Miło mi słyszeć że ktoś oprócz mnie lubi królika jeżyka, bo myślałem że jestem jedyny na świecie odszczepieniec w powszechnym wylewaniu pomyj na te okręty.
Od typu
King George V w ogóle zaczęło się moje zainteresowanie pancernikami, więc mam do tych jednostek sporo sentymentu. Ale trzeźwego sentymentu. Uważam że miały, wbrew obiegowej opinii, zupełnie dobrą artylerię główną, awaryjną w stopniu nie większym, niż w innych marynarkach. Podaje się często, że w bitwie ze
Scharnhorstem Duke of York miał tylko 70 % udanych wystrzałów, ale nikt jakoś nie raczy pamiętać, że brytyjski pancernik wystrzelił doń
więcej pocisków, niż
wszystkie razem wzięte pancerniki amerykańskie w wszystkich bitwach z japońskimi okrętami liniowymi! Gwoli ścisłości,
DoY wystrzelił 447 pocisków, zaś w swoich bitwach (dwóch, pod Savo i w cieśninie Surigao) Amerykanie wysłali w kierunku wroga 360 pocisków; nie liczę tu tzw. salw rozładowujących i jedynej salwy „na wiwat”
Mississippi. Dla przypomnienia,
King George V posłał w stronę
Bismarcka 337 pocisków. Oba te brytyjskie ostrzały trwały grubo ponad godzinę, a pierwsze problemy na
King George V wystąpiły po około 30 minutach. Tymczasem pod Savo
Washington prowadził ogień dwukrotnie przez mniej niż trzy minuty, z półtoraminutową przerwą. Zaś w cieśninie Surigao
West Virginia strzelała mniej niż dziesięć minut (znów podkreślam, że nie wliczam salw rozładowujących), a i tak raz zdarzyło się jej wysłać tylko 5 na 8 możliwych pocisków. Nie do pominięcia jest również fakt, że Amerykanie prowadzili obie wspomniane bitwy przy bardzo dobrej pogodzie i dość statycznym tempie marszu, podczas gdy
Duke of York miał nie tylko fatalne warunki meteorologiczne, ale w dodatku prowadził bój pościgowy z częstymi manewrami i zmianami prędkości. Bezdyskusyjnie bardzo dobre były radary.
Artyleria średnia była nader dobra w przypadku ostrzału celów nawodnych (co wykazały śródziemnomorskie bitwy z udziałem krążowników typu
Dido, uzbrojonych w te same armaty i wieże), ale kiepska w ostrzale samolotów, co zresztą sami Brytyjczycy w swych powojennych ocenach przyznali. Lekka artyleria przeciwlotnicza — zdecydowanie kiepska, ale to dałoby się poprawić w solidnej modernizacji, całkowicie zastępując pom-pomy Boforsami.
Moje główne zarzuty pod adresem
King George V to po pierwsze kuriozalnie mały zasięg, będący wynikiem równie kuriozalnego niedoszacowania poboru pary dla potrzeb własnych jednostki. A już szczególnie kuriozalny był spadek owego zasięgu w miarę spadku prędkości. Drugi, poważniejszy problem to bardzo wąski i co gorsza, bardzo niski układ ochrony przeciwtorpedowej. Tu akurat jestem potężnie zdziwiony powszechnym przyjmowaniem „na wiarę” brytyjskich deklaracji o wytrzymałości
King George V na torpedy z głowicami 450 kg TNT, przy 4-metrowej szerokości układu grodzi na owrężu i wysokości 7,3 m. Dla porównania, Francuzi dla
Richelieu, z układem o szerokości 8,2 metra i wysokości 10 metrów, oczekiwali odporności na głowice najwyżej 350 kg. Za to podział siłowni był bardzo dobry, choć same maszyny i kotły dość konserwatywne w projekcie.
Co do zamiany 16×5,25" na 20×4,5" to wcale nie stanowi to aż takiego problemu. Owszem jak by chcieć upchać je pod pokładem kadłuba, jak to było na QE czy Valliancie to ma się problem (…)
Jak już wspomniałem, na jednostkach typu
Queen Elizabeth baterie dziobowe umieszczono w miejscu dawnych kazamat 6 cali, więc tam akurat nie było problemu z redukcją kwater załogi; poza tym pomieszczenia przeładunkowe stały właśnie na pokładzie górnym, a nie na głównym, gdyż pokładem odkrytym był tu pokład dziobowy. Większy problem był na rufie, gdzie rzeczywiście trzeba było zająć część pomieszczeń załogowych na komory podwieżowe.
Postawić po prostu na pokładzie ( kadłuba ) a że to są BD a nie OD ( between decks a nie over decks ) to po prostu dobudować piętro wyżej jeden pokład, w formie nadbudówki żeby było lżej i po kłopocie.
Na jednym poziomie tak samo jak na QE czy Renown i tyle.
Po pierwsze, lawety 4,5” umieszczane na pokładzie miały oznaczenie UD (Upper Deck), a nie OD.
Po drugie — nie jest tak prosto „dobudować piętro”. Dodatkowa nadbudowa, tworząca pokład średniówki wokół nadbudówki dziobowej i hangaru, ma swoją masę. A to akurat na budowanych w ramach Traktatu Waszyngtońskiego jednostkach typu
King George V był dość delikatny problem. Poza tym układ trzech, ustawionych jedna za drugą komór przeładunkowych był na tyle długi, że wychodził poza przedłużenie skosu ścian przednich nadbudówki dziobowej, więc dla zachowania zwartej bryły okrętu i dobrej aerodynamiki od czoła, taką nadbudowę należałoby przedłużyć skosami do barbety wieży „B” — właśnie tak, jak było to na
Renownie. Powiększenie pojemności mieszkalnej w istocie kuszące, ale wzrost masy wyniesionej — już nie tak bardzo. Zrobiłem ostatnio parę analiz w Autocadzie i wyszło mi, że najkorzystniejszym rozwiązaniem byłoby umieszczenie pierwszych wież baterii dziobowych i rufowych (S1/P1 i S5/P5) na pokładzie głównym, oraz wież S2/P2, S3/P3 i S4/P4 na pozycjach wyniesionych. Byłby to układ podobny do oryginalnego, z tym że druga i trzecia wieża baterii dziobowej byłaby na tym samym poziomie. Wieże niższe miałyby kąty ostrzału 135° dla celów nawodnych, podobnie jak wieże 5,25” w projekcie końcowym. Zaletą takiego układu było dobre ‘zlanie’ dodatkowego zestawu komór przeładunkowych na pokładzie górnym z bryłą hangaru, bez konieczności obudowywania pokładem średniówki bryły nadbudówki dziobowej.
A jedno stanowisko 4,5" ważyło koło 39 ton, co daje 390 ton za całość.
Hola, hola, trzeba czytać to, co piszą bardzo małym druczkiem u dołu strony. Wieża 4,5 cala Mark II BD ważyła, i owszem, 39 ton, ale w wersji z opancerzeniem 13 mm. Co dla nowoczesnego pancernika jest wartością cokolwiek za małą. Wieże 4,5 cala dla
King George V musiałyby mieć opancerzenie 25 mm, co zwiększało ich masę do około 42 ton. Z moich obliczeń wynika, że zysk
per capita, w opisanym powyżej moim rozwiązaniu problemu wynosił około 350 ton. Przyznaję, pozwalało to sobie pohulać z nadbudową, zapewniającą rozmieszczenie wszystkich wież na pokładzie średniówki, ale ja wolałbym ten zysk zagospodarować w inny sposób. Poza tym taka wydłużona nadbudowa z sześcioma wieżami na z przodu i czterema z tyłu wymagałaby innego rozplanowania mas, niż przy układzie ośmiu wież 5,25”, by uniknąć przegłębiena na dziób.
(…) dżemojady przecież na Nelsonach tak samo schowali pancerz że o żabojadach z dunkierką czy ryśkiem to też nie ma co wspominać...
Tam też jakoś nie wszystko na wierzchu.
Nie miałem, niestety, jeszcze czasu na porządne przeanalizowanie szczegółów konstrukcji typu
Nelson, ale co do pancerników francuskich nie masz racji. Miały one zupełnie inny rozkład wewnętrzny, niż jednostki amerykańskie. Pancerz burtowy był mocowany
na zewnątrz właściwego kadłuba (tak jest!) i obudowany tak zwanym przedbuciem, czyli pojedynczym przedziałem ochronnym z lekkim szkieletem własnym. W dodatku przedział ten był dzielony na dwie sekcje wdłużnikiem szczelnym w połowie wysokości, u podstawy płyty pancernej. W ramach usuwania uszkodzeń wystarczyło wyciąć przedziurawione poszycie zewnętrzne i wyjąć bloki pianki ebonitowej z górnej sekcji, by dostać się do wgniecionej płyty pancernej. Na pancernikach amerykańskich pas burtowy znajdował się za wręgami kadłuba mocnego, i jedynym sposobem jego wymiany było wycięcie całej sekcji kadłuba nad uszkodzoną płytą (wraz z jej konstrukcją wewnętrzną), odbicie płyty od podkładu betonowego, a następnie wyciągnięcie jej ku górze przez wąską szczelinę między grodziami przeciwtorpedowymi nr 2 i 3. Sprawę dodatkowo komplikowała konieczność wyjęcia całego układu czterech płyt (górnej nawęglanej i trzech dolnych ulepszanych jednorodnie), bo były one złączone razem wpustami płetwowymi, a w dolnej części dodatkowo spawanymi nakładkami; taki "kwadracik" miał wymiary 9,1 na 11,7 metra, podczas gdy płyty
Richelieu jedynie 2,5 - 3 na 6 metrów. Jak widać, francuscy konstruktorzy mieli o wiele mądrzejsze podejście do tego tematu.