Kolejnym problemem jest brak rewizji oznakowania przez zarządców drogi, a często ustalanie ograniczeń na zasadzie marginesu na przekraczanie prędkości przez polskich kierowców
A to jest problem typu "co pierwsze kura czy jajko"
Jesteśmy przyzwyczajani do tego, że ograniczenia prędkości są stawiane bez sensu ( znaczy że gdzieś tam powinny być, ale nie tak ostre ). W związku z czym jeździmy szybciej niż te ograniczenia pokazują.
Dla odmiany zdarza się, ze są postawione jak najbardziej OK. Znam takich kilka, a jakby pomyśleć to pewnie więcej.
Ale kierowcy dość często ( zwłaszcza z rejestracjami "nie lokalnymi" ) nagminnie je przekraczają. Możemy sobie gdybać czemu, ale jestem przekonany, że przyzwyczajenie do bezsensu wysokości ograniczeń ma z tym wiele wspólnego.
A potem na takim przekroczeniu dochodzi do wypadku i mamy ględzenie o nieprzestrzeganiu przepisów, nadmiernej prędkości itd.
A z czego to się bierze to już cisza.
Kiedyś tak z ciekawości pobadałem sobie prędkości jakie mam na bardzo dobrze znanej przez siebie trasie, jak nie patrzę na przepisy tylko dostosowuję się do sytuacji na drodze. ( trasy których nie znam przejeżdżam zdecydowanie wolniej ). Wyszło mi, że zimą przy średnio śliskiej jezdni, czy deszczu, jeżdżę niemal idealnie zgodnie z ograniczeniami prędkości. Czasem trochę wolniej niż nakazują przepisy.
Wychodzi na to, że ograniczenia prędkości ktoś stawia na złe ( ale nie bardzo złe, wtedy trzeba jechać jeszcze wolniej ) warunki drogowe. A ocenia się kierowców na dobrą pogodę, słońce itd.
Toż to bez sensu jest.
Ja rozumiem, ze wszystkiego w przepisach się ująć nie da, ale rozsądek się powinien liczyć.
Prosty przykład z przed kilkunastu lat ( podejrzewam, że teraz po unifikacji jest tak samo kretyńsko jak u nas, ale mniejsza )
Na południu Francji ( na północy nie byłem więc nie wiem ) mieli taki zwyczaj że pod znakiem ograniczającym prędkość podawali czemu jest to ograniczenie. czy to zakręt, czy miast oczy co tam.
Jeśli chodzi o zakręty to było to ustawiane na w miarę dobry samochód i w miarę dobrego kierowcę. Jechałem Polonezem, jeszcze tym węższym i miękkim, więc drogi się trzymał tak sobie w porównaniu z nowoczesnymi samochodami.
Było ograniczenie do 60 i znak, że to zakręt. Ja wszedłem w niego z prędkością coś pomiędzy 50 a 60, ale tak niezbyt czysto. Bardzo się cieszyłem, że na pasie z naprzeciwka nie było nikogo, bo mnie wyniosło z niego a opony piszczały jakbym co najmniej miał stanąć bokiem.
Od tego momentu szanowałem ograniczenia prędkości. Przyszło bardzo szybko i automatycznie.
Idę o zakład że u nas byłoby tam ze 30 albo mniej, bo to była praktycznie agrafka.
Wnioski są dość oczywiste, ale jakoś nie chce się nikomu zrobić z tym porządku.
Ilość radarów to też inna sprawa. Przez Francję, Niemcy przejechałem 6,5 tys km ( kilkanaście lat temu ) nie widziałem ani jednej policji z radarami, coś tam stało stacjonarnego, ale mało.
Widziałem słownie
jeden wypadek. W sumie chyba nawet raczej stłuczkę.
Po wjeździe do Polski na trasie od granicy do Poznania minąłem coś z 7 radiowozów w kszaczorach z radarami. I coś ze 2-3 wypadki...
EDIT:
I tak jeszcze na koniec.
Jak zdawałem na prawo jazdy to na Jagiellońskiej w Warszawie ( odcinek 3 pasmowy w każdą stronę, na wysokości FSO ) było ograniczenie do 80 km/h
Potem zmniejszyli do 70 km/h
Teraz jest 60 km/h
W międzyczasie nawierzchnia się poprawiła, samochody się poprawiły, możliwość wejścia pieszego na jezdnię się zmniejszyła ( jest więcej barierek ).
Pytanie po co tak ograniczać?