Za kilka lat Polska będzie bezbronna na morzu?
Bardzo ciekawa i ważna analiza ukazała się ostatnio na łamach Polski Zbrojnej. Zachęcam do przeczytania:
Po raz pierwszy też tak oficjalnie padła przyszła nazwa okrętu, w takim kontekście, że skoro okręt nabiera coraz bardziej konkretnych kształtów to czas skończyć mówić na niego projekt Gawron czy 621 a zacząć ORP Ślązak.
Listopadową Banderę z powyższym artykułem można spokojnie ściągnąć ze strony mw.mil.pl
Swoją drogą w listopadowej Banderze ukazał się artykuł na temat Gawrona a w nim między innymi informacja co już zostało wykonane i co ma zostać wykonanne w bieżącym roku - kadłub z wewnętrznymi zespołami waży już 1100 ton, zaczęto montować na nim 1-wszy poziom nadbudówki a drugi czeka już przygotowany (m.in. pomost nawigacyjny). Jest również o przetargu na systemy pola walki i słowa pana Marcina Idziaka na temat programu Gawron na ostatnim kieleckim MSPO.Hipermarket a sprawa morska
TOMASZ GOS
Jeśli ktokolwiek ma wątpliwości, czy Polsce potrzebna jest Marynarka Wojenna, musi przeczytać ten tekst. Gwarantujemy, że się ich pozbędzie.
O ile wzrosłaby cena wyprawki każdego pierwszoklasisty, jeżeli nie byłoby w sklepach chińskich kredek, piórników, zeszytów i bloków rysunkowych oraz trampek? To pytanie, na pozór niezwiązane z Marynarką Wojenną, w rzeczywistości powinno stanowić asumpt do rozważań o losach tego rodzaju sił zbrojnych. Każda europejska gospodarka jest bowiem uzależniona od transportu morskiego. W przypadku Polski już niedługo może chodzić nie tylko o import morzem trampek z Chin, lecz także o dostawy gazu z Zatoki Perskiej. A ponieważ niewiele jest rzeczy, które tak bardzo przemawiają do wyobraźni ludzi jak stan portfela, ceną i trampek, i gazu wszyscy powinniśmy się interesować. A zatem także stanem naszej floty wojennej.
STO TYSIĘCY TIRÓW
Rozważania o przyszłości Marynarki Wojennej zaczynamy od wizyty w hipermarkecie. Większość produktów, które tam znajdziemy, pochodzi z Azji. Ich nabywcy nie zastanawiają się, w jaki sposób znalazły się one w naszych sklepach. Nie wiedzą, że gdybyśmy musieli wysyłać TIR-y do Chin po to, by sprowadzić do Polski interesujące nas towary, to ze względu na koszty transportu znacznie wzrosłyby ceny towarów na półkach. Przewóz drogą lotniczą na szerszą skalę byłby jeszcze droższy. Dla transportu morskiego nie ma dziś racjonalnej alternatywy.
Obecnie największe statki mieszczą około 11 tysięcy kontenerów. Jeśli w ciągu miesiąca zawita do europejskich portów dziesięć tego typu jednostek, to tak, jakby z Azji do Europy przyjechało ponad 100 tysięcy TIR-ów. Ale koszt przypłynięcia do Europy dziesięciu kontenerowców jest dużo mniejszy niż ten, który trzeba by ponieść, żeby sprowadzić ten sam towar 100 tysiącami ciężarówek.
Przed wyjściem z hipermarketu kupujemy mapę świata. Widać na niej, że z Azji do Europy prowadzi praktycznie tylko jeden szlak morski, wiodący przez rejon Rogu Afryki, Kanał Sueski i Morze Śródziemne. Zablokowanie go w którymś miejscu (na przykład przez terrorystów) spowodowałoby załamanie się europejskiej gospodarki. Dlatego po ataku na World Trade Center jedną z pierwszych decyzji podjętych przez NATO było rozpoczęcie misji „Active Endeavour” na Morzu Śródziemnym. Operacja prewencyjna trwa tam do dziś – marynarze mają nie dopuścić do blokady tego akwenu.
Morze Śródziemne ma powierzchnię 2,5 miliona kilometrów kwadratowych. Leżą nad nim 22 państwa, z których siedem jest członkiem Unii Europejskiej. Przewoźnicy morscy korzystają tam z 58 dużych portów. Dziennie na Morzu Śródziemnym przebywa około pięciu tysięcy jednostek, z których 800 to tankowce. Tylko przez Cieśninę Gibraltarską przewożą dziennie 2,5 miliona baryłek ropy. Statystyki potwierdzają zatem, że Morze Śródziemne odgrywa kluczową rolę w światowej gospodarce.
„Poszczególne państwa nie są w stanie samodzielnie przeciwdziałać pojawiającym się zagrożeniom, to wymaga działania w koalicjach. Zagrożenia te powinny być likwidowane w tych rejonach, w których powstają. I to siły morskie mają tu do odegrania kluczową rolę”, uważa dowódca Centrum Operacji Morskich kontradmirał Stanisław Zarychta, który w grudniu 2010 roku złożył wizytę w dowództwie morskim NATO w Neapolu. Spotkał się tam z załogą okrętu podwodnego ORP „Bielik”, uczestniczącą w operacji „Active Endeavour”.
POCZĄTEK ŚWIATA
Jeden z ważniejszych portów przeładunkowych w basenie Morza Śródziemnego znajduje się w Neapolu. Jego znaczenie dla gospodarki europejskiej opisał włoski dziennikarz Roberto Saviano: „Nie ma na rynku przedmiotu: zabawki, kawałka plastyku, młotka, butów, śrubokrętu, gry wideo, kurtki, śruby, spodni, wiertarki czy zegarka, który nie przeszedłby przez port. W neapolitańskim, zajmującym 1,366 milionów metrów kwadratowych, długim na 11,5 kilometra, czas płynie z inną szybkością niż gdziekolwiek indziej. To, co poza nim trwałoby godzinę, w porcie trwa niewiele więcej niż minutę. Kiedy jestem na pirsie w Bausan, mam wrażenie, jakbym znajdował się w miejscu, którędy przechodzą wszystkie przedmioty wyprodukowane dla całej ludzkości. Spędzają tam ostatnią noc, zanim zostaną sprzedane. To tak, jakby odkryć, gdzie zaczyna się świat”.
Jak mówi komandor porucznik Bartosz Zajda, rzecznik prasowy dowódcy Marynarki Wojennej, jeśli na Morzu Śródziemnym doszłoby do jakiegokolwiek ataku terrorystycznego, skutkowałoby to stratami dla gospodarki państw europejskich rzędu kilkuset milionów euro dziennie: „Straciłaby także Polska. Praktycznie każdy z nas płaciłby więcej. Gospodarki morskie działają jak system naczyń połączonych. Paraliż transportu na jednym akwenie niesie ze sobą straty dla każdej zależnej od niego gospodarki. Ponadto według danych Europolu przestępczy rynek przemytniczy na Morzu Śródziemnym jest w stanie osiągać obrót w wysokości 30 miliardów euro rocznie”. Gra toczy się więc o dużą stawkę. Polska w tym uczestniczy – wysyła od pięciu lat na operację „Active Endeavour” okręty podwodne OORP „Bielik” i „Kondor” oraz fregatę ORP „Gen. K. Pułaski”. Jak długo będziemy jeszcze w stanie to robić?
PODWODNY ALARM
Fregaty typu Oliver Hazard Perry dzięki planowanemu remontowi przywracającemu im zdolności operacyjne (nie mylić z modernizacją) mają być użyteczne mniej więcej do 2025 roku. Okręty podwodne typu Kobben najpóźniej za pięć lat muszą zakończyć służbę.
Kobbeny i fregaty typu OHP świetnie się sprawdziły na Morzu Śródziemnym. Niemniej pozyskane od Norwegów okręty podwodne, gdy osiągną docelowy termin przydatności do użycia, będą już w służbie od 48 do 50 lat, co stanowi ewenement w skali światowej.
„Nie można dalej narażać życia załóg Kobbenów, profesjonalistów o unikatowych specjalnościach morskich”, apeluje wiceadmirał w stanie spoczynku Henryk Sołkiewicz, szef Sztabu Marynarki Wojennej w latach 2002–2006. „Zgodnie z «Planem rozwoju SZRP na lata 2009–2018» wyznaczono 2018 rok jako graniczny termin zakupu jednego okrętu podwodnego [według innych źródeł: dwóch okrętów – przypis redakcji]. O ile sama propozycja zakupu nowych jednostek jest krzepiąca, o tyle termin realizacji budzi zastrzeżenia”.
Według Sołkiewicza, aby racjonalnie „zagospodarować” załogi kasowanych Kobbenów, należałoby dokonać zakupu do 2014 roku, a więc zgrać go z kasacją „Kondora”, a w następnym roku „Sokoła” i „Sępa”. „Temu zadaniu należy nadać klauzulę «pilne». Alternatywą dla klasycznych sił podwodnych może być zakup czterech–sześciu miniaturowych okrętów podwodnych (włoskie okręty typu SX404, SX506, SX756, rosyjskie Pirania projekt 865, szwedzkie Spiggen II lub Sea Dagger SAS), świetnie nadających się do działań w granicach obszaru litoralnego oraz w pobliżu własnych portów i baz, a także na podejściach do baz morskich ewentualnego agresora”, dodaje emerytowany wiceadmirał.
UNIWERSALNA KORWETA
Komandor Krzysztof Marciniak, szef Oddziału Planowania Operacyjnego – N5 Sztabu MW, zwraca uwagę, że nasze siły morskie powinny być zdolne do skutecznego działania zarówno na Bałtyku, jak i daleko poza tym obszarem, w misjach sojuszniczych. Powinniśmy więc szukać okrętów, które sprawdzałyby się jak najlepiej w takiej operacji jak „Active Endeavour”. Czyli takich, które mogą stawić czoło zagrożeniom asymetrycznym: terrorystycznym, pirackim lub nielegalnej imigracji.
„Uniwersalna jest korweta wielozadaniowa”, wyjaśnia komandor. „Może zwalczać okręty nawodne i podwodne oraz zapewniać obronę przeciwlotniczą i przeciwrakietową zespołowi okrętów na wodach przybrzeżnych, a przy tym ma wysoką dzielność morską i dużą autonomiczność”.
Kadłub pierwszej tego typu jednostki wielozadaniowej wraz z kluczowymi mechanizmami w jego wnętrzu można zobaczyć w Stoczni Marynarki Wojennej. Korweta projektu 621 Gawron ma już pierwszą kondygnację nadbudówki, gotowe są elementy drugiej, w tym mostek. Na rok 2011 zaplanowano wydanie do 120 milionów złotych na kontynuowanie budowy. Powinna też rozpocząć się procedura zakupu zintegrowanego systemu walki dla okrętu.
Gawron jest budowany na bazie okrętu uniwersalnego MEKO A-100. Konstruktorzy przyjęli, że kadłub tej jednostki będzie nośnikiem wyposażenia, które można by zmieniać stosownie do potrzeb. Niektórzy analitycy wskazują jednak, że nie wykorzystano tej koncepcji i postanowiono od początku w pełni uzbroić okręt. A może właśnie to będzie głównym atutem Gawrona i pozwoli w przyszłości kierować go do wielu zadań bez konieczności zmian w konfiguracji uzbrojenia? Niepokoi, że wkrótce minie dziesięć lat od rozpoczęcia budowy Gawrona, a marynarze nie wiedzą, kiedy go odbiorą.
„Gdy w 2001 roku kładłem stępkę pod budowę korwety wielozadaniowej typu Gawron, wiele osób związanych z tym projektem spoglądało z optymizmem w przyszłość polskiej Marynarki Wojennej”, przypomina Leszek Miller, premier rządu w latach 2001–2004. „Docelowo planowano zbudować siedem tego typu jednostek. Budowa korwet miała też być okazją do pokazania sprawności polskiego przemysłu okrętowego. To się jednak nie udało”.
NIEMIEC DAJE PRZYKŁAD
Ciekawym rozwiązaniem, jeśli chodzi o uniwersalność i dostosowanie okrętu do współczesnych zagrożeń, są projekty niemieckie: fregata typu 125 oraz korweta 131. Pokazują one kierunek, w jakim zmierzają nasi bogaci i dobrze zorganizowani sąsiedzi. Przede wszystkim celem jest zbudowanie jednostki zdatnej do udziału w operacjach sił morskich i połączonych, wielonarodowych i narodowych, zwalczania zagrożeń asymetrycznych oraz długotrwałego przebywania w rejonach oddalonych od macierzystych portów.
Do zadań nowych fregat i korwet Bundesmarine należy prowadzenie operacji stabilizacyjnych, uczestnictwo w operacjach innych niż wojna (ewakuacji, wymuszania i budowy pokoju, nadzoru embarga), blokada lądu od strony morza, monitorowanie sytuacji powietrznej i nawodnej, ochrona obszarów morskich przed zagrożeniami asymetrycznymi, zwalczanie celów brzegowych oraz transport sił specjalnych. Fregata 125 jest konstruowana tak, by przez dwa lata mogła prowadzić na morzu operacje, w których trakcie nie byłoby potrzeby odtwarzania gotowości w krajowym porcie. A to bardzo istotna cecha w przypadku operacji takiej jak na przykład „Atalanta”.
Jeśli spojrzymy na mapę, zauważymy, że transportowy szlak z Azji do Europy przebiega niedaleko brzegów Somalii. To wyjątkowo niebezpieczny rejon. Dlatego od dwóch lat trwa tam pierwsza w historii morska operacja Unii Europejskiej pod nazwą „Atalanta”. Ma ona znaczenie także dla naszej gospodarki, podobnie jak „Active Endeavour”. Eskalacja piractwa w okolicach Somalii może bowiem spowodować wzrost cen polis ubezpieczeniowych dla statków handlowych.
Z kolei podnoszenie kosztów ubezpieczenia powoduje wzrost ceny wynajęcia jednostki. W efekcie prowadzi to do powiększania się cen towarów w sklepach. Tak oto skutki piractwa może odczuć każdy Polak. Ale w „Atalancie” nie bierze udziału żaden polski okręt, choć Somalijczycy porywają w tym rejonie naszych rodaków. Jednym z nich był Krzysztof Kotiuk, kapitan statku „Hansa Stavanger”. Piraci więzili go z załogą przez 121 dni. W momencie, kiedy Somalijczycy dokonywali ataku, najbliższy okręt „Atalanty” znajdował się 480 mil morskich od „Hansa Stavanger”. Jednostek biorących udział w unijnej operacji jest zbyt mało i nie są one w stanie zapewnić bezpieczeństwa wszystkim statkom handlowym. Dziś nie mamy okrętu, który moglibyśmy tam oddelegować. A szkoda.
Według Krzysztofa Kubiaka, zastępcy rektora Dolnośląskiej Szkoły Wyższej i wykładowcy Akademii Marynarki Wojennej, zaangażowanie się Polski w „Atalantę” mogłoby przyczynić się do sukcesu na europejskiej scenie politycznej. „Jeśli nie uczestniczymy w pierwszej morskiej unijnej operacji, to nie uda nam się obsadzić w Unii Europejskiej kilku ważnych stanowisk, na których nam zależy, bo nie jesteśmy wiarygodnym partnerem”, konstatuje Kubiak. „Poza tym, gdybyśmy w przyszłości mieli sprowadzać gaz z Kuwejtu drogą morską, to nieroztropne byłoby niezapewnienie tym dostawom eskorty polskich okrętów w okolicach Somalii”.
Jeśli więc jakiś decydent myśli o wysłaniu kiedyś w rejon Rogu Afryki polskich okrętów, to już powinien uwzględnić w planowaniu to, że „Atalanta” znacznie różni się od „Active Endeavour”. Okręty biorące udział w tej drugiej operacji korzystają z baz NATO w północnej części Morza Śródziemnego. Tam mogą zaopatrywać się w paliwo i dokonywać drobnych napraw. W okolicach wybrzeży Somalii nie mają takiej możliwości i dlatego istotną rolę dla małych jednostek odgrywają tam okręty bazy. Nasza Marynarka Wojenna ma zbiornikowiec paliwowy typu Bałtyk. Zbudowany w latach 1987–1991 w Stoczni Marynarki Wojennej w Gdyni, służy do zaopatrywania w materiały pędne i smary. Transportuje, przechowuje, przyjmuje i wydaje produkty naftowe jednostkom w portach, na morzu, a także z brzegu. Może je zaopatrywać w morzu również w inne produkty dzięki ruchomym żurawikom przeładunkowym. Nie jest jednak przystosowany do tankowania śmigłowców i nie ma urządzeń demagnetyzacyjnych, co może mieć istotne znaczenie w kontekście walki z terroryzmem lub piractwem.
Trzeba zatem myśleć o nowoczesnym zaopatrzeniowcu i o tym, by jego instalacje były kompatybilne z okrętami, z którymi ma współpracować. „NATO cierpi na deficyt jednostek zaopatrzeniowych”, wskazuje Kubiak. „Można by się zatem zastanowić, czy jeden taki okręt nie byłby naszym wkładem w siły sojusznicze. Fregat w sojuszu nie zabraknie”.
OKRĘT JAK TARCZA
Komandor Mirosław Ogrodniczuk, odpowiedzialny za analizy i użycie Marynarki Wojennej w Zarządzie Planowania Operacyjnego – P3 Sztabu Generalnego WP, na łamach „Przeglądu Morskiego” zwrócił uwagę na amerykański niszczyciel klasy Arleigh Burke w kontekście pozyskania tej jednostki dla polskich sił morskich.
Okręt tego typu brał udział między innymi w operacji zwalczania oddziałów paramilitarnych na wodach przybrzeżnych Somalii. Obecny był też w Zatoce Perskiej. Mógłby także wykonywać zadanie, o którym rzadko wspomina się, gdy mowa o Marynarce Wojennej: wspierać działania Wojsk Lądowych. „Przy standardowej konfiguracji systemu uzbrojenia może przenosić 34 pociski SM-3. Jeden taki okręt jest zatem nosicielem większej liczby rakiet niż planowano rozmieścić w Polsce w pierwotnej wersji tarczy antyrakietowej”, tłumaczy Ogrodniczuk. „Jest ona porównywalna z liczbą pocisków w jednej baterii Patriot, ale SM-3 mają większe zdolności oddziaływania na środki napadu powietrznego przeciwnika. Co więcej, system rozmieszczony na jednostkach pływających byłby zdolny do zapewnienia obrony na znacznej części obszaru kraju i osłony terytorium Polski z kierunku morskiego”.
Ten sam okręt może jednocześnie przenosić około 20 pocisków manewrujących Tomahawk o zasięgu, w zależności od wersji, od 1,3 tysiąca do 2,5 tysiąca kilometrów. Mogą one precyzyjnie razić cele zarówno morskie, jak i lądowe, a dzięki dwukierunkowej łączności satelitarnej można je przekierować w trakcie lotu. Arleigh Burke wykonywałby więc także zadania odstraszania i zniechęcania agresorów, i to już nie tylko tych działających od strony morza. Koszt budowy takiego okrętu to około 1,1 miliarda dolarów. Zdaniem komandora Ogrodniczuka zakup sześciu jednostek byłby tańszy niż budowa proponowanej przez Bumar tarczy dla Polski. I w przeciwieństwie do niej okręty te mogłyby wykonywać zadania na przykład w rejonie Somalii (oprócz tego, że spełniałyby rolę tarczy).
To tylko jedna z kilku propozycji modernizacji polskiej floty. I chyba mało realna, głównie z powodu kosztów. Niemniej inspiruje ona do przewartościowania myślenia na temat obrony terytorium i interesów kraju z wykorzystaniem okrętów. Wszak to właśnie one są w dużej mierze niezależne od lądowej logistyki i procedur prawnych. Korzystają ze swobody przepływu i mogą być wszędzie tam, gdzie będzie zarzewie kryzysu czy konfliktu.
Z AZJI DO GDAŃSKA
Osobnego omówienia wymagają działania Marynarki Wojennej na Bałtyku. To główny obszar naszego zainteresowania i jego również dotyczą prawa rządzące rynkiem.
Potrzeby obronne państwa wymagają monitorowania całego obszaru Morza Bałtyckiego. Jak mówi komandor Marciniak, choć akwen ten jest uznawany za strefę bezpieczną, to nie można zapominać, że Polska leży na wschodnich rubieżach NATO i graniczy z potęgą militarną, która ponownie obrała ostry kurs na mocarstwowość, a jej nowa strategia bezpieczeństwa budowana jest przede wszystkim w opozycji do NATO i USA. W rejonie polskiego wybrzeża przebiegają także ważne morskie szlaki komunikacyjne; wzrastają liczba i tonaż statków, coraz więcej jest ładunków niebezpiecznych, których transport wymaga szczególnego nadzoru. „W interesie państwa leży również zapewnienie bezpieczeństwa przewozu drogą morską surowców energetycznych oraz ich rozładunku w polskich portach”, zwraca uwagę komandor. „Dostęp do morza to także możliwość swobodnego handlu, rozwoju przemysłu stoczniowego oraz innych gałęzi gospodarki, w tym turystyki morskiej, której znaczenie cały czas rośnie”.
W 2010 roku podpisana została umowa między terminalem DCT a światowym operatorem kontenerowym Maersk Line. Dzięki niej do portu w Gdańsku wpływają olbrzymie statki oceaniczne. Otwarcie nowej linii żeglugowej to historyczny moment dla polskich portów. Przez ostatnie 40 lat ustanowiono wiele bezpośrednich połączeń kontenerowych Azji z Europą. W większości kończą się one w Niemczech, skąd po przeładowaniu kontenery trafiają do Skandynawii i na cały Bałtyk. Teraz to właśnie Gdańsk ma szanse stać się bramą Europy Centralnej i Rosji. Bezpieczeństwa na morzu nie możemy więc ignorować.
W POSZUKIWANIU ROZBITKÓW
Kolejnym ważnym zadaniem, które wykonuje Marynarka Wojenna, jest ratownictwo morskie. Jako jedyna w Polsce ma ona śmigłowce, które są w stanie bezpiecznie przetransportować do szpitala osobę ewakuowaną z morza. Nie chodzi tu jedynie o specjalistyczny sprzęt, lecz także o wyszkolenie załóg śmigłowców. Sama specyfika latania nad morzem jest zupełnie inna niż nad lądem, nie mówiąc już o umiejętnościach ratownika. Nawet w czasie sztormu musi on umieć zjechać na linie na pokład statku kołyszącego się na fali jak łupinka orzecha i wciągnąć na pokład osobę, która jest sparaliżowana lub nieprzytomna.
Wypadki najczęściej zdarzają się na kutrach rybackich i statkach. Ale dochodzi do nich też na platformach wiertniczych, które znajdują się w polskiej strefie ekonomicznej na Bałtyku.
W sezonie letnim do grupy potrzebujących pomocy dołączają turyści.
Osiem lat temu powstała w Polsce Morska Służba Poszukiwania i Ratownictwa (w nomenklaturze europejskiej nazywana jest Search and Rescue – SAR). Koordynuje ona każdy przypadek ratowania życia lub zdrowia w polskiej strefie odpowiedzialności na Bałtyku. Do dyspozycji ma statki i szybkie łodzie ratownicze. Marynarka Wojenna udostępnia SAR śmigłowce ratownicze oraz dyżurne samoloty patrolowo-rozpoznawcze. Do niedawna całodobowe dyżury załogi śmigłowców ratowniczych pełniły równolegle w Darłowie i Gdyni. Teraz dyżurują na przemian albo w Gdyni, albo w Darłowie. Jak mówi komandor podporucznik Czesław Cichy, rzecznik prasowy Brygady Lotnictwa MW, wynika to z konieczności oszczędzania śmigłowców, którym kończą się resursy. Obecnie ratownicy z MW mają do dyspozycji siedem Anakond. W listopadzie zakończył służbę ostatni Mi-14PS. Jego miejsce zajmą dwa Mi-14, które zostały dostosowane do wersji ratowniczej (obecnie noszą nazwę Mi-14PŁ/R). Nie są to jednak nowe „czternastki”.
Jeśli za kilkanaście lat skończy się resurs Anakond i „czternastek”, a Marynarka Wojenna nie otrzyma nowych maszyn, to nie będzie w Polsce żadnego śmigłowca do ratowania życia na morzu. Utracony zostanie także potencjał wyszkolonych załóg. Dlatego zakup nowych śmigłowców dla marynarzy wydaje się oczywistością i jest zapisany w programie modernizacji sił zbrojnych. Ponadto prowadzone obecnie prace i analizy dają nadzieję na zwiększenie potencjału SAR Marynarki Wojennej i utrzymywanie trzech stałych dyżurów ratowniczych na lotniskach w Gdyni, Siemirowicach i Darłowie już w połowie 2011 roku. Teraz dyżury takie pełnią jeden śmigłowiec, jeden samolot i dodatkowo jeden „poddyżurny” śmigłowiec”.
BATALIA TRWA
Jak widać, podstawowym gwarantem bezpieczeństwa i ciągłości europejskiej gospodarki są siły morskie. Zapewne Europa poradzi sobie bez polskiego wkładu. Być może to, że jesteśmy w NATO i Unii Europejskiej, jest dla nas uspokajającą gwarancją stabilności – ale do czasu. Jeśli polskich jednostek zabraknie w kluczowych operacjach zapewniających stabilność europejskiej gospodarce, jeśli nie będzie ich nawet na Bałtyku, stracimy ważną kartę przetargową w debatach międzynarodowych. Trudno oczekiwać, że inne państwa europejskie priorytetowo potraktują dbanie o bezpieczeństwo dostaw piórników i gazu do Polski. Sojusze i gwarancje polityczne zmieniają się, a dzisiejsza sytuacja morskiego rodzaju sił zbrojnych pokazuje, że odbudowa floty jest trudna, czasochłonna i kosztowna. I nikt za nas tego nie zrobi. A trzeba się za to zabrać mądrze.
W fachowej prasie pojawiają się czasami sugestie dotyczące zakupu takiej czy innej jednostki dla Marynarki Wojennej. „Kwestią zasadniczą jest zdefiniowanie celów, i to nie w kontekście tak zwanej polityki morskiej, ale strategicznych celów państwa”, uważa Krzysztof Kubiak. „Sformułowanie tych kwestii powinno się odbywać na szczeblu najwyższych władz państwa”. Nie sposób nie wspomnieć o pieniądzach przeznaczanych na MW. Roczne kwoty na modernizację techniczną nie są w stanie zapewnić wieloletniego finansowania jakiejkolwiek budowy nowego okrętu. „Sama MW ze swoim niedofinansowanym rocznym budżetem nigdy nie będzie w stanie rozpocząć produkcji nowych typów jednostek, a tym bardziej doprowadzić do jej pomyślnego zakończenia”, ocenia kontradmirał w stanie spoczynku Zbigniew Badeński, szef Sztabu Marynarki Wojennej w latach 2000–2002. „Potrzebne są gwarancje rządowe, które zapewnią na przestrzeni wielu lat stabilne finansowanie rozpoczętych budów okrętów, niezależnie od zmieniającej się koniunktury ekonomicznej kraju. Powinny mieć one charakter zapisów ustawowych, których nie będzie mogła zmienić w dowolny sposób nowa opcja polityczna dochodząca do władzy lub jakaś parlamentarna «populistyczna koteria». Dlatego też stabilnych gwarancji rozwoju sił MW należy upatrywać w wieloletnich programach rządowych, które należy przyjąć już dzisiaj”.
Jeśli za kilka lat zabraknie w naszej armii okrętów, wówczas może się okazać, że na wyprawkę dla pierwszoklasisty stać będzie tylko niektórych polskich rodziców. I to nie z powodu wojny na Bałtyku, na którą się nie zanosi. Choć Morze Bałtyckie jest i pozostanie kluczowym akwenem zainteresowania polskich marynarzy, to współczesne siły morskie muszą mieć możliwość skutecznego działania wszędzie tam, gdzie wymagają tego interes narodowy i zobowiązania międzynarodowe. Tymczasem one zaczynają się daleko za horyzontem, a kończą w zwykłych sklepach. A płacimy za nie wszyscy. Codziennie.
*
Kurs na lobbing
ARTUR GOŁAWSKI
Z Marynarką Wojenną mamy kłopot. Jeśli politycy nie przyznają jej wyższego priorytetu w finansowaniu, za 15 lat najnowocześniejszą częścią wyposażenia tego rodzaju sił zbrojnych okażą się… śmigłowce, które dopiero mają być kupione.
Jedynym nowym nabytkiem MW był w ostatnich dwóch dekadach przebudowany z jednostki zbudowanej dla Rosjan, a nieodebranej, ORP „Kontradmirał X. Czernicki”, ostatnio z małego logistyka zamieniony w okręt dowodzenia. Oprócz niego oraz darów ze Stanów Zjednoczonych i Norwegii nic pływającego pod polską banderę nie przybyło. Czy mszczą się na marynarzach te dary z zagranicy, w które musieli inwestować zamiast w budowę nowych okrętów? Przed dekadą resort obrony był tak ubogi, że import używanych jednostek stanowił bezpieczną alternatywę dla utrzymywania „na stanie” (bo nie w morzu) OORP „Warszawa”, „Wilk” i „Dzik”. Trudno potępić pozyskanie okrętów podwodnych; bez nich powinniśmy sprzedać ORP „Orzeł”, bo nie można szkolić załóg na jednej jednostce. Mniej trafione było przejęcie fregat – były w lepszym stanie niż niszczyciel „Warszawa”, ale ich utrzymanie w służbie pochłonęło i pochłania miliony, które inkasują Amerykanie, a które moglibyśmy wydać na dokończenie rodzimego „Gawrona”, znacznie nowocześniejszego niż jednostki typu Oliver Hazard Perry. Dziś fregaty można tylko rewitalizować. Modernizacja jest niewykonalna.
Martwię się, czy za dekadę marynarze znów będą zmuszeni szukać alternatywy dla tego, co muszą oddać na złom, w portach niemieckich lub skandynawskich. Bo nie mam pewności, czy znajdą tam jednostki pasujące do naszych narodowych potrzeb. Jeśli nie znajdą, będą przenosić kolejne załogi na ląd. Czyli na przyspieszoną emeryturę.
Zakładam, że wszyscy marynarze kochają swój fach i nie chcą zobaczyć marnego końca armady. Powinni zatem czym prędzej zacząć tworzyć marynarskie lobby. I to nie na Wybrzeżu, lecz w Warszawie. Bo tu, a nie w Gdyni i Świnoujściu ważą się losy budżetów resortu obrony. Tymczasem dziś w sejmowej Komisji Obrony Narodowej Marynarka Wojenna nie ma promotora – sojusznika, który dbałby o jej interesy. W senackiej komisji obrony jest jeden senator ze Szczecina.
Emerytowany marynarz zauważa gorzko, że politycy przypominają sobie o flocie, gdy trzeba znaleźć wygodny środek transportu z Gdyni na Hel. Przesadza, ale nie kłamie. Nie pomogło zaproszenie posłów 26 października 2010 roku do Gdyni, by na zamkniętym posiedzeniu zapoznali się ze stanem MW. Wyjazd zaowocował powstaniem dezyderatu członków KON do premiera w sprawie ustanowienia programu wieloletniego na rzecz modernizacji Marynarki Wojennej, uchwalonego 24 listopada 2010 roku. Posłowie zauważyli w nim, że planowane inwestycje resortu obrony tylko chwilowo zatrzymają degradację Marynarki Wojennej, a od roku 2014 nastąpi radykalne ograniczenie jej skuteczności. „Aby nie utracić sojuszniczej wiarygodności i wzmocnić ochronę polskich interesów morskich, konieczne jest przygotowanie projektu ustawy, która uruchomi wieloletni program modernizacji MW oparty na skutecznym mechanizmie finansowym, na przykład odpisie 0,05 procent PKB. Budżet MON nie jest w stanie udźwignąć ciężaru nowego programu, ponieważ potrzeby modernizacji technicznej innych rodzajów sił zbrojnych są ogromne”, wskazali posłowie.
Na dezyderat odpowiedział 4 stycznia 2011 roku minister Bogdan Klich. „Resort obrony identyfikuje się z przedstawioną w dezyderacie inicjatywą uchwalenia ustawy, która pozwoliłaby uruchomić wieloletni program modernizacji MW”, ale „mimo optymistycznej oceny perspektyw rozwoju naszej gospodarki należy ostrożnie podchodzić do inicjatyw zwiększających wydatki państwa”. Pat trwa. Kondycja floty byłaby pewnie lepsza, gdyby Afganistan leżał nad morzem i można by tam wysłać nasz okręt. Albo gdyby udało się marynarzom wziąć na kilka dni w morze grupę parlamentarzystów, by na własne oczy zobaczyli, jakim sprzętem dysponuje flota, czy dużo ją dzieli od sojuszników, z którymi uznajemy się za równych na lądzie.
Choć może się wydawać, że w Sztabie Generalnym WP złe siły w zielonych i stalowych mundurach zawiązały spisek wymierzony w przyszłość MW i to właśnie za jego sprawą marynarze dostawali mało pieniędzy, wiem, że tak nie jest. Sztabowcy starają się dzielić pieniądze podatników, by zaspokoić najbardziej palące potrzeby sił zbrojnych. Wszystkich zaspokoić nie mogą – nie w sytuacji, gdy na nowe zakupy rzeczowe dla wszystkich rodzajów sił zbrojnych resort może wydać około miliarda złotych rocznie. To jest źródło ich dylematów.
Jest jeszcze jeden polityczny problem. Gdy zapytałem urzędnika Kancelarii Prezydenta RP, czy marynarze mogą liczyć na wsparcie Bronisława Komorowskiego, byłego ministra obrony i prezesa zarządu głównego Ligi Morskiej i Rzecznej, usłyszałem, że politycy wstrzymają się z interwencjami do czasu, gdy wyjaśnią się losy polskiego przemysłu stoczniowego, w tym kłopotliwej dla resortu obrony Stoczni MW. Gdy rządzący będą pewni, że pieniądze podatników sfinansują faktycznie budowę okrętów, a nie zaległe składki ZUS pracowników administracyjnych stoczni, łatwiej przyjdzie im przyznać na to środki. Dopóki te sprawy są niezałatwione, dopóty Marynarka Wojenna żegluje w nieznane.
*
C O M M E N T A R I U M
Tadeusz Wróbel
Niezrealizowane plany
Koncepcje rozwoju Marynarki Wojennej po 1945 roku były bardziej emanacją marzeń ich autorów niż planami uwzględniającymi możliwości państwa.
Kiedy wybuchła II wojna światowa, polska Marynarka Wojenna była nowoczesna. Najstarszy z posiadanych przez nią niszczycieli, ORP „Wicher”, wszedł do służby w 1930 roku. Równie nowoczesny był piąty duży okręt nawodny, stawiacz min ORP „Gryf”, na którym podniesiono banderę zaledwie 18 miesięcy przed rozpoczęciem działań wojennych. Z połowy lat trzydziestych pochodziło też sześć trałowców typu Jaskółka (dwa ostatnie weszły do służby 31 sierpnia 1939 roku). Najstarsze z jednostek podwodnych, OORP „Ryś” i „Wilk”, były w służbie od 1931 roku.
Dobrze prezentowała się także polska MW w Wielkiej Brytanii, gdzie utracone okręty zastąpiono jednostkami przekazanymi przez sojuszników.
Pierwsze powojenne plany rozbudowy floty wojennej miały założenia zupełnie nieprzystające do rzeczywistości. Przyjęto, że w 1956 roku Polska będzie posiadała między innymi 5 krążowników, 12 niszczycieli, 16 torpedowców, 20 okrętów podwodnych oraz 90 kutrów torpedowych i trałowców, a także około 240 samolotów. Kolejny plan zweryfikował te mocarstwowe zapędy. Jedynymi dużymi jednostkami pływającymi miało być 9 dozorowców. Flota podwodna została zmniejszona do 18 jednostek. Postawiono na małe okręty, których miało być ponad 150. Plan dozbrojenia w latach 1948–1955 nie przewidywał jednak wprowadzenia do służby żadnego nowego okrętu.
Tym samym trzon polskiej Marynarki Wojennej do połowy lat pięćdziesiątych XX wieku stanowiły jednostki przedwojenne – dwa niszczyciele „Burza” i „Błyskawica”, które powróciły z Wielkiej Brytanii, oraz trzy okręty podwodne, internowane podczas wojny w Szwecji. Udało się też repatriować z Niemiec cztery trałowce typu Jaskółka. Do tego doszły 23 małe jednostki – większość stanowiły ścigacze zwalczania okrętów podwodnych i trałowce, otrzymane z ZSRR. Stamtąd wydzierżawiono też 19 nowoczesnych kutrów torpedowych oraz, w latach 1954–1955, sześć małych okrętów podwodnych. Była to konieczność wobec wycofania ze służby „Rysia” i „Żbika”. Ostatnie z nowych okrętów zakończyły służbę w połowie lat sześćdziesiątych. Według polskich źródeł wcielono je do floty sowieckiej na początku lat pięćdziesiątych, źródła zachodnie zaś podają, że zbudowane zostały w latach czterdziestych.
Od 1962 roku małe okręty zastępowano średnimi, projektu 613 (w sumie cztery). Przed przekazaniem ich Polsce co najmniej kilka lat używane były przez flotę ZSRR. Jeszcze starsze były przejęte w latach osiemdziesiątych dwa okręty projektu 641 (budowę jednostek tego typu zakończono w ZSRR w 1971 roku).
W latach 1957–1958 podniesiono banderę na otrzymanych od Moskwy dwóch niszczycielach typu 30bis, które zaczęły służbę w latach 1951–1952. Tym samym w 1960 roku polska MW miała między innymi cztery niszczyciele i siedem okrętów podwodnych.
Dopiero w 1970 roku zakupiono pierwszy niszczyciel rakietowy typu 56AE. ORP „Warszawa” pozostał w służbie do 1986 roku. Okręt ten zbudowano w drugiej połowie lat pięćdziesiątych. Jego następca, projekt 61 MP, gdy trafił do Polski w 1988 roku, miał już za sobą prawie 20-letnią służbę we flocie sowieckiej.
Nowy plan rozwoju floty z 1971 roku przewidywał między innymi pozyskanie do 1985 roku dziewięciu okrętów podwodnych i pięciu niszczycieli rakietowych. Zamierzano też wyprodukować w kraju 11 kutrów rakietowych typu 665 i sprowadzić sześć jednostek typu 205U z ZSRR. Ów plan bardzo szybko uznano za nierealny. Faktycznie przed 1989 rokiem uzyskano zaledwie jeden niszczyciel i trzy okręty podwodne, w tym dwa przestarzałe. ORP „Orzeł” (typ Kilo) był jedyną w historii PRL-u jednostką podwodną, która trafiła do naszej floty bezpośrednio ze stoczni. Chcieliśmy kupić cztery okręty, ale nie starczyło pieniędzy.
Żaden z programów rozwoju polskiej floty wojennej w latach 1945–1989 nie został w pełni zrealizowany. Niestety w wielu przypadkach były one całkowicie oderwane od rzeczywistości. Planiści nie uwzględniali możliwości ekonomicznych państwa. Nie sposób nie zauważyć, że krytykowane dziś przejmowanie używanych okrętów było normalną praktyką przed 1989 rokiem, zwłaszcza gdy chodzi o duże jednostki nawodne i podwodne.
Marynarka Wojenna w liczbach
* okręty bojowe: fregaty rakietowe, korweta zwalczania okrętów podwodnych, małe okręty rakietowe, okręty podwodne, niszczyciele min, trałowce, okręty transportowo-minowe – 40
* inne jednostki pływające: pomocnicze, specjalistyczne, kutry i motorówki – 40
* samoloty: patrolowo-rozpoznawcze An-28B1R i An-28B1RM Bis, monitoringu ekologicznego An-28 E, transportowe An-28TD – 12
* śmigłowce: ratownicze W-3RM Anakonda i Mi-14PŁ/R, pokładowe ZOP Kaman SH-2G, ZOP Mi-14PŁ, transportowe W- 3T i Mi-17, a także Mi-2 – 30
Zadania
Ministerstwo obrony w 2009 roku opublikowało „Strategię obronności Rzeczypospolitej Polskiej”.
Zawarto w niej zapis dotyczący Marynarki Wojennej (pkt 106): „Marynarka Wojenna przeznaczona jest do obrony interesów państwa na polskich obszarach morskich, morskiej obrony wybrzeża oraz udziału w lądowej obronie wybrzeża we współdziałaniu z innymi rodzajami sił zbrojnych w ramach strategicznej operacji obronnej. Zgodnie z zobowiązaniami międzynarodowymi Marynarka Wojenna utrzymuje zdolności do realizacji zadań związanych z zapewnieniem bezpieczeństwa zarówno na obszarze Morza Bałtyckiego, jak i poza nim.
Podstawowym zadaniem Marynarki Wojennej jest obrona i utrzymanie linii komunikacyjnych państwa podczas kryzysu i wojny oraz niedopuszczenie do blokady morskiej kraju. W czasie pokoju wspiera działania Straży Granicznej w obszarze morskich wód terytorialnych i wyłącznej strefy ekonomicznej. Marynarka Wojenna dysponować będzie jednostkami zapewniającymi aktywny udział w projekcji sił połączonych NATO i UE. Trzon struktury Marynarki Wojennej tworzą flotylle okrętów, Brygada Lotnictwa Marynarki Wojennej, a także brzegowe jednostki wsparcia i zabezpieczenia działań oraz ośrodki szkoleniowe”.
Bez mapy ani rusz
Hydrografowie też będą za kilka lat potrzebowali nowej jednostki.
Jakakolwiek żegluga w obrębie polskiej wyłącznej strefy ekonomicznej byłaby niemożliwa, gdyby nie istniały Dywizjon Zabezpieczenia Hydrograficznego MW oraz Biuro Hydrograficzne MW.
Marynarze DZH MW wychodzący w morze na okrętach wyposażonych w echosondy, sonary i inne urządzenia badają to, co znajduje się pod powierzchnią wody. Później dane przesyłają do Biura Hydrograficznego MW, gdzie służą one do sporządzania map morskich i publikacji nautycznych. Marynarka Wojenna to jedyna instytucja w Polsce uprawniona do ich wykonywania.
Dzisiaj oprócz drukowanych przygotowuje się także mapy w formie elektronicznej. Wymagają one nieustannych aktualizacji, ponieważ zarówno ukształtowanie dna morskiego, jak i to, co na nim zalega, często się zmienia. A Bałtyk jest morzem płytkim i poruszanie się po nim wielkim zbiornikowcem niewyposażonym w dokładną mapę przypomina chodzenie po polu minowym. Płytkie akweny są dla żeglugi o wiele bardziej niebezpieczne niż głębokie. Hydrografowie też będą za kilka lat potrzebowali nowej jednostki.
Po raz pierwszy też tak oficjalnie padła przyszła nazwa okrętu, w takim kontekście, że skoro okręt nabiera coraz bardziej konkretnych kształtów to czas skończyć mówić na niego projekt Gawron czy 621 a zacząć ORP Ślązak.
Listopadową Banderę z powyższym artykułem można spokojnie ściągnąć ze strony mw.mil.pl
Za dzień, za dwa, za noc, za trzy choć nie dziś...
Za noc, za dzień doczekasz się, wstanie świt...
Za noc, za dzień doczekasz się, wstanie świt...
http://lotniczapolska.pl/Posiedzenie-Ra ... O-SZ,17577W Dowództwie Operacyjnym Sił Zbrojnych 26 stycznia odbyło się pierwsze w tym roku posiedzenie Rady SAR (...) Styczniowe posiedzenie dotyczyło m.in. konieczności wyposażenia sił ratownictwa morskiego w nowe śmigłowce oraz potrzeby stworzenia systemu lądowego wsparcia działań ratowniczych na morzu. (...)
http://lotniczapolska.pl/Nowe-smiglowce ... ebne,17578Podczas pierwszego w tym roku posiedzenia Rady SAR dyskutowano m.in. o konieczności wyposażenia sił ratownictwa morskiego w nowe śmigłowce. Procedury przetargowe na dostawy 26 wojskowych śmigłowców – w tym ratowniczych dla Marynarki Wojennej – mają ruszyć jeszcze w tym roku. Na dostawy można liczyć w latach 2014-2018. (...)
Za całą polską strefę SAR na Bałtyku oraz 100-kilometrowy pas strefy przybrzeżnej odpowiada załoga jednego śmigłowca – dyżur pełni jedna maszyna, która w czasie 20 minut po powiadomieniu powinna być w powietrzu. W razie potrzeby, może wesprzeć ją załoga śmigłowca poddyżurnego z dwugodzinną gotowością do startu. (podgrubienie moje - W.) (...)
Sytuacja sprzętowa Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej nie ulegnie poprawie co najmniej do 2014 roku (nie licząc dostarczenia Mi-14PŁ/R z Łodzi, co ma nastąpić już wkrótce). Natomiast po tym roku Marynarka Wojenna ma otrzymać nowe śmigłowce, w tym do zadań SAR. Zakup 26 maszyn dla Sił Zbrojnych jest jednym z programów operacyjnych, dotyczących modernizacji technicznej armii, przygotowanych przez Ministerstwo Obrony Narodowej. Obecnie realizowana jest pierwsza faza programu.
Jak zapewnia MON, mają być zakupione:
# śmigłowce poszukiwawczo-ratownicze dla Sił Powietrznych;
# śmigłowce ratownictwa morskiego dla Marynarki Wojennej;
# śmigłowce zwalczania okrętów podwodnych dla Marynarki Wojennej;
# wielozadaniowe śmigłowce transportowe dla Wojsk Lądowych.
Jeszcze w rym roku zaplanowane jest rozpoczęcie procedury przetargowej, dostawy sprzętu mają być realizowane w latach 2014-2018. Według wymagań Sił Zbrojnych, wszystkie typy śmigłowców mają być pozyskane w oparciu o wspólną platformę z doposażeniem jej do poszczególnych wersji specjalistycznych – poinformował Departament Prasowo-Informacyjny MON.
Hmmm... Dobrze, że się o tych potrzebach rozmawia a nie zamiata pod dywan jak kiedyś. Jednak po staropolsku trzeba rzec - pożyjemy, zobaczymy
Skoro wszystkie śmigłowce mają być oparte o jedną platformę to pewnie wybór będzie między Sikorsky S-70 a AugustaWestland AW(EH)101.
Swoją drogą - pytanie do znawców - ilu rozbitków może zabrać na pokład zmodernizoawny Mi-14PŁ/R? PS mógł wziać 19 lub 9 w pozycji leżącej. Podobno PŁ/R mogą zabrać około 10 przy czym nikogo na noszach ze względu na na specjalną gródź która była montowana w śmigłowcach ZOP.
Za dzień, za dwa, za noc, za trzy choć nie dziś...
Za noc, za dzień doczekasz się, wstanie świt...
Za noc, za dzień doczekasz się, wstanie świt...
Na NFOW ćwierkają, że są pewne kłopoty z tą supertechniką.Wicher pisze:To sie dopiero nazywa zaklinanie rzeczywistosci! Albo super PR...
http://www.tvn24.pl/-1,1687028,0,1,nowy ... omosc.html
http://www.nfow.pl/viewtopic.php?p=560659#560659
http://www.petycjeonline.pl/petycja/pet ... go-sar/139Aby mogli żyć inni
Za dzień, za dwa, za noc, za trzy choć nie dziś...
Za noc, za dzień doczekasz się, wstanie świt...
Za noc, za dzień doczekasz się, wstanie świt...
Re: Za kilka lat Polska będzie bezbronna na morzu?
Zagrożenia bałtyckie
- Nasze okręty powinny być obecne i na Morzu Śródziemnym, i u somalijskich wybrzeży Afryki. Nasi politycy często mówią, że Marynarka Wojenna jest za droga. Ale wysłanie okrętu w zagrożony rejon jest znacznie tańsze niż wysłanie kontyngentu wojsk lądowych. Warto ponadto przypomnieć politykom następująca prawdę: „to nie obronność jest droga, to za bezbronność płaci się najwyższą cenę”. Rozmowa m.in. o bezpieczeństwie na Morzu Bałtyckim z kmdr. dr. hab. Tomaszem Szubrychtem
"Nasze MORZE" - nr 2 /2011
- Nasze okręty powinny być obecne i na Morzu Śródziemnym, i u somalijskich wybrzeży Afryki. Nasi politycy często mówią, że Marynarka Wojenna jest za droga. Ale wysłanie okrętu w zagrożony rejon jest znacznie tańsze niż wysłanie kontyngentu wojsk lądowych. Warto ponadto przypomnieć politykom następująca prawdę: „to nie obronność jest droga, to za bezbronność płaci się najwyższą cenę”. Rozmowa m.in. o bezpieczeństwie na Morzu Bałtyckim z kmdr. dr. hab. Tomaszem Szubrychtem
"Nasze MORZE" - nr 2 /2011
Re: Za kilka lat Polska będzie bezbronna na morzu?
Zanim coś spadnie na głowę
Na dwa narodowe programy modernizujące siły zbrojne nie ma dziś szans.
Kiedy pojawiła się nadzieja na narodowy program dla Marynarki Wojennej, w tym samym czasie przybyło obaw tym, którzy odpowiadają za obronę powietrzną w naszych siłach zbrojnych. Też liczyli na podobny program. Przewaga NATO w powietrzu nad potencjalnymi przeciwnikami wskazuje, że nasi ewentualni nieprzyjaciele będą przywiązywać coraz większą wagę do rakiet balistycznych. Pozwalają one wirtualnemu przeciwnikowi na uderzenia z dużych odległości i powodowanie zniszczeń na wielką skalę. Musimy więc liczyć się z tym, że kiedyś spróbują nam coś zrzucić na głowę. Nie ma co czekać, lepiej się dobrze przygotować.
(...)
Nikogo w Polsce nie trzeba przekonywać do potrzeby posiadania systemu obrony powietrznej. Eksperci twierdzą, że zasadnicze znaczenie mają systemy średniego zasięgu, które pozwalają zwalczać środki aerodynamiczne oraz rakiety balistyczne. Parametry tych systemów umożliwiają osłonę dużych obszarów i obiektów. Są drogie, ale zapewniają maksymalny efekt ekonomiczny rozumiany jako wielkość możliwości bojowych uzyskanych za określoną kwotę pieniędzy.
Problem jednak w tym, że podobnie jak w przypadku Marynarki Wojennej, środki finansowe przewidziane na rzecz resortu obrony dla przeciwlotników będą niewystarczające, aby sprostać wszystkim wyzwaniom. Do końca 2018 roku nie pozwolą na zakup nawet jednego zestawu średniego zasięgu. Modernizacja systemów chroniących nasze niebo będzie miała kluczowe znaczenie dla obronności Polski. Poza terroryzmem to właśnie rakietowy atak z powietrza, nawet z daleka, jest najbardziej realnym zagrożeniem dla naszego kraju. Dużą nadzieją jest zapowiadana budowa wspólnego systemu obrony rakietowej przez państwa NATO. Nie ma co jednak liczyć, że obejdzie się tam bez polskiego wkładu. Przeciwlotnicy wyliczają, że gdyby dołożyć z państwowej kasy 0,05 procent PKB rocznie na finansowanie ich programu, to dobry efekt uzyskalibyśmy po 12 latach. A więc narodowy program. Na dwa jednocześnie nie ma szans. Który w takim razie okaże się priorytetem?
Generał dywizji Bogusław Pacek jest radcą ministra obrony narodowej.
http://www.polska-zbrojna.pl/index.php? ... Itemid=142
Po co flota. Lepiej postawić baterię Patriotów i będziemy bezpieczni...
Re: Za kilka lat Polska będzie bezbronna na morzu?
Hej!
Znalazłem coś takiego na stronie GW...
http://chbblog.blox.pl/2011/02/Marynark ... i-czy.html
Nie wiem kto jest autorem bloga, ale takie rzeczy nie powinny chyba lądować na stronie głównej gazety...
Pozdrawiam,
wottek
Znalazłem coś takiego na stronie GW...
http://chbblog.blox.pl/2011/02/Marynark ... i-czy.html
Nie wiem kto jest autorem bloga, ale takie rzeczy nie powinny chyba lądować na stronie głównej gazety...
Pozdrawiam,
wottek
Re: Za kilka lat Polska będzie bezbronna na morzu?
Wolnośc słowa to też wolność bełkotu. Każdy ma prawo do wyrażenia swojej opinii. Zaś wolnośc prasy pozwala linkować bełkot nawet na stronie głównej (może cześć redaktorów podziela zdanie autora, a może uznała, że będzei fajna "afera"). Gorzej gdy brak kontragumentów. Na całe szczęście po komentzrach widać, że sporo ludzi dostrzega, że tekst zarówno w szczegółach jak i w większości wniosków jest stekiem bzdur.
To co dla innych jest brzegiem morza, dla marynarza jest brzegiem lądu.
Re: Za kilka lat Polska będzie bezbronna na morzu?
A dlaczego stek bzdur? Jak się tak bardziej zastanowić to te rozważania mają sens. Nie da rady łapać kilku srok za ogon; w takiej sytuacji finansowej trzeba zdecydować się na kontynuację modernizacji i rozwoju lotnictwa i sił lądowych ( w ograniczonym zresztą zakresie). Widać, jak do sprawy cięcia budżetu wojskowego podeszli anglicy; nie bawią się w sentymenty. I likwidacja lotniskowców, wycofanie Harrierów, rezygnacja z Nimrodów.
Jak nas nie stać na nowe okręty to nie ma sensu utrzymywania muzeum.
pozdrowienia
Jak nas nie stać na nowe okręty to nie ma sensu utrzymywania muzeum.
pozdrowienia
Re: Za kilka lat Polska będzie bezbronna na morzu?
Tekst na blogu to bzdury zarówno w przedstawieniu stanu rzeczywistego jak i w założeniach.
A Brytyjczycy, to akurat budują sobie dwa nowe lotniskowce - PoW i QE. To co wycofali, wycofali z głową - uznali, że lepiej wycofać stare i budować nowe, wyjdzie ich taniej (Harriery zostaną zastąpione przez F35/JSF zaś Nimrody, które były strasznie kiepskimi samolotami, przez śmigłowce EH101). U nas naromiast bez sensu ładuje się właśnie kasę w pływające muzea typu OHP.
Oto jak pprzyszłość MW widzi BBN:
http://www.bbn.gov.pl/download.php?s=1&id=6030
A Brytyjczycy, to akurat budują sobie dwa nowe lotniskowce - PoW i QE. To co wycofali, wycofali z głową - uznali, że lepiej wycofać stare i budować nowe, wyjdzie ich taniej (Harriery zostaną zastąpione przez F35/JSF zaś Nimrody, które były strasznie kiepskimi samolotami, przez śmigłowce EH101). U nas naromiast bez sensu ładuje się właśnie kasę w pływające muzea typu OHP.
Oto jak pprzyszłość MW widzi BBN:
http://www.bbn.gov.pl/download.php?s=1&id=6030
Za dzień, za dwa, za noc, za trzy choć nie dziś...
Za noc, za dzień doczekasz się, wstanie świt...
Za noc, za dzień doczekasz się, wstanie świt...
Re: Za kilka lat Polska będzie bezbronna na morzu?
W Australii uważa się, że Harriery wygrały wojnę o Falklandy.Harriery zostaną zastąpione przez F35/JSF
Uznaje się, że to doskonały samolot?!
UWAGA!
Od 2024 konto prowadzone przez Żonę RyszardaL (Małgorzatę).
====================
http://www.flotyllerzeczne.aq.pl/
http://www.biuletyn2008.republika.pl
"Demokracja to najgorszy z ustrojów - rządy hien nad osłami" Arystoteles
Od 2024 konto prowadzone przez Żonę RyszardaL (Małgorzatę).
====================
http://www.flotyllerzeczne.aq.pl/
http://www.biuletyn2008.republika.pl
"Demokracja to najgorszy z ustrojów - rządy hien nad osłami" Arystoteles
Re: Za kilka lat Polska będzie bezbronna na morzu?
Kolego Wicher
zobaczymy, czy Brytyjczycy zbudują sobie te dwa lotniskowce, przyznam się,że mocno w to wątpię. Harriery nie bedą zastąpione F35; Harriery są wycofywane już a kiedy wejdą do służby F35 (a co najważniejsze osiągną gotowość bojową) to miną jeszcze lata. Tak więc powstanie wieloletnia luka. A co do możliwości zastąpienia Nimrodów przez EH101 to chyba nieporozumienie; jak można porównywać samolot o wielkim zasięgu, mozliwości wielogodzinnego patrolowania, który może przenosić wiele ton specjalistycznej aparatury rozpoznawczej i uzbrojenie ze stosunkowo niedużym śmigłowcem o ograniczonym zasięgu i czasie patrolowania!!!!!!!!!
zobaczymy, czy Brytyjczycy zbudują sobie te dwa lotniskowce, przyznam się,że mocno w to wątpię. Harriery nie bedą zastąpione F35; Harriery są wycofywane już a kiedy wejdą do służby F35 (a co najważniejsze osiągną gotowość bojową) to miną jeszcze lata. Tak więc powstanie wieloletnia luka. A co do możliwości zastąpienia Nimrodów przez EH101 to chyba nieporozumienie; jak można porównywać samolot o wielkim zasięgu, mozliwości wielogodzinnego patrolowania, który może przenosić wiele ton specjalistycznej aparatury rozpoznawczej i uzbrojenie ze stosunkowo niedużym śmigłowcem o ograniczonym zasięgu i czasie patrolowania!!!!!!!!!
Re: Za kilka lat Polska będzie bezbronna na morzu?
Dodatkowo; Nimrody, z których zrezygnowano to całkiem nowe maszyny nie mające nic wspólnego (poza kilkoma niezbyt ważnymi elementami konstrukcyjnymi) z poprzednią wersją. Nie były wypróbowane w służbie więc nie można powiedzieć, czy były kiepskimi czy nie.