: 2008-02-07, 10:48
W pełni zgadzam się ze zdaniem Napoleona. Proszę pamiętać, że nie bez powodu wyświechtanym określeniem na sposób rozgrywania XVIII-wiecznych bitew jest „procesja ślimaków”. W większości przypadków nic nie tonęło, nikt nie opuszczał bandery, a za zwycięzcę uważał się ten, kto po bitwie pozostał na miejscu. Ponoszono tylko osobowe straty i na ogół były bardzo niskie w skali zaangażowanych mas ludzkich. Dlatego ja starannie unikam dłuższego opisywania samych starć z tej epoki, koncentrując się na tym, co było bardzo zmienne i fascynujące – na rozwoju konstrukcji kadłubów, artylerii, wyposażenia i takielunku. Przełom wieków XVIII i XIX przyniósł radykalnie nowe spojrzenie na sposób toczenia wojen morskich i od tego czasu również przebieg walk stał się niezwykle ciekawy. Wciągające dla czytelnika opisy bitew z XVIII w., nawet toczonych przez takich mistrzów taktyki jak Suffren, wymagają pióra jakości Waldemara Łysiaka, któremu jednak – niestety – pomaga przy tym mocno niefrasobliwy stosunek do rzetelności historycznej. To zawsze najpierw pisarz, a dopiero kilka długości z tyłu – amator historii.
Tym niemniej ktoś musi pisać o nawet nudnych bitwach, jeśli miały one przełomowe znaczenie dla dziejów świata i chwała panu Piotrowi, że się tego podejmuje. Jak słusznie zauważa Napoleon, bez Chesapeake nie byłoby Yorktown, bez Yorktown nie byłoby może Stanów Zjednoczonych, a gdzie my znajdowalibyśmy się dzisiaj i w jakim języku prowadzili rozmowę, gdyby nie istnienie USA w pierwszej i drugiej wojnie światowej?
Krzysztof Gerlach
Tym niemniej ktoś musi pisać o nawet nudnych bitwach, jeśli miały one przełomowe znaczenie dla dziejów świata i chwała panu Piotrowi, że się tego podejmuje. Jak słusznie zauważa Napoleon, bez Chesapeake nie byłoby Yorktown, bez Yorktown nie byłoby może Stanów Zjednoczonych, a gdzie my znajdowalibyśmy się dzisiaj i w jakim języku prowadzili rozmowę, gdyby nie istnienie USA w pierwszej i drugiej wojnie światowej?
Krzysztof Gerlach