Gustloff_1 G Grass o tragedii
: 2005-01-19, 14:42
Umrzeć po tysiąckroć
Dziewczyna ma siedemnaście lat, jest w zaawansowanej ciąży i ma szczęście: wraz z tysiącami innych cywilów udało się jej uciec przed nadciągającymi oddziałami sowieckimi do Gdyni, portu koło Gdańska, zwanego wciąż jeszcze “Gotenhafen”. Teraz statek jest już na pełnym morzu i wreszcie płynie na zachód.
Jednak krótko po 21.00 owego trzydziestego stycznia 1945 roku potężny wstrząs całego kadłuba wyrywa śpiącą Tullę Pokriefke ze snu i rzekomego “bezpieczeństwa”. Po pierwszej detonacji następują jeszcze dwie dalsze. U dziewczyny natychmiast zaczynają się bóle porodowe, lecz póki co lekarz okrętowy powstrzymuje je za pomocą zastrzyku.
W takim stanie młoda przyszła matka osiąga jedną z nielicznych łodzi, jakie zdołano opuścić ze storpedowanego trzykrotnie statku, a wkrótce potem zostaje wyciągnięta przez dwóch marynarzy na pokład torpedowca “Löwe”.
Jeszcze tej samej nocy na świat przychodzi syn Tulli; włosy na jej głowie siwieją na zawsze – przecież widziała tyle okropności, tyle ciał maleńkich dzieci w kamizelkach ratunkowych nogami do góry, pływających w lodowatych falach Bałtyku.
Owa “Tulla”, a właściwie Ursula Pokriefke, to postać fikczyjna, lecz dobrze znają ją wierni czytelnicy Grassa, chociażby z wielkiej opowieści “Katz und Maus” (Kot i mysz), następnej z kolei po skandalizującym debiucie pisarza (“Die Blechtrommel”, czyli Blaszany Bębenek), która ugruntowała świeżą sławę młodego podówczas pisarza.
Podlotek Tulla, od najwcześniejszych lat zainteresowana płcią przeciwną, epizodycznie występuje także w wydanej w 1963 roku powieści “Hundejahre” (Psie lata), gdzie widzimy ją, jako tramwajową konduktorkę w Gdańsku. Jest ona tam w ciąży i bojąc się oddziałów sowieckich, pozostaje na razie w mieście, odcięta wraz z innymi cywilami i żołnierzami “Grupy Armii Wisła”. Z powieści “Rättin” (Szczurzyca, 1986) dowiadujemy się, że dziewczyna prawdopodobnie uciekła na “Gustloffie” i utonęła wraz ze storpedowanym statkiem.
Nic z tych rzeczy. Z górą siedemdziesięcioletni dziś Grass podjął wątek Tulli Pokriefke w swej najnowszej dużej powieści “Im Krebsgang” (Idąc rakiem). Przedstawia w niej uratowanie się dziewczyny ze statku, ucieczkę lądem, z oseskiem Paulem owiniętm w szubę lisią w ramionach, aż do Schwerina w Meklemburgii, następnie dalsze życie w NRD, kolejne romanse i karierę w zawodzie stolarza.
Przede wszystkim jednak jest to aż do bólu szczegółowa historia samego “Gustloffa”. Autor sięgnął po temat zakazany i zapomniany w powojennej historii Niemiec i w powojennej niemieckiej literaturze.
Grass przedstawia nie tylko tę bodaj największą w dziejach żeglugi tragedię morską, lecz także wpływ “ogólnoniemieckiego tabu” na samego siebie:
Nikt nie chciał o tym słyszeć, ani tu na Zachodzie, ani tym bardziej na Wschodzie – mówi narrator najnowszej powieści Grassa.
A jest ona pierwszym literackim ujęciem tematu dyskusji, zapoczątkowanej swego czasu przez zmarłego tragicznie W G Sebalda, który podjął kwestię literackiego obrazu wojny prowadzonej przeciw Niemcom z powietrza. Dyskusja ta bardzo szybko sięgnęła “zaniedbań” niemieckiej literatury, a szczególniej tak zwanej “Grupy 47”. Tworzący ją młodzi niemieccy pisarze mieli jakoby być “obstawieni przeróżnymi tabu”; jedna z gazet niemieckich napisała nawet, że kwestia alianckich nalotów na niemieckie miasta i w ogóle cały problem “wygnania” Niemców z zajmowanych kiedyś przez nich terenów na Wschodzie nie zostaną w ogóle poruszone, zaś zainteresowani “odejdą w ciszy”.
Wbrew tej prognozie postąpił Grass, który parokrotnie sam zajął się tym tematem, m. in. w Wilnie jesienią 2000 roku. Wydało mu się mianowicie niepokojące, że tak późno i tak nieśmiało wspomina się o cierpieniach, jakich w ciągu wojny doznali sami Niemcy. W literaturze powojennej wspomnienie o strasznych nocach nalotów i o masowej ucieczce zajęło dotąd bardzo mało miejsca.
Kluczem do nowej powieści Grassa są pytania o ten stan rzeczy oraz problemy warsztatowe i moralne, występujące przy poruszaniu tych wszystkich drażliwych kwestii. Przy tym Grass nie po raz pierwszy sam pojawia się w swej powieści, jako “Stary” i “Zleceniodawca” narratora, występującego w pierwszej osobie, któremu każe mówić o porażce i o zaniedbaniu, przy okazji subtelnie krytykując sam siebie.
Tymczasem rzecz powstała – na nieco ponad dwustu stronach, napisana po mistrzowsku i zajmująco, bo w końcu to obszar, w którym Grass czuje się jak ryba w wodzie. Tu wypełnił swój nakaz ujęcia pewnej historii z życia w zwięzłą formę literacką.
Nowa powieść jest pierwszym od dawna dziełem tak “mocnym”. Po wspomnianym “Kocie i myszy” autor wydał w 1979 roku “Das Treffen in Telgte” (Spotkanie w Telgte), w którym bawił się na literackiej niwie z członkami wspomnianej Grupy 47. Jego wcześniejsze, wielkie powieści, jak “Örtlich betäubt” (Czasowo ogłuszony, 1969) , “Rättin”, “Weites Feld” (Rozległe pole, 1995), a także “Mein Jahrhundert” (Moje stulecie, 1999) – ukazują ciężko pracującego autora, porwanego w wir codziennego życia i polityki, gubiącego powoli swą wcześniejszą siłę. Kiedy jesienią 1999 roku przyznawano mu Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury – w uzasadnieniu werdyktu wskazano na wartość jego wcześniejszych prac. Był postrzegany, jako polemista polityczny, który wydawał się bronic pozycji liberalnej lewicy. Gdy rozgorzały spory na temat “ponownego zjednoczenia Niemiec” – Grass niestrudzenie ostrzegał przed nowym i wielkim państwem niemieckim. Kto teraz myśli – grzmiał na początku 1990 roku – o jednym państwie niemieckim, ten nie powinien zapominać o Auschwitz.
Tym bardziej zaskakuje to, że zabrał się za temat, który wilki ukazuje w roli owieczek. Przedstawił na wysokim poziomie to, co w literaturze niemieckiej (również tej młodszej) pojawiało się wcześniej tylko sporadycznie: masową ucieczkę Niemców na Zachód, w dodatku posługując się najbardziej przerażającym przykładem, to jest tragedią “Gustloffa”.
Niczego nie pominął. Ot, chociażby owej zbieżności dat, bo przecież właśnie trzydziestego stycznia w 1895 roku urodził się w Schwerinie ów Wilhelm Gustloff, który został w lutym 1936 roku zamordowany w Szwajcarii, jako ówczesny tamtejszy Landesgruppenleiter NSDAP, a który na życzenie samego Hitlera został wybrany na patrona najnowszego wycieczkowca dla KdF, budowanego w hamburskiej stoczni Blohm und Voss.
Dokładnie w pięćdziesiąt lat później ms “Wilhelm Gustloff” został zatopiony na Bałtyku przez torpedy z sowieckiego okrętu podwodnego, wraz z tysiącami (w większości cywilnych) uciekinierów. Trzydziesty stycznia to także rocznica przejęcia przez Hitlera władzy w Niemczech. Takiego “zbiegu dat” trudno zaiste szukać w jakiejkolwiek innej literaturze, lecz Grass idzie jeszcze dalej: każe swemu bohaterowi Paulowi przyjść na świat... 30 stycznia 1945 roku, dokładnie w chwili zatonięcia statku!
W pół wieku później Paul Pokriefke, który w międzyczasie został dziennikarzem “wolnym strzelcem” na Zachodzie, siedzi przy swoim biurku przed komputerem i surfuje po Internecie. Wpisuje do wyszukiwarki, bynzjmniej nie oczekując “cudów”, nazwisko “Gustloff” i... trafia na dziwną stronę pewnego “Towarzystwa”. Taki jest współczesny z dwóch poziomów akcji powieści.
Matka Paula, Tulla Pokriefke, od zawsze oczekiwała po swoim synu-dziennikarzu, że kiedyś opisze on dzieje jej samej i “Gustloffa”; tymczasem wciąż wbija w głowę Paulowi, że to on “musi zaświadczyć”. Jednak póki co – Paul woli próbować swoich sił w gazetach koncernu Springera, czy w lewicowej “Tageszeitung”. Czasem wspomina w swoich artykułach o Oświęcimiu?Auschwitz, ale na razie nie napisał ani słowa o tragediach na morzu.
W swojej nowej powieści Grass zgrabnie korzysta z materii historycznej. Tworzy fikcyjną stronę internetową www.blutzeuge.de, na której wspomniana wcześniej zbieżność dat nazywana jest “znakiem od Przeznaczenia”, a dzieje nieszczęsnego transportowca przedstawione są ze skrajnie prawicowego punktu widzenia.
Tragedia “Gustloffa” – zapewne największa w całej historii żeglugi! – która wydarzyła się mroźną nocą zimową, pochłonęła 5-6 tysięcy ofiar; dziś ich liczbę ocenia się na z górą dziewięć tysięcy, w tym ponad cztery tysiące młodszych i starszych dzieci.
W powieści zawarł Grass dwie możliwości opisania wszystkich tych okropieństw. On sam, jako bezimienny Stary, zachęca Paula do napisania powieści, lecz Paul chce tylko opowiadać słowami innych: Przecież nie da się opisać tego, co działo się we wnętrzu kadłuba... Nawet nie próbuję sobie tego wyobrażać i opisywać jakimiś obrazami.
W owym “dialogu” Starego i Paula zawarł Grass swoje powątpiewanie, czy po wielekroć zadawana ludziom śmierć w ogóle da się opisać. Autorowi jednak mało tego: idzie dalej, “wywołując do tablicy” kolejne pokolenie Pokriefków, które jednak przeżywa tę swoistą “legendę rodzinną” już w zupełnie inny sposób.
Tulla Pokriefke – to niemal niemy świadek historii; po latach powracają do niej tylko pojedyncze sceny z przeszłości, a dla słuchaczy ma ona (podobnie jak wiele osób, co same wszystko to przeżyły) tylko jedno zdanie: Godzinami by o tym opowiadać! Równocześnie jednak zatrzymuje “to” dla Paula: Przecież ja żyję tylko po to, by mój syn kiedyś o tym zaświadczył!
Ten ostatni bynajmniej nie chce już o “tym wszystkim” pamiętać, nie chce nawet słowa usłyszeć, w jak strasznych okolicznościach przyszedł był na świat. To typowe dla jego pokolenia, które rzekłbyś “murem się odgrodziło” od wszystkiego, co tylko miało jakikolwiek związek z tragedią “Gustloffa”. I kiedy wreszcie, w połowie dziewięćdziesiątych lat ubiegłego wieku Paul zabiera się do pracy nad tym tematem – dręczą go wątpliwości, czy aby podoła zadaniu “ubrania w słowo po tysiąckroć zadawanej śmierci”... Zabiera się za temat dopiero wtedy, gdy odkrywa, że za wspomnianą już wcześniej internetową stroną nie kryje się żadne tam “Towarzystwo”, lecz jeden człowiek; w dodatku jest to jego własny syn Konrad, zwany “Konny’m” i po rozwodzie rodziców mieszkający z matką Gabrielą.
Konny, syn Paula i ulubiony wnuczek Tulli, od której dostał nawet komputer z osprzętem – uczynił sobie z rodzinnej legendy tworzywo do internetowej strony, z której nienawiść aż “wali po oczach”. Dowódcę i załogę sowieckiego “podwodniaka” nazywa się tam mordercami kobiet i dzieci. Sam Konrad, ukrywając się pod pseudonimem “Wilhelm”, prowadzi osobliwy i pełen faktów historycznych dialog z niejakim “Dawidem”, internautą ukrywającym się pod imieniem zabójcy Gustloffa, Frankfurtera.
Obaj panowie – Grass i jego alter-ego Paul – nie stronią od roli prelegentów, przedstawiając szczegółowo, niczym rasowi historycy, fakty związane zarówno z samą tragedią statku, jak i z uwikłanymi w nią ludźmi. Na pierwszy ogień idzie sam Wilhelm Gustloff, schweriniak z urodzenia, potem Frankfurter, Żyd i student medycyny, pochodzący z chorwackiego Daruvaru, wspomina się też urodzonego w 1913 roku dowódcę sowieckiej łodzi podwodnej S-13. Potem poznajemy dzieje procesu w Chur w szwajcarskim kantonie Graubünden (Gryzonia). Losy ich wszystkich doprowadzone są do naszych czasów.
Równie dokładnie przedstawia się sam statek – jego budowę, wyposażenie i pierwsze, w miarę “szczęsne” lata służby (1938 i 1939). A kosztował on 25 milionów ówczesnych niemieckich marek i mógł przyjąć na pokład prawie 1500 pasażerów. Pod flagą KdF nowy statek szybko stał się legendą.
Opowiadając o statku Grass każe swemu alter ego cofnąć się w czasie aż do 1938 roku i postawić karkołomne naówczas pytanie: za czyje pieniądze powstało owo “cudo”? Czy nie aby za pieniądze zdelegalizowanych związków zawodowych?
Rychło w czas! – mówi sobie Paul i wirtualnie wędruje po całym statku, w ślad za swymi kolegami po fachu sprzed lat. Rozgląda się i notuje wszystko z zapałem; zwiedza pokłady spacerowe, ogląda nowoczesne zbiorniki na wodę do picia i zmywarki do naczyń, podziwia instalacje sanitarne statku, a przy okazji opowiada o tym wszystkim czytelnikowi powieści.
Samą tragedię statku opisuje Grass delikatnie. Każe Paulowi zastanawiać się nad ocalałymi fotografiami pasażerów, w tym i tych dzieci, które żyły tak krótko, a jedyne ich ślady na Ziemi przepadły na zawsze w zatopionym kadłubie.
Wielość spojrzeń na katastrofę pozwala Grassowi wyjść z opłotków poprawności politycznej, przełamać wszystkie “tabu” i bez ogródek (choć dopiero w pół wieku później) mówić o niszczeniu Niemiec bombami z powietrza, czy o masowej ucieczce Niemców ze Wschodu na Zachód. I to jest główny czynnik, stanowiący o wartości tej książki. Mało tego: autor może z całym spokojem stwierdzić, iż od samego początku, od debiutu sięgał w swoich książkach do tragedii “Gustloffa”, do nocy pod bombami, do schronów, do owej masowej ucieczki ze Wschodu, do gwałtów na niemieckich kobietach, popełnianych przez żołnierzy sowieckich. Pozostaje przy tym daleko od wszelkiej “polityki”, “związków wypędzonych” itp., każąc oglądać to wszystko bohaterowi swego “Bębenka”, karłowi Oskarowi Matzerathowi.
Jeśli więc Paul Pokriefke stwierdza w pewnej chwili, że zabranie się za tę tragedię było dla Starego jakby sprawą honoru – to nie ma w tym ani krzty przesady.
Grass, autor tak zwanej “Trylogii Gdańskiej”, jest autorytetem we wszystkim, co jest w jakikolwiek związane z tym miastem. Zabrał się za temat od dawna “leżący mu na sercu” i uczynił to w sposób bardzo przekonujący.
Niestety od całości powieści odstaje jej pointa. Miała ona bowiem całą tę gdańską historię zamykać, a tymczasem ją zrywa, bowiem... triumfuje “polityczna poprawność”; Grass zastanawia się, czy aby nie nazbyt sympatycznie przedstawił młodego neonazistę “Wilhelma”, imiennika patrona statku? Czy nie należałoby wskazać też na płynące z tego zagrożenia?
I postępuje tak, jak gdyby nie potrafił zapanować nad “duchami”, które sam wywołał. Kształtuje finał – widowiskowy, krzykliwy, może nawet i wartościowy z pedagogicznego punktu widzenia, każąc “Wilhelmowi” przejść do czynu, po czym sadza go na ławie oskarżonych.
Oto Konrad Pokriefke, który całkiem na serio zidentyfikował się z Wilhelmem Gustloffem, pewnego pięknego dnia spotyka się ze swoim wirtualnym rozmówcą “Dawidem” w Schwerinie, gdzie spoczął Gustloff (i gdzie mieszka Tulla). Dochodzi do kolejnej tragedii, tym razem odwróconej: teraz “Wilhelm” zabija czterema strzałami “Dawida”, rzekomego Żyda, który (jak okazuje się przed sądem) jedynie uchodził za współwyznawcę wiary Frankfurtera.
Grass stawia w tym miejscu swą powieść “na głowie”; wydaje się nie doceniać następstw, jakie opisany przez niego czyn miałby we współczesnych Niemczech, nie mówiąc o odzewie w całym świecie. Wszystko to razem szkodzi niestety samej powieści.
Rzecz bowiem kończy się (na razie) dość łagodnym mimo wszystko wyrokiem skazującym dla Konrada-Wilhelma i spotkaniem dwóch par rodziców: zabójcy i ofiary. Dorośli zwierzają się przed sobą nawzajem z błędów popełnionych w procesie wychowywania swoich dzieci. Zapewne Grass, doświadczony w końcu pisarz, sądził, iż musi dostarczyć czytelnikowi coś ekstra na koniec, jak gdyby wydarzenia z owego 30 stycznia 1945 nie były dość “mocne”...
opr. wmw
Dziewczyna ma siedemnaście lat, jest w zaawansowanej ciąży i ma szczęście: wraz z tysiącami innych cywilów udało się jej uciec przed nadciągającymi oddziałami sowieckimi do Gdyni, portu koło Gdańska, zwanego wciąż jeszcze “Gotenhafen”. Teraz statek jest już na pełnym morzu i wreszcie płynie na zachód.
Jednak krótko po 21.00 owego trzydziestego stycznia 1945 roku potężny wstrząs całego kadłuba wyrywa śpiącą Tullę Pokriefke ze snu i rzekomego “bezpieczeństwa”. Po pierwszej detonacji następują jeszcze dwie dalsze. U dziewczyny natychmiast zaczynają się bóle porodowe, lecz póki co lekarz okrętowy powstrzymuje je za pomocą zastrzyku.
W takim stanie młoda przyszła matka osiąga jedną z nielicznych łodzi, jakie zdołano opuścić ze storpedowanego trzykrotnie statku, a wkrótce potem zostaje wyciągnięta przez dwóch marynarzy na pokład torpedowca “Löwe”.
Jeszcze tej samej nocy na świat przychodzi syn Tulli; włosy na jej głowie siwieją na zawsze – przecież widziała tyle okropności, tyle ciał maleńkich dzieci w kamizelkach ratunkowych nogami do góry, pływających w lodowatych falach Bałtyku.
Owa “Tulla”, a właściwie Ursula Pokriefke, to postać fikczyjna, lecz dobrze znają ją wierni czytelnicy Grassa, chociażby z wielkiej opowieści “Katz und Maus” (Kot i mysz), następnej z kolei po skandalizującym debiucie pisarza (“Die Blechtrommel”, czyli Blaszany Bębenek), która ugruntowała świeżą sławę młodego podówczas pisarza.
Podlotek Tulla, od najwcześniejszych lat zainteresowana płcią przeciwną, epizodycznie występuje także w wydanej w 1963 roku powieści “Hundejahre” (Psie lata), gdzie widzimy ją, jako tramwajową konduktorkę w Gdańsku. Jest ona tam w ciąży i bojąc się oddziałów sowieckich, pozostaje na razie w mieście, odcięta wraz z innymi cywilami i żołnierzami “Grupy Armii Wisła”. Z powieści “Rättin” (Szczurzyca, 1986) dowiadujemy się, że dziewczyna prawdopodobnie uciekła na “Gustloffie” i utonęła wraz ze storpedowanym statkiem.
Nic z tych rzeczy. Z górą siedemdziesięcioletni dziś Grass podjął wątek Tulli Pokriefke w swej najnowszej dużej powieści “Im Krebsgang” (Idąc rakiem). Przedstawia w niej uratowanie się dziewczyny ze statku, ucieczkę lądem, z oseskiem Paulem owiniętm w szubę lisią w ramionach, aż do Schwerina w Meklemburgii, następnie dalsze życie w NRD, kolejne romanse i karierę w zawodzie stolarza.
Przede wszystkim jednak jest to aż do bólu szczegółowa historia samego “Gustloffa”. Autor sięgnął po temat zakazany i zapomniany w powojennej historii Niemiec i w powojennej niemieckiej literaturze.
Grass przedstawia nie tylko tę bodaj największą w dziejach żeglugi tragedię morską, lecz także wpływ “ogólnoniemieckiego tabu” na samego siebie:
Nikt nie chciał o tym słyszeć, ani tu na Zachodzie, ani tym bardziej na Wschodzie – mówi narrator najnowszej powieści Grassa.
A jest ona pierwszym literackim ujęciem tematu dyskusji, zapoczątkowanej swego czasu przez zmarłego tragicznie W G Sebalda, który podjął kwestię literackiego obrazu wojny prowadzonej przeciw Niemcom z powietrza. Dyskusja ta bardzo szybko sięgnęła “zaniedbań” niemieckiej literatury, a szczególniej tak zwanej “Grupy 47”. Tworzący ją młodzi niemieccy pisarze mieli jakoby być “obstawieni przeróżnymi tabu”; jedna z gazet niemieckich napisała nawet, że kwestia alianckich nalotów na niemieckie miasta i w ogóle cały problem “wygnania” Niemców z zajmowanych kiedyś przez nich terenów na Wschodzie nie zostaną w ogóle poruszone, zaś zainteresowani “odejdą w ciszy”.
Wbrew tej prognozie postąpił Grass, który parokrotnie sam zajął się tym tematem, m. in. w Wilnie jesienią 2000 roku. Wydało mu się mianowicie niepokojące, że tak późno i tak nieśmiało wspomina się o cierpieniach, jakich w ciągu wojny doznali sami Niemcy. W literaturze powojennej wspomnienie o strasznych nocach nalotów i o masowej ucieczce zajęło dotąd bardzo mało miejsca.
Kluczem do nowej powieści Grassa są pytania o ten stan rzeczy oraz problemy warsztatowe i moralne, występujące przy poruszaniu tych wszystkich drażliwych kwestii. Przy tym Grass nie po raz pierwszy sam pojawia się w swej powieści, jako “Stary” i “Zleceniodawca” narratora, występującego w pierwszej osobie, któremu każe mówić o porażce i o zaniedbaniu, przy okazji subtelnie krytykując sam siebie.
Tymczasem rzecz powstała – na nieco ponad dwustu stronach, napisana po mistrzowsku i zajmująco, bo w końcu to obszar, w którym Grass czuje się jak ryba w wodzie. Tu wypełnił swój nakaz ujęcia pewnej historii z życia w zwięzłą formę literacką.
Nowa powieść jest pierwszym od dawna dziełem tak “mocnym”. Po wspomnianym “Kocie i myszy” autor wydał w 1979 roku “Das Treffen in Telgte” (Spotkanie w Telgte), w którym bawił się na literackiej niwie z członkami wspomnianej Grupy 47. Jego wcześniejsze, wielkie powieści, jak “Örtlich betäubt” (Czasowo ogłuszony, 1969) , “Rättin”, “Weites Feld” (Rozległe pole, 1995), a także “Mein Jahrhundert” (Moje stulecie, 1999) – ukazują ciężko pracującego autora, porwanego w wir codziennego życia i polityki, gubiącego powoli swą wcześniejszą siłę. Kiedy jesienią 1999 roku przyznawano mu Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury – w uzasadnieniu werdyktu wskazano na wartość jego wcześniejszych prac. Był postrzegany, jako polemista polityczny, który wydawał się bronic pozycji liberalnej lewicy. Gdy rozgorzały spory na temat “ponownego zjednoczenia Niemiec” – Grass niestrudzenie ostrzegał przed nowym i wielkim państwem niemieckim. Kto teraz myśli – grzmiał na początku 1990 roku – o jednym państwie niemieckim, ten nie powinien zapominać o Auschwitz.
Tym bardziej zaskakuje to, że zabrał się za temat, który wilki ukazuje w roli owieczek. Przedstawił na wysokim poziomie to, co w literaturze niemieckiej (również tej młodszej) pojawiało się wcześniej tylko sporadycznie: masową ucieczkę Niemców na Zachód, w dodatku posługując się najbardziej przerażającym przykładem, to jest tragedią “Gustloffa”.
Niczego nie pominął. Ot, chociażby owej zbieżności dat, bo przecież właśnie trzydziestego stycznia w 1895 roku urodził się w Schwerinie ów Wilhelm Gustloff, który został w lutym 1936 roku zamordowany w Szwajcarii, jako ówczesny tamtejszy Landesgruppenleiter NSDAP, a który na życzenie samego Hitlera został wybrany na patrona najnowszego wycieczkowca dla KdF, budowanego w hamburskiej stoczni Blohm und Voss.
Dokładnie w pięćdziesiąt lat później ms “Wilhelm Gustloff” został zatopiony na Bałtyku przez torpedy z sowieckiego okrętu podwodnego, wraz z tysiącami (w większości cywilnych) uciekinierów. Trzydziesty stycznia to także rocznica przejęcia przez Hitlera władzy w Niemczech. Takiego “zbiegu dat” trudno zaiste szukać w jakiejkolwiek innej literaturze, lecz Grass idzie jeszcze dalej: każe swemu bohaterowi Paulowi przyjść na świat... 30 stycznia 1945 roku, dokładnie w chwili zatonięcia statku!
W pół wieku później Paul Pokriefke, który w międzyczasie został dziennikarzem “wolnym strzelcem” na Zachodzie, siedzi przy swoim biurku przed komputerem i surfuje po Internecie. Wpisuje do wyszukiwarki, bynzjmniej nie oczekując “cudów”, nazwisko “Gustloff” i... trafia na dziwną stronę pewnego “Towarzystwa”. Taki jest współczesny z dwóch poziomów akcji powieści.
Matka Paula, Tulla Pokriefke, od zawsze oczekiwała po swoim synu-dziennikarzu, że kiedyś opisze on dzieje jej samej i “Gustloffa”; tymczasem wciąż wbija w głowę Paulowi, że to on “musi zaświadczyć”. Jednak póki co – Paul woli próbować swoich sił w gazetach koncernu Springera, czy w lewicowej “Tageszeitung”. Czasem wspomina w swoich artykułach o Oświęcimiu?Auschwitz, ale na razie nie napisał ani słowa o tragediach na morzu.
W swojej nowej powieści Grass zgrabnie korzysta z materii historycznej. Tworzy fikcyjną stronę internetową www.blutzeuge.de, na której wspomniana wcześniej zbieżność dat nazywana jest “znakiem od Przeznaczenia”, a dzieje nieszczęsnego transportowca przedstawione są ze skrajnie prawicowego punktu widzenia.
Tragedia “Gustloffa” – zapewne największa w całej historii żeglugi! – która wydarzyła się mroźną nocą zimową, pochłonęła 5-6 tysięcy ofiar; dziś ich liczbę ocenia się na z górą dziewięć tysięcy, w tym ponad cztery tysiące młodszych i starszych dzieci.
W powieści zawarł Grass dwie możliwości opisania wszystkich tych okropieństw. On sam, jako bezimienny Stary, zachęca Paula do napisania powieści, lecz Paul chce tylko opowiadać słowami innych: Przecież nie da się opisać tego, co działo się we wnętrzu kadłuba... Nawet nie próbuję sobie tego wyobrażać i opisywać jakimiś obrazami.
W owym “dialogu” Starego i Paula zawarł Grass swoje powątpiewanie, czy po wielekroć zadawana ludziom śmierć w ogóle da się opisać. Autorowi jednak mało tego: idzie dalej, “wywołując do tablicy” kolejne pokolenie Pokriefków, które jednak przeżywa tę swoistą “legendę rodzinną” już w zupełnie inny sposób.
Tulla Pokriefke – to niemal niemy świadek historii; po latach powracają do niej tylko pojedyncze sceny z przeszłości, a dla słuchaczy ma ona (podobnie jak wiele osób, co same wszystko to przeżyły) tylko jedno zdanie: Godzinami by o tym opowiadać! Równocześnie jednak zatrzymuje “to” dla Paula: Przecież ja żyję tylko po to, by mój syn kiedyś o tym zaświadczył!
Ten ostatni bynajmniej nie chce już o “tym wszystkim” pamiętać, nie chce nawet słowa usłyszeć, w jak strasznych okolicznościach przyszedł był na świat. To typowe dla jego pokolenia, które rzekłbyś “murem się odgrodziło” od wszystkiego, co tylko miało jakikolwiek związek z tragedią “Gustloffa”. I kiedy wreszcie, w połowie dziewięćdziesiątych lat ubiegłego wieku Paul zabiera się do pracy nad tym tematem – dręczą go wątpliwości, czy aby podoła zadaniu “ubrania w słowo po tysiąckroć zadawanej śmierci”... Zabiera się za temat dopiero wtedy, gdy odkrywa, że za wspomnianą już wcześniej internetową stroną nie kryje się żadne tam “Towarzystwo”, lecz jeden człowiek; w dodatku jest to jego własny syn Konrad, zwany “Konny’m” i po rozwodzie rodziców mieszkający z matką Gabrielą.
Konny, syn Paula i ulubiony wnuczek Tulli, od której dostał nawet komputer z osprzętem – uczynił sobie z rodzinnej legendy tworzywo do internetowej strony, z której nienawiść aż “wali po oczach”. Dowódcę i załogę sowieckiego “podwodniaka” nazywa się tam mordercami kobiet i dzieci. Sam Konrad, ukrywając się pod pseudonimem “Wilhelm”, prowadzi osobliwy i pełen faktów historycznych dialog z niejakim “Dawidem”, internautą ukrywającym się pod imieniem zabójcy Gustloffa, Frankfurtera.
Obaj panowie – Grass i jego alter-ego Paul – nie stronią od roli prelegentów, przedstawiając szczegółowo, niczym rasowi historycy, fakty związane zarówno z samą tragedią statku, jak i z uwikłanymi w nią ludźmi. Na pierwszy ogień idzie sam Wilhelm Gustloff, schweriniak z urodzenia, potem Frankfurter, Żyd i student medycyny, pochodzący z chorwackiego Daruvaru, wspomina się też urodzonego w 1913 roku dowódcę sowieckiej łodzi podwodnej S-13. Potem poznajemy dzieje procesu w Chur w szwajcarskim kantonie Graubünden (Gryzonia). Losy ich wszystkich doprowadzone są do naszych czasów.
Równie dokładnie przedstawia się sam statek – jego budowę, wyposażenie i pierwsze, w miarę “szczęsne” lata służby (1938 i 1939). A kosztował on 25 milionów ówczesnych niemieckich marek i mógł przyjąć na pokład prawie 1500 pasażerów. Pod flagą KdF nowy statek szybko stał się legendą.
Opowiadając o statku Grass każe swemu alter ego cofnąć się w czasie aż do 1938 roku i postawić karkołomne naówczas pytanie: za czyje pieniądze powstało owo “cudo”? Czy nie aby za pieniądze zdelegalizowanych związków zawodowych?
Rychło w czas! – mówi sobie Paul i wirtualnie wędruje po całym statku, w ślad za swymi kolegami po fachu sprzed lat. Rozgląda się i notuje wszystko z zapałem; zwiedza pokłady spacerowe, ogląda nowoczesne zbiorniki na wodę do picia i zmywarki do naczyń, podziwia instalacje sanitarne statku, a przy okazji opowiada o tym wszystkim czytelnikowi powieści.
Samą tragedię statku opisuje Grass delikatnie. Każe Paulowi zastanawiać się nad ocalałymi fotografiami pasażerów, w tym i tych dzieci, które żyły tak krótko, a jedyne ich ślady na Ziemi przepadły na zawsze w zatopionym kadłubie.
Wielość spojrzeń na katastrofę pozwala Grassowi wyjść z opłotków poprawności politycznej, przełamać wszystkie “tabu” i bez ogródek (choć dopiero w pół wieku później) mówić o niszczeniu Niemiec bombami z powietrza, czy o masowej ucieczce Niemców ze Wschodu na Zachód. I to jest główny czynnik, stanowiący o wartości tej książki. Mało tego: autor może z całym spokojem stwierdzić, iż od samego początku, od debiutu sięgał w swoich książkach do tragedii “Gustloffa”, do nocy pod bombami, do schronów, do owej masowej ucieczki ze Wschodu, do gwałtów na niemieckich kobietach, popełnianych przez żołnierzy sowieckich. Pozostaje przy tym daleko od wszelkiej “polityki”, “związków wypędzonych” itp., każąc oglądać to wszystko bohaterowi swego “Bębenka”, karłowi Oskarowi Matzerathowi.
Jeśli więc Paul Pokriefke stwierdza w pewnej chwili, że zabranie się za tę tragedię było dla Starego jakby sprawą honoru – to nie ma w tym ani krzty przesady.
Grass, autor tak zwanej “Trylogii Gdańskiej”, jest autorytetem we wszystkim, co jest w jakikolwiek związane z tym miastem. Zabrał się za temat od dawna “leżący mu na sercu” i uczynił to w sposób bardzo przekonujący.
Niestety od całości powieści odstaje jej pointa. Miała ona bowiem całą tę gdańską historię zamykać, a tymczasem ją zrywa, bowiem... triumfuje “polityczna poprawność”; Grass zastanawia się, czy aby nie nazbyt sympatycznie przedstawił młodego neonazistę “Wilhelma”, imiennika patrona statku? Czy nie należałoby wskazać też na płynące z tego zagrożenia?
I postępuje tak, jak gdyby nie potrafił zapanować nad “duchami”, które sam wywołał. Kształtuje finał – widowiskowy, krzykliwy, może nawet i wartościowy z pedagogicznego punktu widzenia, każąc “Wilhelmowi” przejść do czynu, po czym sadza go na ławie oskarżonych.
Oto Konrad Pokriefke, który całkiem na serio zidentyfikował się z Wilhelmem Gustloffem, pewnego pięknego dnia spotyka się ze swoim wirtualnym rozmówcą “Dawidem” w Schwerinie, gdzie spoczął Gustloff (i gdzie mieszka Tulla). Dochodzi do kolejnej tragedii, tym razem odwróconej: teraz “Wilhelm” zabija czterema strzałami “Dawida”, rzekomego Żyda, który (jak okazuje się przed sądem) jedynie uchodził za współwyznawcę wiary Frankfurtera.
Grass stawia w tym miejscu swą powieść “na głowie”; wydaje się nie doceniać następstw, jakie opisany przez niego czyn miałby we współczesnych Niemczech, nie mówiąc o odzewie w całym świecie. Wszystko to razem szkodzi niestety samej powieści.
Rzecz bowiem kończy się (na razie) dość łagodnym mimo wszystko wyrokiem skazującym dla Konrada-Wilhelma i spotkaniem dwóch par rodziców: zabójcy i ofiary. Dorośli zwierzają się przed sobą nawzajem z błędów popełnionych w procesie wychowywania swoich dzieci. Zapewne Grass, doświadczony w końcu pisarz, sądził, iż musi dostarczyć czytelnikowi coś ekstra na koniec, jak gdyby wydarzenia z owego 30 stycznia 1945 nie były dość “mocne”...
opr. wmw