Może faktycznie wyjściem jest wydawać własnym sumptem, odbijać na ksero i dystrybuować via forum, może się chętni znajdą?
Wbrew pozorom nie musi być aż tak źle z tym wydrukiem.
Wydruk (małych) kilkuset egzemplarzy jakiejś pozycji to nie jest znów aż tak wielki koszt. Zależy oczywiście od objętości, papieru, ilości kolorowych stron itd., ale zwykle ( zawsze? ) wychodzi taniej niż na ksero. A jakość lepsza.
Kwestia odnalezienia drukarni.
Ale jednak z jakimś tam nakładem finansowym trzeba się liczyć.
A nie pszesadzamy ciut z tymi kosztami wydania niemożliwymi do zwrotu przez sprzedaż ?
Może faktycznie przesadziłem. Przy ofercie niektórych drukarni, faktycznie koszt druku powinien się zwrócić. Z jakimś minimalnym zyskiem.
Pozostaje zawsze kwestia tej „roboczogodziny”.
Ale wiadomo, że na pisaniu o okrętach to się majątku nie zrobi.
ciekaw jestem czy któryś z grona wydawców mógłby uchylić rąbka tajemnicy i zdradzić czy faktycznie n-ty artykuł o Bismarcku i pancernikowej ferajnie istotnie przekłada się na zwiększone wyniki sprzedaży
Oj coś mi się zdaje, że tej informacji to nie uzyskasz. Toż to od razu ułatwia sprawę konkurencji.
A i z oceną może być nie tak znów łatwo. Monografie to wiadomo – sprzedało się tyle i tyle bo temat ciekawy ( czy dobrze/źle napisany ) i basta. Jedna jednostka ( typ ) opisany to i wszystko jasne.
A takie czasopismo z ilomaś artykułami o dość rozstrzelonej tematyce? A skąd niby wiadomo, że kupiło się dla Bismarcka a nie jakiegoś XIX wiecznego brzydala?
Pewnie jakieś statystyki są możliwe, ale dokładne dane?
A nawet jak są, to patrz punkt poprzedni – znaczy ułatwianie życia konkurencji.
Więc Twoje uogólnienie jest za daleko idące.
Możliwe. W sumie nie chciałem nikogo obrazić. Może to kwestia mojego, aktualnego nastroju.
dobrze napisany tekst (ale dobrze zarówno pod kątem językowym, jak i merytorycznym tzn nie "ctrl c" => "ctrl v" z różnych łatwo dostępnych źródeł) - zawsze się sprzeda.
Co racja to racja.
Prowadzi to oczywiście do dość oczywistych wniosków na temat umiejętności pisarskich narzekającego.
Choć to przecież łatwiej zwalić własną winę na „czynniki obiektywne” czy złośliwość kogoś innego. Pewnie psycholodzy by to jakoś mądrze nazwali.