Richard Guilliatt, Peter Hohnen
SMS Wolf. Jak niemiecki korsarz terroryzował Morza Południowe w czasie pierwszej wojny światowej.
Wpadła mi ostatnio w ręce ta książka a ponieważ nie znalazłem o niej żadnej informacji na FOW to postanowiłem ją pokrótce zrecenzować. Robię to także dlatego, że przy pobieżnym przeglądaniu np. w księgarni mogą rzucić się w oczy pewne błędy i niedoróbki zniechęcające do zakupu a moim zdaniem jednak warto zapoznać się z tą pozycją. Nadmieniam, że okres I wojny nie leży w obszarze moich głównych zainteresowań, dlatego recenzja adresowana jest raczej do osób, które historię Wolfa znają co najwyżej pobieżnie z ogólniejszych opracowań. Nie potrafię też porównać tej książki do innych na podobny temat i nie wiem nawet czy takie w języku polskim zostały wydane.
Najważniejsza być może informacja - książki nie pisali autorzy-maryniści, znawcy wojennomorskiej historii tylko dziennikarze, poszukiwacze historycznych sensacji. Nie wiem na ile orientację w temacie posiada polski tłumacz ale wiem, że żadnej prawdopodobnie nie posiada polski konsultant (tak, polskie wydanie ma konsultanta z portalu konflikty.pl). Chyba, że "konsultacja" ograniczyła się do użyczenia nazwiska i nazwy portalu ale to chyba nie jest powód do zwrócenia honoru. Być może pewna dziennikarska swoboda u australijskich autorów nałożyła się na niewiedzę lub niedopatrzenie pracujących nad polskim wydaniem, w każdym razie dostajemy tu takie kwiatki jak "łodzie torpedowe", czy "krążowniki opancerzone". Irytuje szczególnie wrzucenie do jednego wora wyporności okrętów i tonażu statków, przez co w książce przewijają się np "7500-tonowy frachtowiec" ale i "5600-tonowy niszczyciel". Jeśli ktoś z Szanownych Forumowiczów zastanawia się co na "morzach południowych" robił w czasie I wojny "5600-tonowy niszczyciel" to podpowiem, że może uciekał przed "28000-tonowym japońskim niszczycielem" bo i taki POTWÓR MORSKI na kartach książki się pojawia Autorzy zapominają też albo zwyczajnie nie wiedzą (albo tak bardzo utkwił im w głowie Kormoran), że rajder nie jest przeciwnikiem dla prawdziwego krążownika, stąd dyrdymałki o rzekomej przewadze Wolfa nad okrętami wojennymi (np. 5000-tonowym krążownikiem, w sumie co się dziwić, taki maluch ). Z pomniejszych przewinień - na wykazie załogi stopień jest w języku niemieckim a przydział służbowy pozostał w języku angielskim (?).
Dosyć jednak tego pastwienia się. Generalnie rzecz w tym, że dwaj Australijczycy przez 5 lat zbierali materiały o rejsie Wolfa, książka ma bogatą bibliografię, sporo ciekawych zdjęć, MNÓSTWO relacji ze wszystkich zaangażowanych stron, wykazy załogi, zatopionych jednostek, dwie mapki rejsu i rysunek z przekrojem rajdera itp. Mimo tych lat pracy panowie autorzy pasjonatami i znawcami wojny jako takiej na pewno nie są, kropka. O sprawach technicznych, czysto militarnych się NIE ROZWODZĄ. Interesuje ich Wolf, jego załoga i rejs, który jak się okazuje odgrywa dużą rolę w australijskiej mitologii. Można odnieść wrażenie, że podobnie jak z Alamo u Amerykanów uboga własna historia powoduje, że szczególną rangę nadaje się wydarzeniom niedostrzegalnym w szerszej perspektywie i nieporównywalnym do tego co działo się wówczas na świecie. A może to tylko moje mylne wrażenie?
Autorów interesuje rejs Wolfa jako niezwykłe wyzwanie logistyczne oraz od strony czysto ludzkiej. To dla mnie duży plus bo zazwyczaj książki tego typu to suche relacje z działań bojowych osadzone w jakimś politycznym tle. Tymczasem Wolf pozostawał na morzu przez grubo ponad rok a w pewnym momencie na jego pokładzie znajdowało się ponad 700 osób, w tym wielu chorych, kobiety a nawet dzieci! Tak naprawdę w pewnym momencie Wolf zamienił się w pływający korsarski wielojęzyczny szpital/miasteczko zmagający się z brakiem wody, żywności, lekarstw i zwykłego miejsca do egzystencji. Z buntującą się załogą i licznymi konfliktami wśród jeńców (w wielonarodowym towarzystwie aż kipiało od wzajemnych animozji i rasistowskich i społecznych uprzedzeń). Mimo to Wolf nadal pozostał groźnym rajderem. Obok opisów akcji bojowych mamy więc relacje jak to niemieccy marynarze bili się o względy jednej z więzionych kobiet, jak radzili sobie jeńcy stłoczeni w ładowni (kilkuset mężczyzna, niektórzy rok w niewoli), jak rozpieszczano kilkuletnią dziewczynkę, która znalazła się na Wolfie i niezwykle polubiła niemieckich "wujków". Wreszcie - jak do tego całego cyrku odnosili się Niemcy a trzeba przyznać i autorzy wielokrotnie to podkreślają, że odnosili się bardzo ludzko i starali się ulżyć w niedoli pojmanym, oczywiście na ile to było możliwe. Pod koniec było już naprawdę ciężko - niedostatek wszystkiego, sztormy, szkorbut i przeciekający kadłub ale i tak wielu jeńców zejście na ląd w dogorywającym Cesarstwie przyjęło z wielkim niepokojem a byli i tacy co dziękowali niemieckiemu dowódcy za opiekę (!). O rejsie Wolfa pisali jego oficerowie ale i zwykli marynarze i tu też mamy dające do myślenia zderzenie opinii i mało pochlebny osąd marynarskich "dołów" na przebieg i sens całego przedsięwzięcia.
Drugi silnie zarysowany wątek to sytuacja polityczna i społeczna w Australii, którą Wolf okrążył zostawiając za sobą pola minowe i histerię w społeczeństwie. Ponieważ sposobu na odpędzenie lub przechwycenie intruza tak naprawdę nie było to zaginięcia statków, mimo posiadania wiedzy o rajderze, przypisywano z urzędowego polecenia spiskom i podłożonym ładunkom wybuchowym. Podłożonym przez "niemieckich agentów", oczywiście. Efektem zorganizowanej odgórnie i oddolnie nagonki były represje jakie dotknęły licznych niemieckich emigrantów i ich rodziny, łącznie z internowaniem w obozach i aresztowaniami. Przytaczane są opisy zdarzeń tak absurdalnych jak np. oskarżenie i uwięzienie rybaka (od 30 lat mieszkającego w Australii) o stawianie pól minowych z pokładu swojego kutra. O tych sprawach autorzy piszą z wyraźnym zażenowaniem, szczerze, nie siląc się na tłumaczenia uprzedzeń i obsesji rodaków, aczkolwiek opisując jak silnej propagandzie poddano wówczas społeczeństwa wszystkich anglosaskich krajów. Do tego stopnia, że wydawca wspomnień jednego z jeńców dopisywał od siebie "krwawe" kawałki o mordowaniu i wyrzucaniu za burtę, żeby całość bardziej pasowała do wyobrażeń o Hunach gotujących żywcem belgijskie dzieci. W ogóle wyczuwalna jest (lekko ale jest) u autorów pewna niechęć do szeroko pojętej "brytyjskości" i dąs o zaangażowanie i wykorzystanie Australii w europejskich awanturach.
"SMS Wolf" to lektura podczas której pasjonat nie raz pewnie westchnie ciężko i pokręci głową z dezaprobatą ale jeśli nie jest kompletnie zakręcony wokół kalibrów, przebijalności pancerza, zasięgu artylerii itp. to na pewno znajdzie tu dla siebie coś ciekawego. Ja sam znalazłem - o ludziach na morzu, w ekstremalnej sytuacji. Tak więc mimo wszystko - polecam.
Richard Guilliatt, Peter Hohnen "SMS Wolf"
Richard Guilliatt, Peter Hohnen "SMS Wolf"
"Killick był niereformowalnym chwatem z kubryku dziobowego, (...) całkowicie odpornym na jakiekolwiek wpływy cywilizacyjne emanujące z kajuty kapitańskiej, nieprzejednanym w swej ignorancji i bezwzględnie przeświadczonym o swojej racji"