Vilsmaierowi daleko do Petersena
: 2008-04-27, 18:57
"Die Gustloff" idzie na dno...
Zanim obejrzałem ten film wiedziałem o nim tylko tyle, że powstał. I, że Joseph Vilsmaier, który go wyreżyserował ma na swoim koncie inny, moim zdaniem bardzo udany, film wojenny, a mianowicie "Stalingrad". Zasiadłem zatem przed ekranem ze sporymi nadziejami na dobre kino.
Niestety - po obejrzeniu "Die Gustloff", z całą odpowiedzialnością za własne słowa, przyznaję się do całkowitego zmarnowania trzech godzin życia...
Film, z całą stanowczością, odradzam wszystkim, którzy za dobre kino wojenno-morskie uznają takie klasyczne dzieła jak "Okręt", "Okrutne morze", czy też "Bitwa o Ujście". Rozczarują się również ci, którym przypadł do gustu "Titanic". Dłużyzna, gra aktorska i sposób realizacji filmu może chyba jedynie przypaść do gustu fanom produkcji bollywoodzkich.
Film jest okropnie nudny, a samo zatopienie "Gustloffa" jest jedynie tłem, i to bardzo dalekim, do przedstawienia losów parunastu bohaterów. Udziwnień, przekłamań i frywolnej interpretacji historii jest tam więcej niż we wszystkich produkcjach opowiadających o II Wojnie Światowej, które należy traktować z przymrużeniem oka. Już na samym początku, dosłownie w 30 sekundzie filmu, mamy pierwsze takie przekłamanie - mapa na której jest ukazany postęp jaki robi nacierająca ze wschodu Armia Czerwona, pokazuje, że Gdynia, a raczej Gotenhafen, bo taka nazwa w owym filmie tylko jest stosowana, znajdowała się przed wybuchem II Wojny Światowej w granicach Wolnego Miasta Gdańsk! Parę sekund dalej komentarz o uciekających przed wojskami radzieckimi mieszkańcach Prus, zilustrowany zostaje zdjęciami ... kolumny transportu który przez zamarznięte jezioro Ładoga podąża w kierunku otoczonego Leningradu. Sama Gdynia, o przepraszam, Gotenhafen, w/g niemieckich filmowców wygląda jak skrzyżowanie Wyspy Spichrzów z Kanałem Kilońskim. Później jest jeszcze gorzej i generalnie do każdej sceny można się słusznie przyczepić. Przykłady: S-13 podchodząc do ataku raz znajduje się pod wodą a raz na powierzchni; torpedy przez niego wystrzelone opuszczają wyrzutnie z prędkością karabinowego pocisku; "Gustloff" płynie bez eskorty, w pełnej iluminacji i mimo, że jest przeładowany uciekinierami, każda scena między bohaterami dzieje się na coraz to innym pustym pokładzie, w kabinie itd., a rozbitkowie po znalezieniu się w wodzie bądź szalupie zachowują się (wyglądają) jakby wracali właśnie z długiej, nużącej wycieczki po delcie Nilu - nie widać po nich żadnego strachu, nie trzęsą się z powodu przeraźliwego zimna mimo, że wiatr wokół nich szaleje z siłą huraganu Katrina, nie wołają o pomoc ani się nie modlą w obliczu nieuchronnego. Sam atak, w/g filmowców, jest następstwem zdrady jakiej dopuścił się jeden z radiotelegrafistów na "Gustloffie", który nadał na S-13 informacje o trasie jaką statek będzie odbywał.
Wrak "Wilhelma Gustloffa" leży na głębokości 45-47 metrów. Dotarcie do niego nie stanowi w dzisiejszych czasach żadnej trudności. Wszystkie kopie filmu "Die Gustloff" powinny natomiast zostać zatopione w Rowie Mariańskim, aby już nigdy nikt do nich nie dotarł i nie próbował wyciągnąć na powierzchnię.
Wojtek Budziłło
Zanim obejrzałem ten film wiedziałem o nim tylko tyle, że powstał. I, że Joseph Vilsmaier, który go wyreżyserował ma na swoim koncie inny, moim zdaniem bardzo udany, film wojenny, a mianowicie "Stalingrad". Zasiadłem zatem przed ekranem ze sporymi nadziejami na dobre kino.
Niestety - po obejrzeniu "Die Gustloff", z całą odpowiedzialnością za własne słowa, przyznaję się do całkowitego zmarnowania trzech godzin życia...
Film, z całą stanowczością, odradzam wszystkim, którzy za dobre kino wojenno-morskie uznają takie klasyczne dzieła jak "Okręt", "Okrutne morze", czy też "Bitwa o Ujście". Rozczarują się również ci, którym przypadł do gustu "Titanic". Dłużyzna, gra aktorska i sposób realizacji filmu może chyba jedynie przypaść do gustu fanom produkcji bollywoodzkich.
Film jest okropnie nudny, a samo zatopienie "Gustloffa" jest jedynie tłem, i to bardzo dalekim, do przedstawienia losów parunastu bohaterów. Udziwnień, przekłamań i frywolnej interpretacji historii jest tam więcej niż we wszystkich produkcjach opowiadających o II Wojnie Światowej, które należy traktować z przymrużeniem oka. Już na samym początku, dosłownie w 30 sekundzie filmu, mamy pierwsze takie przekłamanie - mapa na której jest ukazany postęp jaki robi nacierająca ze wschodu Armia Czerwona, pokazuje, że Gdynia, a raczej Gotenhafen, bo taka nazwa w owym filmie tylko jest stosowana, znajdowała się przed wybuchem II Wojny Światowej w granicach Wolnego Miasta Gdańsk! Parę sekund dalej komentarz o uciekających przed wojskami radzieckimi mieszkańcach Prus, zilustrowany zostaje zdjęciami ... kolumny transportu który przez zamarznięte jezioro Ładoga podąża w kierunku otoczonego Leningradu. Sama Gdynia, o przepraszam, Gotenhafen, w/g niemieckich filmowców wygląda jak skrzyżowanie Wyspy Spichrzów z Kanałem Kilońskim. Później jest jeszcze gorzej i generalnie do każdej sceny można się słusznie przyczepić. Przykłady: S-13 podchodząc do ataku raz znajduje się pod wodą a raz na powierzchni; torpedy przez niego wystrzelone opuszczają wyrzutnie z prędkością karabinowego pocisku; "Gustloff" płynie bez eskorty, w pełnej iluminacji i mimo, że jest przeładowany uciekinierami, każda scena między bohaterami dzieje się na coraz to innym pustym pokładzie, w kabinie itd., a rozbitkowie po znalezieniu się w wodzie bądź szalupie zachowują się (wyglądają) jakby wracali właśnie z długiej, nużącej wycieczki po delcie Nilu - nie widać po nich żadnego strachu, nie trzęsą się z powodu przeraźliwego zimna mimo, że wiatr wokół nich szaleje z siłą huraganu Katrina, nie wołają o pomoc ani się nie modlą w obliczu nieuchronnego. Sam atak, w/g filmowców, jest następstwem zdrady jakiej dopuścił się jeden z radiotelegrafistów na "Gustloffie", który nadał na S-13 informacje o trasie jaką statek będzie odbywał.
Wrak "Wilhelma Gustloffa" leży na głębokości 45-47 metrów. Dotarcie do niego nie stanowi w dzisiejszych czasach żadnej trudności. Wszystkie kopie filmu "Die Gustloff" powinny natomiast zostać zatopione w Rowie Mariańskim, aby już nigdy nikt do nich nie dotarł i nie próbował wyciągnąć na powierzchnię.
Wojtek Budziłło