Adam pisze:Podpisuję się obydwoma rękoma.
Dziękuję.
Napisałem to, co musiałem. W Polsce, w kwestii czy to filmu historycznego, czy publikacji historycznej, bez żadnego uzasadnienia narodziła się pogoń za ideałem i postawa roszczeniowa na skalę nie znaną nigdzie na świecie. Jest to po prostu terror wykreowany przez kilku durnych internetowych terrorystów nie wiedzących, co wypisują, i mógłbym to opisywać i udowadniać na wiele sposobów, ale może kiedy indziej i w innym wątku.
Tymczasem żadnych ideałów nigdy nie będzie i nie ma na to lepszego dowodu, jak film „Szeregowiec Ryan”. Tam były pieniądze na wszystko, w tym na najlepszych na świecie konsultantów historycznych ze Stephenem E. Ambrosem na czele. Z jednym z tych konsultantów przeprowadziłem dla polskiej prasy wywiad-rzekę, poza tym utrzymuję z nim kontakty w innych sprawach, więc wiem, co się działo za kulisami tego filmu. Ludzie Hollywood potraktowali Ambrose’a jak marionetkę mającą tylko firmować swoim nazwiskiem harcowników mieszających w historycznej materii. Czy to w Polsce, czy na Zachodzie, bywają sytuacje, że człowiek żeby pękł, to nic nie wskóra ze swoją nawet najwybitniejszą wiedzą, jeśli jego praca na planie filmowym jest po prostu sabotowana. Po tym filmie na Ambrosie nie zostało suchej nitki w mediach historycznych, a on niczemu nie jest winien. Jedyną jego „winą” było to, że był za grzeczny dla ekipy filmowej i nie potrafił walnąć pięścią w stół wtedy, gdy sytuacja tego wymagała, a przecież to na pracach Ambrose’a oparto ten film i mogłoby się wydawać, że Ambrose powinien rządzić na planie. Tak nie było.
W podobny sposób wynajęto do tego filmu – jako konsultanta historycznego – jednego z 2-3 najwybitniejszych na świecie znawców wojsk spadochronowo-szybowcowych II w.ś. – Michela De Treza, wybitnego kolekcjonera militariów tego rodzaju, autora kilkunastu książek na takie tematy i właściciela prywatnego muzeum związanego ze wspomnianą tematyką. I po co? Tylko po to, aby mu powiedzieć – „pan to się zajmie sztucznym starzeniem mundurów”. Dla człowieka z taką wiedzą, jaką ma De Trez, to po prostu obelga. Efekt jest taki, że różni – tym razem zachodni – durnie i internetowi terroryści parahistoryczni wieszają psy na De Trezie, że jak on mógł dopuścić w tym filmie, aby spadochroniarze amerykańscy mieli czarne buty, gdy powinny one być w barwie „Army russet”, czyli rdzawo-wiśniowo-brązowej. Zupełnie tak, jak gdyby De Trez nie protestował przeciwko temu podczas realizacji filmu. Nikt o tym nie wie. On jednak nie wytrzymał tego wszystkiego i – w przeciwieństwie do Ambrose’a – jasno powiedział, że z arogancką i przemądrzałą ekipą Spielberga pracuje po raz ostatni. Tylko co to da? Filmowi durnie z wielkimi pieniędzmi wezmą sobie następnym razem 3-ligowych „konsultantów historycznych”, grzecznych, potulnych i czekających tylko na wypłatę a nie próbujących robić na planie profesjonalne rzeczy.
A więc jakim prawem oczekiwać od polskich twórców filmowych, że będą lepsi od zachodnich? Tylko tyle chciałem powiedzieć.
Pozdrowienia
G. Cz.