Gdy ścigacze przybliżały się, wykręciłem i udałem się na Nord. Rozkazu pójścia na Nord nie dostałem, ale okoliczności bojowe zmuszały mię do tego
Nie uważam, żebym samowolnie opuścił sektor. Skoro raz rozkaz był wydany miałem prawo robić dalej co uważałem za stosowne. Jako dowódca okrętu nie potrzebuję mieć rozkazy dla każdego ruchu. Gdy wyszedłem, wysłałem telegram do Dtwa Floty, że rozpoczynam operację i że mam uszkodzenia. Diwo Floty odpowiedziało” „Dobrze, działać dalej, nie atakować okrętów nieuzbrojonych i statków niekonwojowanych”. Dlatego nie atakowałem statku „Bremen
Ja bym tu zadał pytanie - w którym momencie nadał meldunek do DF, że "zmuszony okolicznościami bojowymi opuścił wyznaczony mu rejon pod Gdańskiem" - bo jak poszedł "na Nord" spod Gdańska to mu trochę czasu zeszło; zatem - czy wysłał ów meldunek po drodze czy po przybyciu w rejon na pd od Gotlandii?
Owszem, depeszę z DF zezwalajćą na dalsze działanie można potraktować jako swoiste "przyklepanie" jego decyzji. Ale schody zaczynają się potem - z ta depeszą "o Helu i wejściu do neutralnego portu". Sam fakt odczytania mu depeszy z DF przez innego oficera pachnie mi złamaniem regulaminu - czy przypadkiem dowódca op nie ma obowiązku samodzielnie odczytywać/odkodować tak istotne depesze? I wydaje się, że Kłoczkowski jakby sam wybierał te rozkazy, które mu pasowały - jak go wysłali do sektora, w którym nie miał szansy nic upolować, to skorzystał z okazji "pójścia opd Gdańsk" żeby się wyrwać "na swobodę"; miał dodatkowy argument w postaci akcji ZOP pod Gdańskiem - no to popłynął na północ, byle dalej stamtąd. Potem uzyskał zatwierdenie swojej decyzji... i tak mi wygląda, jakby nastąpił u niego następujący tok myślowy:
"Jestem najlepszym podwodnikiem w całej flocie; wyslaliście mnie do kałuży, w której nic nie było a tylko mogłem dostać po łbie od sił ZOP; potem [podejście pod Gdańsk, gdzie od ZOP aż się roiło; czyli widać, że nie macie pojęcia o podwodniackiej robocie. W końcu poszliście po rozum do głowy i pozwoliliście mi działać, tak jak powinien działąc OP [jak ja uważam, ze powinno się działać]. A w oogóle to jestem chory i skoro nie mogę [?] wejść na Hel, to wysiądę w najlepiej nadającym się do tego porcie, czyli Tallinie."
Niestety, jeżeli tak zrekonstruowany tok myślenia jest prawdziwy, to nie świadczy według mnie najlepiej o Kłoczkowskim. Uważał, że może tak zrobić, bo "wie lepiej"... ale w efekcie zasłużył spokojnie na zarzut niesubordynacji tudzież narażenia okrętu na niebezpieczeństwo => nawet, jeżeli ganiały go ścigacze, to mógł chyba odczekać do zmroku (skoro dzień przeleżał na dnie) i powiadomić DF PRZED odejściem spod Gdańska, że idzie na Nord, choćby po to, żeby DF mogło powiadomić pozostałe oopp (a przynajmniej Wilka), ze przez ich sektor będzie szedł Orzeł, więc niech uważają... => toż zamiast ocierać się o minliny mógł zarobić torpedę od Krawczyka, który nie miał zielonego pojęcia o tym, ze własny okręt zasuwa po jego sektorze.
A potem to już może konsekwencje choroby... może się załamał i miał dość? => nieudolności (według niego) DF, niemożności dowodzenia okrętem, braku mozliwości zatopienia czegokolwiek...
Co nie zmienia faktu, ze jako dowódca się nie popisał i chyba jednak został słusznie ukarany.
Tyle, że proces też był nieźle namotany... i właśnie o to mógłbym mieć największe pretensje. Że zamiast na spokojnie rozważyć całą sytuację to zabrali się do tego po partacku, kombinując, waląc jakimiś strasznie górnolotno-bogoojczyźnianymi frazesami... zamiast po kolei rozpatrzyć wszystkie okoliczności i wydać wyrok w oparciu o stwierdzone fakty.
Bo teraz się okazuje, że to my musimy robić robotę za sąd i ustalac rzeczywisty przebieg wypadków. Paranoja jakaś.
Co akurat nie jest z drugiej strony takie złe... a nawet ciekawe