MiKo pisze:[Zarzucasz poważnemu autorowi, że "zerżnął" swoją książkę od innego autora: "stary misztrz Siegfgried Breyer doczekał się polskiego tłumaczenia"
Cześć,
jeszcze jedno zdanie. Cała sytuacja przypomina mi rok 1993, kiedy to nieoczekiwanie na naszym rynku pojawiła się książka "Pancerniki II wojny światowej", w dwóch częściach. Nazwisko autora przemilczę. Zwolenników i ekspertów ciężkich jednostek przybyło, a książki chyba się dobrze sprzedawały, bo je wznowiono. Prawdopodobnie Breyer przez rodzinę swojej żony, która pochodzi z Nowej Soli (Neusalz) i nie jest Polką, dostał tzw. "cynk", a może mu je sprezentowano na gwiazdkę? Nie podobało się to mu, delikatnie mówiąc, bo bez jego zgody "zerżnięto" masę jego planików i jakby nigdy nic podziękowano mu oczywiście jednym zdaniem. Prawników nie chciał w to włączać, bo byłoby to "pyrrusowe" zwycięstwo, dla niego, już schorowanego (rozwijająca się cukrzyca), więc machnął ręką. Zapewne uprzedzę pytanie, że niby skąd to wiem? Otóż dzwoniliśmy do p. Breyera przynajmniej co drugi miesiąc, aby porozmawia, upewni się, czy otrzymał nowe "Okręty Wojenne", podziękować za materiały (m.in. był łaskaw udzielić redakcji "O.W." pisemnej zgody na wyłączność jego materiałów i ich publikowanie tudzież zdjęć z jego archiwum w Polsce na łamach wspomnianego czasopisma z Tarnowskich Gór). Współpraca układała się wzorowo i była oparta na wzajemnych partnerskich stosunkach. "O.W." dostarczały m.in. fotografie jednostek rosyjskich i radzieckich, bo bardzo p. Breyerowi zależało na nich, jako znawcy Floty Czerwonej (liczne publikacje). Niestety szybko postępująca choroba była powodem rozluźnienia kontaktów, które jednak są nadal utrzymywane dzięki innym mieszkającym w Niemczech znawcom tematu i nadal publikującym na łamach "O.W."
Pozwolę się powołać na powyższe zadane przez Ciebie pytanie, na które nie udzielę jednoznacznej odpowiedzi, bo ostatecznie nie ja byłem pierwszym, który rzucił kamieniem i nie ja użyłem brzydkiego określenia na pewną publikację, która się ukazała. Pan Breyer prawa autorskie przekazał Archiwum Federalnemu we Fryburgu (Bryzgia), a w związku z taką nie inną sytuacja na rynku wydawniczym w państwach na wschód od Odry i Nysy, instytytucje ww. pokroju, wydawcy i autorzy (min. F. Prasky) mogą w określonych przypadkach zatrudnić prawników, którzy całymi dniami ślęczą przed monitorami i kontrolują, co się dzieje (to nie są żarty), a w przypadku naruszenia pewnych praw, wkraczają do akcji, które kończą się wyłącznie jednym wynikiem. Nikogo nie zamierzam straszyc, ale taka jest ta shiploverska rzeczywistość a.D. 2009/2010, która przypomina żywo "1984" Orwella.
To by było na tyle, jak mawiał pewien prof. mniemanologii stosowanej, co też Koleżeństwu daję pod rozwagę.
Pozdrawiam
Michał
[/list]