Wojciech Łabuć pisze: ↑2022-03-28, 02:42
Jak chcecie się bawić w granaty to z dronów a nie pchanie się pod lufy nawet lekko opancerzonego sprzętu na minimalne odległości. Nawet w mieście to nie jest zdrowe i straty są niepotrzebnie duże. Nie chodzi o to aby ginąć zabierając jak najwięcej żołnierzy przeciwnika tylko aby tego przeciwnika rzeźbić i obrabiać minimalizując szansę na jego skuteczną odpowiedź.
Komar to nie jest żaden zastępnik Javelinów tylko "trochę lepszy granat", coś czego każdy żołnierz w polu powinien mieć jedną sztukę "na wszelki wypadek".
Wojciech Łabuć pisze: ↑2022-03-28, 00:24
Według mnie nam potrzeba jednak innego granatnika. Nie tak drogiego i skomplikowanego jak NLAW ale bardziej w stylu AT4, C90 czy Matadora. Broń skuteczna przeciw czołgom nawet z niektórych kierunków i to przy stosowaniu kostek pancerza reaktywnego. Z lepszą celnością i większym zasięgiem. Bardziej uniwersalne i nie z tak ograniczonym zastosowaniem jak Ty chciałbyś. Podwojenie zasięgu i poprawa celności to dla żołnierza krytyczne parametry. A jak jeszcze szanse na skuteczne porażenie oraz poszerzenie kategorii celów jest znaczna to mamy uniwersalną, tanią i wielokrotnie bardziej skuteczną broń. W dodatku ktoś, kto w wojsku był i coś w polu działał to wie, że nie mamy nieograniczonej ładowności czy nieskończenie wielkiej pojemności jeśli idzie o to co w pole się zabiera. Zamiast iluś typów różnych systemów broni mamy jeden, który wypełni nam wszystkie oczekiwania.
W Komarze cenię sobie minimalną masę, niską cenę i sposób strzelania który praktycznie nie ogranicza w żaden sposób miejsca skąd można strzelać.
Nie ma powodu aby nie mógł mieć większego zasięgu jeśli dopuścimy naprowadzanie, wystarczy dorobić aerodynamiczne powierzchnie nośne.
Jak dla mnie powinien dostać głowicę uniwersalną (konfigurowalną przed wystrzałem jak w Panzerfaust 3).
Natomiast zgadzam się, że broń skonstruowana 40 lat temu nie musi być najlepszym rozwiązaniem problemu na który odpowiadał komar, czyli jak najtańszy i najlżejszy środek przeciwpancerny dla indywidualnego żołnierza, być może jest nim indywidualna amunicja krążąca.
Elektronika tanieje w szalonym tempie. Kamera do smartfonu kosztuje poniżej 10 dolarów.
Można by zatem pokusić się o granatnik z naprowadzanymi pociskami "małej mocy" atakujący czołgi od góry.
Naprowadzanie ogranicza wymagania co do prędkości pocisku, co z kolei obniża ciężar zestawu, podobnie jak schemat ataku odgórnego (oczywiście opcjonalny). Moim rozwiązaniem jest kamera w pocisku transmitująca obraz przez łącze optyczne wykorzystujące diodę podczerwoną, przyjmującym w ten sam sposób komendy sterujące (wąska wiązka śledząca pocisk) zamiast światłowodu, choć możliwy w oczywisty sposób jest też schemat ataku "w wiązce" (wirtualnej). Wyrzutnia nie musiałaby być jednorazowa.
Tutaj jeszcze jedna kwestia - żołnierze muszą dostać indywidualne komputery bojowe, odpowiadające za komunikację (rozmaite kanały cywilne i wojskowe), dowodzenie oraz IFF. W ten sposób uzbrojenie może dostać dostęp do relatywnie dużych mocy obliczeniowych i taki "granatnik" powinien wykorzystywać go do rozpoznawania obrazu. W chwili obecnej TSMC przyjmuje zamówienia na technologię 3 nm i wszyscy są zgodni że przy 1 nm skończy się dzień dziecka - elektronika przestanie tanieć, dlatego kupiony w za kilka lat sprzęt nie zestarzeje się moralnie w szybki sposób. Już teraz odpowiedni smartfon to tylko 20% kosztu karabinu.
Wyrzutnią mógłby być zwykły granatnik podlufowy pod karabinem (przyspieszacz rakietowy włączałby się z dala od lufy). Ta sama elektronika mogłaby być wykorzystana do jeszcze mniejszych i tańszych pocisków atakujących w wiązce (odpowiedniki 40 mm).
W ten sposób Komar 2020 byłby tylko większym pociskiem dopasowanym do istniejącej infrastruktury.
Granatniki są drogie bo ich wytwarzanie musi być absolutnie precyzyjne i powtarzalne aby utrzymać celność. Tymczasem kierowanie aktywne umożliwia obniżenie tych wymagań!
Z innej beczki - MANPADSY powinny dostać silniki ramjet. Ich zasięg i pułap wzrośnie minimum 2.5 raza przy zachowaniu masy. Dałoby to możliwość przechwytywania samolotów na wysokości 10 km w odległości 15 km (punkt przechwycenia) - to całkiem "nowa jakość w zasięgu ręki".
Dodano po 19 minutach 30 sekundach:
Wojciech Łabuć pisze: ↑2022-03-28, 00:24
Uderzenie deeskalacyjne to kolejny rosyjski mit. Broń jądrowa jest specyficzna o tyle, że jedynym sposobem na zabezpieczenie się przed jej użyciem jest absolutne zablokowanie szans na jej użycie. Jak z byciem w ciąży tylko niestety w zabójczy sposób. Nie ma doktryny małych kroków i zasada opiera się na "Nie, k..a nie". Co Rosjanom przypomniały USA czy Francja. I nie ma znaczenia gdzie ta broń zostanie użyta.
Gra się tak jak przeciwnik wymusza i... pozwala.
Jeśli przeciwnik
mówi że wykona jądrowe uderzenie deeskalacyjne to my
mówimy że odpowiemy uderzeniem deeskalacyjnym w Putina.
Jak będzie mówił że to będzie oznaczać wojnę totalną to odpowiadamy że wszystko wskazuje, że 90% pocisków radzieckich nie doleci bo miały w sobie za dużo metali szlachetnych więc możemy podjąć ryzyko itd
![Mruga 2 ;)](./images/smilies/icon_oczko.GIF)
I podnosi się stawkę mówiąc, że pojedynczego uderzenia deeskalacyjnego nawet nie zobaczą na radarze, a będzie tak mało uciążliwe dla osób postronnych że nikt nie będzie chciał za nie ginąć.
Man nadzieje że rozumie kolega o co chodzi w tej "zabawie".
A "wszystko albo nic" skończyło się bardzo dawno temu wraz z doktryną elastycznego reagowania.
Wystarczy pokazać Putinowi że on umrze na pewno a my niekoniecznie jeśli dalej będzie się bawił przy atomowym cynglu. Oraz że stworzył system który w żadnym stopniu go nie ochroni, bo zachód dogada się praktycznie z każdym innym.
Można mu wręcz powiedzieć, że najpewniejszym sposobem na pozbycie się go z kremla jest przypadkowa eksplozja deeskalacyjna, więc w jego interesie jest aby nigdy nic przypadkowo czy nie nie wybuchło!