Nie tyle robią, co obiecują
I robią i obiecują. Aczkolwiek nie zawsze się da mimo szczerych chęci. Polityka to sztuka kompromisu. W ramach własnych szeregów (nawet, jeśli wszyscy się zgadzają, że coś trzeba zrobić, to są jeszcze priorytety, a te mogą być różnie rozumiane przez różne osoby), z koalicjantami, mogą się też zmieniać realia nas otaczające do czego trzeba się dostosować itd. Obiecując coś, politycy / partie mają zazwyczaj szczere chęci tych obietnic dotrzymać. Tym bardziej, że dotrzymanie zazwyczaj się opłaca (partiom i politykom, bo nie zawsze wyborcom i państwu). Ale często się nie da, a już zupełnie w jakimś krótkim terminie. No i pamiętajmy, że z obietnic, różni wyborcy różne rzeczy uważają za najważniejsze. To co jest istotne, może być bez znaczenia dla kogoś innego. To też powoduje, że w potocznym rozumieniu "nie spełniają obietnic".
Więc nie chodzi tu o to, że "Wtedy gdy już nie mają wyjścia bo partie (jak osobiście je nazywam) alternatywne zbierają coraz większą część tortu". To oczywiście też ma jakieś znaczenie, ale nie tylko.
Ciemna skóra nie przeszkadzała dwa razy wygrać Obamie, a bycie kobietą Clintonowej zdobyć więcej głosów niż Trump (przegrała z powodu systemu elektorskiego).
Ciemna skóra Obamie nie przeszkodziła ale i nie pomogła. A Clinton przegrała. I to że wzięła więcej głosów nie ma tu żadnego znaczenia, bo liczy się jak sympatie rozkładają się w poszczególnych stanach. Wybory elektorów mają charakter większościowy - zwycięzca bierze wszystko (poza chyba dwoma stanami). Więc to, że niektóre stany są bardziej konserwatywne, ma tu kolosalne znaczenie. No i świat od czasów Obamy się trochę zmienił...
Zgodzę się, że pomimo tego że jest kobietą i ma ciemną skórę wygrać teoretycznie mogła. Ale płeć i kolor skóry jej nie pomógł i moim zdaniem miał znaczenie więcej niż istotne.
Obu. Przy czym zaczęły "platfusy". Najpierw stosunkowo niewinnym "zabierz babci dowód", potem awanturą o krzyż.
Nie. Rozmawiamy o lesie a Ty opisujesz drzewa. Akcje typu "zabierz babci dowód" czy stwierdzenia o "dorżnięciu watahy" to zwroty retoryczne i NIC poza tym. Zabawne dla jednych, mniej dla drugich. Nie niosące żadnych realnych konsekwencji. Jeśli masz tylko takie argumenty dla poparcia swej tezy, to znaczy, że mam ewidentną rację.
Spór pomiędzy PiS i resztą (bo tu nie tylko o PO chodzi, można dyskutować co do Konfederacji, ale jako relatywnie mała partia ma ona przynajmniej obecnie interes także w zachowaniu systemu demokratycznego) ma charakter USTROJOWY! Czyli, dotyczy tego jaki ustrój (jaki reżim polityczny) ma funkcjonować w Polsce: autorytarny czy demokratyczny. Za tym idą dalsze konsekwencje, bo wybór systemu autorytarnego w praktyce eliminowałby nas z UE (nie od razu, ale proces erozji następowałby stopniowo). Więc od tego zależałaby w zasadzie przyszłość Polski.
Warto też zwrócić uwagę, że partie prodemokratyczne są w tych warunkach w trudniejszej sytuacji. Aby bowiem utrzymać demokrację, muszą wygrywać. Przegrana może (choć nie od razu musi) oznaczać zmianę ustroju. Co utrwali scenę polityczną. Demokracja oddaje autentycznie głos ludziom. A ci mogą wybrać autorytaryzm (świadomie lub nie, na ogół ludzie nad tym się nie zastanawiają, przynajmniej spora część). PiS może więc przegrywać i czekać na szczęśliwy moment. Ugrupowania prodemokratyczne nie mogą przegrać. A przecież w demokracji nie da się rządzić wiecznie...
Czyli korumpują wyborcę tak jak to robił PiS. Tylko, że wtedy było to "be" a teraz jest "cacy".
A dlaczego tak uważasz? Robią to czego chcą wyborcy. Jeśli wyborcy lubią być, jak to nazywasz, "korumpowani", to co partie mają robić? Ich celem jest władza. By wygrać, muszą "korumpować". Gdyby ludzie/wyborcy nie chcieli być "korumpowani" (ba, gdyby się tego nie DOMAGALI), "korumpowania" by nie było.
Zwróć uwagę na to co napisałem powyżej - w polityce są priorytety. Dla aktualnej koalicji to utrzymanie demokracji (i wszystko co za tym idzie). A jeśli nie będą robić to co oczekują wyborcy - przegrają. Nie tylko władzę ale i demokrację w Polsce. Tak zadecydowali wyborcy....
To tak jak Tusk wyrolował Płażyńskiego czy Rokitę.
Znów używasz argumentów symetrystów. Konkurencja Tuska, Płażyńskiego czy Rokity (zapomniałeś o Olechowskim) to walka wewnątrzpartyjna, frakcji. Rzecz naturalna w każdym ugrupowaniu (teraz też ma miejsce - w PO i innych ugrupowaniach). Ja piszę o suwerennych koalicjantach. Ugrupowanie, które chce zdemontować demokrację, nie będzie się dzielić władzą z koalicjantem, bo nie po to władzy chce by się nią z kimkolwiek dzielić. Samoobrona czy LPR jest tu dobrym przykładem. I nie jedynym, bo mamy jeszcze Gowina. Bo choć nie było to widoczne, był on jednak koalicjantem. Tyle, że bardzo słabym, więc zniszczyć go można było kupując jego ludzi. Ale taki los Gowina był nieunikniony, gdy tylko zaczął mieć wątpliwości co do działań PiS. Wchłonięcie ziobrytów to krok zapobiegawczy ale mający podobną wymowę. Przy czym, ponieważ był robiony "po dobroci" trzeba to było zrobić nieco innymi metodami.
Napisz jeszcze, że to była "działalność rozbijacka" to zabrzmi jak u Feliksa Edmundowicza.
Drogi Gregski, czy znane ci jest pojęcie "lojalność"? Mam nadzieję, że tak. A ono obowiązuje wszędzie tam, gdzie jest coś takiego jak "gra zespołowa". A polityka jest grą zespołową. Gdybyś miał wspólnika w interesie a ten wspólnik nagle zaczął podejmować kontrowersyjne działania bez konsultacji z tobą, to uważasz, że byłoby to OK? Bo jeśli nie byłbyś zadowolony, to by mogło oznaczać, że jesteś hipokrytą. W każdej partii ustala się pewną linię działania. Można się z nią zgadzać lub nie. Jeśli się jednak nie zgadzamy, to mówimy "do widzenia". Zgadzasz się? I dalej to co robimy, robimy już WYŁĄCZNIE na własny rachunek. Jeśli natomiast należymy do jakiejś wspólnoty i robimy coś kontrowersyjnego bez konsultacji, to to co robimy idzie na konto tej wspólnoty do której OFICJALNIE należymy. A to już nie jest uczciwe.
Ta pani powinna sprawę skonsultować. Gdyby się jej pomysły nie podobały, powinna przekonywać. Gdyby nie przekonała, powinna dać sobie spokój lub opuścić klub i partię, dalej robiąc swoje. Proste jak budowa cepa. Zważ, że po drugiej stronie sprawa nie budziła kontrowersji (a PiS jest partią mocno scentralizowaną, gdzie nie ma pola na indywidualne inicjatywy). A to znaczy, że druga strona wiedziała co robi i było przyzwolenie. Zapewne po to, by osoby tak naiwne jak Ty, o tendencjach "symetrystycznych" tak odebrały całą rzecz jak to Ty odbierasz. Bo wtedy stają się potencjalnymi/możliwymi wyborcami PiS (choć oczywiście oficjalnie, jak to symetryści, będą się od tego odżegnywać). Nie ma pewności na kogo zagłosujesz. Ale taka postawa zbliża Cię do PiS a oddala od ugrupowań prodemokratycznych. Tak to działa, choć pewno oburzysz się gdy to przeczytasz.
Twoje wstawki o moim symetryźmie traktuję jako komplet najwyższej próby.
Czyli jesteś podatny na propagandę, tudzież niczego nie rozumiesz (a najpewniej jedno i drugie, co zresztą ze sobą koreluje). Bo pozytywnie odbierasz to, czego pozytywnie odbierać nie należy. W końcu prawda pomieszana z fałszem nadal pozostaje fałszem. Ty zaś, szczycąc się swym symetryzmem, szczycisz się tym, że głosisz fałsz lub co najmniej bierzesz go za dobrą monetę. To wstęp do akceptowania wszelkich innych niegodziwych posunięć. Tak to działa.
ale strasznie trudno mi się pisze na telefonie.
Dobry jesteś. Ja bym z telefonu tak nie potrafił.
Zero refleksji, zero krytycznego myślenia w stosunku do własnego ugrupowania

A gdzie to np. u mnie widzisz? Lub u innych? PO też jest ugrupowaniem do pewnego stopnia populistycznym. Ale nieporównywalnie mniej niż inne (co nawiasem mówiąc nie stało się od razu). Też ma walki frakcyjne i to na różnych poziomach. W PO też są różni ludzie (bo ludzie są różni z natury). Ale liczą się proporcje. I program oraz wartości - PO to jednak partia liberalna, a ja jestem liberałem. Twoje uwagi o bezkrytycznym podejściu nie mają żadnego uzasadnienia (i tego nawet nie próbujesz uzasadnić). Dla mnie PO to w pełni świadomy wybór - a świadomy wybór wymaga krytycznej oceny.
Jak ma być tu ambasadorem to odrobina kurtuazji zawsze się przyda. Ważne co myśli Trampek. A on jest trochę jak dziecko. Lubi tych którzy, jak uważa, jego lubią. No i ponoć to pamiętliwa bestia.
A niech będzie pamiętliwy. Interesy będzie robić z rządem. A rządzi Koalicja 15 Października. Sentymentów tu nie ma. Trump niech wie, że go PO nie lubi - i co z tego? Jemu będzie wystarczało, że rząd polski będzie od USA kupował uzbrojenie itd. I wydawał 3-4 % PKB na zbrojenia. Koniec. Kropka.
I jest jeszcze jedno. Ludzie tacy jak Trump zazwyczaj gardzą lizusami. Bardziej cenią sobie partnerów, którzy nawet go nie lubią, ale gotowi są współpracować trzymając się swoich zasad. Nawet jeśli są to słabsi partnerzy. Być może lizusami lubią się otaczać, ale nie sądzę by ich cenili.
Świat się nie zmienia....
Świat zienia się szybciej niż my. I stąd te problemy.
Spór dotyczy: jak zmieniać i w jaką stronę?
Zawsze tak samo: by żyć wygodniej, dostatniej bezpieczniej, zdrowiej itd. Problem pojawia się wówczas, gdy zmiany, które to przynoszą, naruszają czyjeś interesy - a ZAWSZE czyjeś naruszają. Wprowadzenie maszyn odbyło się z korzyścią dla wszystkich. Produkty zaczęły tanieć i nawet niższe warstwy społeczne zaczęło być stać na rzeczy, które jeszcze 2-3 dekady wcześniej były dla nich nieosiągalne. Ale przecież był w W. Brytanii ruch niszczycieli maszyn (na ich bazie narodził się ruch związkowy), bo doraźnie odbierały pracę.
Maszyny zmieniły świat - to ludzie zostali tacy jakimi byli wcześniej.
Można stymulować rozwój ekonomiczny, albo można wprowadzać Zielony Ład
To tak jakbyś powiedział: "można stymulować rozwój ekonomiczny, można wprowadzać maszyny". Historia już dała odpowiedź. Tylko Ty się na niej nie uczysz. Zresztą, nie tylko Ty (co jednak usprawiedliwieniem nie jest).
Właśnie się dowiedziałem, że zapakowano w kontenery całą fabrykę w Bielsku Białej i wywieziono do Brazylii.
Oni będą produkować silniki a my w zamian będziemy mieli czyste powietrze.
Ten proces jest związany z globalizacją i miał miejsce o wiele wcześniej niż powstał pomysł na zielony ład. Sprawa jest też o wiele bardziej złożona. Bo pytanie, kto jest właścicielem? Gdzie te silniki mają być montowane lub, gdzie mają być sprzedawane te samochody? Bo jeśli w UE, to pozostaje kwestia ceł. Jak likwidacja tej fabryki wpłynie na bezrobocie? Bo jeśli w niewielkim stopniu (a podobno siły roboczej w Europie nie ma za dużo) to gdzie tu jest problem?
Rzucasz hasło, które przy bliższej analizie może mieć już inne znaczenie. Może i masz rację, że to zjawisko niekorzystne, ale wcale tak nie jest powiedziane do końca. A Ty to podajesz tak, jakby sprawa była ewidentna.
A dziś przeczytałem, że pierwszy raz od dłuższego czasu w sondażach PiS pokonał PO
Pisałem wcześniej - w demokracji to norma, że sympatie ulegają zmianom. Przy czym tak naprawdę nie chodzi o to, czy popularniejszy jest PiS czy PO, ale czy popularniejsze są ugrupowania prodemokratyczne czy antydemokratyczne. Bo o to tu chodzi. Notowania PO mają znaczenie TYLKO w tym kontekście.
Czyżby wystarczył niecały rok wprowadzania praworządności?
A kto w państwie demokratycznym przejmuje się praworządnością (gdy ją ma)?
"Ślachetne zdrowie,
Nikt się nie dowie,
Jako smakujesz,
Aż się zepsujesz.
Tam człowiek prawie
Widzi na jawie
I sam to powie,
Że nic nad zdrowie..."
Tu masz odpowiedź. Ludzie na ogół nie szanują tego co mają - bo to mają. Idę o zakład, że Ty też...
