Gregski, wybacz, ale zdrowy rozsądek podpowiada, że energetyczne surowce kopalne kiedyś się skończą. A zanim się skończą, na długo wcześniej, zaczną drożeć - czy tak? Takie podejście wydaje mi się jak najbardziej zdroworozsądkowe. Przerzucenie się na energię naturalną, mimo wszystko znacznie tańszą, wydaje się tu (patrząc zdroworozsądkowo) właściwym rozwiązaniem. Więc w czym problem?
Odrębną kwestią, choć powiązaną z powyższym tematem, jest kwestia zmian klimatycznych. Które następują. Ewolucyjnie ale stosunkowo szybko. I znów, na zdrowy rozsądek, trudno zaprzeczyć by działalność ludzka nie miała z tym nic wspólnego. W końcu jesteśmy, jako gatunek, częścią naszego globalnego ekosystemu. I to częścią mającą na ten ekosystem kolosalny wpływ. Możemy dyskutować o skali tego wpływu, ale do jakich konkluzji by nie dojść, będzie to wpływ duży. Tak czy nie? Tak na zdrowy rozsądek?
Zdrowy rozsądek podpowiada też, że kiedyś trzeba zacząć. Bo można zmiany odkładać i odkładać ich nie podejmując. Ale negatywne procesy postępują, więc zdroworozsądkowo kiedyś trzeba zacząć i ktoś to musi zrobić. Nie należy się tego raczej spodziewać po krajach gorzej rozwiniętych (za chwilę znów będzie się nazywało, że gdy "zielona rewolucja" zacznie przynosić pozytywne rezultaty, to po raz kolejny będzie to "wyzysk" biednych przez tych bogatych...) lub przez kraje niedemokratyczne, które takimi kwestiami jak stan środowiska przejmują się, delikatnie mówiąc, mniej (choć podobno Chiny zaczynają na ten problem zwracać uwagę, bo życie ich do tego przymusza). Z tym oczywiście wiąże się ryzyko, ale i szanse. Bo ci pierwsi będą ciągnąć z tej transformacji największe zyski.
Zdrowy rozsądek podpowiada też, że ludzie to ludzie - istoty omylne. A ponieważ to ludzie będą robić transformację, będą popełniać błędy. Ci, przecierający szlaki, najwięcej. To też jest naturalne. Jeśli jednak założymy, że transformację będą realizowały w pierwszej kolejności kraje demokratyczne, to system błędów co prawda nie wyeliminuje całkowicie, ale będzie w stanie je skorygować i naprawić. A także wyeliminować co bardziej radykalne pomysły, niestrawne dla ludzi. Tak to działa.
Twój głos Gregski, to tylko głos w dyskusji. Spotykany często i na swój sposób zrozumiały. Ja też, jak mi żona każe coś w domu zrobić, nawet jak mam świadomość, że to konieczne, to wolę to zrobić później niż wcześniej, bo mi się nie chce i nie chce mi się też ponosić negatywnych następstw tego co muszę robić (tracić czas, robić coś, czego robić nie lubię, zmieniać otoczenie, czego nie znoszę, sprzątać!!! itd)

. To naturalne. Tyle, że ktoś, kiedyś, będzie to musiał zacząć robić - tak zdroworozsądkowo - tak czy nie? No i ten, komu się to sensownie uda zrobić jako pierwszemu, na tym mocno skorzysta. Czy tak? To już nas uczy historia. Pierwsi, którym udaje się zrealizować jakąś innowację, zazwyczaj najwięcej na tym korzystają.