Przyjrzałem się dokładniej rysunkom francuskim, a mówiąc konkretniej, R-127-3-263 z marca 1936 roku. Hangar rozciągał się między wręgami 82,2 a 100,7 (co dawało długość 18,5 m), miał szerokość 12,0 m (całkowitą od ścianki do ścianki 13 m), i wysokość (prześwit) 4,53 m. Mieściły się w nim dwa wodnosamoloty, które stały w nim obok siebie, w pozycji poprzecznej do osi kadłuba, między wręgami 82,2 a 94,8 (12,6 metra odległości). Pozostałą przestrzeń zajmowała winda z ruchomą klatką, której ‘dach’ był zarazem częścią pokładu katapulty. Hangar był na tyle mały, że samolotów nie można było zamienić miejscami; mogły być podnoszone na pokład katapulty tylko kolejno, najpierw ten przy windzie, a dopiero potem ten drugi. W teorii hangar mógł pomieścić trzy wodnosamoloty, ten trzeci stał wprost w klatce windy i siłą rzeczy był podnoszony jako pierwszy. Rysunek z ruskiej monografii (skopiowany zresztą z monografii Breyera „Schlachtschiffe und Schlachtekreuzer”), na którym w hangarze (nad wyraz przestronnym) widać cztery wodnosamoloty w dość ‘swobodnych’ pozycjach (a po windzie ani śladu), to czysta fantazja.

Ot, taki mały urok "fundamentalnej cegły"
herr B.
Samoloty stały na wózkach szynowych, których tor (rozstaw szyn 2,0 m) znajdował się z grubsza na osi okrętu (mówiąc ściślej, jego oś była o 0,7 metra w prawo od osi kadłuba). Maszyny przesuwano po szynach do klatki windy i podnoszono na pokład przy katapulcie, po czym wypychano z klatki na pokład i klatkę opuszczano. Przemieszczenie samolotu przypominało literę „C”: ku dziobowi okrętu - do góry - ku rufie. Krótki odcinek szyn na pokładzie katapulty kończył się na obrotowej platformie, na której można było przekręcić w bok wózek z samolotem. Stojąc na tej platformie, samolot znajdował się w zasięgu dwóch żurawi. Dowolny z nich podnosił samolot z wózka i stawiał na katapulcie.
Katapulta, umieszczona na osi okrętu, w trakcie tych operacji musiała być przekręcona o 45° w bok, by odsłonić szyny i platformę obrotową, które również znajdowały się prawie na osi okrętu (z - jak ufam

- oczywistych powodów geometrycznych, dokładnie nad szynami w hangarze). Po ustawieniu samolotu na katapulcie, można go było wystrzelić w zakresie od 40,5 stopnia do 78 stopni od dziobu (37,5 stopnia swobody), przez obie burty. Oczywiście wcześniej trzeba było opuścić w dół klatkę windy, by nie zahaczyło o nią skrzydło samolotu. Nie było to zbyt wygodne rozwiązanie techniczne, bo winda typu platformowego (jak na lotniskowcach) ani nie wymagałaby takich manewrów, ani w pozycji podniesionej nie stawiałaby oporu wiatrowi, ale trudno byłoby inaczej zapewnić miejsce dla trzech wodnosamolotów na tak małej przestrzeni. Podobny układ funkcjonował zresztą na typie
Dunkerque, tam z kolei dach klatki windy był zarazem podłogą górnego piętra hangaru i w celu wydobycia samolotu z dolnego poziomu, trzeba było najpierw wyciągnąć ten z poziomu górnego ‘na świeże powietrze’. Nie dziwota, że na
Clémenceau skwapliwie skorzystano z możliwości ustawienia samolotów na jednym poziomie, i to obok siebie.
Możliwości wprowadzania przez otwór w ścianie bocznej hangaru nie było; hangar miał wysokość
dwóch pokładów (około 5,1 m wraz z pokładnikami), więc otwór, widoczny na zdjęciu, jest o wiele za niski. Poza tym przy ściankach były ciągi wentylacyjne i szyby podnośników. Po bokach hangaru przewidziano natomiast dodatkowe miejsce postojowe dla wodnosamolotów, między lawetami podwójnymi 100 mm. Wszystko wskazuje na to, że po zamontowaniu czterech pojedynczych lawet 75 mm, zamiast dwóch podwójnych, możliwość ta zniknęła, bo dodatkowe lawety 75 mm zajęły wolną przestrzeń koło hangaru.