię nie zapewniła mocnego chwytu, wyśliznęła się jej z rąk a ona sama rymnęła jak długa na ścieżkę. Jak sobie zanotowałem – szkoła policyjna nauczyła ją twardości, podniosłą się bowiem na czworaki, klnąc w sposób, od którego włos zjeżyłby się kurdlowi na wezgłowiu, gdyby to usłyszał. Czyli w Policji nauczyli ją czegoś jednak, tłumiąc brecht cofnąłem się do niej, zapaliłem latarkę /wyregulowaną na minimum jasności rzecz jasna/ i podałem komisarz rękę, jednocześnie zapierając się nogami i wykonując balans korpusem, nie chciałem bowiem wejść w styczność z błockiem, lodowatym bieszczadzkim błockiem o temperaturze dwóch stopni powyżej zera wyróżniającym się spośród innych wyjątkową lepkością połączoną z metafizyczną wprost zdolnością do wciskania się pod ubranie, przenikanie wodoodpornych kurtek, spodni, polarów, goretexów, czapek, szalików, butów, rękawiczek. A jak zacznie zamarzać, to można się nieźle walnąć.
*
K... mam tego dosyć, odbiło wam zupełnie..
*
Idzie ktoś – przerwał nietaktownie KG 2000, jednak Mariola kontynuowała niezrażona:
*
co ja tu robię ...
*
Cicho, faktycznie tam w krzakach coś się rusza.
Istotnie, jakiś byt rozgościł się w chaszczach a tak ze 20 metrów przed nami, ja i KG stanęliśmy w cieniu:
*
Schowaj się bo zarobisz kulkę i nawet nie będziesz wiedziała od kogo!
Złapałem ją za rękę i pociągnąłem ku sobie, w ten cień drzew, znaczy się, żeby się nie rysowała na tle ścieżki. Dobrze, że spodnie miała ciemne no a kurtkę dałem jej zapasową. Coś w krzakach wyraźnie się kokosiło, kokosiło aż wylazł dzik. Policjantka wyciągnęła pistolet – służbowy rzecz jasna.
*
Schowaj to, bo go tylko zdenerwujesz tą pukawką. A tak może sobie pójdzie.
*
Ja go znam -wyszeptał Piotruś, dotąd jakoś dziwnie milczący – to chyba Spaślak. Spaślak, chodź!
*
Cip, cip, kici, kici, czy jak tam woła się dzika.
KG wyciągnął czipsy z plecaka, na dźwięk otwieranej torebki zwierzę podeszło ku nam bez specjalnego ociągania, a nawet z pośpiechem. Wyłomotał całą torebkę i zaczął się łasić do każdego z nas po kolei, domagając się drapania po grzbiecie.
*
No pogłaskaj go, bo cię tak będzie szturał i nie odczepi się, no widzisz, teraz się wytarza i będziecie już zupełnie podobni do siebie. Popatrz, jakie ciosy ma, te zębiska to zdaje się tak ludzie nazywają.
*
Nie ludzie a myśliwi.
*
Słusznie, poniekąd, ale poczekaj, Piotrek, jak już stoimy to wyciągnę ci z plecaka termos, napijemy się kawy, bo po dwunastej, a ten tu jeszcze kwika sobie w błotku.
Spaślak zajął pozycję na końcu naszego szyku, Komisarz Zasławska-Termopilska straciła chęć do zostawania z tyłu. Ja to bym wolał, żeby Spaślak szedł jako czujka i sprawdzał drogę, jako całą gębą tubylec niebudzący swoją obecnością zdziwienia, ale z tyłu też się przydawał, chroniąc przed nieoczekiwanym pościgiem. Nastawiałem ucha, czy słychać go za nami, myszkował po krzakach tu i tam, trzymał się jednak naszej grupy i nie zdradzał chęci do odbicia gdzieś, dziwne, że tak dobrze zapamiętał Piotrka, od wakacji minął wszak ładny kawał czasu. Piotruś prowadził z tym swoim giepeesem, podświetlając od czasu do czasu drogę, aż doszliśmy na miejsce.
Tu najpierw w odległości kilkuset metrów, w świerkowym młodniaku rozbiliśmy obóz. Pałatki rozpięliśmy między drzewami, wyciągnęliśmy z KG 200 żelastwa rozpoznawcze a plecaki powiesiłem na drzewach, żeby dzik ich nie spożył. Ostrożnie, niemalże na czworakach, obijając się o drzewa podeszliśmy w pobliże chaty. Nad drzwiami i na pierwszym piętrze świeciło się światło. Była pierwsza w nocy, żadnych psów nie było widać. Ciszę nocy przebiła piosnka wydobywająca się z otwartego okna piętra. Czekaliśmy, uprzednio ubrawszy się ciepło na jakiś podejrzany ruch lokatorów. Kurde, ze trzy dni trzeba będzie tak przesiedzieć, pomyślałem sobie. Ciekawe, jak komisarz wytrzyma. Wyraźnie przymrozek dawał się jej we znaki, skuliła się pod drzewem. Do obsługi kuchenki nie da się jej odesłać, bo zabłądzi jeszcze po ciemku, a tak czy siak latarki nie powinniśmy zapalać. Na zmianę lornetowaliśmy i noktowizowaliśmy obiekt aż do drugiej, kołysani do snu pijackimi śpiewami.
*
Ogrodzenie jest z siatki, ale z grubymi kamiennymi słupami, można się za nimi schować, jakby co. Podejść pod nie można od naszej prawej.
*
Patrzcie, coś się rusza – do rozmowy włączyła się policjantka.
*
Konkretnie drzwi otwarto.
*
A jesteście pewni, ze to tu?
*
Nie. Przecież mówiłem.
*
I przyjechaliście tu, bo chłopakowi się wydaje że widział tu gościa co się kręcił po osiedlu?
*
W samej rzeczy. Ty też tu przyjechałaś chyba z tego powodu, nie?
*
No co ty, myślałam, że coś wiesz, tylko nie chcesz powiedzieć. Nie mogę uwierzyć w taką głupotę, to bez sensu zupełnie.
*
Może w szkole policyjnej tego nie uczą, ale z braku lepszego tropu...
*
Cicho, patrzcie kto idzie! - Piotruś przerwał.
A miał ku temu powód. Grubas, który wylazł z domu zawołał psa, który jak widać jednak był, tylko spał gdzieś w szopie. Uwiązał go. Zawołał w kierunku drzwi:
*
Dobra, k... zrobione. Dawaj!
I drzwi odpowiedziały. Wyłonił się z nich człowiek nie tak gruby, jak pierwszy, ale za top trzymający za ramię ni mniej ni więcej tylko Rafała.
*
No mamy ich! - Szeptem zawołał KG.
*
Cicho, uważaj, co teraz robią.
*
Myślę, że wyprowadzają ich do sławojki. Jest druga. Mamy do świtu parę ładnych godzin.
*
A co planujesz zrobić? Popatrz, oni są uzbrojeni.
Istotnie, facet miał kaburę, w której coś siedziało, a z piętra wyjrzała jakaś matrona w wieku lat czterdziestu kilku z trudem utrzymując w rękach kałacha. Dodatkowo wrzeszczała:
*
No spróbuj uciekać to ci kurwa tak zajebie, że się wypierdolisz chuju jebany! - Tu przerwała, gdyż groźba wypadnięcia spowodowała konieczność złapania się futryny. - Ale nie uciekaj od cioci chłopcze. Ciocia nie da ci zrobić krzywdy. A ty jak mu coś zrobisz to łeb rozwalę, skurwysynu! - Tu się złożyła do grubasa i by pewnie wpakowała do niego cały magazynek, gdyby z tyłu za nią nie pojawił się jakiś łysy facet i nie walnął ją z tyłu w głowę.
*
Stul pysk, zdziro! - Ona rozpłakała się, osunąwszy na kolana, ale dalej wrzeszczała:
*
A tobie tylko te młode siksy w głowie, już mnie nie chcesz, czekaj, jak się dowie Uszaty że się do nich dobierasz to jajca ci powykręca!
Facet zamierzył się drugi raz i o dziwo babsztyl się przymknął, z powrotem zajął stanowisko strzeleckie ryglujące wyjście z wychodka.
*
No wiemy już dość. A pani nie ma to służbowego pistoletu policyjnego? - powróciłem do przerwanego wątku – Uszaty, porwani, AK 47. Intuicja cię KG nie zawiodła. Posiedź tu chwilkę z panią komisarz i popilnuj, a ja pójdę zwinę obóz.
Nie chciałem zostawiać nikogo samego w pobliżu terrorystów, szybki marsz, spakowanie całego majdanu do plecaków i powrót z nimi trochę mnie rozgrzał. Z powrotem byłem parę minut po trzeciej. Z pozostałą dwójką nawiązałem kontakt szepczący:
*
I jak?
*
Wyprowadzili całą czwórkę, pies dalej na łańcuchu, naliczyłem czterech i ta kobieta to pięć. Nawaleni jak stodoła. Jest gruby, łysy w oknie, Waldek i jeszcze jeden na górze.
*
Musimy wezwać wsparcie i to szybko. Gruby mówił, że ich mają rano stąd zabrać – do rozmowy włączyła się komisarz.
*
Ciekawe jak wezwiemy, jak tu takie zadupie.
*
A ty miejscowym nie ufasz, to paranoja, podejrzewam, że każdy funkcjonariusz służby państwowej usłużyłby nam niezwłocznie niezbędną pomocą.
*
To już lepiej, że podejrzewasz, rozwinęłaś się od wieczora. W każdym bądź razie na razie dopijcie kawy z termosu, a ja wyciągnę sprzęt. Sami się musimy obsłużyć.
Z futerału wyciągnąłem Baretty, wkręcić tłumiki i lunetki było kwestią chwili, ale z amunicja nie było lekko.
*
Kurde Piotrek z tymi magazynkami to nie był dobry pomysł. Nie wiem, który jest który a przez noktowizor też nie zobaczę. Wyjdę za górkę poświecić sobie latarką.
*
Dobra, ja wyciągnę sekator i granaty.
*
Jakie granaty? Czy wyście poszaleli? To nielegalne! Obowiązana jestem...
*
Pewnie że jesteś. Myślałaś, że z kamieniami przyjechaliśmy? To wszak zawodowcy. Dlatego mamy granaty, hukowe, dymne i flary. Jakby co, powiemy że zdobyczne.
Szybko wróciłem zza górki.
*
Dobra, zrobimy tak. My podejdziemy pod płot a ty będziesz nas ubezpieczać. Przecinamy drut kolczasty, bo siatka wzmocniona prętami zbrojeniowymi. Podsadzamy się i przeskakujemy płot. Powpinajmy dobrze graty, żeby nie wydały dźwięku. Jak dobrze pójdzie to wchodzimy do chaty, obezwładniamy obstawę, zdobywamy klucze do piwnicy, wyprowadzamy dzieciaki i wiejemy w las.
*
No nie ma czasu – dodał KG 200, choć neutralnej barwy głosu nie utrzymał. Wszak był to jego chrzest bojowy, a i ja z takimi kreaturami nie miałem dotąd do czynienia. Zaszliśmy chatę, jak to mówią od tyłu – Spaślak wciąż się trzymał w pobliżu – pozostawiliśmy policjantkę w krzakach, z bronią gotową do strzału, aby osłonić odwrót w wypadku nieoczekiwanych komplikacji.
Piotrek kłap, kłap odciął już lewą stronę przejścia gdy rozszczekał się pies. Z domu wyleźli łysy i grubas, my usłyszeliśmy otwieranie drzwi, czem prędzej ukryliśmy się za dość grubymi, jak rzekłem już, murowanymi słupami ogrodzenia. Łysy stanął na rogu, gruby sklął psa, wyciągnął latarkę i rozpoczął obchód. Jak do nas dotrze – zobaczy przecięty drut i narobi bigosu. Nawet jakbym go zdmuchnął, ten drugi zaalarmuje resztę. Zabarykadują się w środku i tyle. Mogą zabić porwanych. Tak sobie rozważałem sprawę, mierząc powoli do grubasa, który jednak znieruchomiał, skierował światło latarki w stronę krzaków odległych o 2 metry od mojego stanowiska. Miał ku temu powód taki, że krzaki zadygotały, wychylił się z nich ryj dzika, który to dzik następnie wycofał się niespiesznie między drzewa.
*
K... dziki włóczą się po lesie- wrzasnął ten otyły. Łysy odparł chrapliwie – coś taki chrapliwy miał głos dziwnie, czy ja go już gdzieś nie spotkałem?:
*
To idź zamknij psa w szopie, nie da nam spokoju. Nikogo tu nie ma, a ja idę na górę.
Tak też zrobili. Dodatkowo grubas poszedł do sławojki, a ja odetchnąłem z ulgą, dzięki Spaślakowi uniknęliśmy sporego niebezpieczeństwa. KG 200 sprawnie dociął ogrodzenie, ja schowałem pistolet do kabury, zasunąłem spowrotem kurtkę, poprawiłem kominiarkę i podsadzony, przelazłem przez płot. A tu, już na podwórku powtórka z rozrywki: rękawiczkę zdjąć, kurtkę po cichu rozpiąć, Barettę wyjąć, kurtkę zasunąć. Szepnąłem do Piotrka: dobra, idź po glinę, a ja przeskoczę pod ścianę i będę ubezpieczał. Po jakiś 10 minutach przeleźli oni na drugą stronę, a grubas dalej siedział w ubikacji, na drugim końcu podwórka. Powoli podkradłem się w pobliże, słychać było jego głośne sapanie. Powiedział w w końcu: K... Uszaty baluje, a mnie tu tyłek odmarza. Ale to się szybko skończy, i wylazł wreszcie na zewnątrz. Ruszyłem cicho za nim, gdy dochodził już do schodów walnąłem go kolbą w łeb. Osunął się bezgłośnie na ziemię, bo przytrzymałem go nieco. Jak już leżał, wyciągnąłem z kieszeni latarkę i zamrugałem dwa razy szybko, potem przerwa, potem raz, potem dwa znów, szybko. Podeszli do mnie, jak się spodziewałem komisarz ujrzawszy ciało omal nie zakrzyknęła:
*
Zabiłeś go?
*
Jak ma słabą głowę to tak. Nie to jest ważne. Wyciągnij kajdanki, trzeba go przykuć do barierki, KG, osłaniaj, jakby ktoś otworzył drzwi. Ja go przysunę trochę, bo kloc straszny.
Z kajdankami nie było łatwo, ja musiałem jedną rękę podnieść, komisarz przykuła go, dalej trzymałem łapsko w górze, ona przełożyła kajdanki za prętem, podniosłem drugą łapę i dopiero gostek został zakuty do reszty. Obszukałem kieszenie, nie miał nic ciekawego, uwolniłem od zbędnego balastu w postaci pistoletu, klepnąłem w policzek. Charknął. Wyciągnąć z apteczki personalnej plaster i zakleić gębę było kwestią sekundy.
*
Dobra. Z nim na razie skończymy. Teraz proponuję rozwiązanie takie. Ja wejdę do środka, rozejrzę się i was zawołam.
*
A ja?
*
Ty zostaniesz jako ubezpieczenie, a my z komisarz poszukamy naszych. Poproszę o noktowizor. Na ulicach cicho, sza.
Ostrożnie wyszedłem po schodach, uchyliłem drzwi, sień była pusta. Ponieważ miałem noktowizor, nie musiałem przyzwyczajać oczu do ciemności. Nie domknąłem ich jednak .Prześliznąłem się pod ścianą i uchyliłem drzwi w prawo. Kucnąłem i zajrzałem do środka. Nie trudno się było domyśleć, że to kuchnia. Taka sobie zwyczajna kuchnia, tyle że z opalanym węglem piecem i butelką monopolową na środku. No i w kącie stała kozetka, na której leżał ktoś. Posuwając się ostrożnie dotarłem tam, zdjąłem rękawiczkę, chwyciwszy jej czubki palców zębami, bo w drugiej miałem cały czas broń, dotknąłem czoła tego ktosia. Zimne. Ciary przeszły po plecach. Obróciłem na wznak. Była to kobieta, i to charknęła. Jechało od niej jak z gorzelni. Nie miałem kajdanek, przywiązałem jej ręce do łóżka, usta zaklajstrowałem plastrem. Cicho wyszedłem do sieni, wyjrzałem na zewnątrz. Komisarz i KG stali pod ścianą, grubas leżał po staremu.
*
No już myślałam, że coś ci się stało.
*
Nie – pokręciłem głową – chodźcie.
*
Co nie? Myślisz, że nie myślę bo jestem blondynką? Wielu takich cwaniaczków załatwiłam, więc uważaj!
*
Nie stało.
*
Co nie stało?
*
Nic. Idziecie wreszcie?
Zawróciliśmy już całą grupą do kuchni. Kobitka na kozetce zachrapałą, a raczej zarzęziła.
*
Żyje – zauważył Piotruś.
*
Jeszcze tak. Teraz my idziemy, a ty czekaj tu. Jak byś usłyszał strzały to wal z pomocą. Jakby ktoś wszedł, to załatw go po cichu. A my- tu zwróciłem się do Marioli – chodźmy dalej, rozejrzyjmy się po lokalu.
Dalsze pomieszczenia parteru okazały się być bezludnymi, zajście do piwnicy zamkniętym. Pozostawała druga na górę, trzeszczącymi schodami. Pokonałem ją dość szybko, w 10 minut, wspierając się metalową poręczą. Nuda. Przez uchylone drzwi wszedłem do pokoju, z którego babsztyl, śpiący obecnie na wersalce zamierzał prowadzić ogień do ubikacji. Pomieszczenie to pogrążone było w półmroku, rozświetlonym nieco małą lampkę na rogi, z czerwonym abażurem. Wcisnąłem kontakt, żarówka u sufitu rozbłysła ostrym światłem i powiedziałem głośno:
*
Ręce do góry! - głośniej zaś – Zenek, cho no tu!
Moje wejście nieoczekiwanie nie wywarło większego wrażenia na obecnych. Kobieta wymamrotała przez sen:
*
Waldek, przestań – i spała dalej. Waldek usiłował wstać z krzesła, ale wygrzmocił o ziemię na mordę, na ryj. Łysy w odróżnieniu od faceta chrapiącego na krześle z głową opartą o stół podniósł ręce do góry, siedząc w fotelu przy oknie, koło stolika z lampką. Skutecznie zareagowało więc zaledwie 25%, a jeśli doliczyć puste butelki na stole to zupełna klapa. Coś ostatnio brakuje mi autorytetu – pomyślałem niewesoło. Dalszą ponurą refleksję przerwało wejście komisarz, powiedziałem do niej, mając nadzieję dodatkowo, że sama się nie odezwie:
*
zwiąż bandażem tę babę na łóżku, a ja trzymam resztę na muszce – wykonała bardzo sprawnie-. Fajno, teraz tego czempiona na podłodze.
Związała, pozbierała z podłogi kałachy i gładkolufuwki, walające się niepotrzebnie, wycofała się sprawnie kierując broń na łysego, jako przytomnego w miarę. Ja chlusnąłem herbatą z dzbanka na Waldka, który zerwał się gwałtownie, nie rozumiejąc co się stało. Uwagę moją poświęcić musiałem łysemu, który zamierzał sięgnąć po rewolwer, który jak mu się zdawało niewidocznie dla mnie spoczywał na stoliku. Niezwracając uwagi z pozoru nie niego spytałem się:
*
Gdzie dzieciaki?
*
Pierdol się – odparł ten koło stołu. W tym momencie łysy sięgnął po kolta, ja byłem jednak szybszy - Plumsk, plumsk, plumsk, plumsk, plumsk – pięć razy plasnęłą cicho moja Baretta i koleś zwalił się z powrotem na fotel. Nie poprzestając na tym sukcesie trzasnąłem drugiego w gębę i wykopałem na korytarz, a kobitka dalej spała. Zapaliłem światło na korytarzu, przystawiłem mu lufę między oczy i ponowiłem pytanie:
*
Gdzie dzieciaki? - w tym momencie wypadła z pokoju Mariola i wrzasnęła:
*
Ty debilu zabiłeś go!!!
*
Ale w obronie własnej. Nie przerywaj rozmowy.
Facio leżał na podłodze wytrzeszczając ślepia pełne przerażenia. Widząc jego głupkowatą minę przeszedłem na jego dialekt:
*
Gdzie, k... dzieciaki. Gadaj, albo rozp....?! - Zrozumiał, bo wycharczał:
*
W piwnicy...
*
A klucz gdzie?
*
Klucz ma Marian.
*
Który to?
*
Ten w pokoju, tam... - co zapewne miało znaczyć, że ostrzelany.
*
Zenek, pilnuj go teraz, a najlepiej zwiąż.
Wróciłem do pokoju, obmacałem kieszenie leżącego bezwładnie łysego. Charczał cicho, ja tam wiem, mógł zaraz wypluć wątrobę albo też dojść do siebie. Nie mogłem ryzykować – wydłubałem klucze z kieszeni bluzy i związałem go. Szybka inspekcja pomieszczenia, policjantka też unieruchomiła swojego pacjenta:
*
Chodź, mam klucze. Ale cicho, sza!
Zeszliśmy w milczeniu na parter Zapukałem trzykrotnie w drzwi kuchni, uchyliłem ostrożnie, podałem umówione tajne hasło:
*
Parowóz przetoczyli na sznyclach, ale szambo zgasło.
*
I jak – odparł KG 200.
*
Nieźle. Mam klucze, a sytuacja opanowana. Zostań tu, a my pójdziemy na dół.
Jedne drzwi, wąskie schody, drugie. Znacznie solidniejsze. Piotr zapalił światło , ja otwarłem drzwi. Całą czwórka, zbudzona jak widzę z krótkiego snu patrzyła na mnie niepewnie. Ne mogli mnie rozpoznać w kominiarce, a że zgrzałem się trochę, zdjąłem ją i odezwałem się:
*
Noo, widzę że zamierzacie uniknąć klasówki w poniedziałek, nie mogę do tego dopuścić i przerywam te wakacje. Ogarnijcie się, bo zbieramy się stąd.
Zbaranieli, gapiąc się to na mnie, to komisarz, wyglądali jak niedopierzone gąsiątka, mrugając oczami. Kontynuowałem:
*
To jest pani komisarz Zasławska, Mariola Zasławska. Mariola Zasławska-Termopilska. Mariola Dagmara Zasławska-Termopilska. Zabierzemy was teraz do domu, a w poniedziałek do szkoły - Nie przekonałem ich jednak wystarczająco, dopiero policjantka wyjęła odznakę i pokazała im.
*
Chodźcie teraz na górę.
*
O jesteście, fajnie – przywitał ich Piotrek. Zbaranieli.
*
Tak, wpadliśmy we trójkę. Pani komisarz /dodawałem autorytetu/ teraz zaprowadzi was do kuchni, gdzie coś zjecie, a my uprzątniemy lokal.
Weszli do kuchni, my też – tyle że nie w celu konsumpcji, a usunięcia kucharki. Trzasnąłem ją w gębę otwartą dłonią, nie pomogło, drugi raz – nie pomogło. Kubek zimnej wody i się zerwała, ale zaraz padła z powrotem na wyro. Odholowanie jej na dół kosztowało mnie i Piotrka dużo siły. Następnie był facet na polu. Oprzytomniał już, ślipiając nienawistnie ślepiami. Jakby był nieprzytomny – nie dalibyśmy rady go ruszyć. Potem ci z góry - na końcu trzeba było znieść łysego, jednak solidnie oberwał. Całą paczkę sukcesywnie wiązaliśmy w piwnicy, lokal zamknęliśmy. Chyba pół godziny nam zeszło. Z sieni zabrałem kurtki, Piotrek czapki i rękawiczki, zanieśliśmy to do kuchni.
*
Ubierajcie się powoli, musimy się nieco oddalić.
Gestem dałem znak Marioli, żeby poszła ze mną.
*
Trzeba zadzwonić po pomoc. W każdej chwili może się tu pojawić Uszaty.
Drzwi do bawialni wcześniej zamknąłem, weszliśmy do sąsiedniego pokoju, gdzie stał telefon i krótkofalówka. Jakiś super-hi-tech model. Policjantka wybrała numer do siebie na komendę, zreferowała naszą sytuację. Ja nagrałem wiadomość na moim sprzęcie.
*
Powiedz im, że będziemy się wycofywać na zachód, inne drogi mogą być obstawione, zostaje tylko las.
*
Ale kazali nam zostać na miejscu.
*
Co będzie, jak pojawi się Uszaty i jego akolici? A jak tu jest gdzieś bomba? Wkurzony może wysadzić wszystko, żeby zatrzeć ślady. Po prostu powiedz, że zmywamy się i rozłącz rozmowę.
Nie było czasu na gadanie, wyjąłem wtyczkę z gniazdka, włożyłem kabelek od mojego sprzętu. Połączył się z Kazkiem, transmisja trwała kilka sekund. Wtem radio ożywiło się:
*
Halo, Marian jesteś?
*
Marian, odezwij się?
*
Marian!
*
Parówa ty sk...!
*
Chodźmy – szepnąłem – zaraz tu będą. Nie mogą nas zastać. Z Cisnej mają rzut beretem.
Zeszła na dół. Ja wyjąłem broń, władowałem pięć pocisków w radiostację, zmieniłem magazynek na niebieski i drugie pięć. Zmieniłem magazynek na czerwony i wyszedłem. Zastanowiłem się. Zawróciłem. Podniosłem resztki radia i walnąłem o ziemię. Podobnie telefon. Na dole towarzystwo stało już gotowe do wyjścia. Jednego kałacha dałem komisarz, drugiego wziąłem sam. No i po dwa magazynki. Broń krótką wrzuciłem do worka.
*
No idziemy.
Na polu przeraźliwy ziąb, jak można było wytrzymać całą noc na takim zimnie. Rozjaśniło się za ten czas zupełnie. Wyszliśmy przez bramę, zamknąłem ją, klucze zabrałem. Piotr z mapą prowadził grupę w las, komisarz zamykała, ja popędziłem po plecaki. Uff, gonić tak z maszynką, plecakami za nimi to nie było proste.
7
*
Kurde, jakiś Peugeot na nas mruga z tyłu. Kto to?
*
Czarny obraz się mi tu rysuje. Mrugnął kogutem, już po nas. Zjeżdżam na bok.
Fortunnie w prawo odbijała droga lokalne. Skręciłem, przejechałem ze 30 metrów, zatrzymałem auto i zgasiłem motor. Intruz, jak to mówią, poczynił te same kroki.
*
No popatrz. To nasza ulubiona pani komisarz Mariola...
*
...Dagmara Zasławska-Termopilska. Ciekawe co ją tu zagnało?
Istotnie, była to pani komisarz Zasławska, w swojej białej kurteczce, bucikach, które kosztowały więcej, niż jej miesięczna pensja. Ale się ma tą rodzinkę. Wysiadłem i Piotruś też.
*
Witamy panią komisarz. To dla nas prawdziwy zaszczyt. Widzieć panią tu w jakże miłym wiejskim krajobrazie, który, dzięki kontaktowi z przyrodą łagodzi obyczaje i wentyluje płuca.
*
Oszukaliście mnie. Wiem na pewno, że coś wiecie o dzieciakach, widziałam sama. Może myślicie, że uwierzę, że przyjechaliście tutaj oglądać krajobrazy?
*
My? Ależ gdybym coś wiedział, z całą pewnością zawiadomiłbym odpowiednie władze. Piotruś takoż. Jedziemy do muzeum lotnictwa w Krakowie robić zdjęcia i te, no przeźrocza.
*
Tak przeźrocza na referat w kółku historycznym i na WOS.
*
Słuchajcie uważnie. Dostałam tą sprawę i ją prowadzę. Nie spocznę dopóki oni nie znajdą się, a wy, za utrudnianie śledztwa możecie trafić za kratki. A wcześniej postawię na nogi każdy patrol, tak wyberbeszą was, że nie będziecie wiedzieć, na jakim świecie żyjecie. Zobaczycie.
*
Pani komisarz, zalecałbym ostrożność. Zdaje sobie pani sprawę, że porywacze nie mieli szans wydostać się z miasta, że patrole postawiono na nogi niemal natychmiast, że trzymają w swoich łapach czwórkę dzieci prominentów, policja stoi na głowie, Rutkowski też, szef panią ciśnie i nic? A co z tego wynika? Z tego wynika, że maja szpiona swojego, jest przeciek i jeśli pani coś powiemy, to co pani zrobi? Zawiadomi centralę pani i oni za pół godziny będą wiedzieć, że są spaleni i szukaj wiatru w polu. Poza tym nie wiemy nic pewnego.
Zamyśliła się, po chwili powiedziała:
*
Dobra. Weźcie mnie ze sobą, to nic nie powiem na górze. Tylko bez żadnych numerów. Co wiecie o sprawie?
*
O to chodzi, że nic pewnego Piotrek, opowiedz pani, co wiesz.
/ bla, bla bla/
*
No kurde dobra, pojedziemy razem, KG – zrób pani komisarz miejsce z przodu i się usuń na tył, a to autko proponuje zostawić w tamtych budynkach. I nie rzucać się w oczy. Proszę wziąść papiery policyjne i służbową broń. Spokojna głowa. Jak daliśmy słowo, to nie będziemy kiwać. A ty czego się chichrasz?
Komisarz Mariola wsiadła do auta i zaparkowała w gospodarstwie, co było za zakrętem. Ja podjechałem po nią, poczekałem, aż pogada z gospodarzem, za parę złotych przechowa on Peugeota w szopie. A jak nie to co mnie to obchodzi? Wsiadła. Zapięła pasy. Odpaliłem motor, pomyślałem, zgasiłem znowu. Powiedziałem:
*
Musimy unikać zwracania uwagi. Piotruś na przód, pani na tył. Innej rady nie ma.
*
Zaraz, kto niby nas ma zobaczyć?
*
Ktokolwiek. Z wyprzedzającego samochodu choćby. Obiekty też przemieszczają się tą drogą, chociaż pojedziemy dalej opłotkami, to jeśli mniemamy słusznie, oni też w te Bieszczady muszą dojechać. A jak nas razem zobaczą – mogą pokapować, że coś wiemy.
Zaoponowała, ale tak dla zachowania form, beż przekonania i w końcu ruszyliśmy. Jechałem spokojnie, przepisowo i dystyngowanie, jedynie przy okazji dłuższych prostych zatrzymałem się kilkakrotnie, a nawet pokręciłem się w kółko, co policjantka przyjmowała w milczeniu, choć ciskała wymowne spojrzenia. No ale dojechaliśmy późno w no na Żebrak. Mniejsza z tym. Autko zamaskowałem ze najbliższym zakrętem polnej drogi i wyładowaliśmy potrzebny ekwipunek: peleryny przeciwdeszczowe sztuk dwie i zapas, swetry i kurtki, komisarz dostała zapasową, bo ta jej biała kurteczka to nie nadaje się do niczego sensownego, jak potajemne pomykanie po lesie w środku nocy. Dalej - kominiarki sztuk 2 – po jednej dla każdego plus rękawiczki po 2 pary a Mariola miała takie z guziczkami w paski kolorowe, bagnety wojskowe i scyzoryki Makgajwera każdy miał, zapałki – żeby jakby co zrobić z nich helikopter. Butla gazowa mała i palnik, menażki 2 i kubki emaliowane 0,75 litra na kawę. Specjalnego samowaru polowego benzynowego brak, za to są paliwka i aluminiowa podstawka pod menażkę. Zapalniczki i latarki: czołowa, ręczna, miniaturowy ołówek i dynamkowa wyjąca jako syrena alarmu plot., Przecinak do drutu kolczastego. Łyżki, śmietanka do kawy i słoiczek plastikowy kawy rozpuszczalnej „Nescafe”, cukier w foliowych woreczkach licznych jednorazowych, termos z kawą. Konserwy turystyczne i suchary, paprykarz szczeciński i chleb krojony, czekolada, makaron, sól, pieprz i papryka, słoik Rolmopsów, musztarda i keczup, okulary przeciwsłoneczne, zupy w proszku: gulaszowa węgierska i ogonowa, rosołek w kostkach, makaron. Szczoteczki do zębów, pasty, w tym do butów, jakieś mydło. Napoje chłodzące i lina alpinisyczna, lornetki, cyfszak, noktowizor, żyłka wędkarska, GPS.
Na samą górę plecaka futerał z uzbrojeniem głównym: dwie Baretty długie, dwie lunetki do nich, tłumiki, magazynki niebieskie cztery i tyleż czerwonych. Nowoczesne krótkofalówki z szyfrowaniem w locie.
No i ruszyliśmy, boczkiem, szczęściem KG 200 znał tutejsza przejścia dobrze, niemniej był tu ostatnio w wakacje, okoliczności przyrody nieco inne. Chaszcze miały być naszym towarzyszem przez najbliższe kilka godzin.
*
Czemu tak po ciemku idziemy? - odezwała się idąca w środku komisarz.
*
Idziemy, aby uniknąć obserwacji Gajowego Maruchy – odparłem – gajowy może podjąć podejrzenie, widząc trzy osoby poruszające się w tym rejonie w środku nocy.
*
Pokaże mu legitymację i tyle, stwarzasz problemy z niczego, jestem przecież z policji...
*
A przecieki to się z księżyca biorą? Kto tam wie kto opłaca lokalnego Gajowego Maruchę?
*
Ale...
I w tym momencie Pani Mariola – policjantka z wyróżnieniem i perspektywami niewątpliwymi przerwała swoją wypowiedź, pośliznęła się bowiem, gałąź świerkowa, co ją przytrzymała aby nie zostać uderzoną w buzię nie zapewniła mocnego chwytu, wyśliznęła się jej z rąk a ona sama rymnęła jak długa na ścieżkę. Jak sobie zanotowałem – szkoła policyjna nauczyła ją twardości, podniosłą się bowiem na czworaki, klnąc w sposób, od którego włos zjeżyłby się kurdlowi na wezgłowiu, gdyby to usłyszał. Czyli w Policji nauczyli ją czegoś jednak, tłumiąc brecht cofnąłem się do niej, zapaliłem latarkę /wyregulowaną na minimum jasności rzecz jasna/ i podałem komisarz rękę, jednocześnie zapierając się nogami i wykonując balans korpusem, nie chciałem bowiem wejść w styczność z błockiem, lodowatym bieszczadzkim błockiem o temperaturze dwóch stopni powyżej zera wyróżniającym się spośród innych wyjątkową lepkością połączoną z metafizyczną wprost zdolnością do wciskania się pod ubranie, przenikanie wodoodpornych kurtek, spodni, polarów, goretexów, czapek, szalików, butów, rękawiczek. A jak zacznie zamarzać, to można się nieźle walnąć.
*
K... mam tego dosyć, odbiło wam zupełnie..
*
Idzie ktoś – przerwał nietaktownie KG 2000, jednak Mariola kontynuowała niezrażona:
*
co ja tu robię ...
*
Cicho, faktycznie tam w krzakach coś się rusza.
Istotnie, jakiś byt rozgościł się w chaszczach a tak ze 20 metrów przed nami, ja i KG stanęliśmy w cieniu:
*
Schowaj się bo zarobisz kulkę i nawet nie będziesz wiedziała od kogo!
Złapałem ją za rękę i pociągnąłem ku sobie, w ten cień drzew, znaczy się, żeby się nie rysowała na tle ścieżki. Dobrze, że spodnie miała ciemne no a kurtkę dałem jej zapasową. Coś w krzakach wyraźnie się kokosiło, kokosiło aż wylazł dzik. Policjantka wyciągnęła pistolet – służbowy rzecz jasna.
*
Schowaj to, bo go tylko zdenerwujesz tą pukawką. A tak może sobie pójdzie.
*
Ja go znam -wyszeptał Piotruś, dotąd jakoś dziwnie milczący – to chyba Spaślak. Spaślak, chodź!
*
Cip, cip, kici, kici, czy jak tam woła się dzika.
KG wyciągnął czipsy z plecaka, na dźwięk otwieranej torebki zwierzę podeszło ku nam bez specjalnego ociągania, a nawet z pośpiechem. Wyłomotał całą torebkę i zaczął się łasić do każdego z nas po kolei, domagając się drapania po grzbiecie.
*
No pogłaskaj go, bo cię tak będzie szturał i nie odczepi się, no widzisz, teraz się wytarza i będziecie już zupełnie podobni do siebie. Popatrz, jakie ciosy ma, te zębiska to zdaje się tak ludzie nazywają.
*
Nie ludzie a myśliwi.
*
Słusznie, poniekąd, ale poczekaj, Piotrek, jak już stoimy to wyciągnę ci z plecaka termos, napijemy się kawy, bo po dwunastej, a ten tu jeszcze kwika sobie w błotku.
Spaślak zajął pozycję na końcu naszego szyku, Komisarz Zasławska-Termopilska straciła chęć do zostawania z tyłu. Ja to bym wolał, żeby Spaślak szedł jako czujka i sprawdzał drogę, jako całą gębą tubylec niebudzący swoją obecnością zdziwienia, ale z tyłu też się przydawał, chroniąc przed nieoczekiwanym pościgiem. Nastawiałem ucha, czy słychać go za nami, myszkował po krzakach tu i tam, trzymał się jednak naszej grupy i nie zdradzał chęci do odbicia gdzieś, dziwne, że tak dobrze zapamiętał Piotrka, od wakacji minął wszak ładny kawał czasu. Piotruś prowadził z tym swoim giepeesem, podświetlając od czasu do czasu drogę, aż doszliśmy na miejsce.
Tu najpierw w odległości kilkuset metrów, w świerkowym młodniaku rozbiliśmy obóz. Pałatki rozpięliśmy między drzewami, wyciągnęliśmy z KG 200 żelastwa rozpoznawcze a plecaki powiesiłem na drzewach, żeby dzik ich nie spożył. Ostrożnie, niemalże na czworakach, obijając się o drzewa podeszliśmy w pobliże chaty. Nad drzwiami i na pierwszym piętrze świeciło się światło. Była pierwsza w nocy, żadnych psów nie było widać. Ciszę nocy przebiła piosnka wydobywająca się z otwartego okna piętra. Czekaliśmy, uprzednio ubrawszy się ciepło na jakiś podejrzany ruch lokatorów. Kurde, ze trzy dni trzeba będzie tak przesiedzieć, pomyślałem sobie. Ciekawe, jak komisarz wytrzyma. Wyraźnie przymrozek dawał się jej we znaki, skuliła się pod drzewem. Do obsługi kuchenki nie da się jej odesłać, bo zabłądzi jeszcze po ciemku, a tak czy siak latarki nie powinniśmy zapalać. Na zmianę lornetowaliśmy i noktowizowaliśmy obiekt aż do drugiej, kołysani do snu pijackimi śpiewami.
*
Ogrodzenie jest z siatki, ale z grubymi kamiennymi słupami, można się za nimi schować, jakby co. Podejść pod nie można od naszej prawej.
*
Patrzcie, coś się rusza – do rozmowy włączyła się policjantka.
*
Konkretnie drzwi otwarto.
*
A jesteście pewni, ze to tu?
*
Nie. Przecież mówiłem.
*
I przyjechaliście tu, bo chłopakowi się wydaje że widział tu gościa co się kręcił po osiedlu?
*
W samej rzeczy. Ty też tu przyjechałaś chyba z tego powodu, nie?
*
No co ty, myślałam, że coś wiesz, tylko nie chcesz powiedzieć. Nie mogę uwierzyć w taką głupotę, to bez sensu zupełnie.
*
Może w szkole policyjnej tego nie uczą, ale z braku lepszego tropu...
*
Cicho, patrzcie kto idzie! - Piotruś przerwał.
A miał ku temu powód. Grubas, który wylazł z domu zawołał psa, który jak widać jednak był, tylko spał gdzieś w szopie. Uwiązał go. Zawołał w kierunku drzwi:
*
Dobra, k... zrobione. Dawaj!
I drzwi odpowiedziały. Wyłonił się z nich człowiek nie tak gruby, jak pierwszy, ale za top trzymający za ramię ni mniej ni więcej tylko Rafała.
*
No mamy ich! - Szeptem zawołał KG.
*
Cicho, uważaj, co teraz robią.
*
Myślę, że wyprowadzają ich do sławojki. Jest druga. Mamy do świtu parę ładnych godzin.
*
A co planujesz zrobić? Popatrz, oni są uzbrojeni.
Istotnie, facet miał kaburę, w której coś siedziało, a z piętra wyjrzała jakaś matrona w wieku lat czterdziestu kilku z trudem utrzymując w rękach kałacha. Dodatkowo wrzeszczała:
*
No spróbuj uciekać to ci kurwa tak zajebie, że się wypierdolisz chuju jebany! - Tu przerwała, gdyż groźba wypadnięcia spowodowała konieczność złapania się futryny. - Ale nie uciekaj od cioci chłopcze. Ciocia nie da ci zrobić krzywdy. A ty jak mu coś zrobisz to łeb rozwalę, skurwysynu! - Tu się złożyła do grubasa i by pewnie wpakowała do niego cały magazynek, gdyby z tyłu za nią nie pojawił się jakiś łysy facet i nie walnął ją z tyłu w głowę.
*
Stul pysk, zdziro! - Ona rozpłakała się, osunąwszy na kolana, ale dalej wrzeszczała:
*
A tobie tylko te młode siksy w głowie, już mnie nie chcesz, czekaj, jak się dowie Uszaty że się do nich dobierasz to jajca ci powykręca!
Facet zamierzył się drugi raz i o dziwo babsztyl się przymknął, z powrotem zajął stanowisko strzeleckie ryglujące wyjście z wychodka.
*
No wiemy już dość. A pani nie ma to służbowego pistoletu policyjnego? - powróciłem do przerwanego wątku – Uszaty, porwani, AK 47. Intuicja cię KG nie zawiodła. Posiedź tu chwilkę z panią komisarz i popilnuj, a ja pójdę zwinę obóz.
Nie chciałem zostawiać nikogo samego w pobliżu terrorystów, szybki marsz, spakowanie całego majdanu do plecaków i powrót z nimi trochę mnie rozgrzał. Z powrotem byłem parę minut po trzeciej. Z pozostałą dwójką nawiązałem kontakt szepczący:
*
I jak?
*
Wyprowadzili całą czwórkę, pies dalej na łańcuchu, naliczyłem czterech i ta kobieta to pięć. Nawaleni jak stodoła. Jest gruby, łysy w oknie, Waldek i jeszcze jeden na górze.
*
Musimy wezwać wsparcie i to szybko. Gruby mówił, że ich mają rano stąd zabrać – do rozmowy włączyła się komisarz.
*
Ciekawe jak wezwiemy, jak tu takie zadupie.
*
A ty miejscowym nie ufasz, to paranoja, podejrzewam, że każdy funkcjonariusz służby państwowej usłużyłby nam niezwłocznie niezbędną pomocą.
*
To już lepiej, że podejrzewasz, rozwinęłaś się od wieczora. W każdym bądź razie na razie dopijcie kawy z termosu, a ja wyciągnę sprzęt. Sami się musimy obsłużyć.
Z futerału wyciągnąłem Baretty, wkręcić tłumiki i lunetki było kwestią chwili, ale z amunicja nie było lekko.
*
Kurde Piotrek z tymi magazynkami to nie był dobry pomysł. Nie wiem, który jest który a przez noktowizor też nie zobaczę. Wyjdę za górkę poświecić sobie latarką.
*
Dobra, ja wyciągnę sekator i granaty.
*
Jakie granaty? Czy wyście poszaleli? To nielegalne! Obowiązana jestem...
*
Pewnie że jesteś. Myślałaś, że z kamieniami przyjechaliśmy? To wszak zawodowcy. Dlatego mamy granaty, hukowe, dymne i flary. Jakby co, powiemy że zdobyczne.
Szybko wróciłem zza górki.
*
Dobra, zrobimy tak. My podejdziemy pod płot a ty będziesz nas ubezpieczać. Przecinamy drut kolczasty, bo siatka wzmocniona prętami zbrojeniowymi. Podsadzamy się i przeskakujemy płot. Powpinajmy dobrze graty, żeby nie wydały dźwięku. Jak dobrze pójdzie to wchodzimy do chaty, obezwładniamy obstawę, zdobywamy klucze do piwnicy, wyprowadzamy dzieciaki i wiejemy w las.
*
No nie ma czasu – dodał KG 200, choć neutralnej barwy głosu nie utrzymał. Wszak był to jego chrzest bojowy, a i ja z takimi kreaturami nie miałem dotąd do czynienia. Zaszliśmy chatę, jak to mówią od tyłu – Spaślak wciąż się trzymał w pobliżu – pozostawiliśmy policjantkę w krzakach, z bronią gotową do strzału, aby osłonić odwrót w wypadku nieoczekiwanych komplikacji.
Piotrek kłap, kłap odciął już lewą stronę przejścia gdy rozszczekał się pies. Z domu wyleźli łysy i grubas, my usłyszeliśmy otwieranie drzwi, czem prędzej ukryliśmy się za dość grubymi, jak rzekłem już, murowanymi słupami ogrodzenia. Łysy stanął na rogu, gruby sklął psa, wyciągnął latarkę i rozpoczął obchód. Jak do nas dotrze – zobaczy przecięty drut i narobi bigosu. Nawet jakbym go zdmuchnął, ten drugi zaalarmuje resztę. Zabarykadują się w środku i tyle. Mogą zabić porwanych. Tak sobie rozważałem sprawę, mierząc powoli do grubasa, który jednak znieruchomiał, skierował światło latarki w stronę krzaków odległych o 2 metry od mojego stanowiska. Miał ku temu powód taki, że krzaki zadygotały, wychylił się z nich ryj dzika, który to dzik następnie wycofał się niespiesznie między drzewa.
*
K... dziki włóczą się po lesie- wrzasnął ten otyły. Łysy odparł chrapliwie – coś taki chrapliwy miał głos dziwnie, czy ja go już gdzieś nie spotkałem?:
*
To idź zamknij psa w szopie, nie da nam spokoju. Nikogo tu nie ma, a ja idę na górę.
Tak też zrobili. Dodatkowo grubas poszedł do sławojki, a ja odetchnąłem z ulgą, dzięki Spaślakowi uniknęliśmy sporego niebezpieczeństwa. KG 200 sprawnie dociął ogrodzenie, ja schowałem pistolet do kabury, zasunąłem spowrotem kurtkę, poprawiłem kominiarkę i podsadzony, przelazłem przez płot. A tu, już na podwórku powtórka z rozrywki: rękawiczkę zdjąć, kurtkę po cichu rozpiąć, Barettę wyjąć, kurtkę zasunąć. Szepnąłem do Piotrka: dobra, idź po glinę, a ja przeskoczę pod ścianę i będę ubezpieczał. Po jakiś 10 minutach przeleźli oni na drugą stronę, a grubas dalej siedział w ubikacji, na drugim końcu podwórka. Powoli podkradłem się w pobliże, słychać było jego głośne sapanie. Powiedział w w końcu: K... Uszaty baluje, a mnie tu tyłek odmarza. Ale to się szybko skończy, i wylazł wreszcie na zewnątrz. Ruszyłem cicho za nim, gdy dochodził już do schodów walnąłem go kolbą w łeb. Osunął się bezgłośnie na ziemię, bo przytrzymałem go nieco. Jak już leżał, wyciągnąłem z kieszeni latarkę i zamrugałem dwa razy szybko, potem przerwa, potem raz, potem dwa znów, szybko. Podeszli do mnie, jak się spodziewałem komisarz ujrzawszy ciało omal nie zakrzyknęła:
*
Zabiłeś go?
*
Jak ma słabą głowę to tak. Nie to jest ważne. Wyciągnij kajdanki, trzeba go przykuć do barierki, KG, osłaniaj, jakby ktoś otworzył drzwi. Ja go przysunę trochę, bo kloc straszny.
Z kajdankami nie było łatwo, ja musiałem jedną rękę podnieść, komisarz przykuła go, dalej trzymałem łapsko w górze, ona przełożyła kajdanki za prętem, podniosłem drugą łapę i dopiero gostek został zakuty do reszty. Obszukałem kieszenie, nie miał nic ciekawego, uwolniłem od zbędnego balastu w postaci pistoletu, klepnąłem w policzek. Charknął. Wyciągnąć z apteczki personalnej plaster i zakleić gębę było kwestią sekundy.
*
Dobra. Z nim na razie skończymy. Teraz proponuję rozwiązanie takie. Ja wejdę do środka, rozejrzę się i was zawołam.
*
A ja?
*
Ty zostaniesz jako ubezpieczenie, a my z komisarz poszukamy naszych. Poproszę o noktowizor. Na ulicach cicho, sza.
Ostrożnie wyszedłem po schodach, uchyliłem drzwi, sień była pusta. Ponieważ miałem noktowizor, nie musiałem przyzwyczajać oczu do ciemności. Nie domknąłem ich jednak .Prześliznąłem się pod ścianą i uchyliłem drzwi w prawo. Kucnąłem i zajrzałem do środka. Nie trudno się było domyśleć, że to kuchnia. Taka sobie zwyczajna kuchnia, tyle że z opalanym węglem piecem i butelką monopolową na środku. No i w kącie stała kozetka, na której leżał ktoś. Posuwając się ostrożnie dotarłem tam, zdjąłem rękawiczkę, chwyciwszy jej czubki palców zębami, bo w drugiej miałem cały czas broń, dotknąłem czoła tego ktosia. Zimne. Ciary przeszły po plecach. Obróciłem na wznak. Była to kobieta, i to charknęła. Jechało od niej jak z gorzelni. Nie miałem kajdanek, przywiązałem jej ręce do łóżka, usta zaklajstrowałem plastrem. Cicho wyszedłem do sieni, wyjrzałem na zewnątrz. Komisarz i KG stali pod ścianą, grubas leżał po staremu.
*
No już myślałam, że coś ci się stało.
*
Nie – pokręciłem głową – chodźcie.
*
Co nie? Myślisz, że nie myślę bo jestem blondynką? Wielu takich cwaniaczków załatwiłam, więc uważaj!
*
Nie stało.
*
Co nie stało?
*
Nic. Idziecie wreszcie?
Zawróciliśmy już całą grupą do kuchni. Kobitka na kozetce zachrapałą, a raczej zarzęziła.
*
Żyje – zauważył Piotruś.
*
Jeszcze tak. Teraz my idziemy, a ty czekaj tu. Jak byś usłyszał strzały to wal z pomocą. Jakby ktoś wszedł, to załatw go po cichu. A my- tu zwróciłem się do Marioli – chodźmy dalej, rozejrzyjmy się po lokalu.
Dalsze pomieszczenia parteru okazały się być bezludnymi, zajście do piwnicy zamkniętym. Pozostawała druga na górę, trzeszczącymi schodami. Pokonałem ją dość szybko, w 10 minut, wspierając się metalową poręczą. Nuda. Przez uchylone drzwi wszedłem do pokoju, z którego babsztyl, śpiący obecnie na wersalce zamierzał prowadzić ogień do ubikacji. Pomieszczenie to pogrążone było w półmroku, rozświetlonym nieco małą lampkę na rogi, z czerwonym abażurem. Wcisnąłem kontakt, żarówka u sufitu rozbłysła ostrym światłem i powiedziałem głośno:
*
Ręce do góry! - głośniej zaś – Zenek, cho no tu!
Moje wejście nieoczekiwanie nie wywarło większego wrażenia na obecnych. Kobieta wymamrotała przez sen:
*
Waldek, przestań – i spała dalej. Waldek usiłował wstać z krzesła, ale wygrzmocił o ziemię na mordę, na ryj. Łysy w odróżnieniu od faceta chrapiącego na krześle z głową opartą o stół podniósł ręce do góry, siedząc w fotelu przy oknie, koło stolika z lampką. Skutecznie zareagowało więc zaledwie 25%, a jeśli doliczyć puste butelki na stole to zupełna klapa. Coś ostatnio brakuje mi autorytetu – pomyślałem niewesoło. Dalszą ponurą refleksję przerwało wejście komisarz, powiedziałem do niej, mając nadzieję dodatkowo, że sama się nie odezwie:
*
zwiąż bandażem tę babę na łóżku, a ja trzymam resztę na muszce – wykonała bardzo sprawnie-. Fajno, teraz tego czempiona na podłodze.
Związała, pozbierała z podłogi kałachy i gładkolufuwki, walające się niepotrzebnie, wycofała się sprawnie kierując broń na łysego, jako przytomnego w miarę. Ja chlusnąłem herbatą z dzbanka na Waldka, który zerwał się gwałtownie, nie rozumiejąc co się stało. Uwagę moją poświęcić musiałem łysemu, który zamierzał sięgnąć po rewolwer, który jak mu się zdawało niewidocznie dla mnie spoczywał na stoliku. Niezwracając uwagi z pozoru nie niego spytałem się:
*
Gdzie dzieciaki?
*
Pierdol się – odparł ten koło stołu. W tym momencie łysy sięgnął po kolta, ja byłem jednak szybszy - Plumsk, plumsk, plumsk, plumsk, plumsk – pięć razy plasnęłą cicho moja Baretta i koleś zwalił się z powrotem na fotel. Nie poprzestając na tym sukcesie trzasnąłem drugiego w gębę i wykopałem na korytarz, a kobitka dalej spała. Zapaliłem światło na korytarzu, przystawiłem mu lufę między oczy i ponowiłem pytanie:
*
Gdzie dzieciaki? - w tym momencie wypadła z pokoju Mariola i wrzasnęła:
*
Ty debilu zabiłeś go!!!
*
Ale w obronie własnej. Nie przerywaj rozmowy.
Facio leżał na podłodze wytrzeszczając ślepia pełne przerażenia. Widząc jego głupkowatą minę przeszedłem na jego dialekt:
*
Gdzie, k... dzieciaki. Gadaj, albo rozp....?! - Zrozumiał, bo wycharczał:
*
W piwnicy...
*
A klucz gdzie?
*
Klucz ma Marian.
*
Który to?
*
Ten w pokoju, tam... - co zapewne miało znaczyć, że ostrzelany.
*
Zenek, pilnuj go teraz, a najlepiej zwiąż.
Wróciłem do pokoju, obmacałem kieszenie leżącego bezwładnie łysego. Charczał cicho, ja tam wiem, mógł zaraz wypluć wątrobę albo też dojść do siebie. Nie mogłem ryzykować – wydłubałem klucze z kieszeni bluzy i związałem go. Szybka inspekcja pomieszczenia, policjantka też unieruchomiła swojego pacjenta:
*
Chodź, mam klucze. Ale cicho, sza!
Zeszliśmy w milczeniu na parter Zapukałem trzykrotnie w drzwi kuchni, uchyliłem ostrożnie, podałem umówione tajne hasło:
*
Parowóz przetoczyli na sznyclach, ale szambo zgasło.
*
I jak – odparł KG 200.
*
Nieźle. Mam klucze, a sytuacja opanowana. Zostań tu, a my pójdziemy na dół.
Jedne drzwi, wąskie schody, drugie. Znacznie solidniejsze. Piotr zapalił światło , ja otwarłem drzwi. Całą czwórka, zbudzona jak widzę z krótkiego snu patrzyła na mnie niepewnie. Ne mogli mnie rozpoznać w kominiarce, a że zgrzałem się trochę, zdjąłem ją i odezwałem się:
*
Noo, widzę że zamierzacie uniknąć klasówki w poniedziałek, nie mogę do tego dopuścić i przerywam te wakacje. Ogarnijcie się, bo zbieramy się stąd.
Zbaranieli, gapiąc się to na mnie, to komisarz, wyglądali jak niedopierzone gąsiątka, mrugając oczami. Kontynuowałem:
*
To jest pani komisarz Zasławska, Mariola Zasławska. Mariola Zasławska-Termopilska. Mariola Dagmara Zasławska-Termopilska. Zabierzemy was teraz do domu, a w poniedziałek do szkoły - Nie przekonałem ich jednak wystarczająco, dopiero policjantka wyjęła odznakę i pokazała im.
*
Chodźcie teraz na górę.
*
O jesteście, fajnie – przywitał ich Piotrek. Zbaranieli.
*
Tak, wpadliśmy we trójkę. Pani komisarz /dodawałem autorytetu/ teraz zaprowadzi was do kuchni, gdzie coś zjecie, a my uprzątniemy lokal.
Weszli do kuchni, my też – tyle że nie w celu konsumpcji, a usunięcia kucharki. Trzasnąłem ją w gębę otwartą dłonią, nie pomogło, drugi raz – nie pomogło. Kubek zimnej wody i się zerwała, ale zaraz padła z powrotem na wyro. Odholowanie jej na dół kosztowało mnie i Piotrka dużo siły. Następnie był facet na polu. Oprzytomniał już, ślipiając nienawistnie ślepiami. Jakby był nieprzytomny – nie dalibyśmy rady go ruszyć. Potem ci z góry - na końcu trzeba było znieść łysego, jednak solidnie oberwał. Całą paczkę sukcesywnie wiązaliśmy w piwnicy, lokal zamknęliśmy. Chyba pół godziny nam zeszło. Z sieni zabrałem kurtki, Piotrek czapki i rękawiczki, zanieśliśmy to do kuchni.
*
Ubierajcie się powoli, musimy się nieco oddalić.
Gestem dałem znak Marioli, żeby poszła ze mną.
*
Trzeba zadzwonić po pomoc. W każdej chwili może się tu pojawić Uszaty.
Drzwi do bawialni wcześniej zamknąłem, weszliśmy do sąsiedniego pokoju, gdzie stał telefon i krótkofalówka. Jakiś super-hi-tech model. Policjantka wybrała numer do siebie na komendę, zreferowała naszą sytuację. Ja nagrałem wiadomość na moim sprzęcie.
*
Powiedz im, że będziemy się wycofywać na zachód, inne drogi mogą być obstawione, zostaje tylko las.
*
Ale kazali nam zostać na miejscu.
*
Co będzie, jak pojawi się Uszaty i jego akolici? A jak tu jest gdzieś bomba? Wkurzony może wysadzić wszystko, żeby zatrzeć ślady. Po prostu powiedz, że zmywamy się i rozłącz rozmowę.
Nie było czasu na gadanie, wyjąłem wtyczkę z gniazdka, włożyłem kabelek od mojego sprzętu. Połączył się z Kazkiem, transmisja trwała kilka sekund. Wtem radio ożywiło się:
*
Halo, Marian jesteś?
*
Marian, odezwij się?
*
Marian!
*
Parówa ty sk...!
*
Chodźmy – szepnąłem – zaraz tu będą. Nie mogą nas zastać. Z Cisnej mają rzut beretem.
Zeszła na dół. Ja wyjąłem broń, władowałem pięć pocisków w radiostację, zmieniłem magazynek na niebieski i drugie pięć. Zmieniłem magazynek na czerwony i wyszedłem. Zastanowiłem się. Zawróciłem. Podniosłem resztki radia i walnąłem o ziemię. Podobnie telefon. Na dole towarzystwo stało już gotowe do wyjścia. Jednego kałacha dałem komisarz, drugiego wziąłem sam. No i po dwa magazynki. Broń krótką wrzuciłem do worka.
*
No idziemy.
Na polu przeraźliwy ziąb, jak można było wytrzymać całą noc na takim zimnie. Rozjaśniło się za ten czas zupełnie. Wyszliśmy przez bramę, zamknąłem ją, klucze zabrałem. Piotr z mapą prowadził grupę w las, komisarz zamykała, ja popędziłem po plecaki. Uff, gonić tak z maszynką, plecakami za nimi to nie było proste.
7
- SmokEustachy
- Posty: 4576
- Rejestracja: 2004-01-06, 14:28
- Lokalizacja: Oxenfurt
- Kontakt:
powstanie przekierownie na free konto w interii, które przestało rozwijać się w marcu tego roku, zniknie część zawartości, będzie bardzo utrudniony dostęp do pozostałej części, bo portale nie dają wystarczającego transferu (dla kont free) do obejrzenia zawartości, sporadycznie coś będzie dodawane, po prostu nie mam czasu, a mój współpracownik już wcale nie ma czasu i chęci na męczenie się w tworzenie serwisu 