MiKo pisze:Fereby,
Fletcher był prekursorem koncentracji lotniskowców - co oczywiście nie oznacza, że zawsze musiał tak postępować. On się po prostu uczył i trzeba podkreślić, iż rzadko popełniał dwa razy ten sam błąd. Przez sześć miesięcy z kompletnego laika w dziedzinie lotniskowców stał się ekspertem. A wszystkiego nie uczył się na ćwiczeniach, tylko na polu minowym, gdzie każda pomyłka mogła się skończyć tragicznie dla US Navy.
Co do Salomonów to wszystkie trzy zespoły pozostawały w zasięgu wzroku. Jak doskonale wiesz zespół WASPA odszedł w celu zatankowania paliwa. Tuż przed rozpoczęciem bitwy pozostałe dwa lotniskowce płynęły w odległości 10 nm.
Koncepcja zespołów rozmieszczonych w odległości 10 mil morskich (a dokładniej 8-12 mil), nie jest wynalazkiem Fletchera, a pojawiła się jeszcze przed przystąpieniem USA do I wojny światowej. Była to typowa odległość między zespołami najnowoczesniejszych amerykańskich pancerników, uzbrojonych w działa 14". Dlaczego 8-12 mil? Ponieważ zasięg armat 14" amerykańskich pancerników wynosił jakieś 30 km, w rezultacie czego zaatakowany zespół mógł otrzymać natychmiastowe wsparcie ogniem armat artylerii głównej od grup sąsiednich. Grupy znajdowały się w zasięgu wzroku, co zdecydowanie ułatwiało określenie odleglosci od celu (dalmierzami optycznymi), a także późniejszą korekcję ognia W 1921 roku R. C. MacFall opracował odmianę tego szyku opartą o ugrupowania oparte o szyk okrężny. Wypróbowano to w praktyce w roku 1924.
Podczas corocznych atlantyckich manewrów pod kryptonimem "Navy Problem", grupę pancerników zawierającą lotniskowiec nagminnie umieszczano w odległości 8-12 mil morskich od innych grup pancerników.
Postawienie na dystans 10 nm podczas bitwy przez Fletchera, było dowodem miernoty - zasięg skuteczny dział przeciwlotniczych 1.1" wynosił nieco ponad 6000 m (przy nowej lufie, a część znajdujących się na okrętach obu zespołów swoje już przeszła), co dawało 6000 m "martwej strefy" między zespołami, pokrywanej jedynie ogniem dział 5" i to z detonacją ustawianą kluczem (a nie inicjowaną w chwili zbliżenia się do celu, jak w przypadku zapalnika zbliżeniowego), co w praktyce utrudniało eliminację samolotów na maksymalnych dystansach. Do wprowadzenia zapalników zbliżeniowych, armaty te były niezbyt skuteczne - w 1942 roku ich ofiarą padło łącznie 5% samolotów zestrzelonych przez artylerię przeciwlotniczą okrętów. W związku z powyższym, jest rzeczą oczywistą, że zespoły należało rozmieścić w odległości co najmniej dwukrotnie mniejszej, a jeszcze lepiej 3-4 mile, by grupy mogły wzajemnie wspierać się ogniem. Skoro Fletcher pragnął stoczyć bitwę w takim, a nie innym wariancie taktycznym, skazującym go na obronę głównie średnią artylerią przeciwlotniczą, należało dobrać tak odległość, by ową artylerię jak najskuteczniej wykorzystać.
O tym że czterolotniskowcowa grupa osłaniana przez osiem niszczycieli dysponuje zdecydowanie lepszą obroną przeciwlotniczą, niż cztery jednolotniskowcowe grupy po dwa niszczyciele eskorty każda, chocby nawet byly rozmieszczone te mistyczne 10 mil morskich od siebie, nie trzeba chyba objaśniać. Rozdzielenie jednostek ognia przeciwlotniczego między trzy oddzielne grupy, w przypadku gdy artyleria przeciwlotnicza jest główną obroną zespołu, jest także dowodem miernoty.
Osłabienie zespołu o 1/3 wskutek tankowania, tuż przed omalże pewną bitwą można skomentować jedynie w sposób następujący - Spruance stoczył dwie bitwy lotniskowców i podczas żadnej mu się to jakoś nie zdarzyło.
Co do tego, że źródłem nieobecności "Waspa" było
jedynie "zatankowanie paliwa", to uważam tę możliwość za prawdopodobną w jakiś 50%. Z tych trzech okrętów to "Saratoga" musiała najczęściej tankować, gdyż koncepcja asymetrycznego rozmieszczenia zbiorników paliwa (dla skompensowania masy nadbudówki i komina) okazała się chybiona i spora część zabieranego przez okręt paliwa nie mogła być wykorzystywana, ale jakoś to nie na nią padło. Niejako na dodatek, Fletcher miał już na swym koncie jedno podobnej maści "tankowanie" i właściwie wszyscy przypuszczają że tamtym razem poszło o coś zupełnie innego. Japończycy wysuwają względem bitwy koło wschodnich Wysp Salomona, warte rozważenia przypuszczenie, że Fletcher pragnął rozdzielić swe siły, przyjmując podobne ugrupowanie jak pod Midway, zastawić pułapkę na lotniskowce Nagumy, uderzając, gdy te będą zajęte eliminacją Henderson Field, jednak jego przeciwnik pojawił się znacznie wcześniej, niż tego się spodziewał (bo wiedzieć raczej musiał, skoro MacArthur otrzymał do przeczytania informację ULTRY, którą natychmiast potem "spalono w popielniczce, starannie rozgniatając popiół"). Tłumaczyłoby to w jakimś stopniu to tankowanie i odejście jednego lotniskowca, tuż przed spodziewana bitwą, niezgodne zresztą z niedawno przesłanymi instrukcjami Nimitza (reakcja na wiadomo co), z drugiej strony mogą mylić tę bitwę z Santa Cruz, gdzie z kolei od zawsze podejrzewano Kinkaida o chęć "zastawienia pułapki" na lotniskowce Nagumo.
Prekursorem koncentracji lotniskowców był komendant Naval War Colege, kontradmirał W. S. Sims (jednym z jego słuchaczy był niejaki Chester Nimitz). W roku 1920 (czyli przed Billym Mitchellem) wprowadził lotniskowce do gier wojennych marynarki i jak to się pisze w jego biografiach:
roztaczał wizje bitew morskich, w których wrogie zespoły okrętów, nie widząc się wzajemnie i pozostając daleko poza zasięgiem dział pancerników, walczą lotnictwem pokładowym. Już w roku 1922, gdy flota miała już jeden lotniskowiec, a dwa kolejne miała wkrótce otrzymać (ustalenia Traktatu Waszyngtońskiego), opracował projekty grup dwu i trzylotniskowcowych. W życie zaczął wcielać je dowódca Floty Bojowej w latach 20. admirał S. S. Robinson, który najpierw poclecil zintegrowac lotniskowiec "Langley" z grupą bojową pancerników (1924), potem domagał się przyśpieszenia prac nad "Lexingtonem" i "Saratogą", za jego czasów podjęto tez prace studialne nad innymi lotniskowcami. Podczas gier wojennych wypracowano przesłanki taktyczne dla grup dwu i trzylotniskowcowych, a także mieszanych grup pancerników i lotniskowców, w których centralnym punktem formacji okrężnej był lotniskowiec. Po odejściu Robinsona ze służby, o rzeczach tych nie zapomniano, jednak z oczywistych względów musiały poczekać kilka lat, nim było jak przetestować je w praktyce. Na przełomie lat 20. i 30. w serii ćwiczeń Floty Bojowej wielokrotnie przetestowano koncepcję grupy wielotniskowcowej. Przykładowo podczas ćwiczeń w 1930 roku "Langley" i "Saratoga" utworzyły grupę bojową opartą o szyk okrężny (osłoną były krążowniki i niszczyciele), a "Lexington" wchodził w skład grupy pancerników, odpowiadając za ich obronę powietrzną i rozpoznanie. Planowany, zaskakujący atak "Saratogi" i "Langleya", nie powiódł się, ponieważ piloci "Lexingtona" pierwsi znaleźli "zespół uderzeniowy" i niespodzianie uderzając "zatopili" oba lotniskowce.
Na emeryturze Robinson zaczął pisać książkę "Historia taktyki morskiej 1530-1930", którą planował wydać początkiem roku 1942. Niestety, trwała już wojna, więc ponad 1000 stronicowe wydanie ostro ocenzurowano, wyrzynając zeń takie rzeczy jak szyk kołowy, taktykę okrętów podwodnych, działania desantowe, a nadto różne zgrupowania lotniskowców. Rzecz oczywista "wyrzynki" otrzymały kategorię "Secret", trafiły do Departamentu Marynarki, a po przejrzeniu oraz uporządkowaniu zostały przez sztab Kinga rozesłane m.in do Pearl Harbor i Noumea. Swoją drogą ciekawie byłoby porównać wersję pierwotną rozdziału o lotniskowcach u Robinsona, z "podręczniczkiem" autorstwa Fletchera, można stawiać w ciemno, iż zbieżności byłoby naprawdę wiele.
Dziwacznym zbiegiem okoliczności, adiutantem Robinsona i głównym oficerem taktycznym sztabu, odpowiedzialnym również za planowanie ćwiczeń, był wspomniany Chester Nimitz. Oczywiście nie należy do tego przywiązywać najmniejszej wagi, ponieważ koncentrację lotniskowców musiał wymyślić "lotnik", a nie jakiś tam "marynarz". Po prostu inaczej nie wypada.
Podobny styl "odchodzenia" zespołów do tankowania, był stosowany w US Navy od co najmniej 1920 roku. Jednak po "rozbiciu" częsciami jednego z ugrupowań podczas "Fleet Problem XVI", wywołanego m.in właśnie odejściem na pozycję tankowania części okrętów, nawet Nimitz, Sherman i inni wielcy entuzjaści tankowania na morzu i "odchodzenia", byli zmuszeni uznać, że takie rozwiązanie ma także wady. Przed "Fleet Problem XX" przetestowano rozwiązanie, pozwalające w pewnym stopniu zniwelować tę niedogodność - lotniskowiec pobrał po prostu paliwo z pancernika.
Teraz popatrz sobie na Mariany czy Leyte (gdzie podobnie jak na Salomonach skoncentrowano wszystkie dostępne lotniskowce), zobacz w jakich odległościach pływały poszczególne TG z TF 58 czy TF 38. Jak pojedyncze TG odłączały się od zespołu w celu uzupełnienia paliwa i zadaj sobie pytanie - od kogo się chłopaki uczyli taktyki?
To pytanie zadałem sobie dawno temu i równie dawno temu na nie odpowiedziałem, że zdecydowanie osobą tą nie był Franki Fletcher. Halsey uczył się sam, z reguły ignorując elementy doktryn taktycznych, które mu nie odpowiadały, z kolei Spruance także nie uczył się od nikogo, mistrzowsko wykorzystując umiejętności swych podwładnych, jak choćby Mitchera, który w latach 30. uchodził powszechnie za najlepszego dowódcę lotniczego na lotniskowcach i odważnego, nieortodoksyjnego taktyka.
Warto się zastanowić nad źródłami tego podziału - otóż dowództwa Centralnego Pacyfiku i Południowego Pacyfiku ostro rywalizowały ze sobą. Co prawda ci w Noumea formalnie podlegali Kingowi, ale w rzeczywistości niewiele sobie z tego robili (choć, oczywista do jawnej niesubordynacji, czy łamania oficjalnych procedur się nie posuwali). Na dokładkę, utworzyli dość silną grupę nacisku, dysponującą pewnym poparciem Knoxa, Forestala, Stimsona i Marshalla. Zbliżony problem był zresztą z Dowództwem Południowo-Wschodniego Pacyfiku, mającym z kolei silne poparcie Australijskiego i Brytyjskiego rządu, półoficjalnie wspierającym tych z Południowego Pacyfiku. Dowództwa "południowe" walczyły z "centralnym" na dyrektywy - gdy w Sydney coś zalaecali, było omalże pewnym, że w Pearl Harbor surowo tego zakażą. Przyjaciele przydzieleni do konkurencyjnych dowództw, błyskawicznie zmieniali się w oponentów i zaczynali brutalnie dezawuować pomysły "tych drugich" - widać to choćby na przykładzie Lockwooda i Christiego.
Oczywiście w razie pilnej potrzeby dowództwa te potrafiły utworzyć wspólny front, by skuteczniej ścierać się z Armią, którymś deparartamentów względnie Kongresem. Potem sytuacja wracała do normy.
W rezultacie powyższego Spruance i Halsey mieli dokładnie odwrotne poglądy na rolę floty w wojnie, w tym lotniskowców, stosowali odmienną strategię i taktykę (oczywiście nie tylko to było przyczyną - mieli też odmienny stosunek do doktryny Mahana, gdy Spruance pisał swą pracę, wykazującą iż operacje Togo dowiodły niezbicie słuszności doktryny Mahana, Halsey pasjonował się Simsem i "obalaniem zmurszałych doktryn").
Stosowanie podręcznika opartego o pomysły taktyczne z drugiej połowy 1942 roku, w 1944 nie miało kompletnie sensu - operacje na centralnym Pacyfiku były oparte o kompletnie odmienną strategię, niż te na Salomonach, a taktykę zawsze dostosowuje się do strategii, a nie na odwrót.
"Koncentracja lotniskowców" pod względem integracji operacji powietrznych jest dokładnie taka sama dla 9 grup jednolotniskowcowych rozmieszczonych w odległości 25 mil, jak dla trzech grup trzylotniskowcowych rozmieszczonych w odległości 5 mil. Głównym powodem zastosowania grup kilkulotniskowcowych w latach 1943-1945 była nie koncentracja lotniskowców, a koncentracja ognia przeciwlotniczego i maksymalne wykorzystanie jednostek osłony.
Nie bardzo mnie zrozumiałeś lub źle się wyraziłem. W obu przypadkach sądzono, że zespoły będą operować w odległościach około 50-100 nm. Co raczej, jak pokazała historia przyszłościowe nie było.
Co raczej, jak wykazała historia przyszłościowe było i to bardzo - myśliwce na prędkości przelotowej pokonują dystans 50-100 mil morskich w zaledwie 15-25 minut, w trybie alarmowym mogą pokonać go 10-15 minut. Jeśli myśliwce zostaną dobrze rozmieszczone, każda grupa atakująca wroga otrzyma wsparcie w mniej niż 10 minut. Dlatego ten dystans, w razie umiejętnego korzystania z samolotów myśliwskich i uczynienia zeń PODSTAWOWEJ OBRONY ZESPOŁU jest bardzo dobry, zwłaszcza że widoczność z pułapu 4500-6000 metrów jest nawet większa, toteż samoloty mają wzrokowy kontakt z każdą grupą. Faktem jest, iż US Navy w czerwcu 1942 bardzo przeceniała A6M-2, przypisując mu prędkość maksymalną nawet ponad 600 km/h (Brytyjczycy zresztą też, skoro ich piloci twierdzili, że "Zero" wyprzedza Spitfire MK V mniej więcej tyle co Fv-190A, a nadto "skręca na monecie"), natomiast faktem jest, iż możliwość utrzymywania "Zera" w powietrzu ponad 100 minut na prędkości przelotowej (ze zbiornikiem zapasowym ponad dwie godziny), pozwalałaby tak ustawione zespoły zupełnie nieźle obronić. Tyle że niestety Genda miał zbyt wiele zajęć przy planowaniu operacji, co więcej, niejako automatycznie zakładając taktykę ofensywną, aspekty obronne postrzegano nazbyt maginalnie. Zaledwie cztery-pięć lat po Midway, dystans 50-100 mil między grupami stał się standardem.
Natomiast jeśli idzie o amerykańskie przewidywania z 1942, w US Navy nie rozumieli, iż Japońskie samoloty często nie dysponują nawet radiem, a skromny zapas amunicji uniemożliwia wykorzystanie ich w ten sposób. Niejako domyślnie zakładano, iż A6M jest czymś podobnym do "Hellcata", czy "Corsaira", więc natrafi się na "ścianę myśliwców", naprowadzających się wzajemnie nad cele, podobnie jak Luftwaffe na nocne bombowce RAF (tyle że wzrokowo, dzięki radiowej wymianie informacji między poszczegółnymi formacjami, a nie stacjom radiolokacyjnym na ziemi). Dlatego właśnie Fletcher i wielu ze sztabu Spruance'a, forsowało przed bitwą atak mniejszymi grupami. Motywowano to, że jeśli wróg skoncentruje się na jednej, czy dwu grupach, to pozostałe zdołają jakoś przeniknąć nad cele, a jeśli się nie skoncentruje, to rozproszone myśliwce nie zdołają znacząco osłabić formacji bombowców.
Oczywiście Midway jest klasycznym przypadkiem złej strony koncentracji - zaskoczenia. Jest oczywiste, że w tym konkretnym przypadku, podzielenie KB na dwa zespoły znacznie by Amerykanom utrudniło sprawę. Teraz wszyscy z Fuchidą na czele są strasznie przewidującymi taktykami. Ale gdyby Nagumo wykrył odpowiednio wcześnie zespół Fletchera koncentracja byłaby zbawienna.
Nie byłaby zbawienna i prawdę mówiąc niewiele by zmieniła. Błędów na poziome strategicznym, nie da się specjalnie naprawić na poziomie taktycznym. Grupy znajdujące się o 50 mil morskich, byłyby podobnie wrażliwe na atak. Z kolei przyjęcie wariantu bitwy zaczepno-obronnej, z dwoma grupami, z których jedna realizowałaby kolejne cele taktyczne (poszukiwanie floty przeciwnika, eliminacja sił lotniczych na Midway, etc.) a druga jej osłoną i wsparciem, byłoby co najmniej równie dobrym rozwiązaniem jak "koncentracja", przy podobnym podziale zadań w tej "skoncentrowanej grupie". Oba rozwiązania mają swoje wady, ale przy poprawnej gradacji celów strategicznych, nie są to wady na tyle istotne, by przesądzić o klęsce w razie wystąpienia jakiegoś niesprzyjającego zbiegu okoliczności - znacznie ważniejsza od "koncentracji okretów", jest integracja celów na poziomie strategicznym oraz zadań na poziomie taktycznym (zresztą te dwie rzeczy ściśle się wiążą).
Dyskusja o lotniskowcach pewnie trwała wraz z pojawieniem się pierwszego lotniskowca. Natomiast dyskusja na temat użycia i taktyki lotniskowców w wojnie na Pacyfiku to co innego niż walka o stołki.
Praktycznie to samo. "Lotnikom" palił się grunt pod nogami - King i Nimitz ogólnie rzecz biorąc nie pałali do nich miłością (pamiętali Richardsona), toteż rychło większość protegowanych Kimmela i Blocha (dzięki którym "lotnicy" pozajmowali szereg eksponowanych stanowisk w sztabie), pożegnała się ze stanowiskiem. Wkrótce z oryginalnego sztabu Kimmela pozostał tylko jeden oficer - E. T. Layton, którego wydział jednak także bardzo "przemeblowano" (np. szefem służby fotograficznej został E. Steichen, najpewniej to "lotnicy" rozpuścili plotkę że dlatego, iż Nimitzowi podobały się jego przedwojenne wystawy reporterskich fotografii, tyle ze Steichen akurat miał ogromne doświadzczenie z I wojny). Ich stanowiska w błyskawicznym zaczęli przejmować "podwodniacy", co zresztą Nimitz zasygnalizował sztabowi Kimmela już podczas pierwszego spotkania, demonstracyjnie zakładając "delfiny". Potem zrobił im jeszcze większy afront, kategorycznie odrzucając sugestie, by uroczystość oficjalnego objęcia stanowiska urzadził na pokladzie lotniskowca (dla "lotnikow" zamiana zwyczajowo stosowanego w takich przypadkach pancernika na lotniskowiec, miała zapewne znaczenie omalże religijne), stwierdzając iż "odpowiedniejszy dla obecnej sytuacji będzie okręt podwodny" i, mimo naciskow, 31 grudnia 1941 uroczystosc odbyla sie na pokladzie "Graylinga". King, sam "podwodniak", gorąco go popierał i równie szybko wywalał ze stanowisk "lotników", zastępując ich swoimi protegowanymi rodzaju Lowa, Cooke'a, Edwardsa, etc.
Oczywiście ci nie poddali się bez walki, ale byli bez szans. Nimitzowi udało się praktycznie spacyfikować Blocha, gdy ten bezsensownie się wystawił, wstrzymując budowę lotnisk na Palmyra i Johnston, a także drastycznie ograniczając zaopatrzenie dla jednostek Armii na Wyspie Bożego Narodzenia i Canton. Bloch twierdził, iż wysp tych nie będzie można obronić przed Kido Butai i najważniejszym teraz wyzwaniem jest jej wyeliminowanie, więc nie ma co marnować materiału wojennego na instalacje typowo obronne, które i tak nie zdołają się oprzeć japonskim lotniskowcom. Oczywiście Nimitz poinformował Kinga, który z kolei dogadał się z Marshallem, podobnie jak większość Armii nie kochającym "lotników" US Navy (choćby za przedwojenną ustawę Izby Reprezentantów "nakładającą kaganiec" B-17). Kompletnie zaszczutego Blocha po jakimś czasie przeniesiono (na osobistą, rzecz jasna motywowaną "najlepszym wykorzystaniem posiadanych zdolności", prośbę Nimitza).
Wtedy spróbowano załatwić Nimitza wybiegiem. Reporter gazety sympatyzującej z Partią Demokratyczną posłał list do Knoxa (nb. swego starego znajomego, w ogóle był w dobrych stosunkach z wieloma funkcjonariuszami rządowymi), w którym oskarżył ONI o "bezprawną inwigilację" (mieli go podsłuchiwać, śledzić i próbować wywrzeć presję). Wydział cenzury oczywiście pokazał list Nimitzowi i spytał czy mają go "zatrzymać". Nimitz doskonale zdając sobie sprawę, że jego przeciwnicy tylko na to czekają, polecił by list doręczono. Rzecz jasna Knox nakazał, by Nimitz przyjął owego reportera i dał się mu złajać (jak to dyplomatycznie określił "wysłuchal jego zarzutów"). Oczywiście Nimitz uchylił się od tego polecenia, urządzając spotkanie z wszystkimi akredytowanymi reporterami, wysłuchał ich skarg na cenzure, po czym "kupił" pozwalając kilku wziąc udział w jednym z rajdów Halseya.
To naprawdę dość skrócony przegląd, codziennych ówczesnych zabaw w sztabie CinCPac. Głównym ich podłożem była typowo polityczna cztystka, urządzona w początkowym okresie rządów F. D. Roosevelta w siłach zbrojnych. Wywaleni wtedy byli często wybitnymi specjalistami, nieodzownymi w prowadzeniu wojny, więc z bólem serca musiano ich przywrócić. Z kolei okupujący ich dawne stanowiska BMW, byli "mocno przywiązani do swych miejsc pracy".
Dyskusja o taktyce lotniskowców, strategii, a także roli w dalszej wojnie, w Departamencie Marynarki, a także w sztabach, od początku wojny była wyjątkowo zaciekła i gorąca, ponieważ miała silne podłoże polityczne. Roosevelt MUSIAŁ uderzyć "przez środek Pacyfiku", a nie przez Nową Gwineę. W tym drugim przypadku na pierwszy plan wyszłyby zapewne pancerniki i krążowniki (jak na Morzu Śródziemnym), ponieważ wsparcie powietrzne opierałoby się głównie na samolotach bazujących na lądzie. Skoro Nowa Gwinea była politycznie nieakceptowalna dla Administracji, pozostawało uparte stawianie na "Rainbow V", w którym główną rolę (już zresztą zgodnie z założeniami Kimmela), miały pełnić lotniskowce, nadto prowadzący na Amoy, a stamtąd do, niezwykle istotnych dla antykolonialnego skrzydła Partii Demokratycznej, Chin.
Utworzenie TF 50 w marcu 1943 dodatkowo nasililo polaryzacje stanowisk dotyczacych roli floty w przyszlych operacjach, strategii i sposobow wykorzystania wlasnie budowanych lotniskowcow typu "Essex".
Dla wszystkich zrozumiałe było, że ten kto przeforsuje swą koncepcję i będzie dowodził flotą podczas tej "kluczowej dla zwycięstwa w wojnie kampanii", zostanie przez propagandę okrzyknięty bohaterem i będzie miał zapewnioną karierę polityczną, być może nawet zostanie kolejnym Jacksonem, Grantem, Rooseveltem. Dlatego przedstawianie "rewolucyjnych koncepcji użycia lotniskowców, umożliwiających szybkie wygranie wojny" i mieszanie z błotem taktyki wymyślonej przez rywali było na porządku dziennym.
Nie mogła się onapojawić wraz z wybuchem wojny ponieważ nie było o czym dyskutować.Amerykanie stanęli przed "japońską bombą atomową" w postaci Kido Butai, nie wiedząc co robić i nie mając żadnych doświadczeń.
Większość traktujących Kido Butai jako "bombę atomową" błyskawicznie wyleciała że sztabu - Nimitz był w stanie wiele znieść, ale nie tak rażącej niekompetencji i kurczowego trzymania się skompromitowanych, oderwanych od rzeczywistości doktryn wojennych. I trudno temu nie przyklasnąć, gdyby pozostawić tych od "japońskiej bomby atomowej", US Navy najpewniej przegrałaby wojnę. Kido Butai sama w sobie nic nie znaczyła i w praktyce sama niewiele była w stanie zdziałać.
Nimitz i King widzieli ją we właściwych proporcjach - jako dokuczliwą muchę, w praktyce mającą ograniczone znaczenie w tej wojnie. Znacznie bardziej niepokoiła ich prawdziwa "japońska bomba atomowa" - oddziały Cesarskiej Armii. To one były główną siłą sprawczą sukcesów japońskich na tym etapie wojny. Sama Kido Butai nie zajęłaby Singapuru, czy Filipin, co wyraźnie wskazywało najgroźniejszego przeciwnika. Od Pearl Harbor do Midway osiągnięcia Kido Butai były praktycznie znikome i w praktyce "pałeczkę" przejęło lotnictwo Armii oraz klasyczne okręty uzbrojone w działa, które zapisały na swym koncie ogólnie większy tonaż, niż lotniskowce Nagumy.
Amerykanie mieli naprawdę wiele doświadczeń i doskonale wiedzieli, co mają robić - realizować "Rainbow V". Zgodnie z doktryną Mahana, najlepszym sposobem na Kido Butai było po prostu zdobycie, bądź odcięcie od linii zaopatrzeniowych jej baz, od Wysp Gilberta i Marshalla poczynając, na Kure kończąc. Nimitz miał zamiar załatwić Kido Butai przy pomocy swojej "bomby atomowej" - Korpusu Piechoty Morskiej i wszystko miało być temu celowi podporządkowane. Lotniskowce, podobnie jak inne okręty, miały mieć znaczenie pomocnicze - wsparcia i osłony desantów. Wynikało to wprost z doktryny Mahana, twierdzącej że dla wygrania wojny na morzu najważniejsze są możliwości desantowe, logistyczne oraz wsparcia wojsk lądowych. Strategia walki na morzach była więc zbliżona do jej lądowego odpowiednika, gdzie najważniejsza jest piechota, zaś czołgi, artyleria, czy lotnictwo mają względem niej znaczenie pomocnicze, służąc wsparciem i osłoną.
Trochę wcześniej wysunięto teorię, iż bitwa pod Midway skróciła wojnę. Otóż tak się składa, że bitwa o Midway wcale nie wyeliminowała Kido Butai. Jak to ładnie ujął jeden z Japończykow, "tachi nie złamał się, choć jego klinga wyszczerbiła się" - główną siłą Kido Butai były nie lotniskowce, czy samoloty, a świetnie wyszkoleni lotnicy, z których większość przeżyła bitwę. Toteż Kido Butai Nagumy zakończyła swój żywot dopiero w krwawej jatce na Wyspach Salomona, która rzeczywiście tym sposobem skróciła wojnę, choć żadna ze stron nie przywiązywała do tego kierunku nadmiernej wagi.
Dopiero po kilku miesiącach po kilku bitwach, rajdach, po sprawdzeniu w warunkach bojowych radarów oraz różnych założeń teoretycznych, można było zacząć wyciągać wnioski.
Brzmi to niczym dopasowywanie na siłę faktów do teorii. Przykładowo radary sprawdzono w warunkach bojowych już w 1940 roku, co więcej Brytyjczycy już na jesieni 1940 przekazali swoje doświadczenia w tej dziedzinie Amerykanom (w zamian za maszyny szyfrujące, książki kodowe, etc.), a te natychmiast zostały przekazane US Navy.
Które zdaniem Nimitza akurat drastycznie się pogorszyło.
Co się pogorszyło? Wyszkolenie pilotów? Po sześciu miesiącach doświadczeń? Zawsze wydawało mi się doświadczenie bojowe jest jednym z najważniejszych czynników "dobrego pilota".
Nie po sześciu miesiącach, a ponad roku - z kontekstu wynikało, że chodzi już o rok 1943 (bo wtedy przeprowadzono "szkoleniowy" rajd na Wake). A jakie doświadczenie bojowe miał ten kwiat
amerykanskiej mlodzieży co dopiero przysłany Nimitzowi ze Stanów? Walkę z niemieckimi spadochroniarzami na równinach Kansas, zdaniem co poniektrórych w administracji stanowej czy federalnej, szykujących się już do wysadzania torów kolejowych, zatruwania ujeć wody, względnie zamachów na
osoby zaufania publicznego? Ataki na japoński lotniskowiec, dostrzeżony przez pewnego air warden na pustyni w okolicach Muroc?
Martwi i nieobecni piloci nie mają doświadczeń. Większość przedwojennych pilotów, a także tych wyszkolonych w pierwszych sześciu miesiacach wojny albo nie żyła, albo odeszła ze służby na własną prośbę, względnie załamała się psychicznie. Te dwa ostatnie nie powinny dziwić - w latach 1929-1941 naprawdę wielu wstąpiło do US Navy nie by walczyć, a zyskać stałe źródło utrzymania. Wojny miało nie być. Gdy się zaczęła, okazało się iż tysiące ludzi chce odejść z wojska, bądź domaga się przeniesienia na tyły, uciekano się nawet do samookaleczeń, by tylko "uciec z tego piekła" (zresztą podobne problemy mieli nie tylko lotnicy, ale nawet podwodniacy, których straty były wtedy zdecydowanie niższe). Prawdziwą rzeźnią były Wyspy Salomona, co więcej walki wciąż tam trwały, a Halsey, wspierany przez Australijczyków i MacArthura nie chciał oddać doświadczonych lotników. Powołani pod broń rezerwiści okazali się niedoszkoleni, ponieważ w latach 1932-1939 nie przywiązywano odpowiedniej wagi do podnoszenia ich kwalifikacji, a w 1940 zaległości nie nadrabiano tak szybko jak było to możliwe, ponieważ mogłoby to politycznie zaszkodzić Rooseveltowi, starającemu się akurat o reelekcję i przeciwstawiajacemu swoj "pacyfizm", "izolacjonizmowi" kontrkandydata.
W rezultacie Nimitz na środkowym Pacyfiku był początkowo zdany na pilotów wyszkolonych pośpiesznie przed paru miesiącami, którzy wojnę widzieli tylko w kronikach filmowych. Lepiej wyszkolono tych z lotnictwa piechoty morskiej, ale i tu najlepszych wysłano na południowy Pacyfik. Nawet w "ugladzonych" biografiach twierdzi się, iż gdy zapoznał się z poziomem wyszkolenia tego co przysłano mu ze szkół lotniczych US Navy, "doznał głębokiego wstrząsu".
W szkole mi zawsze mawiano: teoria to 0, praktyka to 1, razem daje 10
Koronny dowód jakich bredni uczą w dzisiejszej szkole. Tego rodzaju stawianie sprawy jest od 1947 roku nagminne dla naszych nauczycieli - ostatecznie, niezależnie czy wyszkolą geniuszy, czy ćwierćinteligentów, stawka ta sama. Zamiast więc się wysilać, lepiej nie robić nic ponad konieczne minimum i dorobić sobie do tego ideolo ("I tak wszyscy chcą być budowlańcami i mechanikami samochodowymi, więc logarytmy na nic im się zdadzą"). Potem oczywiście się okazuje, że z teorii ci "praktycy" nie umieją nawet dodać dwu liczb, więc w praktyce oszukują ich w sklepie, ale to już zmartwieniem nauczyciela nie było i nie jest.
Z oczywistych względów podczas pokoju taniej jest wyśmienicie wyszkolić nieliczną grupę - perfekcjonista je mniej więcej tyle co skończona ciamajda, tak samo zajmuje jedno łóżko, a rozbija potencjalnie mniej samolotów, których podczas pokoju wytwarza się stosunkowo niewiele (a o każdy dodatkowy trzeba walczyć w parlamencie), zabija się też jakby rzadziej, a w trakcie sytuacji kryzysowych (np. powódź) zdecydowanie lepiej się sprawdza.
Podczas wojny najlepszym rozwiązaniem jest postawienie na mnóstwo przeciętnie wyszkolonych pilotów. Samolotów i rekrutów jest jakby więcej. Lotników szkoli się bardziej pobieżnie i specjalistycznie. Przykładowo przed wojną większość lotników US Navy przechodziła szkolenie w nocnych startach i lądowaniach, podczas dzialan wojennych ten aspekt był marginalizowany, ponieważ zakładano iż większość operacji lotniczych lotniskowce będą prowadzić w dzień, więc lepiej wyszkolić wielu przeciętnych pilotów, radzących sobie najlepiej właśnie w dzień, a do działań nocnych przeznaczyć znacznie mniej liczną, za to konsekwentnie szkoloną właśnie do nich, grupę. Oczywiście spowodowało to potem problemy na Morzu Filipińskim, ale cóż znaczy kilkadziesiąt maszyn, skoro Grumman był gotów produkować nawet 800 F6F miesięcznie?
Diametralną różnicę w wyszkoleniu kadry przedwojennej i wojennej, widać choćby na przykładzie F4U-1. US Navy uznała, iż maszyna nie nadaje się do operowania z lotniskowców, ponieważ procedura lądowania jest "nadmiernie trudna dla typowego pilota", maszyna miała "szlaban", aż do opracowania wersji F4U-1A o poprawionej widoczności z kabiny, oraz innym podwoziu. Natomiast dywizjony nocne, składające w dużej części z pilotów wyszkolonych jeszcze przed wojną, korzystające z samolotów F4U-2, będących nocną wersją F4U-1 (czyli nadal z "klatką na ptaki" i "twardym" podwoziem), operowały bez większych kłopotów z lotniskowców, lądując na nich również w nocy.
Nawiasem mówiąc, podobne różnice - choć nie tak diametralne - występowały również w US Army Air Force. Piloci wyszkoleni podczas wojny nienawidzili B-26 i nazywali go bardzo niecenzuralnie, ze względu na trudny pilotaż, nie tolerujący ich zdaniem najmniejszych błędów. Z kolei piloci australijscy i amerykańscy wyszkoleni przed wojną, maszynę tę uważali za jedną z najlepszych, ceniąc sobie jej szybkość, zwrotność oraz... łatwość pilotażu. Ówczesne priorytety świetnie ilustruje to, że mając do wyboru dokładniejsze przeszkolenie pilotów, bądź zmianę charakterystyk aerodynamicznych, Armia nakazał Martinowi zmienić kąt natarcia skrzydeł, co pogorszyło osiągi, ale uczyniło B-26 prostszym w pilotażu.
Utożsamianie "teorii" ze szkoleniem, a praktyki z "doświadczeniem bojowym" jest nadużyciem. Zakładanie, iż najlepszymi pilotami są niedouki z praktyką bojową, żenującą naiwnością. Gdyby było to prawdą, to Chińczycy bez trudu radziliby sobie z pilotami japońskiej marynarki, bowiem mieli już pewne doświadczenie bojowe, a większość kolegów Sakai z pamiętnego kursu, prochu jeszcze nie wąchała. Dokładnie to samo dotyczy pilotów biorących udział w Wojnie Zimowej - naprawdę niewielu Finów miało doświadczenie bojowe (i to głównie z I wojny), natomiast miało je stosunkowo sporo Sowietów (Hiszpania, Mongolia, II RP). Zresztą ustalenie tego współczynnika w sposób jaki sugerujesz, jest omalże godne właśnie Sowietów, tyle że oni jeszcze stwierdziliby, że wypływająca ze świadomości klasowej motywacja ideologiczna to 100, co razem z "teorią" i "praktyką" daje 11000, dowodząc dobitnie iż Związek Sowiecki to kraj najlepszy pod każdym względem (chcących się zapoznać z tego rodzaju wywodami odsyłam do mojej obowiązkowej lektury ze szkoły podstawowej: "Opowieści o prawdziwym człowieku" B. Polewoja).
Jeśli już próbować przedstawić liczbowo udział szkolenia i doświadczenia bojowego w sukcesach w walce powietrznej, co zarówno w teorii, jak praktyce jest ekstremalnie trudne, to można zaryzykować twierdzenie, iż "praktyka" to około 1/4-1/3, a 2/3-3/4 to "teoria" - wskaźnik powyższy dość często się sprawdza. Przykładowo w operacji "Linebacker II" uczestniczyli pobieżnie przeszkoleni piloci US Army Air Force (ze względu na braki w personelu latającym, na myśliwce powoływano nawet pilotów samolotów... transportowych), posiadający stosunkowo duże doświadczenie z poprzednich walk, a równocześnie dobrze wyszkoleni piloci US Navy (w szkole "Top Gun"), mający praktycznie niewielkie, bądź żadne doswiadczenie bojowe. Piloci latali na podobnych F4 "Phantom II", używali w znacznej mierze identycznego uzbrojenia, walczyli z tymi samymi pilotami północnowietnamskimi, nad mniej więcej tymi samymi obszarami DRW, przeprowadzając misje o podobnym charakterze, co pozwala uznać realia bojowe w jakich działali za naprawdę zbliżone. Lotnictwo myśliwskie US Air Force zestrzeliło blisko czterokrotnie mniej samolotów DRW, niż jego odpowiednik z US Navy.
Wszystko pięknie, ale nie można zmieniać bieżącej taktyki pod miraże przyszłości.
Można i tak zrobiono w przypadku radarów artyleryjskich i przeciwlotniczych dla pancerników (i innych okrętów). Ledwie co Bureau of Ships i Bureau of Ordnance zaczęły analizować to co otrzymano od Brytyjczyków, zabrano się za prace studialne nad wykorzystaniem radaru do wykrywania celów nawodnych i napowietrznych, a równolegle do pozyskiwania danych artyleryjskich w walce. W rezultacie US Navy trafnie ustaliła niezbędne wymogi, co pozwoliło już na deskach kreślarskich uczynić radary bardziej funkcjonalnymi i zintegrowanymi zarówno z istniejącymi, jak projektowanymi systemami przeliczników artyleryjskich. Jeszcze zanim pojawił się prototyp, opracowano taktykę użycia radarów w bitwie i to zarówno jeśli radiolokatorem artyleryjskim dysponuje jeden okręt, jak wszystkie. Te działania zwróciły się po stokroć.
Opracowywanie taktyki również pod "miraże przyszłosci" jest OBOWIĄZKIEM każdych sił zbrojnych. To że przewidujemy iż z wdrożeniem czegoś możemy mieć potencjalnie kłopoty, bynajmniej nie oznacza że przeciwnik musi je mieć również. A III Rzeszy, głównemu przeciwnikowi US Navy od co najmniej 1940 roku, radiolokacja akurat wychodziła zupełnie nieźle.
W 1940 roku nikt nie miał pojęcia kiedy i jak będzie wyglądał radar.
Sztab Luftwaffe jakoś pojęcie miał i już końcem 1939 roku starał się ustalić czy budowane przez Brytyjczyków "dziwne konstrukcje" to właśnie radiolokatory. Niestety Brytyjczycy, praktycznie aż do "Bitwy o Anglię" celowo ich nie używali, a także rozpuszczali pogłoski, iż to anteny nadawcze fal długich, służące do kontaktowania się z okrętami podwodnymi. Opracowali taktykę ich użycia do zwalczania samolotów, sprawny system dowodzenia, obrazowania sytuacji powietrznej i łączności. Opracowali nawet sposób szybkiej odbudowy zniszczonych anten, by w systemie nie było "dziur". To jest przykład profesjonalizmu, z którego należało wziąć przykład.
Jak będzie się sprawował w warunkach bojowych itd.
Szkopuł w tym że Brytyjczycy w 1940 przekazali Amerykanom tysiące stron dokumentacji, analiz technicznych i taktycznych, w tym również dotyczących doświadczeń z radiolokacją na okrętach, która jak dotąd wyśmienicie się sprawdzała. W tym kontekście "niewiedza" i wynikłe z niej lęki "lotników" staja się zagadkowe, skoro raczej umieli czytać po angielsku.
Także owe "lęki" nie wynikały z zaniedbań tylko z realizmu zagrożenia. To tak jakby w 1944 roku posłano wojsko do cywila bo przecież za rok będziemy mieli bombę A i rakiety...
Nie wiem, czy jest sens odpowiadać na argumenty na podobnym poziomie. Tak się składa, że w pierwszej połowie 1944, a więc nim jeszcze "bomba A" nabrała realnych kształtów, jeden z zespołów roboczych zajmował się wypracowaniem praktyki użycia takiego uzbrojenia. Załogi zaczęto szkolić już we wrześniu 1944. Twierdzenia zaś iż już nawet nie wypracowanie, a samo
podjęcie prac nad nową doktryną taktyczną, powoduje AUTOMATYCZNE odejście wojsk do cywila, pozostawiam bez komentarza.
Trudno zresztą nie traktować tego rodzaju konstrukcji myślowych jako najzwyklejszej w świecie pochwały kunktatorstwa. Zgodnie z tej miary logiką nie opłaca się prowadzić żadnych studiów nad nową taktyką, ponieważ przyszłości i tak nie da się przewidzieć, więc nie można wykluczyć możliwości, że opracowana taktyka okaże się nieudana, że wojna wcale nie wybuchnie, ewentualnie poddania bez jednego wystrzału, więc to co się opracuje, może nigdy się nie przydać. Należy czekać cierpliwie i bezczynnie, aż wojna wybuchnie, bo wtedy łatwiej będzie ustalić "realizm zagrożenia".
Warto sobie uświadomić, iż tego rodzaju system wartości, stawia Fletchera w bardzo złym świetle. To co uczynił, staje się zwykłym trwonieniem czasu, przecież lotniskowce typu "Essex" mogły się okazać równie nieudane (wskazywaly na to zreszta powazne problemy konstrukcyjne, ktorych apogeum nastapilo wlasnie na jesieni 1942 i tak po prawdzie czesci z nich nie udalo rozwiazac nawet w 1945 roku), jak chocby opracowywany rownolegle typ "Midway", kluczowa mogła się okazać ofensywa na południowym Pacyfiku, w ogóle wojna mogła się skończyć, zanim on zdoła swój "podręcznik". Co więcej przedtem mogła go trafić przypadkowa bomba, mógł nieszczęśliwie się potknąć i skręcić kark, zostać porwany i zjedzony przez ludożerców, umrzeć na malarię, zginać trafiony spadającym z palmy kokosem, względnie meteorytem przybyłym z okolic Jowisza.
Warto zauważyć iż US Army nie miała podobnych obiekcji, gdy tylko otrzymała wstępną specyfikację radarów, zaczęła opracowywać taktykę dla myśliwców wykorzystujących zalety radiolokacji, a także dostosowaną do przypadku gdyby wróg zaczął masowo stosować urządzenia zakłócające pracę radiolokatorów. Dla B-29, B-32, B-36, B-38 wymyślono taktykę wykorzystania celowników radiolokacyjnych (Brytyjczycy w 1940 roku byli już dość zaawansowani w pracach nad H2S). To samo dotyczyło amunicji z zapalnikami zbliżeniowymi. Podjęto także prace nad taktyką wykorzystującą namierzanie własnych i wrogich pocisków w locie, co miało pomóc ustalić lokalizację baterii oraz pozwolić ustalić poprawkę nim pocisk upadnie. Od strony technicznej system ten udało się doprowadzić do jakiej takiej sprawności dopiero podczas II wojny indochińskiej, a naprawdę funkcjonalny stał się w latach 80. Jakoś nie obawiano się, że te prace kogoś "odeślą do cywila".
Przypuśćmy jednak że rozwoju radiolokacji na morzu nie dało się przewidzieć. Ale zdecydowanie dało się to uczynić z jej rozwojem na lądzie? Brytyjczycy stosowali w samolotach nadajniki IFF, by ułatwić rozpoznanie własnych maszyn i te zdecydowanie się sprawdzały w warunkach bojowych. US Army planowała zastosować na masową skalę radiolokację już końcem 1940 roku, a w 1941 roku US Navy prace nad CXAM były na tyle zaawansowane, że przewidziano nań miejsce na nowych pancernikach. W tym kontekście zadziwia praktycznie nikłe zainteresowanie opracowaniem i wyposażeniem samolotów US Navy w IFF (w US Army Air Force obowiązuje juz wymóg standardowego wyposażania nowych kontstrukcji w IFF). Ostatecznie "nie można było przewidzieć", że zaniedbania w tej mierze potencjalnie zwiększą straty od "friendly fire", bo nie wiadomo czy niesprzyjający układ planet nie sprawi, iż radary wojsk lądowych i IFF świetnie się sprawujące w warunkach bojowych u Anglików, w USA okażą się niesprawne.
Nie słyszałem żeby Spruance maił jakiś znaczący wpływ - co nie znaczy że tak nie było. Jak pisałem Fletcher wysłał swoje memorandum do Nimitza, który z kolei przekazał je do Halsey'a by ten napisał swoją analizę. W grudniu 1942 roku oba dokumenty zostały rozesłane do najlepszych admirałów ("top naval aviation admirals") i dowódców lotniskowców z prośbą o komentarz.
Ta historia po prostu średnio pasuje do realiów. Zacznijmy od Halseya, skoro to "memorandum" było takie ważne i przełomowe, to dlaczego nie zalecił np. juz w październiku zapoznania się z nim swym dowódcom lotniskowców? Bo Frank Fletcher MUSIAŁ przekazać jego kopię do Noumea, nieważne czy było ukończone, czy też nie - obowiązkiem odchodzącego oficera jest przekazanie wszelkich dokumentów nad którymi pracuje swemu następcy. W chwili przybycia kopia musiała się znajdować się w archiwum, a na biurku Halsey zapytanie, co uczynić z dokumentami nieukończonymi przez Fletchera - jeśli Ghormley cokolwiek wzorowo zorganizował, to były to właśnie prace biurowe. Toteż Halsey otrzymałby "memorandum" gdyby tylko wyraził takie życzenie.
W październiku, listopadzie i grudniu 1942 Halsey był łagodnie rzecz ujmując zawalony robotą, analizą materiałów pozostawionych przez poprzednika, opracowywaniem planów taktycznych, użeraniem się z Armią i Australijczykami, wywieraniem presji na Francuzach, by wreszcie udostępnili mu jakąś sensowną kwaterę, etc. Alarmował iż nie jest nawet w stanie nadrobić "dotychczasowych zaniedbań" i apelował o przydzielenie mu dodatkowego personelu biurowego, wywiadowczego oraz analityków i specjalistów z różnych dziedzin. Prośby te nie były spełniane w stopniu zadowalajacym - np. zamiast ekspertów od "lotów długodystansowych" oraz "bombardowań z lotu nurkowego" przysłano po wielu miesiącach opóźnienia, jedną osobę pełniącą tę dwie funkcje, na dodatek cywila, którego wedle wytycznych Departamentu Marynarki należało się natychmiast pozbyć (Ch. Lindbergh). W tym kontekście obarczanie "Bulla", w październiku i listopadzie sypiającego zwykle po parę godzin, dodatkową pracą wydaje się jakby dziwaczne, skoro Nimitz dysponowal w swym sztabie kilku omalże równie doświadczonymi specjalistami od lotnictwa morskiego (np. Fitch).
9 grudnia 1942 w San Francisco odbyło się spotkanie "top admirals" i innych szych US Navy (przybył nawet sam King). Nimitz przedstawił na nich jedynie dwa memoranda.
* Przyszłe operacje w rejonie Wysp Salomona (wstępne opracowanie W. F. Halsey jr).
* Przegląd sytuacji na Aleutach (wstępne opracowanie T. C. Kinkaid).
Oba memoranda zostały przedtem przejrzane i uzupełnione przez sztab Nimitza. Wydaje się dziwnym, że Halsey w listopadzie prowadził równocześnie prace nad innym memorandum, które w tej chwili miało dlań znaczenie drugorzędne ("Przyszłe operacje..." zaś wprost kluczowe, polemizował w nim z planem Komitetu Połączonych Sztabów, dotyczącym dalszych operacji na Salomonach; MacArthura, który domagał się zakończenia operacji na Wyspach Salomona i zajęcia Wysp Admiralicji, niespodzianie poparł sztab Marynarki z Kingiem włącznie). Można też zadać pytanie, dlaczego "memorandum" Fletchera nie przedstawiono w San Francisco, skoro było ku temu zdecydowanie odpowiednie audytorium?
Spotkałem się gdzies z wersją, iż na kopiach tego co wymyślił Fletcher znajdują się "ręczne dopiski" oceniających oficerów, co ma potwierdzać że rozesłano je do znawców morskiej awiacji. Tak się jednak składa, że amerykańscy admirałowie nie byli jakimiś biedakami i dysponowali czymś takim jak "maszyna do pisania". W Annapolis pisanie po oficjalnych dokumentach surowo karano (z oczywistych względów). Toteż gdyby rozesłać je z prośbą o opinię, kancelaria Kinga otrzymałaby maszynopisy z opiniami odnoszącymi się do poszczególnych pomysłów. Dlatego powstanie "ręcznych dopisków" w praktyce wyklucza rozesłanie "memorandum". Kiedy z reguły powstają ręczne dopiski na dokumentach? Podczas konferencji - uczestnikom rozdaje się zestaw dokumentów z prośbą o zapoznanie się. W jakiś czas później przeprowadza się wymianę poglądów - uczestnicy z reguły i niekiedy mimowolnie, notują na marginesach fragmenty wystąpień, komentarze, własne pomysły, etc. Dlatego dokumenty z takimi "dopiskami" są znacznie cenniejsze dla wywiadu, niż "czyste".
Wszystkie amerykańskie plany pokonania Japonii, od początku zakładały zastosowanie wielkich zespołów floty. Dlatego zresztą US Navy długo nie uważała prędkości 21 węzłów za zbyt mała dla pancernika - nie zakładano walk "sam na sam" z japońskimi krążowikami liniowymi. Japończycy dla osiągnięcia zwycięstwa i tak musieli zniszczyć US Navy. Skoro ta nie miała zamiaru uchylać się od starcia, prędkość miała małe znaczenie. US Navy nie musiała ścigać floty japońskiej, dążąc do bitwy za wszelką cenę. Zajmowanie baz i groźba przecięcia szlaków morskich, miała pchnąć ją do walki, a gdyby jednak jej unikała, byłaby stopniowo niszczona. Dlatego także "Rainbow V" zakładał użycie wielkich zgrupowań okrętów, w tym również rozbudowanych zespołów lotniskowców. Opracowywano już plany lotniskowca 27 000 tonowego, trzy takie lotniskowce miały pierwotnie zastąpić "Lexingtona", "Saratogę" i "Rangera", ale w chwili wystąpienia Japonii z Traktatu Waszyngtońskiego, zalecono zmianę projektu pod kątem maksymalnego tempa budowy. Sztab Richardsona prowadził już zaawansowane prace nad zespołami zawierającymi po kilka lotniskowców, sztab Kimmela ich nie przerwał, uzyskując pełne poparcie Blocha.
Teraz zajmijmy się Spruancem i jego "brakiem udziału" w pracach nad nową doktryną taktyczną lotniskowców. Jest to pogląd autentycznie niesamowity - ofensywa na centralnym Pacyfiku miała kluczowe znaczenie, zarówno zdaniem Nimitza, Kinga, Knoxa, jak Roosevelta. Toteż zakładanie, iż sztab Nimitza nie prowadził jakichkolwiek studiów nad zespołami wielolotniskowcowymi, w chwili gdy było oczywistym, że wkrótce będzie dysponował kilkunastoma wielkimi i średnimi lotniskowcami, a także sporą liczbą lotniskowców eskortowych i nagle "z nieba mu spadło" memorandum Fletchera, nawet na pierwszy rzut oka wydaje się tezą bardzo naciąganą. Co prawda zamówiono aż... dwa tysiące niszczycieli, ale jasnym było że nie zostaną zbudowane natychmiast, a małe zespoły angażowałyby nadmierną liczbę niszczycieli, które były też potrzebne do osłony sił desantowych, co więcej czymś trzeba było wygrać "Bitwę o Atlantyk". Toteż stosowanie zespołów wielolotniskowcowych było oczywiste z punktu widzenia racjonalnego wykorzystania posiadanych sił.
Nimitz scedował nadzór nad planem zdobycia Wysp Gilberta i Marshalla, właśnie na Spruance'a (co było normalną praktyką w takich sytuacjach), a oczywistym elementem tych prac było również opracowanie adekwatnej do wyznaczonego zadania taktyki i optymalnego wykorzystania posiadanych sił.
Zespół zajmował się tak sprawami wielkimi: logistyką, strategią i tatyką przyszłych operacji, jak małymi w rodzaju poczty żołnierskiej. Często radzono się dowódców okrętów i jednostek, autorów najbardziej interesujących pomysłów Nimitz przyjmował osobiście. Oczywiście Towers i inni "lotnicy" opracowywali lepszą ich zdaniem strategię i taktykę przyszłych operacji - zajmowali się tym m.in Clark i Sherman.
Co do "dowodów", większa część opracowań zespołu Spruance'a ocalała powojenne "odchudzanie archiwów". Przyjrzyjmy się kilku z nich, dotyczących lotniskowców (bo przegląd wszelkich zmian w taktyce ich autorstwa to materiał na kilkusetstronicowe opracowanie). Jedną z pierwszych rzeczy zaproponowaną przez Spruance'a był system rotacji lotników marynarki, na który miał wpaść wkrótce po bitwie pod Midway, po rozmowie z ocalałymi, którzy powiedzieli mu wprost że przyczyną większości niepowodzeń i strat, są nie umiejętności Japończyków, a stres oraz wyczerpanie fizyczne i psychiczne.
Kolejna ważna innowacja dotyczyła zespołów dużych okrętów, w tym również lotniskowców - Spruance był na bieżąco informowany o pracach nad zapalnikiem zbliżeniowym. Uważał iż znacznie poprawi on skuteczność ognia przeciwlotniczego, gdy tylko wyeliminuje się wady rozwojowe. Zespół opracował taktykę użycia takiego uzbrojenia przez grupy okrętów wojennych, maksymalnie wykorzystującego jego zalety. Zarekomendowano operowanie niewielką ilością, silnych grup zawierająch po kilka pancerników, lotniskowców, bądź pancerników i lotniskowców. Glowna obrona takich grup okretow mial byc nie manewr (jak u Fletchera) a zmasowany ogien dzial przeciwlotniczych strzelajacych pociskami z zapalnikami zblizeniowymi. Koncepcje takiej grupy przetestowano w praktyce podczas rajdu na Marcus i Wyspy Gilberta w sierpniu i wrzesniu 1943.
Podczas marszu w rejonie zagrożenia atakiem lotniczym, grupy winny się znajdować w odległości co najwyżej 12 mil morskich, a w razie potrzeby zbliżać się nawet na 5 mil. Dlaczego 12 mil? Ponieważ zasięg skuteczny armat uwniwersalnych 5" przeciw celom lotniczym wynosił ponad 11 km, a 12 mil to nieco ponad 22 km - między zespołami nie ma "martwych pól", a w przeciwieństwie do zespołu Fletchera w 1942 roku używającego klasycznych zapalników, więc muszącego liczyć na bezpośrednie trafienia, albo łut szczęścia (tzn. odległość w jakiej znajdzie się samolot określono poprawnie), zapalnik zbliżeniowy uaktywniał się automatycznie, gdy wchodził w pobliże samolotu, nieważne czy odległego o 2000 m, czy 10 000 m. W rezultacie działa 5" opracowane pierwotnie do zwalczania ciężkich bombowców, okazały się wreszcie skuteczne również przeciw bombowcom torpedowym i nurkującym. Dlaczego 5 mil? Zasięg najskuteczniejszego ognia działek 40 mm wynosi 8000 metrów (teoretycznie można było wycisnąć i 10 km, ale przy krańcowo niewygodnym kącie strzału), więc sąsiadujące zespoły pokrywają krzyżowym ogniem przestrzeń między sobą. Prawdopodobieństwo wzajemnego ostrzelania minimalizowano przy mniejszych dystansach poprzez zastosowanie urządzenia samoniszczącego, uruchamiającego się na wysokości 12 000-15 000 stop, w rezultacie czego pociski o zbyt wysokiej trajektorii (i tym samym zbyt dalekim zasięgu), były samoczynnie niszczone. Wtedy zasięg ognia wynosil 4500-5500 m, czyli nieco ponad 9 kilometrowa przestrzeń była skutecznie pokryta ogniem dwu zespołow.
Ze względu na istotne znaczenie przeciwlotniczych dział 40 mm w bliskiej obronie przeciwlotniczej zespołu, zalecono opracowanie dalocelownika zwiększajacego ich skuteczność (pozniejszy Mark 51).
Dla uniknięcia problemów wywołanych koniecznościa tankowania lotniskowców w trakcie bitwy, powrócono do przedwojennej koncepcji pobierania paliwa z pancernika. Oczywiście była to typowa "technika awaryjna", ale pancernik (a zwłaszcza pancernik typu "Iowa"), zabiera naprawdę sporo paliwa, ktore zużywa zdecydowanie wolniej niz lotniskowiec, więc znakomicie nadaje się jako "awaryjny tankowiec" dla innych okrętow. W praktyce tankowano tak głównie niszczyciele (jak zreszta i wczesniej, np. podczas rajdu TF 1 na południowy Pacyfik), choć na Morzu Filipinskim wstępnie rozważano taką możliwość 19 VI względem TG 58.4, to w końcu zdecydowano się przeprowdzić "klasyczne tankowanie", pozostawiając tę grupę na flance zespołu opercyjnego.
W nocy odleglość miedzy zespołami ustalono na co najmniej 16 mil. Ówczesna wersja radaru SG miala aż nadto wystarczający zasięg, by pokryć przestrzeń miedzy sąsiednimi zespołami. Podobnie zasięg dział 5" wystarczał w zupełnosci, by każdy okręt podwodny, czy nawodny wykryty między zespołami skutecznie ostrzelać (15 000-16 000 m). Co prawda przy załozeniu odleglosci ponad 16 mil, pomiędzy zespolami występowala nie kryta ogniem dział 5" luka, ale w przypadku wykrycia okrętu podwodnego zwykle i tak wysyła się niszczyciel, względnie samolot wyposażony w radar.
W normalnym marszu dziennym nie ustalono jakieś sztywnej odleglosci między zespolami, zalecajac ją jedynie "dopasować do okoliczności". Było to o tyle logiczne, że pierwszą linią wykrywania i obrony przeciw samolotom i okrętom podwodnym miały być maszyny z lotniskowców i łodzie latające marynarki. Dla jednych i drugich kilku-kilkunastomilowe różnice między osłanianymi zespołami, nie miały w praktyce znaczenia.
Skoro pierwszą i najważniejszą linią obrony miały być myśliwce, należalo opracować zintegrowany system pozwalający zarówno bezbłędnie zorientować się w sytuacji, jak skutecznie dowodzić. Po analizie dostępnych możliwości zdecydowano się zmodyfikować jedno z rozwiązań stosowanych przez US Army, mające tę zaletę, że w pełni wykorzystywało zalety radiolokacji i było dostosowane do myśliwcow prędkościowych, działających całymi formacjami, stosujących zdecydowanie skuteczniejszą od "bliskiej", "daleka eskortę".
Zespoł Spruance'a wykazał, iż lotniskowce eskortowe mogą być bardzo użyteczne także w klasycznej bitwie lotniskowców (co było zresztą oczywiste, skoro cztery takie okręty dysponują mniej więcej zbliżoną liczbą maszyn, co dwa średnie, bądź jeden duży lotniskowiec). Z tej możliwosci Spruance nigdy w praktyce nie musiał skorzystać (choć na Morzu Filipińskim zakładano takie ich użycie, gdyby Japończycy rozdzielili siły i część zdołała jakoś obejść siły Mitchera, probująć atakować Saipan), ale Halsey'owi to się zdarzyło, choć w sposób zupełnie nieplanowany.
Inną ciekawą koncepcją, było wykorzystanie mysliwców Armii na lotniskowcach. Ku zdumieniu niektórych okazało sie iż przekazane do prób P-47, bez większego trudu startują z dużych i średnich lotniskowców, co więcej próby startu katapultowego na lotniskowcach eskortowych również powiodły się - mimo większej masy samolot sprawował się wtedy nawet lepiej od TBF. Wyniki prób porównawczych były na tyle obiecujące (powyżej 6000 m samolot miał nieporownywalnie lepsze osiągi niż nawet F4U-1A, a udzwig zbliżony do F4U-1D), że US Navy zaczęla się na poważnie zastanawiać nad zamówieniem morskiej wersji tego myśliwca, ale zrezygnowala z tego, kierując się tymi samymi przesłankami co względem "turbospreżarkowych" F6F i F4U. Zastanawiano się także nad "lotami wahadłowymi", ale w końcu uznano iz będzie to wygodny sposób przerzutu maszyn na nowozbudowane lotniska. Wszakże mozliwość "lotow wahadlowych" okazała sie bezcenna, wkrótce po bitwie na morzu Filipinskim. Gdy 23 czerwca trzeba było odeprzeć atak japońskich samolotów, z lotniskowców eskortowych wystartowały przewożone na ich pokładach P-47D, które po dokonaniu przechwycenia wylądowały na zdobytym co dopiero lotnisku.
W marcu 1943 roku Nimitz powiedział Spruance'owi, że ten zostanie dowódcą V floty (oficjalnie utworzono dotąd tylko TF 50) i polecił mu wzmorzenie prac nad strategią i taktyką tej floty, szacowanej wtedy na 11 lotniskowców floty, 8 lotniskowców eskortowych, pięć nowych pancernikow i siedem starych. 8 kwietnia poinformował Kinga, a ten wyraził zgodę.
Oczywiście potem nastapiły całe miesiące podchodów z Towersem i jego stronnikami, które chwilowo zakończyly się na naradzie tuż przed rozpoczęciem operacji "Galvanic". Towers i pozostali "lotnicy", jakby kompletnie nie rozumiejąc doswiadczeń dotychczasowej wojny, twardo upierali sie by po wysadzeniu desantów i załozeniu baz, lotniskowce "odeszły w siną dal", zajmując się atakowaniem baz japonskich i dążąc do decydujacego starcia z flotą japonską. Spruance, Smith, Turner twierdzili twardo iż najważniejszym zadaniem lotniskowców jest osłona i bliskie wsparcie lotnicze atakujących oddzialów lądowych. Nimitz spokojnie sluchał, a potem powiedzial coś co uspokoiło sytuacje. Wedle wersji oficjalnej, powiedział że "jesli usłyszy o oficerze marynarki, nie udzielającemu pomocy jednostkom armii na brzegu, niezwłocznie usunie go ze stanowiska", potem opowiedział anegdotkę "dla rozładowania napiecia". Wedle wersji krażącej wsród Marines miał przypomniec Wake i Guadlacanal, stwierdził iż szybkie zajęcie wysp, możliwe dzięki udzieleniu maksymalnego wsparcia jednostkom Piechoty Morskiej i Armii, ma priorytetowe znaczenie, a jeśli komuś się to nie podoba, może od razu wracać do Stanów. Zakończyl iz "jeśli dowie sie że jakiś lotniskowiec opuścił wyznaczone mu miejsce, pozostawiając piechotę bez wsparcia, to on już osobiście zadba, by jego dowódca, a rowniez ten kto mu wydał rozkaz, stanęli przed sadem wojennym".
"Top naval aviation admirals", należałoby raczej przetłumaczyć jako "najwyżej postawieni admirałowie lotnictwa marynarki" (ew. "najwazniejsi" "najbardziej ustosunkowani", etc.). Inaczej mówiąc "najważniejsi w hierarchi". Jak bez wątpienia wiesz, mimo wysiłkow władz zwierzchnich, w kazdej armii istnieją dwie hierarchie - oficjalna i poloficjalna. Ta pierwsza to wyłacznie stopień i pełniona funkcja, a na drugą składa się wiele rzeczy, koligacje rodzinne, rocznik w którym sie ukończyło akademie wojskową, odznaczenia, etc. Laikowi orientacja w tym wydaje się bardzo trudna - np. liczy się kiedy przyznano dany stopień (teoretycznie, im wcześniej, tym lepiej, choć stopnie zdobyte podczas wojny mogą miec pierwszenstwo), a także kto go przyznał (osobista nominacja prezydencka teoretycznie bije na glowę wszystko, ale tez bywają wyjątki), to samo odznaczenie zyskane podczas wojny jest wiecęj warte, etc. Jesli chodzi o przynależność, liczą się nie rzeczywiste kwalifikacje, a uzyskanie określonych uprawnień. Dlatego "Top naval aviation admiral no. 1" w obu hierarchiach to King, choć przeszedł jedynie przeszkolenie lotnicze, co Towersowi i innym "lotnikom" naprawdę trudno było przełknąć. Podobnie Nimitz był "nr 2" u "podwodniakow" ("nr 1" ponownie King). Różnice między hierarchią oficjalną i nieoficjalną widac znakomicie na przykładzie Kimmela, wedle oficjalnej hierarchi na pierwszym miejscu w US Navy, wedle hierarchi połoficjalnej w czwartej, czy nawet piątej dziesiątce ("młody" rocznik, niewiele "marynarskich" koligacji rodzinnych, brak udziału w akcji bojowej, niewiele odznaczeń, nominacja uznawana za kontrowersyjną, tylko trzy gwiazdki przedtem, etc.; praktycznie wszyscy dowodcy OM byli wyżej, Nimitz zresztą też - więcej stanowisk dowódczych i "lepsze" odznaczenia, co najmniej od pięciu lat typowany do czwartej gwiazdki, odmowa przyjęcia kontrowersyjnej nominacji, etc.).
Z tego wszystkiego powstało to co widać już w 1943 roku. Lundstrom pisząc "Black Shoe Admiral" dotarł do obu dokumentów jak i większości komentarzy. Na tej podstawie twierdzi kto był "ojcem" pomysłu koncentracji lotniskowców.
Ta teoria nawet na pierwszy rzut oka wyglada na naciąganą. Po pierwsze, co to jest "koncentracja lotniskowcow"? Zespol wielolotniskowcowy wcale nie jest przejawem koncentracji lotniskowcow, bo w praktyce nie ma najmniejszego znaczenia, czy używa się zespołów wielolotniskowcowych, czy jednolotniskowcowych, jeśli tylko zapewni im się odpowiednią osłonę i skoordynuje ich działania. W praktyce cztery zespoły dwulotniskowcowe rozmieszczone o 50 mil od siebie mogą być w pewnych sytuacjach nawet "lepiej skoncentrowane", zdecydowanie lepiej wypełniając określone zadanie, niż dwa zespoły czterolotniskowcowe.
Pojawia się tu zresztą szereg pytań - zastosowanie zespolow wielolotniskowcowych było podyktowane głownie udoskonaleniem systemów ognia przeciwlotniczego i wprowadzeniem zapalników zbliżeniowych. Te rzeczy co prawda zaczęto projektowac przed wojną (również w oparciu o doświadczenia brytyjskie), ale wszelkie szczegóły były iście paranoicznie utajnione. Skąd więc Frank Fletcher mógł wiedzieć, jakie są charakterystyki nowych zapalników i w jakich pociskach bedzie można je zastosować? Ostatecznie Halseya poinformowano o samym tylko istnieniu czegoś takiego końcem listopada 1942, na własne oczy ujrzał je w drugiej połowie grudnia i mniej więcej wtedy otrzymał ich specyfikacje techniczne. Odstępy 8-12 mil miedzy zespołami mają sens tylko i wyłącznie w przypadku zastosowania dział 5" do obrony przeciwlotniczej. Bez zapalników zbliżeniowych skuteczność tych pocisków przeciw samolotom była ograniczona - jak już wspomniałem podczas całego pierwszego roku wojny ich ofiarą padło zaledwie 5% zestrzelonych przez działa przeciwlotnicze samolotów.
Natomiast jesli Fletcher nie wiedzial iz zapalniki zbliżeniowe pozwolą wielokrotnie poprawić skuteczność dział 5", odleglości 10 milowe były pomyslem krańcowo chybionym, ponieważ nie pozwalały wlasciwie wykorzystac uzbrojenia przeciwlotniczego średniego kalibru. Akcentowanie, iz zespoły znajdowały sie wzajemnie w zasięgu wzroku, w epoce radaru i samolotów ktore przelatują 100 milowe dystanse w ciągu nieco ponad kwadransa, a w razie potrzeby nawet szybciej, jest kuriozalne.
Jedzmy dalej, jeśli "to co widać już w 1943 roku" było takie znakomite, to dlaczego Friedrick Sherman, dowódca lotniskowców Halseya (tego samego Halseya, ktory miał zajmować się "memorandum") własnie dokładnie "to" nazwał "przestarzałym", "niewydolnym", "opartym o archaiczne, przedwojenne doktryny taktyczne", etc., postulując odrzucenie "tego"? Dlaczego, gdy Departament Marynarki w sierpniu 1943 (za plecami Kinga i Nimitza zresztą) przesłał do dowodców lotniskowców formularz zawierający prośbę o ocenę nowej taktyki użycia szybkich lotniskowców, wszyscy jak jeden mąż ją skrytykowali, postulując wypracowanie całkowicie nowej? Przecież jakoby otrzymali przedtem "memorandum" Fletchera i mieli się doń ustosunkować? Takich pytań możnaby postawić znacznie więcej.
Nalezy pamietac iż Fletcher ogólnie rzecz biorąc nie cieszył się nadmierną estymą Nimitza i Kinga. Dlaczego więc wylądował wraz Ghormley'em na Salomonach? Swiatło na to rzuca narada z dnia 25 kwietnia w San Francisco. King i Nimitz rozwazają iście przerazajacą perspektywę, że Japonczycy zaatakują nim Halsey dotrze na Morze Koralowe, co sprawiłoby że to Fletcher dowodziłby obroną Port Moresby przed japońskimi lotniskowcami. Pada szereg uwag na temat jego "niedostatecznej agresywnosci", po czym zaleca się "dogłębną analizę jego postępowania". Po prostu King i Nimitz uważali jesienna ofensywe na Salomonach za kierunek drugorzędny, dlatego umieścili tam dowodcow, uznawanych za na tyle mało agresywnych, że nie podejmą żadnych śmielszych dzialań np. w celu "wykorzystania osiągniętego powodzenia". Oczywiście w chwili, gdy sytuacja się skomplikowala, obaj znaleźli sie "na wylocie", zastapieni Halsey'em i Kinkaidem.
Swoją drogą ciekawe, czy Lundstrom przytacza to co sie stało podczas styczniowej narady w Pearl Harbor i co powiedział wtedy Halsey, wględem oficerow sztabu sprzeciwiających się rajdom lotniskowców na pozycje japonskie. Podobno stając w obronie praktycznie samotnych McMorisa (nazwanego właśnie "upiorem z opery") i Spruance'a, zarzucił "defetyzm" Blochowi, Smithowi, Fletcherowi, Dreamelowi, etc. używajac słów nie nadających się do powtórzenia (słynal z omalże równie niewyparzonego języka jak Patton, zresztą stąd własnie przydomek "Bull").
Taktyka stosowana przez zespoly lotniskowców szybkich US Navy zmieniała się niezwykle dynamicznie w latach 1943-1945, co zresztą było oczywiste, skoro Japończycy nie byli skonczonymi debilami i wciąż dostosowywali swą taktyke do tego co napotykali po stronie amerykańskiej. Przykładowo w roku 1945 zaczęto powszechnie stosować niszczyciele na wysuniętych posterunkach radiolokacyjnych, a w maju 1945 zaczęto rozwarzać wykorzystanie w tej roli okrętów podwodnych. Była to odpowiedż na nowe poważne zagrożenie pod postacią lotników "shimpu". Zastosowana taktyka została oparta o studia taktyczne sztabu CinCPac z końca 1942 roku, dotyczące wykorzystania "latających radarow" opracowywanych wlaśnie przez MIT, które niestety w 1945 roku wciąż znajdowały się w "fazie rozwojowej", więc zamiast nich trzeba było zastosować okręty nawodne. Jak więc widać opłaca się prowadzić studia taktyczne pod "miraże przyszlosci" - mimo ze TBM-3W weszły do służby dopiero po wojnie (i używano ich do czego innego), a naprawdę udane "latające radary" opracowano po latach, można bylo uzyć elementow "przyszłosciowej" taktyki, co z reguły jest lepszym rozwiązaniem, niz opracowywanie jej od podstaw, gdy znany jest "realizm zagrozenia".
Planowano też zwiększenie dystansów między grupami ze względu na wprowadzenie dział 3" i automatycznych 6" o większym zasięgu skutecznym.
Fletcher we frakcji Towersa? Towers nazwał odwrót z pod Guadalcanal ucieczką i jak pamiętam postulował pozbawienie Fletchera dowództwa.
Literalnie załecał Departamentowi Marynarki obsadzenie tamtejszych stanowisk "właściwymi ludźmi". Nie zapominajmy, że Nimitz był niezadowolony jeszcze bardziej, zważywszy iż Turner i Vandegrift byli jego starymi kumplami posłanymi tam, by wysadzaniem desantu i zdobyciem wyspy zajmował się ktoś kompetentny. Ostatecznie na tym drugorzędnym kierunku miano zyskać doswiadczenia niezbędne do prowadzenia kluczowej ofensywy na środkowym Pacyfiku (i Nimitz, mimo zastrzeżen Knoxa i zarzutów Towersa o "współwinę" za Savo, postawił w 1943 na swoim rownież w kwestii dowództwa dla Turnera). Nie zakładano jakiś cieższych walk, a już zwłaszcza bitew lotniskowców, bo po co Japończycy mieliby sie tak wysilać o jakąś średnio istotną wyspę, skoro mieli zajętych kilka innych w pobliżu? Co więcej, zdaniem omalże wszystkich (łacznie z Fletcherem), Kido Butai podczas bitwy pod Midway poniosła "gigantyczne straty" w personelu latającym, więc raczej będzie uzupełniać stany osobowe, szykując się do decydujacych walk w przyszłości.
Notowania Towersa w pierwszej polowie 1943 roku pogarszały się raptownie, więc jego frakcja wyraźnie traciła na spoistości (zrozumiałe że niektórzy nie mieli zamiaru trwać u jego boku, aż do chwili gdy okaże się już kompletnym "loserem"). W tej sytuacji wszedłby układ nawet z samym diablem.
Nimitz uczynił de facto z Fletchera prawie podwładnego Kinkaida - co dla tego pierwszego było krańcowo upokarzające. Co prawda Nimitz poparł jego "powrót na morze", tyle że to nie oznaczało bynajmniej, że Franki Fletcher trafi do V Floty, zresztą nawet na Pacyfik (Ingersoll akurat domagał się "doswiadczonych dowód