Jednak było absurdem, ale może nie od razu i nie każdy sobie zdawał z tego sprawę.
Widziano to raczej tak - pierwsze "pojedynki" artyleryjskie i tak miały się odbywać na relatywnie małych odległościach rzędu kilku km. Na tą odległość torpedy dochodziły.
Strzelenie jednej torpedy w jednego pancernika przeciwnika, to marnowanie amunicji, bo szansa na trafienie żadna.
Ale jak cała linia wystrzeli na raz salwę torpedową do linii przeciwnika, to będzie miała cel którego nie da się chybić.
Z czasem dystans prowadzenia walk artyleryjskich rósł ( angole szczególnie się bali tych torped i robili wszystko coby ten dystans powiększyć ), więc torpeda powoli traciła na znaczeniu. Stąd choćby spadająca ilość torped na pancernikach.
Niemcy poszli inna drogą i opracowali torpedy 600 a potem 700 mm o potwornym zasięgu ( taka długa lanca I wojny ), coby nadal być w stanie zagrażać przeciwnikowi torpedami.
Jakoś im się zapomniało, ze czas dojścia torpedy do celu na taką odległość to z pół godziny, a więc strzelanie nie ma sensu. No ale jak kto się uprze na jakieś rozwiązanie...
A torpedy były problemem.
Samo wybuchanie to niekoniecznie ( chyba że wyrzutnie nawodne ), ale w innych miejscach.
Niektórzy montowali je w cytadeli. TO musiało rozwalić każdy SPS.
Inni poza cytadelą - tak jednak robiły sie od tego większe pomieszczenia, choc bez przesady.
Tak czy siak na końcu wyszło, ze to zbędny balast.
Przed I wojną można było tego nie wiedzieć.
Ale po I wojnie?
I tak na marginesie. Jak Angole przeystępowali do projektowania KGV a nawet Lionów, to dość długo się upierali, że powinny one mieć torpedy..
Jak innych argumentów zabrakło to mowiono o tym straszeniu przeciwnika.
Na szczęście wyporności zabrakło o darowano sobie ( albo po prostu poszli po rozum do głowy, ciężko powiedzieć

)