Chodziło o poniższy fragment autorstwa Halseya: "Aczkolwiek wg O'Hary Gwin otworzył ogień do okrętów Kimury w ślad za Prestonem, który uczynił to o 00.27/23.27. Jednak znakomicie udokumentowana analiza Lundgrena jest młodsza o kilka lat od opracowania O'Hary.". Mógłbyś więc nam jakoś uzasadnić swój pogląd że Frank jest Lundgrenem, a Morison O'Harą? Reasumując ktoś tu majaczy - ty.Halsey pisze:Fereby majaczy.Fereby pisze:Taka prosta, oczywista kwestia - Morison miał nad Frankiem i Lundgrenem jedną, nieuczciwą przewagę. Otóż w chwili, gdy zabrał się za zbieranie materiałów do swego dzieła, miał dostęp nie tylko do dokumentów obecnie znajdujących się w archiwach, ale również wersji roboczych, protokołów rozbieżności, zdań odrębnych, etc - rzeczy które wkrótce potem posłano na makulaturę (z powodu braku miejsca i funduszy - w każdym razie oficjalnie). Wysocy rangą oficerowie US Navy udostępnili mu rownież własne domowe archiwa - to co się tam znajdowało, często oficjalnie już nie istniało i potem zostało zniszczone. Sporo rzeczy nie zawartych w raportach powiedzieli mu również - nieoficjalnie - świadkowie wydarzeń.Halsey pisze: I o czym tu więcej dyskutować?
Publikując cytowaną opinię na temat Franka, czy Lundgrena (oraz mnóstwa współczesnych historyków) i ogłaszając wyższość wiekowego Morisona nad ich pracami, Fereby publicznie poderżnął sobie gardło w kolejnej dyskusji (podobnie, jak wcześniej zrobił to w wątku o Nevadzie).
Jak już mamy się w to bawić, to Halsey wyznaje pogląd, że praca historyka "A", jest lepsza od pracy historyka "B", ponieważ książka "A" została opublikowana kilka lat później. Niestety, jak określa, który z historyków złożył wcześniej swój rękopis u wydawcy, już nie pisze. Jeśli robi to na podstawie daty wydania książki, to publicznie poderżnął sobie gardło, ponieważ moment wydania książki, w znacznie większym stopniu zależy od marketingu oraz strategii rynkowej wydawnictwa, niż daty dostarczenia rękopisu przez autora! Istotniejsze znaczenie mają też zapisy kontraktu zawartego między wydawcą, a autorem.
Pierwsze wydanie tomu Morisona o Guadalcanalu ukazało się w 1949 r. Zaś Guadalcanal Franka - w roku 1990. W 1949 Frank miał... 2 lata (Morisona zaś zaczął czytać w wieku lat 10). Te z górą cztery dekady dzielące dzieła Morisona i Franka to co najmniej epoka w historiografii II wojny światowej.
W czasach Morisona, obecny system wydawniczy, w którym książka (również książka historyczna) jest przede wszystkim towarem, w rezultacie czego o czasie i kolejności wydawania książek autora z którym wydawnictwo zawarło kontrakt, decydują głównie spece od marketingu, był jeszcze w powijakach.
[cut]
W pełni się zgadzam - większość tych opowieści można włozyć między bajki. Radziłbym jednak sprawdzić, kiedy dokładnie przed bitwą pod Midway złamano moduł kodujący daty - to jest już w Nimitzu Pottera z lat 70. W rzeczywistości kryptolodzy znacznie wyolbrzymili swój udział w tej operacji, przeciwko czemu Nimitz nie oponował, ponieważ pasowało mu to do jego koncepcji historii US Navy, jako wielkiego, wspólnego dzieła, do którego każdy dołożył jakąś cegiełkę.Przyjmując punkt widzenia Fereby'ego o wyższości Morisona nad nowszymi opracowaniami, powinniśmy np. włożyć między bajki opowieści historyków o MAGIC, m.in. o wpływie łamania szyfrów japońskiej Marynarki na bitwy na Morzu Koralowym i pod Midway, a także na kampanię o Guadalcanal.
Morison o tym wiedział, natomiast nie napisał - stosowane podczas II wojny światowej metody łamania szyfrów japońskich były wkrótce po jej zakończeniu wykorzystywane do łamania szyfrów sowieckich.Albowiem Morison o tym nie wspomina (chyba, że półgębkiem ). Morison pominął milczeniem nawet to, w jaki sposób Amerykanie zdobyli informacje, dzięki którym zestrzelili samolot Yamamoto.
A ja mu odpiszę, że nakreślony przez Morisona obraz wydarzeń, nie akcentujący kwestii złamania szyfru Cesarskiej Marynarki, jest jakby prawdziwszy, niż późniejsze - znacznie przeceniające wpływ "codebreakers". Zresztą, chyba jedyną osobą, która traktuje tu to co jakiś autor napisał w sposób zbliżony do religijnej wyroczni, to akurat jesteś ty - wystarczy przeczytać twoje kuriozalne wynurzenia w temacie "pijany klecha obraża ojców kościoła".Fereby strzelił sobie w stopę, gdyż jeżeli kiedyś poruszy w jakiejś dyskusji temat łamania japońskich szyfrów, ryzykuje, iż przeczyta w odpowiedzi: przecież nie pisze o tym Morison, twoja wyrocznia...
I nie tylko wtedy.
Tak samo, to co wyczytamy w nowszych publikacjach należy skonfrontować ze starszymi. Np. w stareńkim Flisowskim można znaleźć relację, która wyklucza teorię Lundgrena o ostrzelaniu Prestona przez Washingtona.PS:
Żeby nikt nie miał wątpliwości - nie uważam dzieł Morisona za bezwartościowe. To dobre książki. Ale to, co w nich wyczytamy, lepiej konfrontować z nowszymi publikacjami.
Fereby