Marmik pisze:Oczywiście tak kwota i tak nie ma znaczenia, ale chciałbym jedynie zwrócić uwagę, by nie uciekać się do prostych porównań/przeliczeń, bo są one absurdalne. Liczy się siła nabywcza pieniądza w krótkim przedziale czasowym.
Bardzo słuszna uwaga Marmik - bezmyślnie założyłem że są to kwoty wg cen z 1992. W 1992 inflacja była już konsekwentnie redukowana i wynosiła w okolicy 40% z tendencją spadkową. Bardzo dobrze pamiętam okres inflacji z epoki transformacyjnej a to były czasy kiedy inflacja sięgała kilkuset procent rocznie. Na przełomie mniej więcej jednego roku pojawiły się wtedy przecież banknoty 50 i 500 tysięczne ( i te słynne podrabialne 200-tki).
pl.wikipedia.org/wiki/Inflacja_w_Polsce
Tak więc spostrzeżenie celne z jednym wyjątkiem: inflacja działa zawsze na korzyść pożyczającego. Przyrost cen w roku 1992 w stosunku do 1988 to 4350% ( 43,5 raza większe) ale jeżeli mówimy o kwestiach umownych to o ile nie było zastrzeżeń w umowie dzierżawy które miałyby zaradzić gwałtownemu wzrostowi cen to kwoty te należy redukować o wspólczynnik inflacji. Innymi słowy koszty dzierżawy w przeliczeniu do mocy produkcyjnej i nabywczej gospodarki Polskiej były mniejsze i wynosiły nie 43 razy ale 1/43 tego co płaconoby w 1992.Stąd tym ciekawsza staje się kwestia przyjęcia rozliczenia za długi - jakie konkretnie długi umorzono przejmując okręty i wg. jakich przeliczników bo skądinąd długi Rosjan wobec stoczni też by się zredukowały odpowiednio. Być może to właśnie było przyczyną rozliczenia bezgotówkowego - bo tak było łatwiej, odfajkować wzajemne należności bez rozdrapywania szczegółow skoro Polska i tak miała na głowie stocznie po cenach i kosztach które sama sobie zafundowała "lecząc" kryzys transformacyjny.
Natomiast skorygowanie kosztów o inflację faktycznie powoduje że koszt dzierżawy takiego okrętu wraca na poziom bardziej racjonalny. Troche zdziwiłem się jak przeczytałem jakie to koszty bo wyglądało na to że ZSRR w zasadzie dał Polsce okręty w prezencie nie biorąc dwa razy więcej w zamian.
Różnica między przejęciem Warszawy a ohapów była w tym co oba okręty wnosiły do marynarki. Warszawa wnosiła nic poza pływającą wyrzutnią pocisków Newa i czarną dziurą na koszty eksploatacyjne. Oba okręty podwodne były z definicji przejściowe ponieważ kiedy je przyjmowano robiono to w oczekiwaniu na drugi okręt klasy Kilo. Nie jestem zwolennikiem tych jednostek na Bałtyk ale Kilo to był w miarę przyzwoity i konstrukcyjnie nowoczesny okręt podczas gdy Foxtroty to była pływająca porażka. Warszawa była archaiczną konstrukcją używającą archaicznej technologii i raczej wyspecjalizowaną w OPL (jej funkcją przecież była osłona desantu) natomiast OHP pozwoliły MW przeszkolić się we w miarę nowoczesnej technologii zwalczania OP - sonar, śmigłowce pokładowe - w standardach NATO. Tych zdolności akurat nawet mocno wykastrowanym OHP nie brakowało, tak więc miało to "jakiś" sens uwzględniając że taki Kaszub był mocno zacofany a nic poza nim z kategorii ZOP w MW nie było.
marek8 pisze:Jak więc widać wszystkie trzy okręty raczej nie wydrenowały kasy z budżetu MW... Szkoda, że nie przedstawiono takich mechanizmów rozliczenowych Amerykanom - tak "na zachętę" ...
Obawiam się że biorąc poprawkę na inflację z lat 89-91 to musielibyśmy sobie ponownie zrujnować całą gospodarkę żeby taki "deal" zaliczyć. To był raczej przypadek na fali nieszczęść a oryginalnie, po cenach z 88 to ZSRR zdarło z nas tak samo jak współczesny Wielki Brat. No ale bycie Wielkim Bratem zobowiązuje przecież...
marek8 pisze:JAle tak się podczepiając i nieco wykraczając poza tytułowy wątek - czy ktokolwiek z Kolegów zetknął się z informacjami ile kosztowały nas nasze Mołnie/Tarantule oraz co znaczyły "wygórowane warunki finansowe" jakie - zgodnie z artykułem z lat 90-tych mieli nam postawić z kolei Niemcy przy ewentualnym odkupie ichnich okrętów tej klasy. Bo o tym czy gdziekolwiek, ktokolwiek choćby szacunkowo określił ile nas kosztował nasz Orzeł to już nie ma chyba co marzyć...
Ja myślę że Niemcy zwyczajnie policzyli za Tarantule cenę rynkową z dyskontem za używkę bo akurat abstrahując od pocisku rakietowego którym był stary poczciwy Termit to są to całkiem sprawne jednostki. Okręty Volksmarine były dość intensywnie wyprzedawane żeby pokryć koszty utylizacji całego szrotu po NRD i myślę że Niemcy łapali się czego mogli w sytuacji kiedy większość sprzętu nie nadawała się na re-eksport z uwagi na to że był albo przestarzały, albo politycznie niewygodny (a RFN jest państwem "postępowym"). Utylizacja broni jest droga.
Np Parchimy wyprzedano bodajże do Indonezji hurtem - całą flotyllę w jednym rzucie.Te "wygórowane" warunki finansowe to może być podobna historia jak z Indiami które chciały po cenach "socjalistycznych" kupować Irydy tak jak kiedyś dostawały Iskry. Polska chciała łyknąć sprawny okręt za półdarmo, nie wyszło to piszą że Niemcy przyżydzili.
Inna sprawa że Tarantule były nam średnio potrzebne - mniej więcej tak samo jak Orkany, które były kupione poniekąd żeby stocznie miały co robić. Po co komu były kolejne okręty z Termitami? Kłania się tu betonowość dowództwa MW o którym rozwodzić się nie będę żeby wątku nie zepsuć.
A ile kosztował Orzeł to bardzo bardzo ciekawa kwestia bo to była akurat jednostka i nowa i nowoczesna, w służbie w ZSRR od kilku lat, technologicznie odpowiednik MiG-29 i konstrukcyjnie przeskok jaki zaliczono między klasami "Hotel" i "Yankee".
Przy okazji ktoś może wie jaka byłaby wartość i pożytek z wdrożenia takiego Parchima do MW żeby były chociaż dwa okręty ZOP z holowanym sonarem? Jaka wogóle wtedy była wartość Kaszuba jako platformy przeciwpodwodnej?
Marmik pisze:Aby robić jakiekolwiek porównania powinniśmy uwzględnić koszty uzbrojenia np. pociski RZ-61 - dostaliśmy czy trzeba było kupić tak jak SM-1?
SM-1 to były rakiety dość antyczne w 2002 tak więc tu mogła raczej zawieść potrzeba modernizacji całości systemu i przeterminowanie rakiet. Natomiast Wołny były chyba jeszcze na chodzie i nie wiem czy różniły się bardzo od tych używanych przez OPL.