Z tym się zgodzić nie mogę...gdyby mogły, to na pewno by walczyły,
Oj nie.
Dalsza walka to właśnie kwestia zaciętości i determinacji.
Jest pewna różnica pomiędzy - mogę walczyć, ale nie ma to już sensu - patrz Graff ( w końcu miał jeszcze sprawnych 5 dział 283 i bodaj 7 150 i te 40% amunicji do nich, sprawne dalmierze a rozwalona kuchnia nie miała znaczenia podczas samej bitwy! ). A sytuacją, gdzie już naprawdę walczyć nie mogę, bo działa, albo siłownia rozbita i mocy brak ( jak Dunkierka pod Mers, czy Bismarck tuż przed samozatopieniem )
podjąłbyś się otwartej walki z 2 lekkimi krążownikami i czającym się gdzieś w pobliżu ciężkim?
Krążownik ciężki był w takim stanie że nawet sami angole byli przekonani, że on tonie. Niemcy też zdawali sobie z tego sprawę. Krążowniki lekkie też były postrzelane, jeden stracił połowę artylerii. Niemcy mogli się tego domyślać choćby po obserwacji z których dział on strzela.
Czyli anglikom odpadło tak ze 70-75% sił ( pi razy drzwi, zależy jak liczyć moc Exetera ). Niemcom odpadła 1/6 artylerii głównej i bodaj 1/8 czy 1/4 średniej. Oni byli w zdecydowanie lepszej sytuacji jeśli patrzymy tylko na kontynuację TEJ bitwy i nie patrzymy co będzie dalej.
Sam napisałeś, że w tej bitwie Graff jeszcze walczyć MÓGŁ ( w końcu miał sprawne działa, SKO, amunicję ) tylko nie miało to większego sensu.
Zadaniem Grafa nie było topienie krążowników tylko statków.
Czy jako dowódca walczyłbym do końca? Nie wiem. Pewnie nie. I pewnie jako dowódca Bismarcka puściłbym go na dno zaraz po tym jak bym zobaczył na horyzoncie KGV i Rodney. A Bismarck był wtedy w dużo gorszym stanie niż Graff, ale nie odpuścił sobie mimo iż miał dużo mniejsze szanse na zadanie strat przeciwnikowi niż Graff.
Czy z uszkodzoną instalacją odsalania odważyłbym się iść przez Atlantyk?
Nie wiem jak mocno była uszkodzona i jakie były możliwości zaopatrywania się w wodę podczas rejsu. Zakładając że zniszczona nie do naprawy, to jak by na przeszkodzie nie mogło się pojawić nic poważnego to na pewno bym szedł. W końcu taki Altmark czy inny statek zaopatrzeniowy mógł wodę dostarczać. Nie twierdzę, że to było łatwe, ale do zrobienia. Oczywiście w perspektywie spotkania większych sił ( czy nawet kolejnych krążowników mogących zatopić moje statki zaopatrzeniowe ), taka wyprawa nie miała sensu.
W tym przypadku nie było po co walczyć do końca ( choć była taka możliwość )
Znane są inne przypadki gdy jakiś okręt się poświęcał dla ratowania reszty. Nie pamiętam nazwy tego niszczyciela, ale jakiś japoniec związał ileś tam krążowników amerykańskich. Poszedł na dno z całą załogą, ale reszta zespołu zwiała, a amerykanie mieli wtedy taką przewagę że....
I podobnie Blucher pod Dogger Bank był w dużo gorszym stanie od Graffa i walczył do końca ( ale to akurat miało sens - angole skupili się na nim, częściowo przez pomyłkę, reszta niemców zwiała ). Graff odpuścił sobie wcześniej mimo iż walczyć mógł.
Co do Hieji. Można długo się obrzucać argumentami. Uszkodzenia od "lekkiej artylerii" NIE były śmiertelne. Artyleria główna mogła strzelać. Siłownia działała, przynajmniej częściowo. Oczywiście to co było poza pancerzem nie nadawało się specjalnie do użytku. Stąd łatwość ataków lotnictwa. Działa 356 mm raczej słabą bronią przeciwlotniczą są. Ale okręt nie miał uszkodzeń śmiertelnych tak jak Kirishima trochę później. Potrzeba było następnych trafień i to poważniejszych. I pamiętaj, że w nocy to Hieji dostał od paru okrętów a nie tylko San Francisci.
Zresztą - znowu zadziałała perspektywa spotkania innych sił i pewna panika lotnicza. Jak by w pobliżu nie było innych sił amerykańskich ( i Japończycy by o tym wiedzieli ) to by spokojnie wzięli Hieji go na hol i tyle.
W pewnym stopniu sprawdziła się tu praktyka predrednotów. Walimy deszczem pocisków w przeciwnika. Nie zatopimy go ale sporo uszkodzimy, może nawet obezwładnimy a potem wystarczy go dobić czymś mocniejszym. I wracamy do punktu wyjścia - oprócz tych pukawek MUSIMY mieć coś mocniejszego. A skoro i tak musimy to mieć, to może zamiast w długotrwały sposób obrabiać przeciwnika aż będzie miał dość a potem zadać parę śmiertelnych ciosów, to zadbać o to żeby te śmiertelne ciosy padły szybciej. Ta taktyka była skuteczniejsza. Hood raczej Bismarckowi nie zaszkodził ( załóżmy że nie było PoW) zanim dostał śmiertelne trafienie, a nie wmówisz mi że jak by Bismarck miał ze 40 dział 203 zamiast 8 x 380 to by sobie poradził lepiej i też byłby nie uszkodzony
Zastanawiam się tylko w którą stronę zmierza ta dyskusja?
Nie przeczę, że pancernik ma taką budowę, że trafienia ze stosunkowo małych dział mogą mu sporo zaszkodzić. Ale w przypadku walki z pancernikiem MUSISZ mieć coś mocniejszego jeśli masz go puścić na dno a nie tylko uszkodzić. Choćby odpowiedni zapas torped. Inaczej się nie da. No chyba że jakieś taranowanie albo co.