Otokotachi no Yamato (film)

Okręty Wojenne lat 1905-1945

Moderatorzy: crolick, Marmik

Fereby
Posty: 358
Rejestracja: 2005-06-27, 13:28

Post autor: Fereby »

radarro pisze: Unikam osobistej krytyki. Na pewno do roli BBline były najlepiej dostosowane. Ale 07XII a zwłaszcza 09XII41, US BB zostały zdegradowane, nie mogąc wspierać TF budowanych wokół CV, staly się przydatne jako baterie art. najcięższej w wielu operacjach des., oraz pokazały swoją pierwotną skuteczność rozstrzeliwując Nishimurę pod Surigao. Problem w tym, że to IJ bardziej chcieli tej młócki, niżli US do tej młócki mogli zmusić.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie poszedłby na kilkakrotnie silniejszego, chyba, że był w tym większy sens.
Unikam osobistej krytyki. Na pewno do roli BBline były najlepiej dostosowane. Ale 07XII a zwłaszcza 09XII41, US BB zostały zdegradowane, nie mogąc wspierać TF budowanych wokół CV, staly się przydatne jako
baterie art. najcięższej w wielu operacjach des., oraz pokazały swoją pierwotną skuteczność rozstrzeliwując Nishimurę pod Surigao. Problem w tym, że to IJ bardziej chcieli tej młócki, niżli US do tej młócki mogli zmusić. Nikt przy zdrowych zmysłach nie poszedłby na kilkakrotnie silniejszego,chyba, że był w tym większy sens.
Niestety będę zmuszony zburzyć ten sielski obrazeczek, powstały mniej więcej w latach 50. Rzecz pierwsza, "po 9 XII" nie nastąpiła żadna "degradacja pancerników", ponieważ sztab Kimmela zajmował się akurat wtedy bardziej sobą, niż Malajami, co więcej amerykańska procedura użycia pancerników już od 1925 roku, NAKAZYWAŁA przydzielenie osłony powietrznej pancernikom operującym w zasięgu lotnictwa przeciwnika (przedtem, pod wpływem gier sztabowych Simsa, jedynie ją zalecano). W rezultacie Kuantan jedynie utwierdziło Amerykanów iż nawet bardzo szybki i nieźle uzbrojony przeciwlotniczo okręt, nie jest w stanie samodzielnie obronić się przed lotnictwem. Główną przyczyną "braku wsparcia TF" przez pancerniki, były niewystarczające rezerwy paliwa w Pearl Harbor. King i Nimitz nie uznawali pancerników za "zdegradowane" - szczególnie wymowna jest tu wymiana pism z lutego 1942. 9 II King domaga się przeprowadzenia ograniczonych akcji zaczepnych z udziałem pancerników. Nimitz odpowiada mu że to co pozostało w bazie Pearl Harbor, "przy obecnym poziomie dostaw", umożliwia prowadzenie działań albo samymi lotniskowcami, albo samymi pancernikami, równoczesne działania jednych i drugich doprowadzą do szybkiego wyczerpania zapasów paliwa, co więcej brak tankowców i innych okrętów zaopatrzeniowych uniemożliwia prowadzenie działań tak rozbudowanymi zespołami. To ostatnie było wyraźnym przytykiem względem Kinga, ostatecznie to jego niechęć do systemu konwojów doprowadziła do "atlantyckiego Pearl Harbor" w Zatoce Meksykańskiej (w pierwszych dniach wojny z III Rzeszą U-booty po prostu zdemolowały bezbronne tankowce, Doenitz na polecenie Hitlera szykował tę akcję od dawna, starannie rozpoznając teren okrętami podwodnymi i nawodnymi, korzystając z pomocy agentury w Meksyku oraz sympatyków Vichy na Karaibach), co Kingowi zyskało wśród marynarzy nieoficjalny przydomek "Admirał Killing" (oczywiście jego użycie było ścigane i surowo karane - King miał naprawdę wielkie ego i istną manię na punkcie autorytetu głównodowodzącego). Z misją przekonania Kinga o konieczności przeniesienia pancerników na Zachodnie Wybrzeże zostaje wysłany Pye - pancerniki nie będą tam zużywać paliwa, co więcej są tam niezłe suche doki, więc będzie można poddać je remontom i modernizacjom.

King dał się przekonać dopiero w marcu 1942, zwłaszcza że naciskał Biały Dom, twierdzący iż w pobliżu Zachodniego Wybrzeża "obserwuje się nasilającą się aktywność floty wroga", toteż dla obrony tego strategicznego rejonu oraz "kształtowania właściwych postaw obywatelskich" należy umieścić tam silne zespoły floty. King i Nimitz zgodzili się, iż z pancerników "typu standardowego" i innych znajdujących się na wybrzeżu jednostek należy utworzyć TF 1 (oficjalnie stało się to 31 marca), de facto będący zespołem wsparcia dla okrętów operujących z Pearl Harbor, jego utworzenie przyśpieszono ze względu na prognozowaną operację na Morzu Koralowym. Okręty miały być poddawane na bieżąco remontom i modernizacjom - jednak uszkodzenia doznane przez lotniskowce oraz "North Carolinę", bardzo opóźniały ten proces.

Rola okrętów wsparcia dla zespołów lotniskowców na Morzu Koralowym, została wyznaczona nie istniejącemu jeszcze TF 1 jeszcze w połowie marca, co wiązało się z tym, że Rengo Katai kompletnie nie przeciwstawiała się działaniom amerykańskich lotniskowców. W rezultacie 8 kwietnia postanowiono, że pancerniki udadzą się na Morze Koralowe, gdzie Pye miał przejąć dowództwo nad zespołem floty grupującymi panerniki i lotniskowce, po czym przeprowadzić miażdżące uderzenie na pozycje japońskie. Ta demonstracja floty miała uspokoić Canberrę, oskarżającą Administrację o pasywność na tym kierunku oraz zmusić Japończyków do rozproszenia sił, co osłabiłoby nacisk na Port Moresby i Zatokę Millne. TF 1 wyszedł w morze 14 kwietnia 1942 roku. Wobec braku brak jednostek pomocniczych w rodzaju choćby tankowców, doprowadził do przerobienia pancerników na coś w rodzaju transportowców wyładowanych paliwem, wyposażeniem i amunicją dla siebie oraz zespołów lotniskowców. Zanurzenie przekraczało o 4 stopy wartości maksymalne.

Już następnego dnia placówka Cast przekazała rozszyfrowaną depeszę, wskazującą iż Japończycy wysyłają na Morze Koralowe dwa zespoły zawierajace dwa duże i jeden nieznanej wielkości lotniskowiec o którego istnieniu dotąd nie wiedziano (okazało się potem, iż wskutek błędu w transkrypcji, nazwę "Shoho" przekręcono na "Ryukaku"). TF 1 jednak nadal zmierzała na spotkanie z Fitchem, które miało nastąpić koło Wyspy Bożego Narodzenia - nie wykluczano iż Japoński zespół może zmienić plany, po ataku Dolitlle'a na Japonię 17 kwietnia. 18 kwietnia okazało się jednak, iż zespół nadal podąża na Morze Koralowe. W związku z tym 19 kwietnia polecono TF 1 pozostanie na wschód od wysp Line. 25 kwietnia, King zgodził się z Nimitzem, iż należy ograniczyć akcje zaczepne na Morzu Koralowym, zwłaszcza w świetle ostatnich meldunków wywiadu o szykowaniu przez Rengo Katai "dużej akcji ofensywnej" na Środkowym Pacyfiku. Pancerniki miały pozostawać w okolicach wysp Line aż do "wyjaśnienia sytuacji", a w razie "uzyskania pewności co do prognozowanej operacji w rejonie Hawajów" odesłane do Stanów i tam przygotowane do ponownego wyjścia w morze najpóźniej w drugiej połowie maja. Nimitz po powrocie do Pearl Harbor 28 kwietnia i zapoznaniu się z raportami wywiadu, uznał po naradzie z Halsey'em, że dalsze trzymanie pancerników Pye na morzu nie jest możliwe ze względów logistycznych, a w razie posłania na Morze Koralowe pancerniki i lotniskowce mogłyby zostać zaatakowane w wyjątkowo newralgicznym momencie przekazywania zaopatrzenia, co więcej otrzymano dalsze analizy wywiadowcze dotyczące prawdopodobnej operacji w rejonie Midway. Dlatego następnego dnia wydano rozkaz powrotu TF 1 do San Pedro oraz o dalszym ograniczeniu akcji zaczepnych (pancerniki właśnie odwoziły z powrotem do Stanów materiał wojenny, który miał do nich posłużyć).

Po wojnie ujawniono, iż utworzenie TF 1 było ściśle powiązane ze znacznie poważniejszymi zmianami struktury floty, takimi jak likwidacja Sił Rozpoznawczych i Sił Bojowych. Wedle nowego projektu flota miała się dzielić na Siły Desantowe i Siły Osłonowe - w skład tych drugich miały wejść zespoły panerników i lotniskowców. Ze względu na prowadzenie przez lotniskowce "aktywnej obrony", Siły Osłonowe miały zawierać w chwili ich utworzenia tylko lotniskowiec "Long Island", a dopiero potem miamo dołączyć kolejne zespoły lotniskowców uderzeniowych i nowszych pancerników. Ich głównym zadaniem miało być wsparcie desantów oraz ich osłona przed atakami japońskich zgrupowań floty (nie oznacza to oczywiście że pancerniki i lotniskowce zostały zepchnięte do ról typowo defensywnych - ataki wyprzedzające na bazy lotnictwa i floty, mające na celu ich wyeliminowanie z rejonu przyszłej operacji desantowej, są również rodzajem działaniań osłonowych). Warto zauważyć, iż ta struktura była oparta o założenia doktryny Mahana i potem rozwijana, aż w końcu zastosowana podczas operacji "Galvanic". Szczególnie wysoko należy oceniać dopasowanie struktury floty do jej podstawowej roli, jaką w działaniach ofensywnych (do których się wszak szykowano) jest wsparcie sił desantowych i uznanie pierwszoplanowej roli Floty Desantowej we flocie - rozwiązanie to było zdecydowanie nowocześniejsze i ogólnie sensowniejsze niż podział ról we flocie za czasów Yamamoty.

Fereby
Fereby
Posty: 358
Rejestracja: 2005-06-27, 13:28

Post autor: Fereby »

radarro pisze: O inną hanbę sie rozchodzi.

Pye- dowodca BBline, tymcz. dowódca Floty Pacyfiku reżyser i scenarzysta op. WAKE
Halsey-Dowódca Floty Lotniskowców Pacyfiku. TF16 chyba
Brown-Dowódca dyw. Lotniskowców, TF8 Lex
Sherman- Dowódca LExa
FLetcher- Dowódca Krążowników, przydział na TF11 Sara,


A dlaczego nie:
Kimmel, na którego koncepcjach opierano się podczas planowania operacji, który odsiecz wysłał w morze i rozdzielił siły tak, a nie inaczej?
Bloch - dowódca 14 OM i ówczesna podpora "lotnikow", domagający się "poważnego namysłu" nad operacją, bo jego zdaniem naraża cenny lotniskowiec na nadmierne ryzyko? Nb. pozniej krytykowal rajdy na pozycje japońskie, czy operacje na Morzu Koralowym stosując podobną argumentację. I zaręczam że można by znaleźć innych, jak choćby Whithersa, który upierał się żeby pod Wake wysłać tylko dwa okręty podwodne, bo trzeba też obstawić Wyspy Marshalla. Podobnie jak większość dowódców US Navy (włącznie z Nimitzem), miał do ULTRY stosunek dość ostrożny i nie wierzył iż zespół desantowy już dawno opuścił tamten rejon. Trzech okrętów podwodnych, udających się na wody japońskie, również nie skierowano pod Wake, mimo że przepływały na tyle niewielkiej odległości, by znaleźć się w jego okolicy szybciej od zespołu desantowego, a być może byłyby nawet w stanie zapolować na "Hiryu" i "Soryu".

Wedle stanu z połowy grudnia 1941:
Saratoga wraz z resztą zespołu odsieczy dla Wake: TF 14.
Yorktown: TF 17.
Lexington: TF 11 (7 XII 1941 - TF 12).
Enterprise: TF 8.

TF 16 to nazwa zespołu z lotniskowcem Enterprise, mającego atakować Wake i Marcus w lutym 1942. Wiąże się z tym dość anegotyczna historia - początkowo miął się nazywać TF 13 i wyjść w morze 13 lutego, ale Halsey zdołał przekonać Nimitza do zmiany numeru i opóźnienia terminu rozpoczęcia operacji o jeden dzień (podobno obawiał się... pecha).

To są główni aktorzy dramatu Wake. Najtrudniejsze zadanie otrzymał najmniej doświadczony. W dniu wybuchu wojny VF3 Sary nie posiadał samolotów, stąd w San Diego poszukano i zebrano razem 11F4 [łacznie z XF4F4 z skłądanym skrzydłami].Zadanie TF11 polegało na osłonie Tangiera i ew. konfornatacji z IJN. Coś podobnego jak 04VI42. O dywersji Browna pod MArschallami i wakacjami Halseya pod Midway nie wspominając.
Z tego wszystkiego szkoda czapki admiralskiej Fletchera. Pieprznął nią zdrowo po otrzymaniu rozkazu o anulowaniu zadania.
Rzeczywistość była taka, że w sztabie trwała juz walka o stołki, toteż mało kto z ludzi Pye miał ochote ryzykować starcie z flotą przeciwnika, ktore przecież można było przegrać. Fletcher najpewniej także. Warto żauważyc, iż był jednym z najzacieklej zwalczających plan McMorisa z 2 stycznia 1942 (ataki lotniskowców na "pas zewnętrzny") - poparł tu całkowicie Blocha.

Ta historia z czapką wydaje się niezbyt prawdopodobna - ostatecznie ktoś mógł to zobaczyć i donieść nowemu głównodowodzącemu. Od jakiegoś czasu chodziły słuchy, że nie później niż 31 XII przybędzie nowy dowodca i w zasadzie wszyscy byli pewni, iż korzystając z każdego możliwego pretekstu, powywala tych którzy mu w jakikolwiek sposób podpadli w przeszłości i obecnie, względnie blokują stanowiska zarezerwowane już dla jego zauszników. Ostatecznie głównodowodzącym mógł zostać ponownie Richardson, ewentualnie English, czy ktoś podobny. Co prawda ten drugi był z punktu widzenia starszeństwa w drugiej pięćdziesiątce kandydatów, ale Roosevelt już raz złamał zasady powołując na to stanowisko Kimmela, wedle półoficjalnych reguł starszeństwa będącego w czwartej dziesiątce. Dowódca w rodzaju Richardsona, czy Englisha zarzuciłby najpewniej Fletcherowi zachowanie niegodne oficera, bowiem takowy nie powinien publicznie, a zwłaszcza już w obecności podwładnych podczas akcji bojowej, okazywać swej frustracji, dając tym samym zachętę do kwestionowania rozkazów - po czym posłałby go za biurko w Stanach.

Ku przerażeniu większości sztabowców, 30 grudnia pojawił się Nimitz, co prawda z kandydat "drugiej dziesiątki" starszeństwa, ale uchodzący za niezbyt prawdopodobnego. Był, o dziwo, w znakomitym nastroju (jak się później okazało, w trakcie podróży udało mu się uwięzić kolejarza w kiblu z zacinającym się zamkiem), ale wszyscy wiedzieli że jego "goodfatherem" jest Richardson, a sam Nimitz - uprzednio odpowiedzialny w US Navy za sprawy personalne - wie o nich absolutnie wszystko bez czytania żadnych donosów i pomocy "grup hakowych". Co więcej, zastanawiano się, co też dostał od Roosevelta w zamian za przyjęcie nominacji, której uprzednio nie chciał. Do Nimitza nie było jak się dobrać - co prawda jego córka miała skrajnie lewicowe poglądy, co za H. Hoovera mogłoby być jakimś argumentem, ale w czasach gdy komunistą był wiceprezydent, a numerem 2 po Roosevelcie w Partii Demokratycznej i jej szarą eminencją, wielki przyjaciel Moskwy i późniejszy laureat nagrody przyznawanej przez KPZR "szczególnie zasłużonym dla rozwoju przyjaznych stosunków dwustronnych" (a to tylko pierwsi z brzegu!), trudno byłoby tym kogokolwiek pogrążyć.

Rzeczywisty przebieg narady nie jest jasny, wedle wersji oficjalnych Nimitz pogodził sztabowców, nakłonił do zapomnienia wzajemnych uraz, wytłumaczył iż wszyscy są mu potrzebni. Wedle mniej oficjalnych, metodycznie wbił im do głów brutalną prawdę "mam zamiar przyp...ić Japończykom i zrobię to z wami, albo z kim innym". Za tą drugą wersją przemawia fakt, iż w ciągu kolejnych dwu lat większość z nich wylądowała za biurkami w USA.

Co do samego Fletchera, to można stawiać, iż jego poglądy w sprawie wysyłania lotniskowca z odsieczą dla Wake, były zbliżone do reszty sztabowców, czyli uważał narażanie "najcenniejszego okrętu floty" dla "garstki żołnierzy", za kompletnie nieuzasadnione. Gdyby nie otrzymał rozkazu, najpewniej i tak misji by nie wykonał, tłumacząc się koniecznością "uzupełnienia paliwa", czy czymś równie sensownym (zresztą i tak tłumaczył się "powolnym tankowcem").

Historia z poszukiwaniem myśliwców dla dywizjonu VF-3 jest najpewniej nieudolną próbą tłumaczenia się - otóż już w latach 50. ujawniono dokumenty, z których wynika, iż WIĘKSZOŚĆ tych samolotów czekała od pewnego czasu w magazynach na "Saratogę", co więcej bynajmniej nie były przeznaczone dla VF-3 i były na stanie... Piechoty Morskiej (choć podobno część z nich została zdana około dwa miesiące wcześniej właśnie przez przezbrajający się VF-3). Mimo wybuchu wojny te 14 F2A-3 (a nie F4F), przeznaczone dla VMF-211 (a nie VF-3) ładowano w iście ślimaczym tempie.

Gdy już się z tym uporano, lotniskowiec cierpliwie czekał na brakujące samoloty myśliwskie w liczbie... 2! 16 grudnia na lotniskowiec przebazowano jeszcze owe DWA myśliwce - jednego F4F-3 i jednego XF4F-4. Ten pierwszy przysłano w ramach uzupełnień, natomiast drugi (nr seryjny BuNo 1897 - przebudowany z nieukończonego F4F-3 zdjętego z taśmy produkcyjnej), był już na stanie VF-3 od jakiegoś czasu - początkiem grudnia został mu przekazany dla przeprowadzenia testów na lotniskowcu. Rankiem 7 XII 1941 roku samolot stał sobie spokojnie na lotnisku, czekając na kolejne loty zapoznawcze - mimo pilnej konieczności dowództwo bynajmniej nie naciskało na ich przerwanie, a co najwyżej przyśpieszenie (więc prowadzono je jeszcze parę dni), a potem samolot znowu stał na lotnisku, cierpliwie czekając, aż ktoś go na "Saratogę" doprowadzi. Z kolei 11 F4F znajdowało na stanie dywizjonu od chwili przezbrojenia na ten typ maszyn z F2A-3 w październiku 1941 roku - VF-3 był jednym z najszybciej przezbrojonych na F4F dywizjonów US Navy stacjonujących na lotniskowcach (a oprócz tego jednym z częściej przezbrajanych, w ciągu 1940 i 1941, nastąpiło to czterokrotnie, F3F na F2A-1, F3F i F2A-1 na F2A-2, F2A-2 na F2A-3, F2A-3 na F4F-3 i F4F-3A, łącznie sześć różnych typów samolotów).

  • Z tych 11 "Wildcatów" miażdżąca większość (10 maszyn) VF-3 znajdowała się na "Saratodze" 7 grudnia 1941:
  • 8 F4F-3
  • 2 F4F-3A
  • Jeden F4F-3A VF-3 był 7 XII w NAS San Diego. Łącznie z nim w tej bazie były 4 bojowe "Wildcaty":
  • 1 F4F-3
  • 3 F4F-3A
Przypuszcza się, iż to właśnie F4F-3 będący 7 XII na stanie NAS San Diego, był tym który został załadowany wraz z XF4F-4 16 XII na "Saratogę". Tak uzupełniony dywizjon był w stanie utworzyć 4 standardowe podówczas dla lotnictwa US-Navy, trzysamolotowe klucze (trzy z F4F-3 i jeden z F4F-3A; w odróżnieniu od choćby P-51B, P-51C i P-51D/K, F4F-3 i F4F-3A miewały problemy z tworzeniem mieszanych formacji, ze względu różnice w osiągach na tych samych pułapach wywołane głównie odmiennymi rodzajami zastosowanych sprężarek).

Fakt iż VF-3 miał samoloty, jest zresztą oczywisty - gdyby samolotów nie miał, względnie miał F2A, po prostu przerzucono by go na Atlantyk, w zamian przysyłając na "Saratogę" któryś z tamtejszych dywizjonów (np. VF-72 z "Waspa"), jak to się od czasu do czasu czyniło, jeśli okręt musiał pilnie wyjść w morze (patrz choćby dywizjony VF-42 i VF-5, gdy tych "Yorktowna" przezbrajali z F2A na F4F).

Mianowanie Franka Fletchera na dowódcę TF 14, drastycznie tempa przygotowań nie przyśpieszyło i nadal miały one dynamikę godną muchy w smole. Panowała totalna niemożność, tłumaczona potem oficjalnie wciąż wszechobecną "mentalnością czasu pokoju" i dla zmiany tego stanu rzeczy jakoś czapkami nie ciskano. Było to w zasadzie oczywiste, ponieważ nawet największy ignorant wiedział, iż dni Kimmela na stanowisku są policzone, jego tymczasowy następca raczej idei operacji odsieczy dla Wake nie będzie forsował, a nowego głównodowodzącego nie wyłonią tak od razu. Po co więc ryzykować, wykonując plan autorstwa człowieka, który we flocie był już praktycznie skończony?

Fereby
Fereby
Posty: 358
Rejestracja: 2005-06-27, 13:28

Post autor: Fereby »

radarro pisze:Pozwoliłem sobie zajrzeć do różnych pisadeł i odnalazłem rzeczywiste parametry F4F4 26000 feet - 30 m. Oraz przykład z przechwycenia nalotu z Rabaulu. 12VIII Klucz por. Smitha [4 F4F4] wspiął się na 30 000 feet w 45 m. Takie były realia
Gdyby posłać powyższe na jakąś listę lotniczą, najpewniej odpisaliby że 1. kwietnia jest dopiero za pół roku. Tak się po prostu składa, że domaganie iżby myśliwiec pokładowy z lat II wojny światowej był zdolny do skutecznego przechwycenia na pułapie 7500-9000 metrów, są równie sensowne, jak domaganie się by B-29 Superfortess był dobrym samolotem szturmowym.

Ówczesnych samolotów myśliwskich NIGDY nie robiono do walki na wszystkich pułapach! Podczas II wojny światowej nie powstał ŻADEN myśliwiec tłokowy, przeznaczony do przechwytywania celów na pułapie 0-9000 metrów. Stworzenie czegoś takiego byłoby niesłychanie trudne technicznie i tym samym NIECELOWE.

Myśliwce buduje się by operowały w ściśle określonych warunkach uznawanych za typowe dla ich przeznaczenia. A6M nie był tu wyjątkiem - typowe warunki dla niego to 0-4500 metrów. Zamawiający wyraźnie sprecyzował iż maszyna ma służyć głównie do walki na NISKIM PUŁAPIE, a najlepsze parametry uzyskiwać w granicach 3000-4500 metrów. Owszem, samolot miał również umożliwiać przechwytywanie bombowców horyzontalnych na pułapie do 6000 metrów, ale NIE BYŁO TO PRIORYTETEM. Dlatego domaganie się, by F4F wchodził szybko na pułap, do walki na którym nie był przeznaczony, co więcej LEDWIE BYŁ W STANIE NA NIEJ WALCZYĆ, należy uznać za kompletnie bezsensowne i właśnie ODERWANE OD REALIÓW.

Zadam nader oczywiste pytanie - po co komu myśliwiec pokładowy wchodzący szybko na pułap 8000-9000 metrów i mogący na nim prowadzić skuteczną walkę myśliwską? Jest to pułap praktycznie NIEUŻYTECZNY z punktu widzenia typowego pokładowego bombowca horyzontalnego z lat 1935-1942 atakującego zgrupowanie okrętów, gdyż jest on na tej wysokości bardzo powolny, paliwożerny, co więcej prawdopodobieństwo celnego bombardowania jest ZNIKOME. Przykładowo USAAC ustalił końcem lat 30., iż rozrzut bomb przy nalocie z 20000 stóp (6000 metrów) przy użyciu celownika Nordena, wynosi 300 yardów. Przy 30000 stóp (9000 metrów) osiągał już blisko 800 yardów. A mówimy tu o nowoczesnym celowniku żyroskopowym, przy korzystaniu
z klasycznych celowników wektorowych, rozrzut był zdecydowanie większy! Brytyjczycy, podczas swoich testów B-17 stwierdzili iż rozrzut bomb zrzucanych z pułapu 30000 stóp wedle wskazań takowego celownika, wynosił coś dwie mile.

O bombowcach nurkujących i torpedowych, nie ma nawet sensu wspominać, ponieważ, tak czy siak, dla przeprowadzenia skutecznego ataku musiałyby zejść na niższy pułap.

ŻADEN z amerykańskich myśliwców pokładowych II wojny światowej, nie był stanie prowadzić skutecznej walki myśliwskiej na pułapie 9000 metrów. Pierwszym który jako tako mógłby się o to pokusić był F4U-4, który wszedł do służby w pierwszej połowie 1945 roku. A tak w ogóle pierwszym pokładowym myśliwcem US Navy który wchodził na pułap 8000 metrów "trzy razy szybciej od Wildcata", czyli w ciągu mniej niż 10 minut był... odrzutowy MD F-1 "Phantom", wprowadzony do służby już po wojnie. IJN takiego pokładowego myśliwca nie dorobiła się nigdy.

P-47D-23 wchodził na pułap 9000 m jakieś 13 minut. A mówimy tu o "rasowym" myśliwcu wysokościowym, wyposażonym w wydajne czteropłatowe smigło, silnik 2300 HP, turbospreżarkę! Legendarny P-51D/K osiągal ten pułap również w 13 minut. P-72 wyposażony w ośmiopłatowe przeciwbieżne smigło, silnik o mocy 3000 HP z bardzo wydajną turbosprezarką, wchodził na ten pułap w ponad 10 minut!

Co więcej, jak idzie o A6M-2, to nadawał się on do operowania na takim pułapie jeszcze gorzej od F4F. Co prawda na pułap 6000 metrów był w stanie się wspiąć w 7,5 minuty, ale powyżej tej wysokości jego prędkość pozioma i wznoszenie pogarszały się dramatycznie. Co więcej wraz ze wzrostem wysokości ponad to 6000 metrów, Wildcat zyskiwał coraz większą przewagę, dzięki silnikowi większej mocy, nowocześniejszej sprężarce, wydajniejszemu śmigłu. W rezultacie pułap 9000 m szybciej osiągnąłby F4F, a nie A6M, który nigdy nie miał być myśliwcem wysokościowym, więc po prostu do walki na 9000 metrów KOMPLETNIE SIĘ NIE NADAWAŁ, BO NIGDY DO NIEJ NIE MIAł SŁUŻYĆ.

Zero wchodził na pułap 10000 metrów omalże z godzinę - jego wznoszenie na tym pułapie wynosiło już niewiele ponad 0,5 m/sek! Wejście z 8000 na 10300 m zajmowało coś koło 25 minut. Nie powinno to dziwić - jego silnik i sprężarka były tak ustawione, by uzyskiwać szczytowe parametry na pułapie dwukrotnie niższym.

F4F dysponował zdecydowanie lepszym wyposażeniem do działań na wysokim pułapie niż A6M - jego instalacja antyoblodzeniowa była zupełnie nieźle dopracowana, podobnie jak zresztą instalacja tlenowa, problem z zamarzaniem karabinów maszynowych, wykryty przez Brytyjczyków, został usunięty jeszcze przed wojną (przynajmniej teoretycznie, bo w praktyce bywały z tym jeszcze drobne kłopoty), natomiast Japończycy zrozumieli jego wagę dopiero w 1943 roku, gdy sami zabrali się za projektowanie bombowca wysokościowego.

Jak idzie o realia - w lipcu 1942 istniały łącznie TRZY typy maszyn myśliwskich zdolnych do przeprowadzenia w miarę skutecznego przechwycenia na pułapie 9000 metrów. Były to (w kolejności od najgorszego, do najlepszego): Mig-3, P-43, P-38. Wszystkie pozostałe MOGŁY OPEROWAĆ NA TYM PUłAPIE, ALE Z DRASTYCZNIE OBNIŻONĄ SKUTECZNOŚCIĄ. W tym kontekście, twierdzenia iż sprowadzające się w gruncie rzeczy do Wildcat wchodził wolno na pułap praktyczny myśliwców wysokościowych, już na pierwszy rzut oka okazują się kompletnym nieporozumieniem. Jego wznoszenie było absolutnie wystarczające dla pułapu 4500 m, na jakim miał operować jako myśliwiec pokładowy i w zupełności wystarczało do skutecznego przechwycenia celów na tym właśnie pułapie. Co więcej, w świetle tego iż Japończycy uznawali bombardowania okrętów z lotu horyzontalnego z wysokości ponad 5000 metrów, za niecelowe (wzrost wysokości obniżał celność, a opór powietrza ograniczał wzrost prędkości bomb), za "podręcznikową" uznając 2000-3000 metrów (najlepszy kompromis między celnością, a prędkością bomb), założenie iż MIAŻDŻĄCA WIĘKSZOŚĆ DOKONYWANYCH PRZEZEŃ PRZECHWYCEŃ odbywała się będzie do 4500 metrów, na którą był się w stanie wdrapać w mniej niż dziesięć minut, było W ZUPEŁNOŚCI SŁUSZNE.

Fereby
Fereby
Posty: 358
Rejestracja: 2005-06-27, 13:28

Post autor: Fereby »

MiKo pisze:Fereby,

Fletcher był prekursorem koncentracji lotniskowców - co oczywiście nie oznacza, że zawsze musiał tak postępować. On się po prostu uczył i trzeba podkreślić, iż rzadko popełniał dwa razy ten sam błąd. Przez sześć miesięcy z kompletnego laika w dziedzinie lotniskowców stał się ekspertem. A wszystkiego nie uczył się na ćwiczeniach, tylko na polu minowym, gdzie każda pomyłka mogła się skończyć tragicznie dla US Navy.
Co do Salomonów to wszystkie trzy zespoły pozostawały w zasięgu wzroku. Jak doskonale wiesz zespół WASPA odszedł w celu zatankowania paliwa. Tuż przed rozpoczęciem bitwy pozostałe dwa lotniskowce płynęły w odległości 10 nm.
Koncepcja zespołów rozmieszczonych w odległości 10 mil morskich (a dokładniej 8-12 mil), nie jest wynalazkiem Fletchera, a pojawiła się jeszcze przed przystąpieniem USA do I wojny światowej. Była to typowa odległość między zespołami najnowoczesniejszych amerykańskich pancerników, uzbrojonych w działa 14". Dlaczego 8-12 mil? Ponieważ zasięg armat 14" amerykańskich pancerników wynosił jakieś 30 km, w rezultacie czego zaatakowany zespół mógł otrzymać natychmiastowe wsparcie ogniem armat artylerii głównej od grup sąsiednich. Grupy znajdowały się w zasięgu wzroku, co zdecydowanie ułatwiało określenie odleglosci od celu (dalmierzami optycznymi), a także późniejszą korekcję ognia W 1921 roku R. C. MacFall opracował odmianę tego szyku opartą o ugrupowania oparte o szyk okrężny. Wypróbowano to w praktyce w roku 1924.

Podczas corocznych atlantyckich manewrów pod kryptonimem "Navy Problem", grupę pancerników zawierającą lotniskowiec nagminnie umieszczano w odległości 8-12 mil morskich od innych grup pancerników.

Postawienie na dystans 10 nm podczas bitwy przez Fletchera, było dowodem miernoty - zasięg skuteczny dział przeciwlotniczych 1.1" wynosił nieco ponad 6000 m (przy nowej lufie, a część znajdujących się na okrętach obu zespołów swoje już przeszła), co dawało 6000 m "martwej strefy" między zespołami, pokrywanej jedynie ogniem dział 5" i to z detonacją ustawianą kluczem (a nie inicjowaną w chwili zbliżenia się do celu, jak w przypadku zapalnika zbliżeniowego), co w praktyce utrudniało eliminację samolotów na maksymalnych dystansach. Do wprowadzenia zapalników zbliżeniowych, armaty te były niezbyt skuteczne - w 1942 roku ich ofiarą padło łącznie 5% samolotów zestrzelonych przez artylerię przeciwlotniczą okrętów. W związku z powyższym, jest rzeczą oczywistą, że zespoły należało rozmieścić w odległości co najmniej dwukrotnie mniejszej, a jeszcze lepiej 3-4 mile, by grupy mogły wzajemnie wspierać się ogniem. Skoro Fletcher pragnął stoczyć bitwę w takim, a nie innym wariancie taktycznym, skazującym go na obronę głównie średnią artylerią przeciwlotniczą, należało dobrać tak odległość, by ową artylerię jak najskuteczniej wykorzystać.

O tym że czterolotniskowcowa grupa osłaniana przez osiem niszczycieli dysponuje zdecydowanie lepszą obroną przeciwlotniczą, niż cztery jednolotniskowcowe grupy po dwa niszczyciele eskorty każda, chocby nawet byly rozmieszczone te mistyczne 10 mil morskich od siebie, nie trzeba chyba objaśniać. Rozdzielenie jednostek ognia przeciwlotniczego między trzy oddzielne grupy, w przypadku gdy artyleria przeciwlotnicza jest główną obroną zespołu, jest także dowodem miernoty.

Osłabienie zespołu o 1/3 wskutek tankowania, tuż przed omalże pewną bitwą można skomentować jedynie w sposób następujący - Spruance stoczył dwie bitwy lotniskowców i podczas żadnej mu się to jakoś nie zdarzyło.

Co do tego, że źródłem nieobecności "Waspa" było jedynie "zatankowanie paliwa", to uważam tę możliwość za prawdopodobną w jakiś 50%. Z tych trzech okrętów to "Saratoga" musiała najczęściej tankować, gdyż koncepcja asymetrycznego rozmieszczenia zbiorników paliwa (dla skompensowania masy nadbudówki i komina) okazała się chybiona i spora część zabieranego przez okręt paliwa nie mogła być wykorzystywana, ale jakoś to nie na nią padło. Niejako na dodatek, Fletcher miał już na swym koncie jedno podobnej maści "tankowanie" i właściwie wszyscy przypuszczają że tamtym razem poszło o coś zupełnie innego. Japończycy wysuwają względem bitwy koło wschodnich Wysp Salomona, warte rozważenia przypuszczenie, że Fletcher pragnął rozdzielić swe siły, przyjmując podobne ugrupowanie jak pod Midway, zastawić pułapkę na lotniskowce Nagumy, uderzając, gdy te będą zajęte eliminacją Henderson Field, jednak jego przeciwnik pojawił się znacznie wcześniej, niż tego się spodziewał (bo wiedzieć raczej musiał, skoro MacArthur otrzymał do przeczytania informację ULTRY, którą natychmiast potem "spalono w popielniczce, starannie rozgniatając popiół"). Tłumaczyłoby to w jakimś stopniu to tankowanie i odejście jednego lotniskowca, tuż przed spodziewana bitwą, niezgodne zresztą z niedawno przesłanymi instrukcjami Nimitza (reakcja na wiadomo co), z drugiej strony mogą mylić tę bitwę z Santa Cruz, gdzie z kolei od zawsze podejrzewano Kinkaida o chęć "zastawienia pułapki" na lotniskowce Nagumo.

Prekursorem koncentracji lotniskowców był komendant Naval War Colege, kontradmirał W. S. Sims (jednym z jego słuchaczy był niejaki Chester Nimitz). W roku 1920 (czyli przed Billym Mitchellem) wprowadził lotniskowce do gier wojennych marynarki i jak to się pisze w jego biografiach: roztaczał wizje bitew morskich, w których wrogie zespoły okrętów, nie widząc się wzajemnie i pozostając daleko poza zasięgiem dział pancerników, walczą lotnictwem pokładowym. Już w roku 1922, gdy flota miała już jeden lotniskowiec, a dwa kolejne miała wkrótce otrzymać (ustalenia Traktatu Waszyngtońskiego), opracował projekty grup dwu i trzylotniskowcowych. W życie zaczął wcielać je dowódca Floty Bojowej w latach 20. admirał S. S. Robinson, który najpierw poclecil zintegrowac lotniskowiec "Langley" z grupą bojową pancerników (1924), potem domagał się przyśpieszenia prac nad "Lexingtonem" i "Saratogą", za jego czasów podjęto tez prace studialne nad innymi lotniskowcami. Podczas gier wojennych wypracowano przesłanki taktyczne dla grup dwu i trzylotniskowcowych, a także mieszanych grup pancerników i lotniskowców, w których centralnym punktem formacji okrężnej był lotniskowiec. Po odejściu Robinsona ze służby, o rzeczach tych nie zapomniano, jednak z oczywistych względów musiały poczekać kilka lat, nim było jak przetestować je w praktyce. Na przełomie lat 20. i 30. w serii ćwiczeń Floty Bojowej wielokrotnie przetestowano koncepcję grupy wielotniskowcowej. Przykładowo podczas ćwiczeń w 1930 roku "Langley" i "Saratoga" utworzyły grupę bojową opartą o szyk okrężny (osłoną były krążowniki i niszczyciele), a "Lexington" wchodził w skład grupy pancerników, odpowiadając za ich obronę powietrzną i rozpoznanie. Planowany, zaskakujący atak "Saratogi" i "Langleya", nie powiódł się, ponieważ piloci "Lexingtona" pierwsi znaleźli "zespół uderzeniowy" i niespodzianie uderzając "zatopili" oba lotniskowce.

Na emeryturze Robinson zaczął pisać książkę "Historia taktyki morskiej 1530-1930", którą planował wydać początkiem roku 1942. Niestety, trwała już wojna, więc ponad 1000 stronicowe wydanie ostro ocenzurowano, wyrzynając zeń takie rzeczy jak szyk kołowy, taktykę okrętów podwodnych, działania desantowe, a nadto różne zgrupowania lotniskowców. Rzecz oczywista "wyrzynki" otrzymały kategorię "Secret", trafiły do Departamentu Marynarki, a po przejrzeniu oraz uporządkowaniu zostały przez sztab Kinga rozesłane m.in do Pearl Harbor i Noumea. Swoją drogą ciekawie byłoby porównać wersję pierwotną rozdziału o lotniskowcach u Robinsona, z "podręczniczkiem" autorstwa Fletchera, można stawiać w ciemno, iż zbieżności byłoby naprawdę wiele.

Dziwacznym zbiegiem okoliczności, adiutantem Robinsona i głównym oficerem taktycznym sztabu, odpowiedzialnym również za planowanie ćwiczeń, był wspomniany Chester Nimitz. Oczywiście nie należy do tego przywiązywać najmniejszej wagi, ponieważ koncentrację lotniskowców musiał wymyślić "lotnik", a nie jakiś tam "marynarz". Po prostu inaczej nie wypada.

Podobny styl "odchodzenia" zespołów do tankowania, był stosowany w US Navy od co najmniej 1920 roku. Jednak po "rozbiciu" częsciami jednego z ugrupowań podczas "Fleet Problem XVI", wywołanego m.in właśnie odejściem na pozycję tankowania części okrętów, nawet Nimitz, Sherman i inni wielcy entuzjaści tankowania na morzu i "odchodzenia", byli zmuszeni uznać, że takie rozwiązanie ma także wady. Przed "Fleet Problem XX" przetestowano rozwiązanie, pozwalające w pewnym stopniu zniwelować tę niedogodność - lotniskowiec pobrał po prostu paliwo z pancernika.
Teraz popatrz sobie na Mariany czy Leyte (gdzie podobnie jak na Salomonach skoncentrowano wszystkie dostępne lotniskowce), zobacz w jakich odległościach pływały poszczególne TG z TF 58 czy TF 38. Jak pojedyncze TG odłączały się od zespołu w celu uzupełnienia paliwa i zadaj sobie pytanie - od kogo się chłopaki uczyli taktyki?
To pytanie zadałem sobie dawno temu i równie dawno temu na nie odpowiedziałem, że zdecydowanie osobą tą nie był Franki Fletcher. Halsey uczył się sam, z reguły ignorując elementy doktryn taktycznych, które mu nie odpowiadały, z kolei Spruance także nie uczył się od nikogo, mistrzowsko wykorzystując umiejętności swych podwładnych, jak choćby Mitchera, który w latach 30. uchodził powszechnie za najlepszego dowódcę lotniczego na lotniskowcach i odważnego, nieortodoksyjnego taktyka.

Warto się zastanowić nad źródłami tego podziału - otóż dowództwa Centralnego Pacyfiku i Południowego Pacyfiku ostro rywalizowały ze sobą. Co prawda ci w Noumea formalnie podlegali Kingowi, ale w rzeczywistości niewiele sobie z tego robili (choć, oczywista do jawnej niesubordynacji, czy łamania oficjalnych procedur się nie posuwali). Na dokładkę, utworzyli dość silną grupę nacisku, dysponującą pewnym poparciem Knoxa, Forestala, Stimsona i Marshalla. Zbliżony problem był zresztą z Dowództwem Południowo-Wschodniego Pacyfiku, mającym z kolei silne poparcie Australijskiego i Brytyjskiego rządu, półoficjalnie wspierającym tych z Południowego Pacyfiku. Dowództwa "południowe" walczyły z "centralnym" na dyrektywy - gdy w Sydney coś zalaecali, było omalże pewnym, że w Pearl Harbor surowo tego zakażą. Przyjaciele przydzieleni do konkurencyjnych dowództw, błyskawicznie zmieniali się w oponentów i zaczynali brutalnie dezawuować pomysły "tych drugich" - widać to choćby na przykładzie Lockwooda i Christiego.

Oczywiście w razie pilnej potrzeby dowództwa te potrafiły utworzyć wspólny front, by skuteczniej ścierać się z Armią, którymś deparartamentów względnie Kongresem. Potem sytuacja wracała do normy.

W rezultacie powyższego Spruance i Halsey mieli dokładnie odwrotne poglądy na rolę floty w wojnie, w tym lotniskowców, stosowali odmienną strategię i taktykę (oczywiście nie tylko to było przyczyną - mieli też odmienny stosunek do doktryny Mahana, gdy Spruance pisał swą pracę, wykazującą iż operacje Togo dowiodły niezbicie słuszności doktryny Mahana, Halsey pasjonował się Simsem i "obalaniem zmurszałych doktryn").

Stosowanie podręcznika opartego o pomysły taktyczne z drugiej połowy 1942 roku, w 1944 nie miało kompletnie sensu - operacje na centralnym Pacyfiku były oparte o kompletnie odmienną strategię, niż te na Salomonach, a taktykę zawsze dostosowuje się do strategii, a nie na odwrót.

"Koncentracja lotniskowców" pod względem integracji operacji powietrznych jest dokładnie taka sama dla 9 grup jednolotniskowcowych rozmieszczonych w odległości 25 mil, jak dla trzech grup trzylotniskowcowych rozmieszczonych w odległości 5 mil. Głównym powodem zastosowania grup kilkulotniskowcowych w latach 1943-1945 była nie koncentracja lotniskowców, a koncentracja ognia przeciwlotniczego i maksymalne wykorzystanie jednostek osłony.

Nie bardzo mnie zrozumiałeś lub źle się wyraziłem. W obu przypadkach sądzono, że zespoły będą operować w odległościach około 50-100 nm. Co raczej, jak pokazała historia przyszłościowe nie było.
Co raczej, jak wykazała historia przyszłościowe było i to bardzo - myśliwce na prędkości przelotowej pokonują dystans 50-100 mil morskich w zaledwie 15-25 minut, w trybie alarmowym mogą pokonać go 10-15 minut. Jeśli myśliwce zostaną dobrze rozmieszczone, każda grupa atakująca wroga otrzyma wsparcie w mniej niż 10 minut. Dlatego ten dystans, w razie umiejętnego korzystania z samolotów myśliwskich i uczynienia zeń PODSTAWOWEJ OBRONY ZESPOŁU jest bardzo dobry, zwłaszcza że widoczność z pułapu 4500-6000 metrów jest nawet większa, toteż samoloty mają wzrokowy kontakt z każdą grupą. Faktem jest, iż US Navy w czerwcu 1942 bardzo przeceniała A6M-2, przypisując mu prędkość maksymalną nawet ponad 600 km/h (Brytyjczycy zresztą też, skoro ich piloci twierdzili, że "Zero" wyprzedza Spitfire MK V mniej więcej tyle co Fv-190A, a nadto "skręca na monecie"), natomiast faktem jest, iż możliwość utrzymywania "Zera" w powietrzu ponad 100 minut na prędkości przelotowej (ze zbiornikiem zapasowym ponad dwie godziny), pozwalałaby tak ustawione zespoły zupełnie nieźle obronić. Tyle że niestety Genda miał zbyt wiele zajęć przy planowaniu operacji, co więcej, niejako automatycznie zakładając taktykę ofensywną, aspekty obronne postrzegano nazbyt maginalnie. Zaledwie cztery-pięć lat po Midway, dystans 50-100 mil między grupami stał się standardem.

Natomiast jeśli idzie o amerykańskie przewidywania z 1942, w US Navy nie rozumieli, iż Japońskie samoloty często nie dysponują nawet radiem, a skromny zapas amunicji uniemożliwia wykorzystanie ich w ten sposób. Niejako domyślnie zakładano, iż A6M jest czymś podobnym do "Hellcata", czy "Corsaira", więc natrafi się na "ścianę myśliwców", naprowadzających się wzajemnie nad cele, podobnie jak Luftwaffe na nocne bombowce RAF (tyle że wzrokowo, dzięki radiowej wymianie informacji między poszczegółnymi formacjami, a nie stacjom radiolokacyjnym na ziemi). Dlatego właśnie Fletcher i wielu ze sztabu Spruance'a, forsowało przed bitwą atak mniejszymi grupami. Motywowano to, że jeśli wróg skoncentruje się na jednej, czy dwu grupach, to pozostałe zdołają jakoś przeniknąć nad cele, a jeśli się nie skoncentruje, to rozproszone myśliwce nie zdołają znacząco osłabić formacji bombowców.
Oczywiście Midway jest klasycznym przypadkiem złej strony koncentracji - zaskoczenia. Jest oczywiste, że w tym konkretnym przypadku, podzielenie KB na dwa zespoły znacznie by Amerykanom utrudniło sprawę. Teraz wszyscy z Fuchidą na czele są strasznie przewidującymi taktykami. Ale gdyby Nagumo wykrył odpowiednio wcześnie zespół Fletchera koncentracja byłaby zbawienna.
Nie byłaby zbawienna i prawdę mówiąc niewiele by zmieniła. Błędów na poziome strategicznym, nie da się specjalnie naprawić na poziomie taktycznym. Grupy znajdujące się o 50 mil morskich, byłyby podobnie wrażliwe na atak. Z kolei przyjęcie wariantu bitwy zaczepno-obronnej, z dwoma grupami, z których jedna realizowałaby kolejne cele taktyczne (poszukiwanie floty przeciwnika, eliminacja sił lotniczych na Midway, etc.) a druga jej osłoną i wsparciem, byłoby co najmniej równie dobrym rozwiązaniem jak "koncentracja", przy podobnym podziale zadań w tej "skoncentrowanej grupie". Oba rozwiązania mają swoje wady, ale przy poprawnej gradacji celów strategicznych, nie są to wady na tyle istotne, by przesądzić o klęsce w razie wystąpienia jakiegoś niesprzyjającego zbiegu okoliczności - znacznie ważniejsza od "koncentracji okretów", jest integracja celów na poziomie strategicznym oraz zadań na poziomie taktycznym (zresztą te dwie rzeczy ściśle się wiążą).
Dyskusja o lotniskowcach pewnie trwała wraz z pojawieniem się pierwszego lotniskowca. Natomiast dyskusja na temat użycia i taktyki lotniskowców w wojnie na Pacyfiku to co innego niż walka o stołki.
Praktycznie to samo. "Lotnikom" palił się grunt pod nogami - King i Nimitz ogólnie rzecz biorąc nie pałali do nich miłością (pamiętali Richardsona), toteż rychło większość protegowanych Kimmela i Blocha (dzięki którym "lotnicy" pozajmowali szereg eksponowanych stanowisk w sztabie), pożegnała się ze stanowiskiem. Wkrótce z oryginalnego sztabu Kimmela pozostał tylko jeden oficer - E. T. Layton, którego wydział jednak także bardzo "przemeblowano" (np. szefem służby fotograficznej został E. Steichen, najpewniej to "lotnicy" rozpuścili plotkę że dlatego, iż Nimitzowi podobały się jego przedwojenne wystawy reporterskich fotografii, tyle ze Steichen akurat miał ogromne doświadzczenie z I wojny). Ich stanowiska w błyskawicznym zaczęli przejmować "podwodniacy", co zresztą Nimitz zasygnalizował sztabowi Kimmela już podczas pierwszego spotkania, demonstracyjnie zakładając "delfiny". Potem zrobił im jeszcze większy afront, kategorycznie odrzucając sugestie, by uroczystość oficjalnego objęcia stanowiska urzadził na pokladzie lotniskowca (dla "lotnikow" zamiana zwyczajowo stosowanego w takich przypadkach pancernika na lotniskowiec, miała zapewne znaczenie omalże religijne), stwierdzając iż "odpowiedniejszy dla obecnej sytuacji będzie okręt podwodny" i, mimo naciskow, 31 grudnia 1941 uroczystosc odbyla sie na pokladzie "Graylinga". King, sam "podwodniak", gorąco go popierał i równie szybko wywalał ze stanowisk "lotników", zastępując ich swoimi protegowanymi rodzaju Lowa, Cooke'a, Edwardsa, etc.

Oczywiście ci nie poddali się bez walki, ale byli bez szans. Nimitzowi udało się praktycznie spacyfikować Blocha, gdy ten bezsensownie się wystawił, wstrzymując budowę lotnisk na Palmyra i Johnston, a także drastycznie ograniczając zaopatrzenie dla jednostek Armii na Wyspie Bożego Narodzenia i Canton. Bloch twierdził, iż wysp tych nie będzie można obronić przed Kido Butai i najważniejszym teraz wyzwaniem jest jej wyeliminowanie, więc nie ma co marnować materiału wojennego na instalacje typowo obronne, które i tak nie zdołają się oprzeć japonskim lotniskowcom. Oczywiście Nimitz poinformował Kinga, który z kolei dogadał się z Marshallem, podobnie jak większość Armii nie kochającym "lotników" US Navy (choćby za przedwojenną ustawę Izby Reprezentantów "nakładającą kaganiec" B-17). Kompletnie zaszczutego Blocha po jakimś czasie przeniesiono (na osobistą, rzecz jasna motywowaną "najlepszym wykorzystaniem posiadanych zdolności", prośbę Nimitza).

Wtedy spróbowano załatwić Nimitza wybiegiem. Reporter gazety sympatyzującej z Partią Demokratyczną posłał list do Knoxa (nb. swego starego znajomego, w ogóle był w dobrych stosunkach z wieloma funkcjonariuszami rządowymi), w którym oskarżył ONI o "bezprawną inwigilację" (mieli go podsłuchiwać, śledzić i próbować wywrzeć presję). Wydział cenzury oczywiście pokazał list Nimitzowi i spytał czy mają go "zatrzymać". Nimitz doskonale zdając sobie sprawę, że jego przeciwnicy tylko na to czekają, polecił by list doręczono. Rzecz jasna Knox nakazał, by Nimitz przyjął owego reportera i dał się mu złajać (jak to dyplomatycznie określił "wysłuchal jego zarzutów"). Oczywiście Nimitz uchylił się od tego polecenia, urządzając spotkanie z wszystkimi akredytowanymi reporterami, wysłuchał ich skarg na cenzure, po czym "kupił" pozwalając kilku wziąc udział w jednym z rajdów Halseya.

To naprawdę dość skrócony przegląd, codziennych ówczesnych zabaw w sztabie CinCPac. Głównym ich podłożem była typowo polityczna cztystka, urządzona w początkowym okresie rządów F. D. Roosevelta w siłach zbrojnych. Wywaleni wtedy byli często wybitnymi specjalistami, nieodzownymi w prowadzeniu wojny, więc z bólem serca musiano ich przywrócić. Z kolei okupujący ich dawne stanowiska BMW, byli "mocno przywiązani do swych miejsc pracy".

Dyskusja o taktyce lotniskowców, strategii, a także roli w dalszej wojnie, w Departamencie Marynarki, a także w sztabach, od początku wojny była wyjątkowo zaciekła i gorąca, ponieważ miała silne podłoże polityczne. Roosevelt MUSIAŁ uderzyć "przez środek Pacyfiku", a nie przez Nową Gwineę. W tym drugim przypadku na pierwszy plan wyszłyby zapewne pancerniki i krążowniki (jak na Morzu Śródziemnym), ponieważ wsparcie powietrzne opierałoby się głównie na samolotach bazujących na lądzie. Skoro Nowa Gwinea była politycznie nieakceptowalna dla Administracji, pozostawało uparte stawianie na "Rainbow V", w którym główną rolę (już zresztą zgodnie z założeniami Kimmela), miały pełnić lotniskowce, nadto prowadzący na Amoy, a stamtąd do, niezwykle istotnych dla antykolonialnego skrzydła Partii Demokratycznej, Chin.

Utworzenie TF 50 w marcu 1943 dodatkowo nasililo polaryzacje stanowisk dotyczacych roli floty w przyszlych operacjach, strategii i sposobow wykorzystania wlasnie budowanych lotniskowcow typu "Essex".

Dla wszystkich zrozumiałe było, że ten kto przeforsuje swą koncepcję i będzie dowodził flotą podczas tej "kluczowej dla zwycięstwa w wojnie kampanii", zostanie przez propagandę okrzyknięty bohaterem i będzie miał zapewnioną karierę polityczną, być może nawet zostanie kolejnym Jacksonem, Grantem, Rooseveltem. Dlatego przedstawianie "rewolucyjnych koncepcji użycia lotniskowców, umożliwiających szybkie wygranie wojny" i mieszanie z błotem taktyki wymyślonej przez rywali było na porządku dziennym.
Nie mogła się onapojawić wraz z wybuchem wojny ponieważ nie było o czym dyskutować.Amerykanie stanęli przed "japońską bombą atomową" w postaci Kido Butai, nie wiedząc co robić i nie mając żadnych doświadczeń.


Większość traktujących Kido Butai jako "bombę atomową" błyskawicznie wyleciała że sztabu - Nimitz był w stanie wiele znieść, ale nie tak rażącej niekompetencji i kurczowego trzymania się skompromitowanych, oderwanych od rzeczywistości doktryn wojennych. I trudno temu nie przyklasnąć, gdyby pozostawić tych od "japońskiej bomby atomowej", US Navy najpewniej przegrałaby wojnę. Kido Butai sama w sobie nic nie znaczyła i w praktyce sama niewiele była w stanie zdziałać.

Nimitz i King widzieli ją we właściwych proporcjach - jako dokuczliwą muchę, w praktyce mającą ograniczone znaczenie w tej wojnie. Znacznie bardziej niepokoiła ich prawdziwa "japońska bomba atomowa" - oddziały Cesarskiej Armii. To one były główną siłą sprawczą sukcesów japońskich na tym etapie wojny. Sama Kido Butai nie zajęłaby Singapuru, czy Filipin, co wyraźnie wskazywało najgroźniejszego przeciwnika. Od Pearl Harbor do Midway osiągnięcia Kido Butai były praktycznie znikome i w praktyce "pałeczkę" przejęło lotnictwo Armii oraz klasyczne okręty uzbrojone w działa, które zapisały na swym koncie ogólnie większy tonaż, niż lotniskowce Nagumy.

Amerykanie mieli naprawdę wiele doświadczeń i doskonale wiedzieli, co mają robić - realizować "Rainbow V". Zgodnie z doktryną Mahana, najlepszym sposobem na Kido Butai było po prostu zdobycie, bądź odcięcie od linii zaopatrzeniowych jej baz, od Wysp Gilberta i Marshalla poczynając, na Kure kończąc. Nimitz miał zamiar załatwić Kido Butai przy pomocy swojej "bomby atomowej" - Korpusu Piechoty Morskiej i wszystko miało być temu celowi podporządkowane. Lotniskowce, podobnie jak inne okręty, miały mieć znaczenie pomocnicze - wsparcia i osłony desantów. Wynikało to wprost z doktryny Mahana, twierdzącej że dla wygrania wojny na morzu najważniejsze są możliwości desantowe, logistyczne oraz wsparcia wojsk lądowych. Strategia walki na morzach była więc zbliżona do jej lądowego odpowiednika, gdzie najważniejsza jest piechota, zaś czołgi, artyleria, czy lotnictwo mają względem niej znaczenie pomocnicze, służąc wsparciem i osłoną.

Trochę wcześniej wysunięto teorię, iż bitwa pod Midway skróciła wojnę. Otóż tak się składa, że bitwa o Midway wcale nie wyeliminowała Kido Butai. Jak to ładnie ujął jeden z Japończykow, "tachi nie złamał się, choć jego klinga wyszczerbiła się" - główną siłą Kido Butai były nie lotniskowce, czy samoloty, a świetnie wyszkoleni lotnicy, z których większość przeżyła bitwę. Toteż Kido Butai Nagumy zakończyła swój żywot dopiero w krwawej jatce na Wyspach Salomona, która rzeczywiście tym sposobem skróciła wojnę, choć żadna ze stron nie przywiązywała do tego kierunku nadmiernej wagi.
Dopiero po kilku miesiącach po kilku bitwach, rajdach, po sprawdzeniu w warunkach bojowych radarów oraz różnych założeń teoretycznych, można było zacząć wyciągać wnioski.
Brzmi to niczym dopasowywanie na siłę faktów do teorii. Przykładowo radary sprawdzono w warunkach bojowych już w 1940 roku, co więcej Brytyjczycy już na jesieni 1940 przekazali swoje doświadczenia w tej dziedzinie Amerykanom (w zamian za maszyny szyfrujące, książki kodowe, etc.), a te natychmiast zostały przekazane US Navy.

Które zdaniem Nimitza akurat drastycznie się pogorszyło.
Co się pogorszyło? Wyszkolenie pilotów? Po sześciu miesiącach doświadczeń? Zawsze wydawało mi się doświadczenie bojowe jest jednym z najważniejszych czynników "dobrego pilota".
Nie po sześciu miesiącach, a ponad roku - z kontekstu wynikało, że chodzi już o rok 1943 (bo wtedy przeprowadzono "szkoleniowy" rajd na Wake). A jakie doświadczenie bojowe miał ten kwiat amerykanskiej mlodzieży co dopiero przysłany Nimitzowi ze Stanów? Walkę z niemieckimi spadochroniarzami na równinach Kansas, zdaniem co poniektrórych w administracji stanowej czy federalnej, szykujących się już do wysadzania torów kolejowych, zatruwania ujeć wody, względnie zamachów na osoby zaufania publicznego? Ataki na japoński lotniskowiec, dostrzeżony przez pewnego air warden na pustyni w okolicach Muroc?

Martwi i nieobecni piloci nie mają doświadczeń. Większość przedwojennych pilotów, a także tych wyszkolonych w pierwszych sześciu miesiacach wojny albo nie żyła, albo odeszła ze służby na własną prośbę, względnie załamała się psychicznie. Te dwa ostatnie nie powinny dziwić - w latach 1929-1941 naprawdę wielu wstąpiło do US Navy nie by walczyć, a zyskać stałe źródło utrzymania. Wojny miało nie być. Gdy się zaczęła, okazało się iż tysiące ludzi chce odejść z wojska, bądź domaga się przeniesienia na tyły, uciekano się nawet do samookaleczeń, by tylko "uciec z tego piekła" (zresztą podobne problemy mieli nie tylko lotnicy, ale nawet podwodniacy, których straty były wtedy zdecydowanie niższe). Prawdziwą rzeźnią były Wyspy Salomona, co więcej walki wciąż tam trwały, a Halsey, wspierany przez Australijczyków i MacArthura nie chciał oddać doświadczonych lotników. Powołani pod broń rezerwiści okazali się niedoszkoleni, ponieważ w latach 1932-1939 nie przywiązywano odpowiedniej wagi do podnoszenia ich kwalifikacji, a w 1940 zaległości nie nadrabiano tak szybko jak było to możliwe, ponieważ mogłoby to politycznie zaszkodzić Rooseveltowi, starającemu się akurat o reelekcję i przeciwstawiajacemu swoj "pacyfizm", "izolacjonizmowi" kontrkandydata.

W rezultacie Nimitz na środkowym Pacyfiku był początkowo zdany na pilotów wyszkolonych pośpiesznie przed paru miesiącami, którzy wojnę widzieli tylko w kronikach filmowych. Lepiej wyszkolono tych z lotnictwa piechoty morskiej, ale i tu najlepszych wysłano na południowy Pacyfik. Nawet w "ugladzonych" biografiach twierdzi się, iż gdy zapoznał się z poziomem wyszkolenia tego co przysłano mu ze szkół lotniczych US Navy, "doznał głębokiego wstrząsu".
W szkole mi zawsze mawiano: teoria to 0, praktyka to 1, razem daje 10
Koronny dowód jakich bredni uczą w dzisiejszej szkole. Tego rodzaju stawianie sprawy jest od 1947 roku nagminne dla naszych nauczycieli - ostatecznie, niezależnie czy wyszkolą geniuszy, czy ćwierćinteligentów, stawka ta sama. Zamiast więc się wysilać, lepiej nie robić nic ponad konieczne minimum i dorobić sobie do tego ideolo ("I tak wszyscy chcą być budowlańcami i mechanikami samochodowymi, więc logarytmy na nic im się zdadzą"). Potem oczywiście się okazuje, że z teorii ci "praktycy" nie umieją nawet dodać dwu liczb, więc w praktyce oszukują ich w sklepie, ale to już zmartwieniem nauczyciela nie było i nie jest.

Z oczywistych względów podczas pokoju taniej jest wyśmienicie wyszkolić nieliczną grupę - perfekcjonista je mniej więcej tyle co skończona ciamajda, tak samo zajmuje jedno łóżko, a rozbija potencjalnie mniej samolotów, których podczas pokoju wytwarza się stosunkowo niewiele (a o każdy dodatkowy trzeba walczyć w parlamencie), zabija się też jakby rzadziej, a w trakcie sytuacji kryzysowych (np. powódź) zdecydowanie lepiej się sprawdza.

Podczas wojny najlepszym rozwiązaniem jest postawienie na mnóstwo przeciętnie wyszkolonych pilotów. Samolotów i rekrutów jest jakby więcej. Lotników szkoli się bardziej pobieżnie i specjalistycznie. Przykładowo przed wojną większość lotników US Navy przechodziła szkolenie w nocnych startach i lądowaniach, podczas dzialan wojennych ten aspekt był marginalizowany, ponieważ zakładano iż większość operacji lotniczych lotniskowce będą prowadzić w dzień, więc lepiej wyszkolić wielu przeciętnych pilotów, radzących sobie najlepiej właśnie w dzień, a do działań nocnych przeznaczyć znacznie mniej liczną, za to konsekwentnie szkoloną właśnie do nich, grupę. Oczywiście spowodowało to potem problemy na Morzu Filipińskim, ale cóż znaczy kilkadziesiąt maszyn, skoro Grumman był gotów produkować nawet 800 F6F miesięcznie?

Diametralną różnicę w wyszkoleniu kadry przedwojennej i wojennej, widać choćby na przykładzie F4U-1. US Navy uznała, iż maszyna nie nadaje się do operowania z lotniskowców, ponieważ procedura lądowania jest "nadmiernie trudna dla typowego pilota", maszyna miała "szlaban", aż do opracowania wersji F4U-1A o poprawionej widoczności z kabiny, oraz innym podwoziu. Natomiast dywizjony nocne, składające w dużej części z pilotów wyszkolonych jeszcze przed wojną, korzystające z samolotów F4U-2, będących nocną wersją F4U-1 (czyli nadal z "klatką na ptaki" i "twardym" podwoziem), operowały bez większych kłopotów z lotniskowców, lądując na nich również w nocy.

Nawiasem mówiąc, podobne różnice - choć nie tak diametralne - występowały również w US Army Air Force. Piloci wyszkoleni podczas wojny nienawidzili B-26 i nazywali go bardzo niecenzuralnie, ze względu na trudny pilotaż, nie tolerujący ich zdaniem najmniejszych błędów. Z kolei piloci australijscy i amerykańscy wyszkoleni przed wojną, maszynę tę uważali za jedną z najlepszych, ceniąc sobie jej szybkość, zwrotność oraz... łatwość pilotażu. Ówczesne priorytety świetnie ilustruje to, że mając do wyboru dokładniejsze przeszkolenie pilotów, bądź zmianę charakterystyk aerodynamicznych, Armia nakazał Martinowi zmienić kąt natarcia skrzydeł, co pogorszyło osiągi, ale uczyniło B-26 prostszym w pilotażu.

Utożsamianie "teorii" ze szkoleniem, a praktyki z "doświadczeniem bojowym" jest nadużyciem. Zakładanie, iż najlepszymi pilotami są niedouki z praktyką bojową, żenującą naiwnością. Gdyby było to prawdą, to Chińczycy bez trudu radziliby sobie z pilotami japońskiej marynarki, bowiem mieli już pewne doświadczenie bojowe, a większość kolegów Sakai z pamiętnego kursu, prochu jeszcze nie wąchała. Dokładnie to samo dotyczy pilotów biorących udział w Wojnie Zimowej - naprawdę niewielu Finów miało doświadczenie bojowe (i to głównie z I wojny), natomiast miało je stosunkowo sporo Sowietów (Hiszpania, Mongolia, II RP). Zresztą ustalenie tego współczynnika w sposób jaki sugerujesz, jest omalże godne właśnie Sowietów, tyle że oni jeszcze stwierdziliby, że wypływająca ze świadomości klasowej motywacja ideologiczna to 100, co razem z "teorią" i "praktyką" daje 11000, dowodząc dobitnie iż Związek Sowiecki to kraj najlepszy pod każdym względem (chcących się zapoznać z tego rodzaju wywodami odsyłam do mojej obowiązkowej lektury ze szkoły podstawowej: "Opowieści o prawdziwym człowieku" B. Polewoja).

Jeśli już próbować przedstawić liczbowo udział szkolenia i doświadczenia bojowego w sukcesach w walce powietrznej, co zarówno w teorii, jak praktyce jest ekstremalnie trudne, to można zaryzykować twierdzenie, iż "praktyka" to około 1/4-1/3, a 2/3-3/4 to "teoria" - wskaźnik powyższy dość często się sprawdza. Przykładowo w operacji "Linebacker II" uczestniczyli pobieżnie przeszkoleni piloci US Army Air Force (ze względu na braki w personelu latającym, na myśliwce powoływano nawet pilotów samolotów... transportowych), posiadający stosunkowo duże doświadczenie z poprzednich walk, a równocześnie dobrze wyszkoleni piloci US Navy (w szkole "Top Gun"), mający praktycznie niewielkie, bądź żadne doswiadczenie bojowe. Piloci latali na podobnych F4 "Phantom II", używali w znacznej mierze identycznego uzbrojenia, walczyli z tymi samymi pilotami północnowietnamskimi, nad mniej więcej tymi samymi obszarami DRW, przeprowadzając misje o podobnym charakterze, co pozwala uznać realia bojowe w jakich działali za naprawdę zbliżone. Lotnictwo myśliwskie US Air Force zestrzeliło blisko czterokrotnie mniej samolotów DRW, niż jego odpowiednik z US Navy.
Wszystko pięknie, ale nie można zmieniać bieżącej taktyki pod miraże przyszłości.
Można i tak zrobiono w przypadku radarów artyleryjskich i przeciwlotniczych dla pancerników (i innych okrętów). Ledwie co Bureau of Ships i Bureau of Ordnance zaczęły analizować to co otrzymano od Brytyjczyków, zabrano się za prace studialne nad wykorzystaniem radaru do wykrywania celów nawodnych i napowietrznych, a równolegle do pozyskiwania danych artyleryjskich w walce. W rezultacie US Navy trafnie ustaliła niezbędne wymogi, co pozwoliło już na deskach kreślarskich uczynić radary bardziej funkcjonalnymi i zintegrowanymi zarówno z istniejącymi, jak projektowanymi systemami przeliczników artyleryjskich. Jeszcze zanim pojawił się prototyp, opracowano taktykę użycia radarów w bitwie i to zarówno jeśli radiolokatorem artyleryjskim dysponuje jeden okręt, jak wszystkie. Te działania zwróciły się po stokroć.

Opracowywanie taktyki również pod "miraże przyszłosci" jest OBOWIĄZKIEM każdych sił zbrojnych. To że przewidujemy iż z wdrożeniem czegoś możemy mieć potencjalnie kłopoty, bynajmniej nie oznacza że przeciwnik musi je mieć również. A III Rzeszy, głównemu przeciwnikowi US Navy od co najmniej 1940 roku, radiolokacja akurat wychodziła zupełnie nieźle.

W 1940 roku nikt nie miał pojęcia kiedy i jak będzie wyglądał radar.


Sztab Luftwaffe jakoś pojęcie miał i już końcem 1939 roku starał się ustalić czy budowane przez Brytyjczyków "dziwne konstrukcje" to właśnie radiolokatory. Niestety Brytyjczycy, praktycznie aż do "Bitwy o Anglię" celowo ich nie używali, a także rozpuszczali pogłoski, iż to anteny nadawcze fal długich, służące do kontaktowania się z okrętami podwodnymi. Opracowali taktykę ich użycia do zwalczania samolotów, sprawny system dowodzenia, obrazowania sytuacji powietrznej i łączności. Opracowali nawet sposób szybkiej odbudowy zniszczonych anten, by w systemie nie było "dziur". To jest przykład profesjonalizmu, z którego należało wziąć przykład.
Jak będzie się sprawował w warunkach bojowych itd.


Szkopuł w tym że Brytyjczycy w 1940 przekazali Amerykanom tysiące stron dokumentacji, analiz technicznych i taktycznych, w tym również dotyczących doświadczeń z radiolokacją na okrętach, która jak dotąd wyśmienicie się sprawdzała. W tym kontekście "niewiedza" i wynikłe z niej lęki "lotników" staja się zagadkowe, skoro raczej umieli czytać po angielsku.
Także owe "lęki" nie wynikały z zaniedbań tylko z realizmu zagrożenia. To tak jakby w 1944 roku posłano wojsko do cywila bo przecież za rok będziemy mieli bombę A i rakiety...
Nie wiem, czy jest sens odpowiadać na argumenty na podobnym poziomie. Tak się składa, że w pierwszej połowie 1944, a więc nim jeszcze "bomba A" nabrała realnych kształtów, jeden z zespołów roboczych zajmował się wypracowaniem praktyki użycia takiego uzbrojenia. Załogi zaczęto szkolić już we wrześniu 1944. Twierdzenia zaś iż już nawet nie wypracowanie, a samo podjęcie prac nad nową doktryną taktyczną, powoduje AUTOMATYCZNE odejście wojsk do cywila, pozostawiam bez komentarza.

Trudno zresztą nie traktować tego rodzaju konstrukcji myślowych jako najzwyklejszej w świecie pochwały kunktatorstwa. Zgodnie z tej miary logiką nie opłaca się prowadzić żadnych studiów nad nową taktyką, ponieważ przyszłości i tak nie da się przewidzieć, więc nie można wykluczyć możliwości, że opracowana taktyka okaże się nieudana, że wojna wcale nie wybuchnie, ewentualnie poddania bez jednego wystrzału, więc to co się opracuje, może nigdy się nie przydać. Należy czekać cierpliwie i bezczynnie, aż wojna wybuchnie, bo wtedy łatwiej będzie ustalić "realizm zagrożenia".

Warto sobie uświadomić, iż tego rodzaju system wartości, stawia Fletchera w bardzo złym świetle. To co uczynił, staje się zwykłym trwonieniem czasu, przecież lotniskowce typu "Essex" mogły się okazać równie nieudane (wskazywaly na to zreszta powazne problemy konstrukcyjne, ktorych apogeum nastapilo wlasnie na jesieni 1942 i tak po prawdzie czesci z nich nie udalo rozwiazac nawet w 1945 roku), jak chocby opracowywany rownolegle typ "Midway", kluczowa mogła się okazać ofensywa na południowym Pacyfiku, w ogóle wojna mogła się skończyć, zanim on zdoła swój "podręcznik". Co więcej przedtem mogła go trafić przypadkowa bomba, mógł nieszczęśliwie się potknąć i skręcić kark, zostać porwany i zjedzony przez ludożerców, umrzeć na malarię, zginać trafiony spadającym z palmy kokosem, względnie meteorytem przybyłym z okolic Jowisza.

Warto zauważyć iż US Army nie miała podobnych obiekcji, gdy tylko otrzymała wstępną specyfikację radarów, zaczęła opracowywać taktykę dla myśliwców wykorzystujących zalety radiolokacji, a także dostosowaną do przypadku gdyby wróg zaczął masowo stosować urządzenia zakłócające pracę radiolokatorów. Dla B-29, B-32, B-36, B-38 wymyślono taktykę wykorzystania celowników radiolokacyjnych (Brytyjczycy w 1940 roku byli już dość zaawansowani w pracach nad H2S). To samo dotyczyło amunicji z zapalnikami zbliżeniowymi. Podjęto także prace nad taktyką wykorzystującą namierzanie własnych i wrogich pocisków w locie, co miało pomóc ustalić lokalizację baterii oraz pozwolić ustalić poprawkę nim pocisk upadnie. Od strony technicznej system ten udało się doprowadzić do jakiej takiej sprawności dopiero podczas II wojny indochińskiej, a naprawdę funkcjonalny stał się w latach 80. Jakoś nie obawiano się, że te prace kogoś "odeślą do cywila".

Przypuśćmy jednak że rozwoju radiolokacji na morzu nie dało się przewidzieć. Ale zdecydowanie dało się to uczynić z jej rozwojem na lądzie? Brytyjczycy stosowali w samolotach nadajniki IFF, by ułatwić rozpoznanie własnych maszyn i te zdecydowanie się sprawdzały w warunkach bojowych. US Army planowała zastosować na masową skalę radiolokację już końcem 1940 roku, a w 1941 roku US Navy prace nad CXAM były na tyle zaawansowane, że przewidziano nań miejsce na nowych pancernikach. W tym kontekście zadziwia praktycznie nikłe zainteresowanie opracowaniem i wyposażeniem samolotów US Navy w IFF (w US Army Air Force obowiązuje juz wymóg standardowego wyposażania nowych kontstrukcji w IFF). Ostatecznie "nie można było przewidzieć", że zaniedbania w tej mierze potencjalnie zwiększą straty od "friendly fire", bo nie wiadomo czy niesprzyjający układ planet nie sprawi, iż radary wojsk lądowych i IFF świetnie się sprawujące w warunkach bojowych u Anglików, w USA okażą się niesprawne.

Nie słyszałem żeby Spruance maił jakiś znaczący wpływ - co nie znaczy że tak nie było. Jak pisałem Fletcher wysłał swoje memorandum do Nimitza, który z kolei przekazał je do Halsey'a by ten napisał swoją analizę. W grudniu 1942 roku oba dokumenty zostały rozesłane do najlepszych admirałów ("top naval aviation admirals") i dowódców lotniskowców z prośbą o komentarz.
Ta historia po prostu średnio pasuje do realiów. Zacznijmy od Halseya, skoro to "memorandum" było takie ważne i przełomowe, to dlaczego nie zalecił np. juz w październiku zapoznania się z nim swym dowódcom lotniskowców? Bo Frank Fletcher MUSIAŁ przekazać jego kopię do Noumea, nieważne czy było ukończone, czy też nie - obowiązkiem odchodzącego oficera jest przekazanie wszelkich dokumentów nad którymi pracuje swemu następcy. W chwili przybycia kopia musiała się znajdować się w archiwum, a na biurku Halsey zapytanie, co uczynić z dokumentami nieukończonymi przez Fletchera - jeśli Ghormley cokolwiek wzorowo zorganizował, to były to właśnie prace biurowe. Toteż Halsey otrzymałby "memorandum" gdyby tylko wyraził takie życzenie.

W październiku, listopadzie i grudniu 1942 Halsey był łagodnie rzecz ujmując zawalony robotą, analizą materiałów pozostawionych przez poprzednika, opracowywaniem planów taktycznych, użeraniem się z Armią i Australijczykami, wywieraniem presji na Francuzach, by wreszcie udostępnili mu jakąś sensowną kwaterę, etc. Alarmował iż nie jest nawet w stanie nadrobić "dotychczasowych zaniedbań" i apelował o przydzielenie mu dodatkowego personelu biurowego, wywiadowczego oraz analityków i specjalistów z różnych dziedzin. Prośby te nie były spełniane w stopniu zadowalajacym - np. zamiast ekspertów od "lotów długodystansowych" oraz "bombardowań z lotu nurkowego" przysłano po wielu miesiącach opóźnienia, jedną osobę pełniącą tę dwie funkcje, na dodatek cywila, którego wedle wytycznych Departamentu Marynarki należało się natychmiast pozbyć (Ch. Lindbergh). W tym kontekście obarczanie "Bulla", w październiku i listopadzie sypiającego zwykle po parę godzin, dodatkową pracą wydaje się jakby dziwaczne, skoro Nimitz dysponowal w swym sztabie kilku omalże równie doświadczonymi specjalistami od lotnictwa morskiego (np. Fitch).

9 grudnia 1942 w San Francisco odbyło się spotkanie "top admirals" i innych szych US Navy (przybył nawet sam King). Nimitz przedstawił na nich jedynie dwa memoranda.
* Przyszłe operacje w rejonie Wysp Salomona (wstępne opracowanie W. F. Halsey jr).
* Przegląd sytuacji na Aleutach (wstępne opracowanie T. C. Kinkaid).

Oba memoranda zostały przedtem przejrzane i uzupełnione przez sztab Nimitza. Wydaje się dziwnym, że Halsey w listopadzie prowadził równocześnie prace nad innym memorandum, które w tej chwili miało dlań znaczenie drugorzędne ("Przyszłe operacje..." zaś wprost kluczowe, polemizował w nim z planem Komitetu Połączonych Sztabów, dotyczącym dalszych operacji na Salomonach; MacArthura, który domagał się zakończenia operacji na Wyspach Salomona i zajęcia Wysp Admiralicji, niespodzianie poparł sztab Marynarki z Kingiem włącznie). Można też zadać pytanie, dlaczego "memorandum" Fletchera nie przedstawiono w San Francisco, skoro było ku temu zdecydowanie odpowiednie audytorium?

Spotkałem się gdzies z wersją, iż na kopiach tego co wymyślił Fletcher znajdują się "ręczne dopiski" oceniających oficerów, co ma potwierdzać że rozesłano je do znawców morskiej awiacji. Tak się jednak składa, że amerykańscy admirałowie nie byli jakimiś biedakami i dysponowali czymś takim jak "maszyna do pisania". W Annapolis pisanie po oficjalnych dokumentach surowo karano (z oczywistych względów). Toteż gdyby rozesłać je z prośbą o opinię, kancelaria Kinga otrzymałaby maszynopisy z opiniami odnoszącymi się do poszczególnych pomysłów. Dlatego powstanie "ręcznych dopisków" w praktyce wyklucza rozesłanie "memorandum". Kiedy z reguły powstają ręczne dopiski na dokumentach? Podczas konferencji - uczestnikom rozdaje się zestaw dokumentów z prośbą o zapoznanie się. W jakiś czas później przeprowadza się wymianę poglądów - uczestnicy z reguły i niekiedy mimowolnie, notują na marginesach fragmenty wystąpień, komentarze, własne pomysły, etc. Dlatego dokumenty z takimi "dopiskami" są znacznie cenniejsze dla wywiadu, niż "czyste".

Wszystkie amerykańskie plany pokonania Japonii, od początku zakładały zastosowanie wielkich zespołów floty. Dlatego zresztą US Navy długo nie uważała prędkości 21 węzłów za zbyt mała dla pancernika - nie zakładano walk "sam na sam" z japońskimi krążowikami liniowymi. Japończycy dla osiągnięcia zwycięstwa i tak musieli zniszczyć US Navy. Skoro ta nie miała zamiaru uchylać się od starcia, prędkość miała małe znaczenie. US Navy nie musiała ścigać floty japońskiej, dążąc do bitwy za wszelką cenę. Zajmowanie baz i groźba przecięcia szlaków morskich, miała pchnąć ją do walki, a gdyby jednak jej unikała, byłaby stopniowo niszczona. Dlatego także "Rainbow V" zakładał użycie wielkich zgrupowań okrętów, w tym również rozbudowanych zespołów lotniskowców. Opracowywano już plany lotniskowca 27 000 tonowego, trzy takie lotniskowce miały pierwotnie zastąpić "Lexingtona", "Saratogę" i "Rangera", ale w chwili wystąpienia Japonii z Traktatu Waszyngtońskiego, zalecono zmianę projektu pod kątem maksymalnego tempa budowy. Sztab Richardsona prowadził już zaawansowane prace nad zespołami zawierającymi po kilka lotniskowców, sztab Kimmela ich nie przerwał, uzyskując pełne poparcie Blocha.

Teraz zajmijmy się Spruancem i jego "brakiem udziału" w pracach nad nową doktryną taktyczną lotniskowców. Jest to pogląd autentycznie niesamowity - ofensywa na centralnym Pacyfiku miała kluczowe znaczenie, zarówno zdaniem Nimitza, Kinga, Knoxa, jak Roosevelta. Toteż zakładanie, iż sztab Nimitza nie prowadził jakichkolwiek studiów nad zespołami wielolotniskowcowymi, w chwili gdy było oczywistym, że wkrótce będzie dysponował kilkunastoma wielkimi i średnimi lotniskowcami, a także sporą liczbą lotniskowców eskortowych i nagle "z nieba mu spadło" memorandum Fletchera, nawet na pierwszy rzut oka wydaje się tezą bardzo naciąganą. Co prawda zamówiono aż... dwa tysiące niszczycieli, ale jasnym było że nie zostaną zbudowane natychmiast, a małe zespoły angażowałyby nadmierną liczbę niszczycieli, które były też potrzebne do osłony sił desantowych, co więcej czymś trzeba było wygrać "Bitwę o Atlantyk". Toteż stosowanie zespołów wielolotniskowcowych było oczywiste z punktu widzenia racjonalnego wykorzystania posiadanych sił.

Nimitz scedował nadzór nad planem zdobycia Wysp Gilberta i Marshalla, właśnie na Spruance'a (co było normalną praktyką w takich sytuacjach), a oczywistym elementem tych prac było również opracowanie adekwatnej do wyznaczonego zadania taktyki i optymalnego wykorzystania posiadanych sił.

Zespół zajmował się tak sprawami wielkimi: logistyką, strategią i tatyką przyszłych operacji, jak małymi w rodzaju poczty żołnierskiej. Często radzono się dowódców okrętów i jednostek, autorów najbardziej interesujących pomysłów Nimitz przyjmował osobiście. Oczywiście Towers i inni "lotnicy" opracowywali lepszą ich zdaniem strategię i taktykę przyszłych operacji - zajmowali się tym m.in Clark i Sherman.

Co do "dowodów", większa część opracowań zespołu Spruance'a ocalała powojenne "odchudzanie archiwów". Przyjrzyjmy się kilku z nich, dotyczących lotniskowców (bo przegląd wszelkich zmian w taktyce ich autorstwa to materiał na kilkusetstronicowe opracowanie). Jedną z pierwszych rzeczy zaproponowaną przez Spruance'a był system rotacji lotników marynarki, na który miał wpaść wkrótce po bitwie pod Midway, po rozmowie z ocalałymi, którzy powiedzieli mu wprost że przyczyną większości niepowodzeń i strat, są nie umiejętności Japończyków, a stres oraz wyczerpanie fizyczne i psychiczne.

Kolejna ważna innowacja dotyczyła zespołów dużych okrętów, w tym również lotniskowców - Spruance był na bieżąco informowany o pracach nad zapalnikiem zbliżeniowym. Uważał iż znacznie poprawi on skuteczność ognia przeciwlotniczego, gdy tylko wyeliminuje się wady rozwojowe. Zespół opracował taktykę użycia takiego uzbrojenia przez grupy okrętów wojennych, maksymalnie wykorzystującego jego zalety. Zarekomendowano operowanie niewielką ilością, silnych grup zawierająch po kilka pancerników, lotniskowców, bądź pancerników i lotniskowców. Glowna obrona takich grup okretow mial byc nie manewr (jak u Fletchera) a zmasowany ogien dzial przeciwlotniczych strzelajacych pociskami z zapalnikami zblizeniowymi. Koncepcje takiej grupy przetestowano w praktyce podczas rajdu na Marcus i Wyspy Gilberta w sierpniu i wrzesniu 1943.

Podczas marszu w rejonie zagrożenia atakiem lotniczym, grupy winny się znajdować w odległości co najwyżej 12 mil morskich, a w razie potrzeby zbliżać się nawet na 5 mil. Dlaczego 12 mil? Ponieważ zasięg skuteczny armat uwniwersalnych 5" przeciw celom lotniczym wynosił ponad 11 km, a 12 mil to nieco ponad 22 km - między zespołami nie ma "martwych pól", a w przeciwieństwie do zespołu Fletchera w 1942 roku używającego klasycznych zapalników, więc muszącego liczyć na bezpośrednie trafienia, albo łut szczęścia (tzn. odległość w jakiej znajdzie się samolot określono poprawnie), zapalnik zbliżeniowy uaktywniał się automatycznie, gdy wchodził w pobliże samolotu, nieważne czy odległego o 2000 m, czy 10 000 m. W rezultacie działa 5" opracowane pierwotnie do zwalczania ciężkich bombowców, okazały się wreszcie skuteczne również przeciw bombowcom torpedowym i nurkującym. Dlaczego 5 mil? Zasięg najskuteczniejszego ognia działek 40 mm wynosi 8000 metrów (teoretycznie można było wycisnąć i 10 km, ale przy krańcowo niewygodnym kącie strzału), więc sąsiadujące zespoły pokrywają krzyżowym ogniem przestrzeń między sobą. Prawdopodobieństwo wzajemnego ostrzelania minimalizowano przy mniejszych dystansach poprzez zastosowanie urządzenia samoniszczącego, uruchamiającego się na wysokości 12 000-15 000 stop, w rezultacie czego pociski o zbyt wysokiej trajektorii (i tym samym zbyt dalekim zasięgu), były samoczynnie niszczone. Wtedy zasięg ognia wynosil 4500-5500 m, czyli nieco ponad 9 kilometrowa przestrzeń była skutecznie pokryta ogniem dwu zespołow.

Ze względu na istotne znaczenie przeciwlotniczych dział 40 mm w bliskiej obronie przeciwlotniczej zespołu, zalecono opracowanie dalocelownika zwiększajacego ich skuteczność (pozniejszy Mark 51).

Dla uniknięcia problemów wywołanych koniecznościa tankowania lotniskowców w trakcie bitwy, powrócono do przedwojennej koncepcji pobierania paliwa z pancernika. Oczywiście była to typowa "technika awaryjna", ale pancernik (a zwłaszcza pancernik typu "Iowa"), zabiera naprawdę sporo paliwa, ktore zużywa zdecydowanie wolniej niz lotniskowiec, więc znakomicie nadaje się jako "awaryjny tankowiec" dla innych okrętow. W praktyce tankowano tak głównie niszczyciele (jak zreszta i wczesniej, np. podczas rajdu TF 1 na południowy Pacyfik), choć na Morzu Filipinskim wstępnie rozważano taką możliwość 19 VI względem TG 58.4, to w końcu zdecydowano się przeprowdzić "klasyczne tankowanie", pozostawiając tę grupę na flance zespołu opercyjnego.

W nocy odleglość miedzy zespołami ustalono na co najmniej 16 mil. Ówczesna wersja radaru SG miala aż nadto wystarczający zasięg, by pokryć przestrzeń miedzy sąsiednimi zespołami. Podobnie zasięg dział 5" wystarczał w zupełnosci, by każdy okręt podwodny, czy nawodny wykryty między zespołami skutecznie ostrzelać (15 000-16 000 m). Co prawda przy załozeniu odleglosci ponad 16 mil, pomiędzy zespolami występowala nie kryta ogniem dział 5" luka, ale w przypadku wykrycia okrętu podwodnego zwykle i tak wysyła się niszczyciel, względnie samolot wyposażony w radar.

W normalnym marszu dziennym nie ustalono jakieś sztywnej odleglosci między zespolami, zalecajac ją jedynie "dopasować do okoliczności". Było to o tyle logiczne, że pierwszą linią wykrywania i obrony przeciw samolotom i okrętom podwodnym miały być maszyny z lotniskowców i łodzie latające marynarki. Dla jednych i drugich kilku-kilkunastomilowe różnice między osłanianymi zespołami, nie miały w praktyce znaczenia.

Skoro pierwszą i najważniejszą linią obrony miały być myśliwce, należalo opracować zintegrowany system pozwalający zarówno bezbłędnie zorientować się w sytuacji, jak skutecznie dowodzić. Po analizie dostępnych możliwości zdecydowano się zmodyfikować jedno z rozwiązań stosowanych przez US Army, mające tę zaletę, że w pełni wykorzystywało zalety radiolokacji i było dostosowane do myśliwcow prędkościowych, działających całymi formacjami, stosujących zdecydowanie skuteczniejszą od "bliskiej", "daleka eskortę".

Zespoł Spruance'a wykazał, iż lotniskowce eskortowe mogą być bardzo użyteczne także w klasycznej bitwie lotniskowców (co było zresztą oczywiste, skoro cztery takie okręty dysponują mniej więcej zbliżoną liczbą maszyn, co dwa średnie, bądź jeden duży lotniskowiec). Z tej możliwosci Spruance nigdy w praktyce nie musiał skorzystać (choć na Morzu Filipińskim zakładano takie ich użycie, gdyby Japończycy rozdzielili siły i część zdołała jakoś obejść siły Mitchera, probująć atakować Saipan), ale Halsey'owi to się zdarzyło, choć w sposób zupełnie nieplanowany.

Inną ciekawą koncepcją, było wykorzystanie mysliwców Armii na lotniskowcach. Ku zdumieniu niektórych okazało sie iż przekazane do prób P-47, bez większego trudu startują z dużych i średnich lotniskowców, co więcej próby startu katapultowego na lotniskowcach eskortowych również powiodły się - mimo większej masy samolot sprawował się wtedy nawet lepiej od TBF. Wyniki prób porównawczych były na tyle obiecujące (powyżej 6000 m samolot miał nieporownywalnie lepsze osiągi niż nawet F4U-1A, a udzwig zbliżony do F4U-1D), że US Navy zaczęla się na poważnie zastanawiać nad zamówieniem morskiej wersji tego myśliwca, ale zrezygnowala z tego, kierując się tymi samymi przesłankami co względem "turbospreżarkowych" F6F i F4U. Zastanawiano się także nad "lotami wahadłowymi", ale w końcu uznano iz będzie to wygodny sposób przerzutu maszyn na nowozbudowane lotniska. Wszakże mozliwość "lotow wahadlowych" okazała sie bezcenna, wkrótce po bitwie na morzu Filipinskim. Gdy 23 czerwca trzeba było odeprzeć atak japońskich samolotów, z lotniskowców eskortowych wystartowały przewożone na ich pokładach P-47D, które po dokonaniu przechwycenia wylądowały na zdobytym co dopiero lotnisku.

W marcu 1943 roku Nimitz powiedział Spruance'owi, że ten zostanie dowódcą V floty (oficjalnie utworzono dotąd tylko TF 50) i polecił mu wzmorzenie prac nad strategią i taktyką tej floty, szacowanej wtedy na 11 lotniskowców floty, 8 lotniskowców eskortowych, pięć nowych pancernikow i siedem starych. 8 kwietnia poinformował Kinga, a ten wyraził zgodę.

Oczywiście potem nastapiły całe miesiące podchodów z Towersem i jego stronnikami, które chwilowo zakończyly się na naradzie tuż przed rozpoczęciem operacji "Galvanic". Towers i pozostali "lotnicy", jakby kompletnie nie rozumiejąc doswiadczeń dotychczasowej wojny, twardo upierali sie by po wysadzeniu desantów i załozeniu baz, lotniskowce "odeszły w siną dal", zajmując się atakowaniem baz japonskich i dążąc do decydujacego starcia z flotą japonską. Spruance, Smith, Turner twierdzili twardo iż najważniejszym zadaniem lotniskowców jest osłona i bliskie wsparcie lotnicze atakujących oddzialów lądowych. Nimitz spokojnie sluchał, a potem powiedzial coś co uspokoiło sytuacje. Wedle wersji oficjalnej, powiedział że "jesli usłyszy o oficerze marynarki, nie udzielającemu pomocy jednostkom armii na brzegu, niezwłocznie usunie go ze stanowiska", potem opowiedział anegdotkę "dla rozładowania napiecia". Wedle wersji krażącej wsród Marines miał przypomniec Wake i Guadlacanal, stwierdził iż szybkie zajęcie wysp, możliwe dzięki udzieleniu maksymalnego wsparcia jednostkom Piechoty Morskiej i Armii, ma priorytetowe znaczenie, a jeśli komuś się to nie podoba, może od razu wracać do Stanów. Zakończyl iz "jeśli dowie sie że jakiś lotniskowiec opuścił wyznaczone mu miejsce, pozostawiając piechotę bez wsparcia, to on już osobiście zadba, by jego dowódca, a rowniez ten kto mu wydał rozkaz, stanęli przed sadem wojennym".

"Top naval aviation admirals", należałoby raczej przetłumaczyć jako "najwyżej postawieni admirałowie lotnictwa marynarki" (ew. "najwazniejsi" "najbardziej ustosunkowani", etc.). Inaczej mówiąc "najważniejsi w hierarchi". Jak bez wątpienia wiesz, mimo wysiłkow władz zwierzchnich, w kazdej armii istnieją dwie hierarchie - oficjalna i poloficjalna. Ta pierwsza to wyłacznie stopień i pełniona funkcja, a na drugą składa się wiele rzeczy, koligacje rodzinne, rocznik w którym sie ukończyło akademie wojskową, odznaczenia, etc. Laikowi orientacja w tym wydaje się bardzo trudna - np. liczy się kiedy przyznano dany stopień (teoretycznie, im wcześniej, tym lepiej, choć stopnie zdobyte podczas wojny mogą miec pierwszenstwo), a także kto go przyznał (osobista nominacja prezydencka teoretycznie bije na glowę wszystko, ale tez bywają wyjątki), to samo odznaczenie zyskane podczas wojny jest wiecęj warte, etc. Jesli chodzi o przynależność, liczą się nie rzeczywiste kwalifikacje, a uzyskanie określonych uprawnień. Dlatego "Top naval aviation admiral no. 1" w obu hierarchiach to King, choć przeszedł jedynie przeszkolenie lotnicze, co Towersowi i innym "lotnikom" naprawdę trudno było przełknąć. Podobnie Nimitz był "nr 2" u "podwodniakow" ("nr 1" ponownie King). Różnice między hierarchią oficjalną i nieoficjalną widac znakomicie na przykładzie Kimmela, wedle oficjalnej hierarchi na pierwszym miejscu w US Navy, wedle hierarchi połoficjalnej w czwartej, czy nawet piątej dziesiątce ("młody" rocznik, niewiele "marynarskich" koligacji rodzinnych, brak udziału w akcji bojowej, niewiele odznaczeń, nominacja uznawana za kontrowersyjną, tylko trzy gwiazdki przedtem, etc.; praktycznie wszyscy dowodcy OM byli wyżej, Nimitz zresztą też - więcej stanowisk dowódczych i "lepsze" odznaczenia, co najmniej od pięciu lat typowany do czwartej gwiazdki, odmowa przyjęcia kontrowersyjnej nominacji, etc.).
Z tego wszystkiego powstało to co widać już w 1943 roku. Lundstrom pisząc "Black Shoe Admiral" dotarł do obu dokumentów jak i większości komentarzy. Na tej podstawie twierdzi kto był "ojcem" pomysłu koncentracji lotniskowców.


Ta teoria nawet na pierwszy rzut oka wyglada na naciąganą. Po pierwsze, co to jest "koncentracja lotniskowcow"? Zespol wielolotniskowcowy wcale nie jest przejawem koncentracji lotniskowcow, bo w praktyce nie ma najmniejszego znaczenia, czy używa się zespołów wielolotniskowcowych, czy jednolotniskowcowych, jeśli tylko zapewni im się odpowiednią osłonę i skoordynuje ich działania. W praktyce cztery zespoły dwulotniskowcowe rozmieszczone o 50 mil od siebie mogą być w pewnych sytuacjach nawet "lepiej skoncentrowane", zdecydowanie lepiej wypełniając określone zadanie, niż dwa zespoły czterolotniskowcowe.

Pojawia się tu zresztą szereg pytań - zastosowanie zespolow wielolotniskowcowych było podyktowane głownie udoskonaleniem systemów ognia przeciwlotniczego i wprowadzeniem zapalników zbliżeniowych. Te rzeczy co prawda zaczęto projektowac przed wojną (również w oparciu o doświadczenia brytyjskie), ale wszelkie szczegóły były iście paranoicznie utajnione. Skąd więc Frank Fletcher mógł wiedzieć, jakie są charakterystyki nowych zapalników i w jakich pociskach bedzie można je zastosować? Ostatecznie Halseya poinformowano o samym tylko istnieniu czegoś takiego końcem listopada 1942, na własne oczy ujrzał je w drugiej połowie grudnia i mniej więcej wtedy otrzymał ich specyfikacje techniczne. Odstępy 8-12 mil miedzy zespołami mają sens tylko i wyłącznie w przypadku zastosowania dział 5" do obrony przeciwlotniczej. Bez zapalników zbliżeniowych skuteczność tych pocisków przeciw samolotom była ograniczona - jak już wspomniałem podczas całego pierwszego roku wojny ich ofiarą padło zaledwie 5% zestrzelonych przez działa przeciwlotnicze samolotów.

Natomiast jesli Fletcher nie wiedzial iz zapalniki zbliżeniowe pozwolą wielokrotnie poprawić skuteczność dział 5", odleglości 10 milowe były pomyslem krańcowo chybionym, ponieważ nie pozwalały wlasciwie wykorzystac uzbrojenia przeciwlotniczego średniego kalibru. Akcentowanie, iz zespoły znajdowały sie wzajemnie w zasięgu wzroku, w epoce radaru i samolotów ktore przelatują 100 milowe dystanse w ciągu nieco ponad kwadransa, a w razie potrzeby nawet szybciej, jest kuriozalne.

Jedzmy dalej, jeśli "to co widać już w 1943 roku" było takie znakomite, to dlaczego Friedrick Sherman, dowódca lotniskowców Halseya (tego samego Halseya, ktory miał zajmować się "memorandum") własnie dokładnie "to" nazwał "przestarzałym", "niewydolnym", "opartym o archaiczne, przedwojenne doktryny taktyczne", etc., postulując odrzucenie "tego"? Dlaczego, gdy Departament Marynarki w sierpniu 1943 (za plecami Kinga i Nimitza zresztą) przesłał do dowodców lotniskowców formularz zawierający prośbę o ocenę nowej taktyki użycia szybkich lotniskowców, wszyscy jak jeden mąż ją skrytykowali, postulując wypracowanie całkowicie nowej? Przecież jakoby otrzymali przedtem "memorandum" Fletchera i mieli się doń ustosunkować? Takich pytań możnaby postawić znacznie więcej.

Nalezy pamietac iż Fletcher ogólnie rzecz biorąc nie cieszył się nadmierną estymą Nimitza i Kinga. Dlaczego więc wylądował wraz Ghormley'em na Salomonach? Swiatło na to rzuca narada z dnia 25 kwietnia w San Francisco. King i Nimitz rozwazają iście przerazajacą perspektywę, że Japonczycy zaatakują nim Halsey dotrze na Morze Koralowe, co sprawiłoby że to Fletcher dowodziłby obroną Port Moresby przed japońskimi lotniskowcami. Pada szereg uwag na temat jego "niedostatecznej agresywnosci", po czym zaleca się "dogłębną analizę jego postępowania". Po prostu King i Nimitz uważali jesienna ofensywe na Salomonach za kierunek drugorzędny, dlatego umieścili tam dowodcow, uznawanych za na tyle mało agresywnych, że nie podejmą żadnych śmielszych dzialań np. w celu "wykorzystania osiągniętego powodzenia". Oczywiście w chwili, gdy sytuacja się skomplikowala, obaj znaleźli sie "na wylocie", zastapieni Halsey'em i Kinkaidem.

Swoją drogą ciekawe, czy Lundstrom przytacza to co sie stało podczas styczniowej narady w Pearl Harbor i co powiedział wtedy Halsey, wględem oficerow sztabu sprzeciwiających się rajdom lotniskowców na pozycje japonskie. Podobno stając w obronie praktycznie samotnych McMorisa (nazwanego właśnie "upiorem z opery") i Spruance'a, zarzucił "defetyzm" Blochowi, Smithowi, Fletcherowi, Dreamelowi, etc. używajac słów nie nadających się do powtórzenia (słynal z omalże równie niewyparzonego języka jak Patton, zresztą stąd własnie przydomek "Bull").

Taktyka stosowana przez zespoly lotniskowców szybkich US Navy zmieniała się niezwykle dynamicznie w latach 1943-1945, co zresztą było oczywiste, skoro Japończycy nie byli skonczonymi debilami i wciąż dostosowywali swą taktyke do tego co napotykali po stronie amerykańskiej. Przykładowo w roku 1945 zaczęto powszechnie stosować niszczyciele na wysuniętych posterunkach radiolokacyjnych, a w maju 1945 zaczęto rozwarzać wykorzystanie w tej roli okrętów podwodnych. Była to odpowiedż na nowe poważne zagrożenie pod postacią lotników "shimpu". Zastosowana taktyka została oparta o studia taktyczne sztabu CinCPac z końca 1942 roku, dotyczące wykorzystania "latających radarow" opracowywanych wlaśnie przez MIT, które niestety w 1945 roku wciąż znajdowały się w "fazie rozwojowej", więc zamiast nich trzeba było zastosować okręty nawodne. Jak więc widać opłaca się prowadzić studia taktyczne pod "miraże przyszlosci" - mimo ze TBM-3W weszły do służby dopiero po wojnie (i używano ich do czego innego), a naprawdę udane "latające radary" opracowano po latach, można bylo uzyć elementow "przyszłosciowej" taktyki, co z reguły jest lepszym rozwiązaniem, niz opracowywanie jej od podstaw, gdy znany jest "realizm zagrozenia".

Planowano też zwiększenie dystansów między grupami ze względu na wprowadzenie dział 3" i automatycznych 6" o większym zasięgu skutecznym.
Fletcher we frakcji Towersa? Towers nazwał odwrót z pod Guadalcanal ucieczką i jak pamiętam postulował pozbawienie Fletchera dowództwa.

Literalnie załecał Departamentowi Marynarki obsadzenie tamtejszych stanowisk "właściwymi ludźmi". Nie zapominajmy, że Nimitz był niezadowolony jeszcze bardziej, zważywszy iż Turner i Vandegrift byli jego starymi kumplami posłanymi tam, by wysadzaniem desantu i zdobyciem wyspy zajmował się ktoś kompetentny. Ostatecznie na tym drugorzędnym kierunku miano zyskać doswiadczenia niezbędne do prowadzenia kluczowej ofensywy na środkowym Pacyfiku (i Nimitz, mimo zastrzeżen Knoxa i zarzutów Towersa o "współwinę" za Savo, postawił w 1943 na swoim rownież w kwestii dowództwa dla Turnera). Nie zakładano jakiś cieższych walk, a już zwłaszcza bitew lotniskowców, bo po co Japończycy mieliby sie tak wysilać o jakąś średnio istotną wyspę, skoro mieli zajętych kilka innych w pobliżu? Co więcej, zdaniem omalże wszystkich (łacznie z Fletcherem), Kido Butai podczas bitwy pod Midway poniosła "gigantyczne straty" w personelu latającym, więc raczej będzie uzupełniać stany osobowe, szykując się do decydujacych walk w przyszłości.

Notowania Towersa w pierwszej polowie 1943 roku pogarszały się raptownie, więc jego frakcja wyraźnie traciła na spoistości (zrozumiałe że niektórzy nie mieli zamiaru trwać u jego boku, aż do chwili gdy okaże się już kompletnym "loserem"). W tej sytuacji wszedłby układ nawet z samym diablem.

Nimitz uczynił de facto z Fletchera prawie podwładnego Kinkaida - co dla tego pierwszego było krańcowo upokarzające. Co prawda Nimitz poparł jego "powrót na morze", tyle że to nie oznaczało bynajmniej, że Franki Fletcher trafi do V Floty, zresztą nawet na Pacyfik (Ingersoll akurat domagał się "doswiadczonych dowód
Fereby
Posty: 358
Rejestracja: 2005-06-27, 13:28

Post autor: Fereby »

Co do szyku to ja nie wiem jak op może wyjść na dogodną pozycję do strzału od czoła. Patrzę na tę mapkę i zawsze mi wychodzi, iż będzie strzelał do oddalającego się pancernika.


A ja widzę że będzie strzelał choćby do końcowego pancernika w szyku, z kąta około 90 stopni w burtę. Co więcej, wyprzedzenie jest często jedyną możliwością zaatakowania okrętów wroga - wystarczy rozpatrzyć przypadek, gdy okręt podwodny, w chwili dostrzeżenia przeciwnika, znajduje się z tyłu za zespołem.
Nie wiem skąd informacja o testy wykazujących skryte podejście na mniej niż milę. Jakie testy, kto je prowadził, gdzie, kiedy???
Przed wojną, na Morzu Karaibskim, prowadziła je US Navy, celem ustalenia możliwości skrytego podejścia okrętu podwodnego do zespołu. Wykazano iż taki okręt może podejść niezauważony na odległość co najmniej pół mili (raz udało się nawet nieco ponad ćwierć mili). Wyniki tych testów miały służyć utwierdzeniu dowództwa floty, że okręty podwodne są znakomite do obrony wybrzeży przed wrogą flotą (i cel ten osiągnęto). Podobnie jak w przypadku dziennych ćwiczeń Lockwooda z tego okresu, gdzie z kolei wykazano niezbicie że okręty podwodne są łatwe do zatopienia i ogólnie mało efektywne, były oparte o dość nierealne założenia i realia typowo amerykańskie. Przykładowo do jako obserwatorów podczas wacht nocnych wyznaczono murzynów, ponieważ zdaniem ekspertów marynarki, widzieli oni w ciemności lepiej niż biali (co tłumaczono "naukowo", iż parę pokoleń wcześniej murzyni byli jeszcze "dzikimi" w Afryce, toteż odziedziczyli umiejętności wykorzystywane przez ich dziadów i pradziadów podczas nocnych polowań).

Jest oczywistym, że jeśli szyk naprawdę jest przedwojenny, winien odpowiadać założeniom przedwojennym.
Praktyka była taka, że Japończycy z Kumano zobaczyli Tambora z 3 mil.
Co chwila pisze mi się tu, iż nie powinno się robić "wycieczek w przyszłość", niestety chyba nikt się do tego nie stosuje. A tak się składa, iż twierdzono że szyk ten jest przedwojennego pochodzenia, toteż powoływanie się na "praktykę" z czerwca 1942 jest właśnie typową "wycieczką w przyszłość".

Jak mamy się bawić w praktykę przedwojenną, czyli taką jaka odnosiłaby się do owego "przedwojennego szyku", gdyby naprawdę był on przedwojenny, to z przedwojennych ćwiczeń Lockwooda i wcześniejszych wynikało niezbicie iż niszczyciele stosujące aktywną hydrolokację są w stanie zatopić 70% okrętów podwodnych usiłujących przerwać się przez linię obrony zespołu, a blisko 90%, gdy te zajmując pozycję do strzału torpedowego wynurzają się na głębokość peryskową. Z kolei jeśli chodzi o lotnictwo, liczby te wynosiły odpowiednio 90 i 100% - żadnemu z okrętów nie udało się odpalić celnych torped w kierunku lotniskowca przed "zatopieniem". Natomiast ćwiczenia nocne wykazały, iż jedynie kilka procent okrętów podwodnych udaje się wykryć przed atakiem i okrętu praktycznie nie da się dostrzec. W rezultacie tych doświadczeń:
  • Peryskop nawigacyjny (wachtowy) pozwalał na obserwację nocną w dość ograniczonym zakresie, ponieważ miał mniejszy otwór czynny niż... brytyjskie peryskopy "dzienne". Jego mała średnica miała utrudnić dostrzeżenie przez samoloty.
  • Peryskop bojowy umożliwiał prowadzenie obserwacji co najwyżej o późnym świcie, względnie wczesnym zmierzchu - w nocy był praktycznie nieprzydatny. Charakteryzował się bardzo małą średnicą, majacą utrudnić wykrycie przez samoloty. Jego mała jasność nie miała zdaniem US Navy znaczenia, ponieważ nocne ataki należało przeprowadzać na powierzchni, wedle tego co zobaczyli obserwatorzy, dysponujący wystarczająco jasnymi lornetkami.
  • Mostki okrętów wyposażono w TBT, pozwalający otrzymywać dane bezpośrednio "z lornetki" obserwatora (potem wysyłano je bezpośrednio do TDC).
  • Dla okrętów podwodnych opracowano przesławny TDC pozwalający skrócić czas pobytu peryskopu na powierzchni oraz strzelanie według wskazań hydrolokacji. Gdyby urządzenie zawiodło, miano strzelać (jak dawniej) według tablic (suwak pełnił jedynie funkcję pomocniczą), jak to najpewniej uczynił Blanchard do "Taiho" (a nie strzelał "na oczko", jak to potem twierdził - ostatecznie reszta załogi poległa na następnym patrolu bojowym, więc warto pochwalić się historykom "wyczuciem okrętu").
  • Względem zespołów posiadających osłonę lotniczą, kategorycznie zabroniono użycia peryskopu podczas ataku w dzień. Zalecono podejście w zanurzeniu (co najmniej 150 stóp) i wystrzelenie torped według wskazań hydrolokacji.
  • W związku z tym, że dowódca "wykryty" podczas ćwiczeń, był publicznie łajany przez dowódcę dywizjonu, a często jeszcze jego zwierzchnika, amerykańscy podwodniacy stali się bierni i unikali nadmiernego ryzyka - w chwili napotkania niszczycieli szli w głębokie zanurzenie i przebywali w nim całe godziny, starali się strzelać torpedy w oparciu o dane hydrolokacji, etc. Wszelkie "nieodpowiedzialne" pomysły, jak nawet sugestia wystawienia peryskopu (sic!) w takiej sytuacji, mogły się okazać końcem kariery (patrz choćby przypadek W. S. Posta z "Argonaut").
W świetle powyższego, szyk z Lipińskiego nie wygląda na "przedwojenny 'antisubmarine'" (nawet wyłączywszy dziwaczne "antisubmarine"), jako szyk dzienny nie miał sensu, ponieważ już w latach 20. ustalono że najlepszym szykiem przeciw okrętom podwodnym, jest szyk okrężny, a okręty podwodne i tak będą strzelać z zanurzenia na maksymalnym zasięgu torped. Z kolei jako szyk nocny, nie miał kompletnie sensu, ponieważ okręty podwodne byłyby stanie obchodzić szyk i dokonywać udanych manewrów wyprzedzenia. Tu także za najlepszy uważano szyk okrężny. Tak rzecz wyglądała, jeśli opierwać się o realia przedwojenne, a nie wojenne.

Zajmijmy się teraz "Tamborem" i wydarzeniami tamtej czerwcowej nocy. Otóż tak się składa, iż Japończycy prawdopodobnie go nie dostrzegli, a on był najpewniej bliżej niż to podają. Jak wygląda oficjalna wersja? Najpierw od strony amerykańskiej. John Murphy w raporcie podsumowującym patrol kreśli rzecz w sposób następujący. 5 czerwca wkrótce po godzinie drugiej położeniu nawodnym uzyskano kontakt wzrokowy z "niezidentyfikowanymi jednostkami". O 2:15 wysłano radiogram o "wielu niezidentyfikowanych okrętach" do dowództwa okrętów podwodnych w Pearl Harbor (tam po zdekodowaniu zapoznał się z nim adm. English, nakazał ponownie zakodować meldunek i przesłać go do Spruance'a). Niestety Murphy nie dość że nie sprecyzował liczebności dostrzeżonej grupy, to nie podał nawet jej kursu, co miało spowodować szereg błędnych decyzji po stronie amerykańskiej. "Tambor" podszedł do "grupy niezidentyfikowanych okrętów" na mniej niż milę i wypracował nawet dane do strzału torpedowego do "jednego z większych celów", ale torped nie odpalono, ponieważ (jak stwierdził Murphy) wciąż nie udało się dokonać poprawnej identyfikacji, a zachodziło ryzyko, "iż są to siły własne, wedle wcześniejszych ustaleń mające operować w tym rejonie", co więcej nawet gdyby to byli Japończycy, wciąż obowiązująca instrukcja Whithersa nakazywała mu dokładne zidentyfikowanie celu i upewnienie się iż nie jest on niszczycielem, ponieważ torpedowania takich "małowartościowych" celów kategorycznie zakazano. Okręt wciąż przebywał na powierzchni śledząc niezidentyfikowany zespół (idący kursem określonym jako W, prędkość oceniono na około 30 węzłów), który po minięciu go zaczął się oddalać - gdy odległość wzrosła do około półtorej mili o 2:44 jednostki wykonały parę gwałtownych manewrów (zastanawiano się czy to nie własne lotniskowce, ustawiajace się do nocnego startu samolotów), wciąż oddalając się od "Tambora", po czym rozdzieliły się na trzy grupy, z których jedna (dwuokrętowa) po zredukowaniu prędkości do około 15 węzłów utrzymała kurs W, a dwie pozostałe, utrzymując prędkość 30 węzłów, zmieniły kurs "prawdopodobnie na NNW lub NW", po czym "utracono z nimi kontakt wzrokowy". Około godziny czwartej zaczęło świtać, więc o 4:12 "niezidentyfikowane jednostki" w końcu rozpoznano jako dwa krązowniki typu "Mogami", nieco dalej znajdowały się dwa niszczyciele (których typu jeszcze nie zidentyfikowano) dalsza grupa dwu "dużych jednostek", znajdowała się w odległości kilkunastu mil, wciąż się oddalając z prędkością 30 węzłów. Bliższa grupa znajdowała się w odległości czterech mil i poruszała się z prędkością określoną na 17 węzłów. Prowadzący krążownik ciągnął za sobą smugę paliwa. Murphy uznał, iż w świetle tego że do wschodu słońca pozostała około godzina, przy trzy-czterowęzłowej przewadze prędkości, nie zdążą przeprowadzić manewru wyprzedzenia, a wystrzelone na prędkości 30 węzłów torpedy mogą zostać dostrzeżone i wyminięte (zresztą zakazano mu w podobny sposób "szafować torpedami"), więc zmniejszył prędkość z 15 do 10 węzłów i wciąż ładując akumulatory, podążał za Japończykami na powierzchni, aż do godziny 5:10, gdy przerwały to, trwające już od jakiegoś czasu, przygotowania do zanurzenia. Przebywający na 20 metrach (głębokość peryskopowa) i poruszający się z prędkością 2 węzłów okręt, nadał tuż przed szóstą rano meldunek precyzujący skład grupy powstałej z połączenia dwu bliższych grup (dalsza była już niewidoczna) na "dwa ciężkie krążowniki typ 'Mogami' i dwa niszczyciele typ 'Asashio'", co jednak nie powstrzymało poszukiwań "zespołu desantowego" za który wzięto te cztery krążowniki dzięki meldunkowi "Tambora" z 2:15.

Od strony japońskiej wygląda to jeszcze ciekawiej. Zespół Kurity, jak to się określa, "znajdował się na podejściu bazy Midway", szykując się do nocnego ostrzału, gdy o godzinie 0:55 zespół otrzymał radiogram anulujący poprzednie rozkazy, który jakoby spotkał się z niedowierzaniem i spowodował ogromny zawód u gotowych do akcji załóg. Zespół obrał nowy kurs. O 2:15 zarejestrowano "niezidentyfikowaną, zaszyfrowaną, bliską transmisję radiową", co zaowocowało podniesieniem gotowości bojowej (wzmocniono posterunki obserwacyjne?), okręty poruszały się w szyku liniowym (niestety, nie sprecyzowano czy był to "zwykły" szyk liniowy, czy też szyk namiaru, będący jego odmianą, w każdym razie odstępy wynosiły pół mili). O 2:42 obserwatorzy na krążowniku "Suzuya" dostrzegli "niezidentyfikowany, prawdopodobnie wrogi okręt podwodny", co potwierdzili równocześnie obserwatorzy krążownika "Kumano", natychmiast potem dostrzeżono "biały obiekt w odległości trzech mil, z prawej burty, prawdopodobnie torpeda". "Kumano" nadał sygnał wykonania manewru unikowego, a oba "pobliskie" niszczyciele skierowano w przypuszczalne miejsce wystrzelenia "torpedy". Obserwatorzy ostatniego w szyku krążownika "Mogami", usiłujący dostrzec "okręt podwodny" i "torpedę" prawdopodobnie przeoczyli sygnał, bądź go nie zrozumieli, w rezultacie czego uderzył on w burtę wykonującego zwrót krążownika "Mikuma". Niszczyciele przeszukujące miejsca dostrzeżenia torpedy i okrętu podwodnego, niczego nie znalazły, uznały więc iż "niez. praw. wrogi okręt, bądź okręty podwodne, po wystrzeleniu torped, zanurzyły się" (w raporcie nie wykluczano, iż torpedę, bądź torpedy wystrzelił inny OP, niż dostrzeżony z krążowników, ewentualnie że każdy z nich dostrzegł inny okręt podwodny), po czym zgodnie z otrzymanymi rozkazami powróciły w pobliże grupy "Mikumy" i "Mogami". Do wschodu słońca "kolejnych wrogich jednostek oraz śladów torped nie dostrzeżono".

Jak wynika z powyższego, Japończycy nie byli w stanie dokładnie określić pozycji "Tambora", skoro przez jakieś dwie godziny niszczyciele nie zbliżyły się do niego na tyle, by choćby zmusić go do zanurzenia. Co więcej, skoro obserwatorzy widzieli jakoby okręt znajdujący się o trzy mile, to zaskakuje brak jakiejkolwiek próby zapędzenia go pod wodę. Działa 127 mm krążowników i niszczycieli miały zasięg skuteczny 8 kilometrów, czyli sporo więcej jak trzy mile, a japońscy artylerzyści tak z krążowników, jak niszczycieli, wielokrotnie dowiedli że są w stanie nawet w całkowitej ciemności uzyskiwać nakrycia i trafienia na tę odległość. Ogień działowy na pewno zapędziłby "Tambora" pod wodę, a stamtąd raczej zespołu rozwijającego 16 węzłów by do świtu nie doścignął. Można więc domniemywać, że jeśli nawet dostrzeżono "Tambora", to tylko na krótką chwilę, skoro nie niepokojono go specjalnie, tak że bez przeszkód śledził na powierzchni "Mogami" i "Mikumę" do około piątej rano.

Ciekawe jest stwierdzenie, że okręt podwodny dostrzeżono najpierw z "Kumano". Cóż wygląda to typowo po japońsku - na okręcie flagowym z reguły wszystko zauważają pierwsi. Co prawda teoretycznie powinien on znajdować się na czele szyku (było tak do wykonania zwrotu po rezygnacji w wykonania zadania), po którym, zgodnie z tym co uczono w Eta Jima, prowadzący szyk namiaru (bo podobno w takim właśnie szyku zespół Kurity szedł na pozycję bombardowania Midway), okręt powinien się znaleźć na ostatnim miejscu, ale tam akurat trafił "Mogami". Zrozumiałym jest, iż to na okręcie dowódcy muszą mieć najlepszych obserwatorów, ponieważ najlepsi obserwatorzy winni znajdować się właśnie na okręcie dowódcy, albowiem jest to okręt dowódcy, a dowódca musi znajdować się na okręcie wyjątkowym pod każdym względem - Japończycy byli jeszcze większymi specami od "wygładzania" raportów niż Amerykanie. Jeśli naprawdę go dostrzeżono (patrz akapit poprzedni), to odległość trzy mile - o ile w ogóle odnosiła się do "niezydentyfikowanego okrętu podwodnego" (a nie "torpedy") - mogła być niedoszacowana. Jest to nagminny przypadek względem okrętów podwodnych, charakteryzujących się niską sylwetką, których tylny i przedni pokład jest notorycznie, zasłaniany przed wzrokiem obserwatora przez każdą nieco wyższą falę (zresztą fale nagminnie przelewają się przez pokład), co powoduje optyczne "skrócenie" sylwetki okrętu i w rezultacie (niekiedy nawet kilkakrotne!) przeszacowanie odległości.

Warto przy tym zauważyć, iż adm. English po przeczytaniu raportu Murphy'ego, oskarżył go o "nieudolność" i "kompletną pasywność" - jego zdaniem należało podejść nawet na ćwierć mili, rozpoznać dokładnie okręty i bez zwłoki meldować "co miałoby bezcenne znaczenie dla operacji", a potem bezwarunkowo zaryzykować manewr wyprzedzający względem uszkodzonych krążowników - ocenił dowódcę "Tambora" niewiele lepiej jak Haydena z "Triggera", który wszedł na rafę (nie widział jej na mapie w świetle czerwonych żarówek, wedle innej relacji, chodziło o czerwone "gogle", których dowódca nie zdjął po zejściu ze stanowiska obserwacyjnego do centrali). Murphy z kolei określił plan rozmieszczenia okrętów autorstwa Englisha, jako "nieudolny i pozbawiony sensu". Dowódcy okrętów - bo tylko Brockmanowi z "Nautilusa" oszczędzono zarzutu "nieudolności" - żarli się ze swym przełożonym jeszcze naprawdę długo.

Co do realiów, to naprawdę trudno ustalić jakiekolwiek sztywne odległości z których dostrzeżenie okrętu podwodnego staje się pewne. W instrukcjach z 1942 roku uważano, iż peryskop płynącego z prędkością 3 węzłów okrętu można dostrzec nawet z ok. 1000 metrów. Szkopuł w tym, że S44 wystawił peryskop w odległości 180-200 m od "Kako", a dostrzeżony nie został. Ponieważ odpalanie torped z tej odległości nie miało sensu, peryskop opuszczono i na pełnych obrotach maszyn zmieniono pozycję, po czym peryskop wynurzył się ponownie w odległości 350 m od celu, co dawało 400-450 m biegu torped (z prędkością 30 w; wedle Flisowskiego 700 jardów). Wedle oficjalnej wersji obserwatorzy dostrzegli torpedy tuż przed ich uderzeniem w okręt, wedle uporczywie krążącej po Rabulu szyderczej plotki, zameldowali "o wysokim poziomie wody", gdy stwierdzili że iż w ich butach jest jakby zbyt mokro (cóż, zawistnych nie sieją).

"Flasherowi" udało się z kolei podejść w wynurzeniu na pół mili do konwoju (płycizny uniemożliwiały zanurzenie). Co prawda była noc, a widoczność określono jako kiepską, ale był już rok 1944 i Japończycy dysponowali radiolokatorami pozwalającymi im wykrywać okręty podwodne z odległości 2500-3000 m. Podczas I wojny Anglicy uważali iż wynurzony okręt podwodny w nocy można dostrzec z odległości co najmniej 900 m, tymczasem Doenitz przeszedł mniej niż... 200 m za rufą jednej z jednostek, wpakował się w sam środek szyku i z jego obecności zdano sobię sprawę dopiero gdy coś posłał na dno. W 1936 roku w Kriegsmarine uważano, że okręt podwodny jest w stanie niezauważenie podejść w nocy do innej jednostki na odległość 4600 m w położeniu nawodnym, a w podwodnym zostanie "wyazdykowany" z odległości 2800 m. Dlatego ówczesna procedura nakazywała podejście do celu na powierzchni na 5000 m, a potem w zanurzeniu na 3000 m i odpalenie torped. Doenitz po zapoznaniu się z nią, skrytykował te dystanse, stwierdzając iż to że "to że kiedyś jakiś okręt został dostrzeżony z tej odległości, nie oznacza iż będzie tak z każdym", posiłkując się doświadczeniami Tirpitza nakazał zmniejszenie dystansu nocnego podejścia nawodnego do 900 m, stwierdzając iż dobry podwodniak, umiejętnie wykorzystując "tło, oświetlenie, wiat i morze" jest w stanie podejść nawet na 600 (co zdumiewająco zgadza się z ustaleniami Amerykanów). Nie wierzono mu aż do chwili gdy jeden z jego U-bootów na nocnych ćwiczeniach podszedł na powierzchni do okrętu wojennego na 600 m, który dostrzegł ten fakt dopiero gdy został "posłany na dno". Taktyka zapożyczona od torpedowców okazała się mordercza dla Brytyjczyków w pierwszych miesiącach wojny (wspomina o tym choćby Roskill), podobnie skuteczna okazała się ona względem japońskich konwojów w 1943 roku.

Natomiast jeśli już koniecznie mamy się brać za realia czasu wojny i Japończyków, nawet strzał z rufowej ćwiartki do zespołu płynącego nawet z prędkością 24 węzłów odległego o dwie-trzy mile, nie stanowiłby większego problemu - ich tlenowe torpedy dla okrętów podwodnych (typ 95M1) miały zasięg 9000 m przy prędkości 50 węzłów, a 12 000 m przy prędkości 45 węzłów. Nawiasem mówiąc, wycofywane właśnie z uzbrojenia torpedy elektryczne (typ 92M1) miały zasięg 7000 metrów, przy prędkości 28 węzłów, co znacznie wyprzedzało zarówno amerykańskie torpedy Mk XIV, jak nie powstałe jeszcze Mk XVIII.

Możesz mi wyjaśnić jaki to przypadek, kiedy wiadomo z której strony zaatakują samoloty przeciwnika? Rozumiem że można przewidzieć z której strony nadlecą, ale z której zaatakują? Jak dla mnie to bez telepatii się nie obejdzie.
Ja tu już mam kompletne gleby, niczym mój szanowny brat... Ależ oczywiście, że mogę, co więcej po zobaczeniu pierwszej formacji jestem w stanie ustalić z jakiej wysokości zaatakuje kolejna oraz z jaką prędkością będzie lecieć. Wszak nim ktoś zadzwoni do Randiego, domagając się wypłacenia nagrody za odkrycie "zjawiska parapsychologicznego", wyjaśniam iż moja wiedza nie opiera się na żadnych nadprzyrodzonych zdolnościach, a jedynie znajomości ówczesnej procedury ataku lotniczego, ściśle opartej o koncepcje przedwojennego amerykańskiego guru w dziedzinie lotnictwa Billy Mitchella, wyłożone rozlegle w książkach i tekstach prasowych jego autorstwa.

Otóż jest to choćby przypadek ataku horyzontalnego ciężkich bombowców, co jeszcze w 1943 roku było uważane za najpoważniejsze zagrożenie dla okrętów. Samoloty na pewno zaatakują od dziobu, co więcej każda następna formacja będzie atakować z tego samego pułapu i przemieszczać się z dokładnie tą samą prędkością. Jakie jest tego uzasadnienie? Otóż zrzucona z dużej wysokości bomba wcale nie podąża po typowej krzywej balistycznej, tylko bardzo złożonym, falistym torem. Jeśli komuś potrzeba objaśnienia teoretycznego, to odsyłam do takiego na poziomie już autentycznie podstawowym (jak poinformował mnie brat, taki tu najlepiej stosować) - patrz drugi tom "Zajmującej Fizyki" J. Perelmana (rozdział "Zrzucanie bomb"). Rozrzut bomb dla zrzutu ze standardowej dla US Army Air Corps wysokości 18 000-24 000 stóp w warunkach poligonowych ustalono na 300-500 jardów, jednak w rzeczywistych okazał się znacznie większy, nawet mimo zastosowania celowników Nordena. Dla maksymalnej wysokości z jakiej zakładano prowadzenie ataków 30 000-36 000 stóp, rozrzut wynosił 800-1200 jardów. W praktyce te wartości okazały się nieosiągalne - gdy LeMay polecił zbadać rozrzut bomb zrzucanych z B-29 na Japonię z 30 000 stóp, zdjęcia wykazały iż wynosi on ponad trzy mile! Okazało się iż na tak wysokich pułapach wieją wiatry zdecydowanie gwałtowniejsze, niż dotąd przypuszczano - właściwie należałoby mówić o istnych powietrznych rzekach o prędkości stu węzłów i wielu milach szerokości (powyższe dedykuję uważającym, iż pokładowy F4F powinien dysponować parametrami pozwalającymi na skuteczne zwalczanie celów na tej wysokości).

Dlatego taktyka amerykańskich bombowców horyzontalnych - zarówno B-17 i B-24, jak TBF marynarki - zakładała ataki kolejnych formacji podchodzących do grupy okrętów od dziobu (z oczywistych względów) dokładnie na tej samej wysokości i z tą samą prędkością, a wszystkie samoloty miały zrzucać bomby równocześnie na komendę dowódcy formacji. Pierwsza formacja po zrzucie miała podać następnym odpowiednią poprawkę, by te zrzuciły swe bomby celniej. Dlatego wszystkie formacje miały nadlatywać od tej samej strony, tej samej wysokości, z tą samą prędkością. Gdyby któraś próbowała podejść "z burty", względnie z inną prędkością, czy wysokością lotu, poprawka formacji podchodzącej od dziobu nadawałaby się wyłącznie do kubła. Co więcej, obawiano się chaosu w powietrzu, zrzucania bomb formacji na wyższym pułapie na znajduącą się niżej (jak wykazały doświadczenia z lat 1943-1945 z Europy, obawa ta była uzasadniona). Jak już wspomniano standardowym pułapem dla bombowców Armii bombardujących okręty było 18 000-24 000 stóp, zaś dla bombowców Marynarki było to 12 000-15 000 stóp.

Na marginesie, po sformowaniu 8. Armii Powietrznej w Europie, amerykańskie bombowce strategiczne stosowały właśnie tę taktykę i pułapy. Niestety, już w 1943 roku okazało się, że Luftwaffe przemieściła dodatkową artylerię przeciwlotniczą na podejścia do celów (używano wciąż tych samych punktów nawigacyjnych), a grupy myśliwców po kolei przechwytywały formacje nadlatujące na tym samym pułapie. Rozrzut bomb zaś okazał się nieakceptowalnie duży. Dlatego pułap obniżono do 12 000-16 000 stóp, zróżnicowano wysokości na jakich nadlatywały formacje. Jednolitego kierunku nalotu na cel jednak w zasadzie nie zmieniono, ponieważ podobno ułatwiał precyzyjny zrzut bomb (zawsze możesz sięgnąć po wspomnienia Bradleya, gdzie opisał użeranie się z lotnictwem o zmianę kierunku nadlatywania ciężkich bombowców w chwili zrzutu podczas operacji "Cobra" w lipcu 1944, mimo licznych omyłkowych bombardowań własnych wojsk, ci z 8 AF nie mieli zamiaru czegokolwiek zmieniać), czasem tylko stosowano ataki z różnych kierunków.

Jeśli ktoś przypuszcza, iż "reformy" pod postacią zróżnicowania pułapu i kierunku nadlatywania przed skierowaniem się na cel przetrwały długo, to się myli. SAC po "wyspecjalizowaniu" się w nalotach atomowych, rychło przeszedł na taktykę "odstraszania" (przeprowadzone przez LeMaya manewry dowiodły, iż lotnicy, choć często weterani II wojny światowej, nie są w stanie sprostać typowym wyzwaniom występującym podczas precyzyjnych nalotów, tak konwencjonalnych, jak nuklearnych). Ze zrozumiałych względów, nadlatywanie na cel z różnych kierunków podczas ataku jądrowego nie dość że nie ma sensu, to jeszcze może powodować niepotrzebne straty załóg. Dlatego załogi atakowały kolejno z tego samego kierunku i na tym samym pułapie, w razie niemożności przeprowadzenia ataku samolot oblatywał cel dookoła, wracając do pozostałych samolotów formacji, gdzie oczekiwał na chwilę ponownego ataku, a próbę umieszczenia bomby "A" w celu podejmował kolejny. Nalot konwencjonalny formacje prowadziły zawsze na tym samym pułapie, a na cel nadlatywano zawsze z tego samego kierunku.

Ta taktyka nie spowodowała jeszcze specjalnych problemów w Korei, ponieważ Jak 9P, choć mający znakomite wznoszenie na poziomie morza, bardzo zwrotny i w ogóle jakby koncepcyjnie przypominający A6M, na pułapie 6000-9000 m nie mógł doścignąć "turbosprężarkowego" B-29, nie mógł się na nim także mierzyć z F-51H, F-82B, F-82G, zresztą nawet stareńkim już F-51D/K (choć opracowanym o blisko dwa lata przed nim). F7F-4, F4U-4, F4U-5 również pozostawały poza zasięgiem jego możliwości, nie mówiąc o F-80, F-84, F9F (na szczęście dla Sowietów, Amerykanie wycofali P-47N oraz nie wprowadzili do produkcji P-51J, P-47J, P-72, czy F2G-2). Potem, gdy pojawiły się Mig-15, ściągnięto F-86, a następnie przestawiono się na loty nocne, gdzie Łagg-13 źle sprawdzał w roli myśliwca nocnego, a naprowadzanie Mig-15 przez radary naziemne, rzadko przynosiło sukces. Jej niedomagania wyszły na jaw dopiero podczas II wojny indochińskiej.

Gdy Nixon zgodził się wreszcie, by B-52D i B-52G mogły bombardować Demokratyczną Republikę Wietnamu i wzięły one udział w operacji "Linebacker 2", straty zaczęły szybko rosnąć. Wietnamczycy jakimś cudem domyślali się skąd nadlecą bombowce SAC i skoncentrowali tam wyrzutnie rakiet oraz myśliwce. Te drugie co prawda niespecjalnie się spisały (2 Mig-21 na pewno i 3-5 prawdopodobnie, zestrzelone ogniem tylnych strzelców, przy jednym zestrzeleniu B-52D, nie potwierdzonym przez Amerykanów), ale rakiety były zawsze ustawione na podejściach i na dobry pułap. Przed SAC stanęło pytanie, jak ci z DRW to odgadują, a nie są w stanie zrobić tego choćby względem maszyn TAC. Na szczęście nie uznali "iż bez telepatii się nie obędzie" (bo CIA prowadziła mniej więcej w tym samym czasie badania nad telepatią i telekinezą, chyba apogeum tej głupoty była próba ugodzenia sowieckiego silosu rakiet międzykontynentalnych poprzez... spalenie jego zdjęcia) i nie wyposażyli lotników w "antytelepatyczne hełmy", tylko przeanalizowali własną taktykę, po czym poprosili TAC o możliwość skopiowania ich systemu, przewidującego nadlatywanie na cel po różnych trasach podejścia, na różnych pułapach i w zróżnicowanych interwałach czasowych. TAC zgodził się, stwierdzając iż ich procedury ataku oparte są na opracowanych w końcu 1943 na potrzeby... ciężkich bombowców USAAF!

Warto przy tym zauważyć, iż z kolei US Navy jeszcze końcem 1943 zalecała podchodzenie zarówno bombowców nurkujących jak torpedowych od... przodu szyku wroga (maszyny torpedowe miały dopiero tuż przed samym atakiem skręcać w stronę burt okrętów), jak wiadomo słabością szyku okrężnego jest mniejsza ilość armat przeciwlotniczych zdolnych do prowadzenia ognia równolegle do osi symetrii okrętu.

Japońskie procedury były podobne jeszcze na początku kadencji Yamamoty, tyle że ten posiłkując się zwyczajowo geniuszem niejakiego M. Miyamoto, nakazał je zmodyfikować, choć nadal podejście od dziobu uważano za idealne. Co więcej procedury opracowane dla pokładowych bombowców horyzontalnych były takie jeszcze... podczas bitwy pod Midway (było to spowodowane uporem Yamamoty, przeceniającego możliwości bombardowania z lotu poziomego), tyle że po prostu nie było kiedy ich zastosować.

Jestem zresztą w stanie bez trudu przewidzieć także z jakiej strony zaatakują samoloty, podczas japońskiego nocnego ataku torpedowego. Prawie na pewno będzie to prawa strona szyku. Zalecana przez całą wojnę taktyka wyglądała następująco: najpierw nadlatywała mała grupa samolotów, rozpoznawała zespół, zrzucała pławy świetlne po lewej stronie szyku, po czym przelatywała nad nim. Przylatujące właśnie samoloty torpedowe, okrążały szyk w dużej odległości, znając jego położenie dzięki pławom świetlnym i koncentrowały się po prawej stronie zgrupowania okrętów. Atak następował od prawej burty, celowano w wyraźnie odcinające się na tle jasnej poświaty ciemne sylwetki okrętów, których obserwatorzy i artylerzyści koncentrowali uwagę na lewej burcie, co sugerowały im pławy, oraz że pierwsza fala "atakujących" bombowców nadleciała właśnie z tamtej strony. Taktyka nie zalecała "zmiany stron" bez wyraźnej potrzeby (np. płytkie dno po prawej stronie szyku), ponieważ pławy pozwalały się zorientować co do kierunku ruchu okrętów i ich położenia następnym formacjom, nawet jeśli te nie miały łączności z atakującymi poprzednio.
No chyba, że jest taki szyk jak z Lipińskiego wtedy oczywiście zaatakują ze strony niebronionej.
A możesz mi w nim wskazać "stronę niebronioną"? Bo w szyku "jak z Lipińskiego" takowej po prostu nie ma - większość okrętów idących w awangardzie zespołu jest w zasięgu skutecznego przeciwlotniczego ognia niszczycieli dział 5 calowych (maksymalna odległość rażenia celu powietrznego najsłabszych pod względem zasięgu amerykańskich armat 5" L38 wynosiła 11 km). Najdalej wysunięty okręt znajduje się o 6 mil morskich od niszczyciela awangardy, co w praktyce odpowiada właśnie 11 km, a na niszczycielach umieszczano również armaty uniwersalne o dłuższej lufie i lepszym zasięgu.

Zakładamy oczywiście iż pancerniki, krążowniki i lotniskowce dysponują artylerią przeciwlotniczą o zasięgu co najmniej 11 km. Toteż każdy okręt w ariegardzie szyku jest "kryty" przez 5" działa co najmniej dwu innych okrętów. Co więcej mamy "jeśli lotniskowce, wówczas osobna osłona z większej ilości niszczycieli", co dodatkowo wzmacnia ogień przeciwlotniczy osłaniający te jednostki. W ogóle z odległości i kątów pomiędzy jednostkami widać, iż szyk ten jest dopracowany pod względem obrony przeciwlotniczej - osłaniające nawzajem się okręty w jego ariegardzie mogą strzelać z cięzkich dział przeciwlotniczych pełnymi salwami burtowymi, w rezultacie czego podejścia od dziobu i rufy są chronione zdecydowanie lepiej niż gdyby okręty szły w linii, względnie ustawić je w romb. Praktycznie każdy okręt jest "kryty" przez działka 40 mm z co najmniej jednego okrętu.

Co więcej przypuśćmy tak na chwilę, że ta "strona niebroniona" istnieje. Ale w zespole znajduje się lotniskowiec, względnie lotniskowce. Jest chyba oczywistym, że samoloty myśliwskie "bliskiej obrony" mogą oczekiwać na pułapie za zespołem i po prostu znurkować na maszyny próbujące obchodzić szyk ze skrzydeł i zrobić im zwykłą masakrę, ponieważ te będą musiały obchodzić zespół poza zasięgiem ciężkich dział przeciwlotniczych? Jeśli rozważać obronę tego zespołu właśnie jako kombinowaną, to jest to szyk omalże perfekcyjny - przykładowo istnieje znacznie mniejsze prawdopodobieństwo omyłkowych zestrzeleń własnych maszyn, niż w szyku okrężnym. Co więcej myśliwce mogą dłużej przechwytywać samoloty przeciwnika na podejściach (praktycznie do zasięgu działek 40 mm). Szyk w pełni wyzyskuje zalety pocisków z zapalnikami zbliżeniowymi i po odległościach widać wyraźnie że jest dostosowany do skutecznej donośności dział 5" (11 000) i 40 mm (8000-9000 m). Okręty w tyle zespołu chronią się wzajemnie - a nie zapominajmy że pancerniki i krążowniki mają zdecydowanie większą ilość dział przeciwlotniczych, niż niszczyciele. Tak po prawdzie jest to bardzo zrównoważony - wbrew temu co się wydaje, najlepiej jest zaatakować go w właśnie od... frontu!

W szyku Ozawy z Marianów chodziło mi o ustawienie jednostek eskorty względem lotniskowców - zawsze okrężny, a nie półkolisty. Bo tam było zagrożenie z powietrza.
Bo tam było zagrożenie spod wody - na co Ozawa uczulił się podczas stacjonowania w TawiTawi. Szyk okrężny jest najskuteczniejszy w walce z okrętami podwodnymi, wcale nie będąc jedynym i najlepszym układem do walki z samolotami. Zagrożenie z powietrza miano zlikwidować przy pomocy ciężkich okrętów umieszczonych w awangardzie zespołu, których ciężkie działa pociskami "sanshiki dan" miały postawić barierę nie do przejścia (odległości miedzy grupami dostosowano właśnie do ich zasięgu). Za tymi zespołami, na skrzydłach miano rozmieścić myśliwce, tak by zestrzeliwały samoloty próbujące obchodzenia bariery ze skrzydeł. Myśliwce miały zakaz przelatywania nad zespołem Kurity, ponieważ Ozawa miał zamiar zrobić to samo co Spruance pod Midway - stoczyć bitwę obronno-zaczepną - więc ataki na amerykańskie lotniskowce planowano dopiero PO zniszczeniu atakujących maszyn amerykańskich. Niestety Spruance wybrał wariant bitwy obronnej, co wymusiło na Ozawie taktykę ofensywną, albo dalsze wyczekiwanie, względnie wycofanie się (żaden z tych wariantów Ozawie się nie podobał). Wybrał w końcu to pierwsze, bo uchylenie się od bitwy oznaczałoby utratę bezcennych strategicznie Marianów, co zaowocowałoby odsunięciem go od dowodzenia lotniskowcami. Przelatujące nad zespołem Kurity bombowce zostały wzięte za uciekające przed myśliwcami maszyny amerykańskie i dlatego ostrzelane zgodnie z pierwotnymi wytycznymi (tak w każdym razie wygląda to w historiografi japońskiej).

Jak więc widać, założenie japońskiej obrony przeciwlotniczej było w większości punktów zbieżne z założeniem obrony przeciwlotniczej zespołu u Lipińskiego (tam funkcję "Sanshiki dan" pełnią 5" działa z zapalnikami zbliżeniowymi).

Fereby
Ostatnio zmieniony 2006-11-27, 18:44 przez Fereby, łącznie zmieniany 1 raz.
Fereby
Posty: 358
Rejestracja: 2005-06-27, 13:28

Post autor: Fereby »

radarro pisze:Odnośnie koncentracji CV,
Jest takie piękne zdjęcie O'Briena, świeżo trafionego t przeznaczoną dla Waspa. A sam Wasp zmiescił się w kadrze i był raczej bliżej niż 10 mm od autora zdjęcia. Oba okręty należały do 2 różnych TF.[PS Na Waspie musiłało byc prawdziwe inferno, skoro tak wyglądał po kilku min. od trafienia]
Tak jasne - a huta w Skawinie była o krok od Wawelu... Zajmijmy się wszakże najpierw "Waspem", "North Caroliną" i "O'Brienem". To że dwie grupy znajdowały się mniej niż DWANAŚCIE KILOMETRÓW wiadomo od dawna i nie rozumiem czemu u diabła zamiast bawić się w jakieś fotki nie sięgniesz po prostu po oryginalny raport z 1949 roku, gdzie korzystając z zapisów w dziennikach pokładowych i automatycznych rejestratorach bezwładnościowych, zupełnie dokładnie odtwarza się położenie każdego z okrętów.

Niszczyciel "O'Brien" wyszedł wtedy nieco poza szyk zespołu "Horneta" i był bliżej o PÓŁ MILI w stronę zespołu "Waspa" niż "North Carolina". Po wyrzuceniu w powietrze grupy maszyn, "Hornet", a z nim cały zespół zmienił kurs na 280, prowadzący w przybliżonym kierunku Guadalcanalu. W rezultacie obie grupy zbliżyły się do siebie z ponad 16 kilometrów na mniej niż 12.

Nie zdołano z całą pewnością ustalić, czy torpeda która trafiła "O'Briena" była przeznaczona dla "Waspa". Zwolennicy powołują się na poszlakę - z "Waspa" widziano CZTERY torpedy, a japońska procedura zalecała wystrzeliwać po SZEŚĆ torped do lotniskowców i pancerników. Japońska torpeda "tlenowa" dla okrętów podwodnych miała zasięg 12 000 metrów przy prędkości 45 węzłów, więc byłby on wystarczający. Niestety zapominają wspomnieć iż równocześnie, przy niewielkiej odległości ataku, ta sama procedura kategorycznie nakazywała ustawienie torped na prędkość 50 węzłów, a wtedy miały one zasięg jedynie 9000 metrów, czyli NIEWYSTARCZAJĄCY do dotarcia do "O'Briena", a tym bardziej "Notrh Caroliny". A taki właśnie wypadek zdecydowanie nastąpił - wedle relacji jednego z japońskich podwodniakow, Kinashi opowiadał iż udało mu się przeniknąć do środka szyku (wykorzystał iż niszczyciele poruszające się z dużą prędkością praktycznie nie mogły go usłyszeć), po czym wystrzelił torpedy do lotniskowca "wielkiego niczym zamek", nie mieszczącego się mu w wizjerze peryskopu (komandor umniejszał swój udział w sukcesie, twierdząc iż to głównie zasługa załogi, a po za tym trudno byłoby nie trafić z tej odległości), więc nawet zwolennicy "dziwnej salwy" tacy jak Rauber przyznają, iż I-19 nie widział drugiego zespołu, gdyż zasłaniał mu go "Wasp".

Dlatego jestem zwolennikiem wersji, iż I-19 wystrzelił 6 torped do "Waspa" na prędkości 50 węzłów, z których trafiły 3, reszta skończyła swój bieg jakieś 3000 m od zespołu "Horneta". Nieco później I-15 wystrzelił swoje 6 torped do "Horneta" (również na prędkości 50 węzłów, dla odległości 3 kilometrów takie ustawienie jest zgodne z procedurą i oczywiste) i zanurzył się, gdyż usłyszał zbliżający się dźwięk amerykańskiego hydrolokatora. W związku z tym, że zespół "Horneta" zaczął zmieniać kurs, tylko skrajna torpeda wiązki trafiła w cel ("North Carolina"). "O'Brien" został trafiony torpedą z tej samej salwy. Oba okręty podwodne zgłosiły zatopienie "Waspa", ponieważ nie mogły wiedzieć do jakiego lotniskowca celują, a typy "Wasp" i "Yorktown" mają wbrew pozorom dość podobną sylwetkę (najbardziej dostrzegalna różnica to nadbudówka i komin, jednak widziany pod kątem większy komin "Horneta" może ulec optycznemu skróceniu). Jeśli dowódca I-15 usłyzał dwie eksplozje, mógł przypuszczać iż trafiony przezeń okręt zatonął - nie zapominajmy, że zaraz potem uciekał przed niszczycielem "Mustin", a japońskie okręty podwodne nie miały rejestratorów bezwładnościowych (zresztą to urządzenie także ma ograniczoną dokładność), więc nie mógł wiedzieć do czego konkretnie celował. Dlatego zgłosił zatopienie lotniskowca do którego odpalił torpedy. Wątpliwości mogłyby rozwiać oryginalne raporty (po ile eksplozji torped słyszano na każdym okręcie) - niestety I-15 został posłany na dno niedługo później (więc nici z raportu), a archiwum Nihon Teikoku Kaigun spłoneło prawie w całości w 1945 roku, a próby odtwarzania "z pamięci" niespecjalnie się powiodły.

Warto przy tym zauważyć, że przyjęty przez Amerykanów szyk był kompletnie nieadekwatny do okoliczności i jakby kompletnie przeczący dotychczasowym wojennym doświadczeniom. Sformowanie dwu odrębnych zespołów oddalonych o 10 mil, było po prostu proszeniem się o wpakowanie torpedy. Już w 1941 roku ustalono, że w przypadku zagrożenia skoordynowanymi atakami grup okrętów podwodnych, najlepiej jest utworzyć jeden silny zespół, zamiast kilku słabszych, ponieważ taki zespół jest zdecydowanie korzystniejszy z punktu wykorzystania jednostek eskorty. Co więcej, jak wykazały operacje na Morzu Śródziemnym, takie ugrupowania lepiej sprawdzają się również w odpieraniu ataków lotniczych. Co kuriozalne, "Wasp" uczestniczył w operacjach na Morzu Śródziemnym, więc raczej musiano się z tym zetknąć. Jest to najpewniej n-ty przykład zadufania i ignorancji ówczesnych wojskowych amerykańskich, z reguły objaśniany innym nacjom słowami "U nas się to robi inaczej". Brytyjczycy wspominają, iż w 1942 i nawet jeszcze 1943 roku, gdy zwracali uwagę miejscowym decydentom US Army Air Force, że jakieś rozwiązanie jest błędne i winno zastosować się inne, słyszeli powtarzane niczym mantrę "U nas się to robi inaczej".

Z "Waspa" i "Horneta" należało utworzyć jeden lepiej osłaniany przez niszczyciele zespół, a z uwolnionych w ten sposób kilku niszczycieli (jeden dwulotniskowcowy zespół wymaga mniej niszczycieli, niż dwa jednolotniskowcowe), sformować tzw. "miotłę", czyli wysuniętą grupę do zwalczania okrętów podwodnych. Powinna ona wyprzedzać zespół, zajmując się niszczeniem wykrytych okrętów podwodnych, przy silnym wsparciu samolotów z lotniskowców. Takie rozwiązanie sprawdziło się już wcześniej.

A teraz zajmijmy się tą twoją fotką. Natomiast ja kiedyś widziałem fotogram, na którym kominy huty aluminium w Skawinie wyrastały tuż obok Wawelu, a wszystko to na tle Wisły - całość przypominała parowiec. Jak to zrobiono, skoro Skawina leży jakieś 30 km w linii powietrznej od centrum Krakowa? Tak się po prostu składa, iż użycie ogniskowej innej niż standardowa, powoduje zakłócenie proporcji w perspektywie. Istnieją dwie odmiany tego zjawiska:
  • uwypuklenie perspektywy
  • spłaszczenie perspektywy
Pierwsza jest znana głównie amatorom fotografującym kompaktami i innymi aparatami z obiektywami o ogniskowej krótszej od standardowej. Przedmioty znajdujące się w niewielkiej odległości od siebie, wydają się na zdjęciu znacznie bardziej oddalone niż w rzeczywistości. Obiektywem 18 mm (dla formatu małoobrazkowego) można nawet zrobić zdjęcie twarzy z gigantycznym nosem i maleńkimi uszkami, na oko oddalonymi od nosa jakieś pół metra.

Druga, bardziej interesująca nas odmiana przerysowania perspektywicznego, występuje w przypadku zastosowania obiektywów o ogniskowej dłuższej niż stantardowa i objawia się - jak to ładnie ujęto w mojej encyklopedii fotograficznej - tym, iż "odległości pomiędzy przedmiotami na zdjęciach wykonywanych obiektywami długoogniskowymi, wydają się znacznie mniejsze aniżeli są w rzeczywistości". Co więcej zasada powyższa dotyczy nie tylko zdjęć wykonywanych obiektywami długoogniskowymi, ale również wykonywanych obiektywem standardowym i następnie skadrowanych.

Kadrowanie (na wszelki wypadek wyjaśniam osobom, które nigdy nie powiększały własnych zdjęć), jest odpowiednikiem "zooma cyfrowego", powiększa się nie cały negatyw, a jedynie interesujący nas fragment. Z praktycznego punktu widzenia polega to na podniesieniu wyżej głowicy powiększalnika i ponownym ustawieniu ostrości na maskownicy. Przykładowo wybór 1/4 negatywu, to powiększenie liniowo dwukrotnie większe niż całego negatywu (zakładamy rzutowanie na ten sam format odbitki). W rezultacie 1/4 zdjęcia wykonanego np. ogniskową 200 mm i dwukrotnie powiększonego liniowo, jest identyczna z fotogramem wykonanym ogniskową 400 mm i pozostawionym w oryginalnej wielkości (np. skopiowanym stykowo).

Przejdźmy teraz do sprzętu jakim posługiwał się autor fotografi "O'Briena". Z miejsca możemy wykluczyć aparat wielkoformatowy stosowany przez zawodowców, ponieważ wraz z ciężkim statywem, płytami na podłożu szklanym, czy błonami płaskimi (wszystkie na dodatek w drewnanych, bądź metalowych kasetach), zajmowałby zbyt wiele cennego miejsca w kajucie i byłby niezbyt poręczny. Aparaty małoobrazkowe w rodzaju "Leiki", czy "Contaxa" możemy praktycznie także wykluczyć - do USA sprowadzono ich niewiele, a wkrótce po wybuchu wojny większość posiadaczy przekazała je wojsku (na apel władz). Pozostają więc w praktyce dwa typy aparatów na błonę zwojową 6 cm - lustrzanka dwuobiektywowa i tzw. pocket. Oba posiadają niewymienną optykę i ogniskową nieco krótszą od "standardu" co wymusza kadrowanie pod powiększalnikiem, jeśli nie możemy podejść wystarczająco blisko przedmiotu zdjęcia.

Stosunkowo najbardziej prawdopodobny wydaje się aparat typu "pocket", Kodak praktycznie zalał nimi rynek w latach 20. i 30. (w rezultacie wszelkie aparaty na błonę zwojową zwano wtedy potocznie "Kodakami), a konkurencja też nie spała, w rezultacie jeśli ówczesny Amerykanim miał jakiś aparat, to omalże prawie zawsze był nim "Pocket". Tego rodzaju tanie aparaty miały zupełnie niezłe obiektywy, może bez powłok antyodblaskowych, ale za to ze szkła optycznego (a nie z plastiku, jak w obecnych "promocjach"). Były to z reguły obiektywy o ogniskowej nieco krótszej od standardowej (żeby "nie trzeba się było za bardzo cofać"), obejmujące kąt około 60 stopni. Typowy format "Kodaków" to 6x9 cm, "standard" dla niego to ok. 110 mm.

Niszczyciel "O'Brien" miał nieco ponad 100 m długości, toteż żeby zajął cały kadr należałoby się doń zbliżyć na mniej niż 100 m (jakieś 90 m). Z oczywistych względów jest to mało prawdopodobne, dlatego należy przypuszczać, iż zdjęcie wykonano z około pół mili, a potem skadrowano, wykonując około dziesięciokrotne powiększenie liniowe, co daje ogniskową zastępczą około 1000 mm, a to jest już zupełnie niezłym "teleobiektywem", powodując bardzo znaczne spłaszczenie perspektywy i pozorne przybliżenie obiektów. Dla formatu 6x9 cm byłby to fragment negatywu 6x9 mm, co wbrew pozorom jest zupełnie sporo - trzykrotny liniowo "zoom cyfrowy" z typowej matrycy to właśnie fragment 6x9 mm. W przypadku zastosowania ówczesnego materiału nisko czy średnioczułego (rzędu 25-50 ASA), a wysokoczułych wtedy w sklepach po prostu nie było (potrzeby wojska) i niesłychanie wówczas modnego wywoływacza ultradrobnoziarnistego (np. Sease III), można było wykonywać bezziarniste powiększenia jeszcze większe.

Z powyższych przyczyn bardzo uważaj przy ocenie "odległości zdjęciowej" na oko - gdyby dało się to łatwo robić, korzystanie z fototeodolitu nie wymagałoby stosowania ściśle określonej ogniskowej obiektywu, co więcej:
  1. nie stosowaliby ramek ze znacznikami tłowymi
  2. nie umieszczali w kadrze obiektu będącego "jednostką miary długości i miary kąta"
Fereby
Ostatnio zmieniony 2006-11-27, 18:35 przez Fereby, łącznie zmieniany 1 raz.
Fereby
Posty: 358
Rejestracja: 2005-06-27, 13:28

Post autor: Fereby »



W GRUDNIU 1941, a nie 1941 - to dość poważna różnica. Na przykład na początku tego roku zmienił się głównodowodzący floty. Richardson był zwolennikiem trzymania okrętów Eskadry Bojowej na Zachodnim Wybrzeżu, w bazie wysuniętej Pearl Harbor co najwyżej części okrętów Eskadry Rozpoznawczej i do tego założenia była dostosowana struktura floty.

Z kolei za Kimmela pancerniki w Pearl Harbor miały się stać elementem doktryny odstraszania Japończyków, a lotniskowce miały pełnić funkcje rezerwy względem Floty Atlantyku i do tego dostosowano ówczesną strukturę floty.

Uznawanie struktury US Navy w drugiej połowie 1941 roku za dowód "braku dyskusji o taktyce lotniskowców", przypomina twierdzenie iż Francuzi i Anglicy wcale nie zdradzili II RP, ponieważ ta wcale nie miała zamiaru atakować III Rzeszy, czego dobitnie dowodzi przyjęte obronne ugrupowanie wojsk polskich. W 1941 roku głównym przeciwnikiem Białego Domu i tym samym US Navy (w USA jest cywilna kontrola nad siłami zbrojnymi, które podlegają dowództwu prezydenta oraz kontroli Izby Reprezentantów i Senatu), była III Rzesza. Toteż jest oczywistym, iż przyjęta struktura floty odzwierciedlała fakt że na Atlantyku trwała już "niewypowiedziana wojna" między Kriegsmarine a US Navy (tę wykładnię przyjął nawet trybunał w Norymberdze, odmawiając uznania wypowiedzenia wojny USA przez Hitlera, za "zbrodnię przeciw pokojowi" i wyraźnie stwierdzając iż nieprzyjazne i godzące w III Rzeszę działania oficjalnie neutralnego USA, w tym złamanie Konwencji Haskiej ustawą o Lend-Lease, uprawniały III Rzeszę do wypowiedzenia wojny).

Lotniskowce Floty Atlantyku miały służyć do zwalczania okrętów U-bootów, E-bootów, pancerników kieszonkowych, "Condorów" oraz tzw. "statków pirackich". Dlatego utworzono z nich takie, a nie inne ugrupowania. Tworzenie zwartych zespołów zawierających po kilka pancerników i lotniskowców, w rodzaju planowanych dla "Fleet Problem XXII", nie miało najmniejszego sensu skoro przeciwnikiem miały być "wilcze stada" U-bootów oraz działające w rozproszeniu jednostki nawodne.

Lotniskowce Floty Pacyfiku miały stanowić rezerwę Floty Atlantyku, toteż ich ugrupowania są podobne i dostosowane właśnie do przyszłych operacji na Atlantyku, gdzie Roosevelt za wszelką cenę dążył do sprowokowania Hitlera do wypowiedzenia wojny, a Hitler usiłował uniknąć przypadkowego wciągnięcia III Rzeszy w wojnę z USA.

Pisałem, iż twierdzenia że VF-3 z Saratogi nie miał samolotów to prawdopodobnie nieudolna próba tłumaczenia się. Może to być także wynikiem dość ciekawej pomyłki - otóż wkrótce po przezbrojeniu VF-3 na F4F-3 i F4F-3A, miały się pojawiać pogłoski, iż wkrótce "Saratoga" otrzyma drugi dywizjon myśliwski, który jest już prawie gotów, tylko czeka na "nowiutkie F4F, prosto z fabryki", a wiosnę 1942 roku wszyscy przywitają na Wschodnim Wybrzeżu. W świetle przesunięcia "amerykańskiej strefy kontroli" aż do Islandii, stacjonowania tam jednostek US Army, a także żadań Kinga przydzielenia mu kolejnych okrętów (w szczególności domagał się właśnie lotniskowców), było to wcale prawdopodobne przypuszczenie.

Jak idzie o dyskusję - zaręczam iż "preferowanie Floty Atlantyku" spotkało się z gwałtownym protestem wielu oficerów (czynnych i emerytowanych), łącznie z dowódcami OM (nierzadko byłymi dowódcami floty). Przykładowo wspomniany już parokrotnie Bloch przesłał Knoxowi serię pism, w których krytykował praktyczne wyłączenie Kinga spod jurysdykcji głównodowodzacego floty, jego nieliczenie się z opinią dowódców OM, traktowanie lotniskowców Floty Pacyfiku jak rezerwy Floty Atlantyku, utworzenie ugrupowań lotniskowców Floty Pacyfiku dostosowanych bardziej do warunków operacyjnych Floty Atlantyku, ich nadmierne rozproszenie, a także "niezrozumienie, że główną siłę w ewentualnej wojnie z Japonią stanowią zespoły lotniskowców".

Fereby
Fereby
Posty: 358
Rejestracja: 2005-06-27, 13:28

Post autor: Fereby »

Teller pisze: Mój czcigodny młodszy braciszek Ferrebee to ma, bo dostał egzemplarz autorski. Ale jego komp (zresztą moje pierwsze liczydło, honorarium za ogromną jak na rok 95-ty lewą fuchę w państwowej firmie :-) ) wciąż chodzi na DOS 6.22/Win 3.11, ipso facto DVD nie odtwarzając. Ferrebee to straszny dziwak i tradycjonalista. :wink:
Mam, ale jeszcze nie oglądałem, bo nie mam czasu (muszę w końcu się wziąć za odbitki). DVD odtwarzam na odtwarzaczu DVD, względnie na Playstaion. Ten system mi w zupełności wystarcza, skoro i tak prawie wyłącznie na nim piszę. CD z muzyką można odtworzyć, a gry DOS-owe chodzą najlepiej pod DOS-em, a nie emulatorem (mogłem wreszcie ściągnąć Empire i potrenować doktrynę Mahana).

Fereby
Fereby
Posty: 358
Rejestracja: 2005-06-27, 13:28

Post autor: Fereby »

MiKo pisze:W marcu mało kto miał, teraz już jest wszedzie. Ja oglądałem wtedy jakiegoś divixa strasznej jakości, ale jakoś mnie nie ciągnie do obejrzenia DVD. Ale książeczkę muszę przeczytać ;)
Plik na DVD, to oryginalne zakończenie tekstu, które napisałem w ciągu trzech, czterech godzin przeddzień deadline (skończyłem o 2. w nocy w owym dniu). Nie przeszedł praktycznie żadnej mojej korekty, nie licząc kontroli pisowni (gdybym wiedział, domagałbym się korekty - już następnego dnia po wysyłce, znalazłem parę rzeczy które należałoby dopracować). Ze czterech plików dwa pierwsze są w książeczce, trzeci (ocena sensu budowy pancerników typu Yamato z punktu widzenia trafności prognoz politycznych, ocena Shinano), nie poszedł wcale, czwarty (oryginalnie pointa całości), trafił na płytę.

Fereby
MiKo
Admin FOW
Posty: 4050
Rejestracja: 2004-01-07, 09:02

Post autor: MiKo »

Fereby!

Z wielką radością spostrzegłem Twoich kilka długich odpowiedzi. Pomyślałem, że będzie fajna fajny topik o wojnie na Pacyfiku.

Niestety po przeczytaniu pierwszego postu straciłem sporo chęci na wymianę poglądów...
W prawie co drugim zdaniu jest błąd, przeinaczenie, czy interpretacja nie poparta żadnym namacalnym dowodwm poza wiedzą objawioną - "tak było bo ja tak mówię".

Pierwszy akapit o dążeniu do konfrontracji...

Podajesz przykład Wyspy Marshalla i Gilberta z lutego 42 choć sam wyboldowałeś Radarowy kwiecień 42.

Podajesz przykład Corregidoru, czy gdy Sowieci podjeli strategiczną ofensywę, to planowali desant w Szczecinie by zając Berlin w ciągu 1 dnia? Czy to znaczy że niedążyli do konfrontacji tylko "aktywnie się bronili" ?

Faktem jest, że na Koralowe Nimitz rzucił wszystkie swoje siły morskie spodziewając się konfrontacji.

Dalej podważasz znaczenie złamania japońskich szyfrów. Nie wiem czy dobrze zrozumiałem - czy uważasz, że dane z wywiadu OP-20-G (co ma FBI do US Navy ???) nie dawały przewagi strategicznej?
Piszesz o niezłamaniu "Szyfru Japońskich Admirałów" czy wiesz jak często go używano, i do czego? Czy wiesz co przesyłano kodem JN-25 i w jakim stopniu go złamano? Jeśli nie, odsyłam do książki Johna Pradosa "Combined Fleet Decoded" - 900 stron maczkiem - tylko o walce wywiadu marynarki.

"Nimitz nie był kompletnym dyletantem i nie dążył do "decydującej bitwy", a już zwłaszcza na DRUGORZĘDNYM TDW"

Czyli uważasz, że Yamamoto był kompletnym dyletantem ?!?
Z teksty dalej wynika, że tak bo:
"Nimitz postanowił wydać Japończykom bitwę pod Midway, ponieważ popełnili kardynalny błąd strategiczny, usiłując wymusic na nim klasyczną mahanowską "decydującą bitwę flot", poprzez atak na cel strategiczny o trzeciorzędnym znaczeniu, którego nie byli w stanie utrzymać.ę

Ciekawe co to miało by za znaczenie, gdyby zatopili lotniskowce amerykańskie... "decydująca bitwa" sama w sobie jest celem strategicznym, a nie to czy odbywa się przy takiej czy innej wyspie.

W tym samym akapicie rączki mi właśnie opadły...
"wedle jednej z wersji dlatego wlaśnie Nimitz postawil Spruance'a nad Fletcherem pod Midway"
Poczytałem dalej bo myślałem, że to jakieś przejęzyczenia, ale nie -brniesz dalej, snując dywagacje, co to mógł zrobić Nagumo (tak jak to się odbywa w grze komputerowj...)

Porównujesz jedną z najlepszych ksiażek o Midway do makulatury (nie czytajac jej !), a nie wiesz nawet kto dowodził pod Midway?!?

Zadałem sobie nawet trud sprawdzić, gdzie to mogłeś znaleźć. W Morisonie, a jakże - jeździ się po Fletcherze jak po starj kobyle. To normalne znając motywy autora. Ale przecież skłamać w żywe oczy nie mógł - dowodził Fletcher. Za to Flisowski na podstawie jednego z rozdziałów Morisona "American Strategy and Preparations" coś źle zrozumiał. Faktycznie jest tam napisane, iż Spruance przejął dowodzenie zespołem po "wysypce" Halsey'a. Ale było to tylko TF-16. OTC całego zespołu pod Midway był Fletcher - bo być musiał ze względu na starszeństwo !!! Flisowski dodał jeszcze parę zdań od siebie - m.in, że Nimitz wybrał Spruanca na dowódcę... tak się rodzą mity...

Spruance przejął dowodzenie kiedy praktycznie było po bitwie (kiedy Yorktown tonął) i to z rozkazu Fletchera. To chyba dobitnie o nim świadczy. Co o tym wszystkim (próbie zrobienia z niego bohatera spod Midway) sądził sam Spruance można znaleźć w analizach NWC. No i czemu Spruance nie przejął dowództwa lotniskowców po Midway pod Guadalcanal tylko poszedł do Sztabu?

Po szczegóły odsyłam do "Black Shoe Carrier Admiral" Lundstroma czy właśnie "Shattered Sword" Parshalla...
radarro
Posty: 546
Rejestracja: 2006-09-11, 12:58

Post autor: radarro »

Fereby pisze: Już następnego dnia placówka Cast przekazała rozszyfrowaną depeszę, wskazującą iż Japończycy wysyłają na Morze Koralowe dwa zespoły zawierajace dwa duże i jeden nieznanej wielkości lotniskowiec o którego istnieniu dotąd nie wiedziano (okazało się potem, iż wskutek błędu w transkrypcji, nazwę "Shoho" przekręcono na "Ryukaku"). TF 1 jednak nadal zmierzała na spotkanie z Fitchem, które miało nastąpić koło Wyspy Bożego Narodzenia - nie wykluczano iż Japoński zespół może zmienić plany, po ataku Dolitlle'a na Japonię 17 kwietnia. 18 kwietnia okazało się jednak, iż zespół nadal podąża na Morze Koralowe. W związku z tym 19 kwietnia polecono TF 1 pozostanie na wschód od wysp Line. 25 kwietnia, King zgodził się z Nimitzem, iż należy ograniczyć akcje zaczepne na Morzu Koralowym, zwłaszcza w świetle ostatnich meldunków wywiadu o szykowaniu przez Rengo Katai "dużej akcji ofensywnej" na Środkowym Pacyfiku. Pancerniki miały pozostawać w okolicach wysp Line aż do "wyjaśnienia sytuacji", a w razie "uzyskania pewności co do prognozowanej operacji w rejonie Hawajów" odesłane do Stanów i tam przygotowane do ponownego wyjścia w morze najpóźniej w drugiej połowie maja. Nimitz po powrocie do Pearl Harbor 28 kwietnia i zapoznaniu się z raportami wywiadu, uznał po naradzie z Halsey'em, że dalsze trzymanie pancerników Pye na morzu nie jest możliwe ze względów logistycznych, a w razie posłania na Morze Koralowe pancerniki i lotniskowce mogłyby zostać zaatakowane w wyjątkowo newralgicznym momencie przekazywania zaopatrzenia, co więcej otrzymano dalsze analizy wywiadowcze dotyczące prawdopodobnej operacji w rejonie Midway. Dlatego następnego dnia wydano rozkaz powrotu TF 1 do San Pedro oraz o dalszym ograniczeniu akcji zaczepnych (pancerniki właśnie odwoziły z powrotem do Stanów materiał wojenny, który miał do nich posłużyć).
Zapraszam do " C.F.D."Pradosa. Wywiad znał plan ofensywy IJN na Południu już w marcu 42, kiedy klecono pierwotną operację, z użyciem Kagi i nCVL. To wywiad "zbudował" wyobrażenie wlkiej koncentracji IJN na tym kierunku. Po zidentyfikowaniu w kwietniu 4-5 CV/CVL zaangażowanych w operację, Nimitz niezwłocznie przygotował plan wielkiej bitwy, w której skoncentrował wszystko co posiadał na Pacyfiku [mimo wytycznych, by obszar Hawajów stale osłaniał choć jeden CV. Dla przypomnienia do zajęcia G. przewidywał użycie S i W, zostawiając E w rezerwie, H "na poligonie"]. Podjął to olbrzymie ryzyko, ponieważ liczył na sukces koncentrując 300 sam. i 4CV do jednej operacji.
Było to możliwe, ponieważ nie znał jeszcze planów operacji Midway.

PS. Ryukaku był CV wg oceny USN. Wynikało to z "kaku". Oprócz 3 x "kaku", doszukano się jeszcze 2 CVL. Jest więc niemożliwe do ustalenia, czy Ryukaku = Shoho? . Pewne jest natomiast, że IJN użyła 2CV, 1CVL, 1AV do tej operacji
Na początku było słowo!
Koncentracja słów - Informacja
Koncentracja informacji - Energia
Koncentracja energii - Materia
Informacja + Energia + Materia = Życie
Slowo to życie!

Używaj Słów ostrożnie, gdyż mogą zabić!
radarro
Posty: 546
Rejestracja: 2006-09-11, 12:58

Post autor: radarro »

Fereby pisze:


Przytaczam, po to żeby zapoznać koleżeństwo ze strukturą floty [dyw. BB, CV, CA], uwzględniającą przesunięcie części sił na Atlantyk [Y + 3BB].
3 dyw. CV, w tym 2 na Pacyfiku. W i R, nie posiadające VT, wybitnie atlantyckie.

PS. Przy okazji, można "poszukać" F4F na wybrzeżu zachodnim, poznać strukturę lotnictwa Piechoty Morskiej itd.
Na początku było słowo!
Koncentracja słów - Informacja
Koncentracja informacji - Energia
Koncentracja energii - Materia
Informacja + Energia + Materia = Życie
Slowo to życie!

Używaj Słów ostrożnie, gdyż mogą zabić!
dakoblue
Posty: 1608
Rejestracja: 2004-01-05, 08:42
Lokalizacja: Elblag

Post autor: dakoblue »

MiKo pisze:W marcu mało kto miał, teraz już jest wszedzie. Ja oglądałem wtedy jakiegoś divixa strasznej jakości, ale jakoś mnie nie ciągnie do obejrzenia DVD. Ale książeczkę muszę przeczytać ;)
Kupilem ten film razem z ksiazeczka :D
jak obejrze to moge sie zamienic na cos :lol:

aha
obejrzalem
nie kupujcie :D
MiKo
Admin FOW
Posty: 4050
Rejestracja: 2004-01-07, 09:02

Post autor: MiKo »

Fereby,

Co do koncentracji lotniskowców USN.
Koncepcja zespołów rozmieszczonych w odległości 10 mil morskich (a dokładniej 8-12 mil), nie jest wynalazkiem Fletchera, a pojawiła się jeszcze przed przystąpieniem USA do I wojny światowej. Była to typowa odległość między zespołami najnowoczesniejszych amerykańskich pancerników, uzbrojonych w działa 14". Dlaczego 8-12 mil? Ponieważ zasięg armat 14" amerykańskich pancerników wynosił jakieś 30 km, w rezultacie czego zaatakowany zespół mógł otrzymać natychmiastowe wsparcie ogniem armat artylerii głównej od grup sąsiednich. Grupy znajdowały się w zasięgu wzroku, co zdecydowanie ułatwiało określenie odleglosci od celu (dalmierzami optycznymi), a także późniejszą korekcję ognia W 1921 roku R. C. MacFall opracował odmianę tego szyku opartą o ugrupowania oparte o szyk okrężny. Wypróbowano to w praktyce w roku 1924.

Podczas corocznych atlantyckich manewrów pod kryptonimem "Navy Problem", grupę pancerników zawierającą lotniskowiec nagminnie umieszczano w odległości 8-12 mil morskich od innych grup pancerników.
Piszesz kompletnie nie na temat! Nie wiem czy świadomie czy nie. Nie mówimy o odległościach pomiędzy szerko pojętymi zespołami różnych okrętów, tylko odległościami pomiędzy lotniskowcami. Co do koncentracji zespołów lotniskowców mają postulaty cap. McFalla ?? (czy ja neguję jego zasługi? czy tylko tak piszesz wszystko co wiesz na ten temat)

Według Ciebie koncepcja pływania zespołów z odległości 10 nm pojawiła się przed I w.ś. w odniesieniu do pancerników z 14-calowymi armatami. Wiesz ile ich był przed wybuchem wojny - dwa. Więc pewnie musiały to być dwa zespoły.
Zasięg armat 14-cali - 30 km (przed pierwszą wojną światową) i na tej podstawie w 1914 roku opracowano koncepcje utrzymywania odległości 8-12 mil pomiędzy zespołami ??? Czy ty mi powiesz skąd bierzesz takie rewelacje. Uważasz, że w 1914 roku było możliwe strzelanie na 30 km?

Polecam książkę "U.S. Battleship Operations in World War I" J.W. Jonesa. Stamtąd możesz się dużo dowiedzieć na temat różnych szyków amerykańskich pancerników.

Co do strzelania na 30 km w 1914 roku, polecam artykuł w Warship International "Questions on the Effectiveness of U.S. Navy Battleship Gunnery"
Postawienie na dystans 10 nm podczas bitwy przez Fletchera, było dowodem miernoty - zasięg skuteczny dział przeciwlotniczych 1.1" wynosił nieco ponad 6000 m (przy nowej lufie, a część znajdujących się na okrętach obu zespołów swoje już przeszła), co dawało 6000 m "martwej strefy" między zespołami, pokrywanej jedynie ogniem dział 5" i to z detonacją ustawianą kluczem (a nie inicjowaną w chwili zbliżenia się do celu, jak w przypadku zapalnika zbliżeniowego), co w praktyce utrudniało eliminację samolotów na maksymalnych dystansach. Do wprowadzenia zapalników zbliżeniowych, armaty te były niezbyt skuteczne - w 1942 roku ich ofiarą padło łącznie 5% samolotów zestrzelonych przez artylerię przeciwlotniczą okrętów. W związku z powyższym, jest rzeczą oczywistą, że zespoły należało rozmieścić w odległości co najmniej dwukrotnie mniejszej, a jeszcze lepiej 3-4 mile, by grupy mogły wzajemnie wspierać się ogniem. Skoro Fletcher pragnął stoczyć bitwę w takim, a nie innym wariancie taktycznym, skazującym go na obronę głównie średnią artylerią przeciwlotniczą, należało dobrać tak odległość, by ową artylerię jak najskuteczniej wykorzystać.
Pomijam rzeczy nie na temat, jak i to że chyba nie bardzo wiesz o co chodzi przy koncentracji lotniskowców - no bo przecież nie o skuteczniejsze użycie kilkunastu działek 1.1 cala....

Żeby meritum nam nie zaginęło w słowotoku - czy możesz mi podać przykład choćby jednego admirała przed miernotą-Fletcherem, który zgromadził trzy lotniskowce tak blisko siebie?
(strasznie mnie bawi jak ludzie nie mający większego pojęcia o temacie, obrzucają błotem ludzi, którzy doszli w różnych marynarkach do najwyższych szczebli, brali udział w wojnie, byli odpowiedzialni ze tysiące marynarzy, losy wojny... jedynie na podstawie przeczytania dwóch trzech książek i bardzo wysokiego ego).
O tym że czterolotniskowcowa grupa osłaniana przez osiem niszczycieli dysponuje zdecydowanie lepszą obroną przeciwlotniczą, niż cztery jednolotniskowcowe grupy po dwa niszczyciele eskorty każda, chocby nawet byly rozmieszczone te mistyczne 10 mil morskich od siebie, nie trzeba chyba objaśniać. Rozdzielenie jednostek ognia przeciwlotniczego między trzy oddzielne grupy, w przypadku gdy artyleria przeciwlotnicza jest główną obroną zespołu, jest także dowodem miernoty.
To się nazywa odpowiedni dobór danych wejściowych w celu otrzymania odpowiedniego wyniku :wink: Spróbujmy inaczej - lepiej mieć jedną grupę z 20 lotniskowców i 100 niszczycieli czy cztery grupy po 5 lotniskowców i 25 niszczycieli ???
Nagumo nie był więc miernotą i nic nie trzeba mu było objaśniać, miał cztery lotniskowce w kupie i całe mnóstwo niszczycieli - jakoś mu to jednak nie pomogło. Za to gdyby był miernota jak Fletcher to pewnie by wygrał pod Midway....
Osłabienie zespołu o 1/3 wskutek tankowania, tuż przed omalże pewną bitwą można skomentować jedynie w sposób następujący - Spruance stoczył dwie bitwy lotniskowców i podczas żadnej mu się to jakoś nie zdarzyło.
Pewną bitwą.... typowa ocena AD 2006. Co wiedział Fletcher tuż przed bitwą? Jakieś źródła?
Co do tego, że źródłem nieobecności "Waspa" było jedynie "zatankowanie paliwa", to uważam tę możliwość za prawdopodobną w jakiś 50%. Z tych trzech okrętów to "Saratoga" musiała najczęściej tankować, gdyż koncepcja asymetrycznego rozmieszczenia zbiorników paliwa (dla skompensowania masy nadbudówki i komina) okazała się chybiona i spora część zabieranego przez okręt paliwa nie mogła być wykorzystywana, ale jakoś to nie na nią padło. Niejako na dodatek, Fletcher miał już na swym koncie jedno podobnej maści "tankowanie" i właściwie wszyscy przypuszczają że tamtym razem poszło o coś zupełnie innego. Japończycy wysuwają względem bitwy koło wschodnich Wysp Salomona, warte rozważenia przypuszczenie, że Fletcher pragnął rozdzielić swe siły, przyjmując podobne ugrupowanie jak pod Midway, zastawić pułapkę na lotniskowce Nagumy, uderzając, gdy te będą zajęte eliminacją Henderson Field, jednak jego przeciwnik pojawił się znacznie wcześniej, niż tego się spodziewał (bo wiedzieć raczej musiał, skoro MacArthur otrzymał do przeczytania informację ULTRY, którą natychmiast potem "spalono w popielniczce, starannie rozgniatając popiół"). Tłumaczyłoby to w jakimś stopniu to tankowanie i odejście jednego lotniskowca, tuż przed spodziewana bitwą, niezgodne zresztą z niedawno przesłanymi instrukcjami Nimitza (reakcja na wiadomo co), z drugiej strony mogą mylić tę bitwę z Santa Cruz, gdzie z kolei od zawsze podejrzewano Kinkaida o chęć "zastawienia pułapki" na lotniskowce Nagumo.
Kolejny długi akapit nie na temat. Dla przypomnienia. Wątek o Wschodnich Salomonach powstał tak....
Ja napisałem:
To nie o to chodzi czy Fletcher i Sherman się lubili czy nie (lub też jakie bzdury wypisuje się do dzisiaj o Fletcherze) tylko, że obaj rozumieli konieczność przejścia z taktyki rozproszenia lotniskowców do taktyki koncentracji. Coś czego długo nie mógł pojąć Halsey.

Ty się z tym nie zgodziłeś pisząc:
Fletcher także - patrz Zachodnie Wyspy Salomona.

Co jak napisałem nie jest prawdą - zespół Fletchera tuż przed bitwą składał się z trzech zespołów lotniskowców w odległości około 10nm. Tak samo jak to robił później Spruance czy Halsey z większą ilością lotniskowców.

Zamiast przyznać rację czy też argumentować dalej przeciwko, zaczynasz popadać w paranoję. Spiskowa teoria dziejów. Fletcher skłamał w raportach z akcji. Waspowi wcale nie brakowało paliwa tylko Sarze. Wszystko sfałszowane. Fletcher nic nie powiedział bo chciał zastawić pułapkę (i dlatego wysłał Waspa na południe - pewnie żeby wszystkich zmylić). Zapewne również raporty wywiadu mówiące o braku lotniskowców japońskich w rejonie Salomonów były również fortelem Fletchera.
Na podstawie jakich faktów taj twierdzisz ?!? Bo wyczytałeś że Sara miał mniejszy zasięg? Wiesz ile razy Fletcher tankował na morzu w tym okresie? Wiesz ile paliwa pobrał jaki okręt? Wiesz ile paliwa, który lotniskowiec oddał niszczycielom. Wydaje mi się że nie wiesz - więc może najpierw sprawdź by nie wydawać pochopnych hipotez.

Wtrącasz o tankowaniu Fletchera pod Wake. Co to ma wspólnego? To ma być argument za tym, że Fletcher wysłał, czy nie wysłał Waspa na tankowanie? Jeśli chcesz poznać dokładnie genezę posunięć Fletchera pod Wake spróbuj znaleźć jakieś wiarygodne źródło nie oparte na Morisonie. Najlepiej "A Magnificent Fight: The Battle for Wake Island" R.J.Cressmana czy Lundstroma "Black Shoe Carrier Admiral"
Prekursorem koncentracji lotniskowców był komendant Naval War Colege, kontradmirał W. S. Sims (jednym z jego słuchaczy był niejaki Chester Nimitz). W roku 1920 (czyli przed Billym Mitchellem) wprowadził lotniskowce do gier wojennych marynarki i jak to się pisze w jego biografiach: roztaczał wizje bitew morskich, w których wrogie zespoły okrętów, nie widząc się wzajemnie i pozostając daleko poza zasięgiem dział pancerników, walczą lotnictwem pokładowym. Już w roku 1922, gdy flota miała już jeden lotniskowiec, a dwa kolejne miała wkrótce otrzymać (ustalenia Traktatu Waszyngtońskiego), opracował projekty grup dwu i trzylotniskowcowych. W życie zaczął wcielać je dowódca Floty Bojowej w latach 20. admirał S. S. Robinson, który najpierw poclecil zintegrowac lotniskowiec "Langley" z grupą bojową pancerników (1924), potem domagał się przyśpieszenia prac nad "Lexingtonem" i "Saratogą", za jego czasów podjęto tez prace studialne nad innymi lotniskowcami. Podczas gier wojennych wypracowano przesłanki taktyczne dla grup dwu i trzylotniskowcowych, a także mieszanych grup pancerników i lotniskowców, w których centralnym punktem formacji okrężnej był lotniskowiec. Po odejściu Robinsona ze służby, o rzeczach tych nie zapomniano, jednak z oczywistych względów musiały poczekać kilka lat, nim było jak przetestować je w praktyce. Na przełomie lat 20. i 30. w serii ćwiczeń Floty Bojowej wielokrotnie przetestowano koncepcję grupy wielotniskowcowej. Przykładowo podczas ćwiczeń w 1930 roku "Langley" i "Saratoga" utworzyły grupę bojową opartą o szyk okrężny (osłoną były krążowniki i niszczyciele), a "Lexington" wchodził w skład grupy pancerników, odpowiadając za ich obronę powietrzną i rozpoznanie. Planowany, zaskakujący atak "Saratogi" i "Langleya", nie powiódł się, ponieważ piloci "Lexingtona" pierwsi znaleźli "zespół uderzeniowy" i niespodzianie uderzając "zatopili" oba lotniskowce.
Ja nie twierdzę, że Fletcher wymyślił teorię koncentracji. Po prostu wprowadził ją w życie jako pierwszy i potem optował za jej powszechnym wprowadzeniem. Podczas manewrów i ćwiczeń robi się różne dziwne rzeczy, sprawdza takie czy inne rozwiązania. Faktem jest, iż przed wojną lotniskowiec uważano za jednostkę pomocniczą względem pancerników, jak i zalecano dekoncentrację - ze względu na możliwość jednoczesnego zaskoczenia.
W życie zaczął wcielać je dowódca Floty Bojowej w latach 20. admirał S. S. Robinson, który najpierw poclecil zintegrowac lotniskowiec "Langley" z grupą bojową pancerników (1924), potem domagał się przyśpieszenia prac nad "Lexingtonem" i "Saratogą", za jego czasów podjęto tez prace studialne nad innymi lotniskowcami.
Co to ma wspólnego z koncentracją? (Langley i pancerniki)
Na emeryturze Robinson zaczął pisać książkę "Historia taktyki morskiej 1530-1930", którą planował wydać początkiem roku 1942. Niestety, trwała już wojna, więc ponad 1000 stronicowe wydanie ostro ocenzurowano, wyrzynając zeń takie rzeczy jak szyk kołowy, taktykę okrętów podwodnych, działania desantowe, a nadto różne zgrupowania lotniskowców. Rzecz oczywista "wyrzynki" otrzymały kategorię "Secret", trafiły do Departamentu Marynarki, a po przejrzeniu oraz uporządkowaniu zostały przez sztab Kinga rozesłane m.in do Pearl Harbor i Noumea. Swoją drogą ciekawie byłoby porównać wersję pierwotną rozdziału o lotniskowcach u Robinsona, z "podręczniczkiem" autorstwa Fletchera, można stawiać w ciemno, iż zbieżności byłoby naprawdę wiele.
Nie wiem, nie znam tego. Może i ciekawe, ale skoro Ty również nie wiesz co tam jest to po co o tym wspominać? W ciemno, to bym postawił, że nic tam nie ma. Bo w 1930 roku nie wiedziano wiele o bojowych możliwościach lotniskowców z 1942 roku. Fletcher wiedział o tym wszystko, z że tak powiem, pierwszej ręki.
Podobny styl "odchodzenia" zespołów do tankowania, był stosowany w US Navy od co najmniej 1920 roku. Jednak po "rozbiciu" częsciami jednego z ugrupowań podczas "Fleet Problem XVI", wywołanego m.in właśnie odejściem na pozycję tankowania części okrętów, nawet Nimitz, Sherman i inni wielcy entuzjaści tankowania na morzu i "odchodzenia", byli zmuszeni uznać, że takie rozwiązanie ma także wady. Przed "Fleet Problem XX" przetestowano rozwiązanie, pozwalające w pewnym stopniu zniwelować tę niedogodność - lotniskowiec pobrał po prostu paliwo z pancernika.
Nie na temat ! Interesują Cię zagadnienia tankowania na morzu z chęcią wymienię poglądy.
Szczególnie, że zachwycił mnie pomysł pobieraniem paliwa z pancerników. Jakie to genialne proste. Lotniskowiec podchodzi do pancernika i pobiera od niego paliwo! Już to sobie wyobrażam pod Leyte pod groźbą ataków kamikaze Enterprise podchodzi do South Dakoty i pobiera od niego paliwo - bierze cos około 6000 ton. Płyną sobie pomalutku burta w burtę. Po zakończeniu operacji na pancerniku zostaje 100 ton... ale co tam może wziąć od kogoś innego - może od jakiegoś lotniskowca?
To pytanie zadałem sobie dawno temu i równie dawno temu na nie odpowiedziałem, że zdecydowanie osobą tą nie był Franki Fletcher. Halsey uczył się sam, z reguły ignorując elementy doktryn taktycznych, które mu nie odpowiadały, z kolei Spruance także nie uczył się od nikogo, mistrzowsko wykorzystując umiejętności swych podwładnych, jak choćby Mitchera, który w latach 30. uchodził powszechnie za najlepszego dowódcę lotniczego na lotniskowcach i odważnego, nieortodoksyjnego taktyka.
Halesey był zbyt mądry by nie wykorzystać doświadczenia innych ludzi. Każdy normalny człowiek tak robi, a Spruance to uczył się od swojego przełożonego - Fletchera....

Reszta akapitu nie na temat.
"Koncentracja lotniskowców" pod względem integracji operacji powietrznych jest dokładnie taka sama dla 9 grup jednolotniskowcowych rozmieszczonych w odległości 25 mil, jak dla trzech grup trzylotniskowcowych rozmieszczonych w odległości 5 mil. Głównym powodem zastosowania grup kilkulotniskowcowych w latach 1943-1945 była nie koncentracja lotniskowców, a koncentracja ognia przeciwlotniczego i maksymalne wykorzystanie jednostek osłony.
To nie jest prawda. W grupach jednolotniskowcowych każdy okręt musi utrzymywać własne capy. Chyba nie muszę tłumaczyć jak to wpływa na przykład na operacje pokładowe.
Co raczej, jak wykazała historia przyszłościowe było i to bardzo - myśliwce na prędkości przelotowej pokonują dystans 50-100 mil morskich w zaledwie 15-25 minut, w trybie alarmowym mogą pokonać go 10-15 minut. Jeśli myśliwce zostaną dobrze rozmieszczone, każda grupa atakująca wroga otrzyma wsparcie w mniej niż 10 minut...
Czyli Spruance i Halsey w 1944 roku według Ciebie popełnili błąd tak blisko ustawiając swoje TG?
Nie byłaby zbawienna i prawdę mówiąc niewiele by zmieniła. Błędów na poziome strategicznym, nie da się specjalnie naprawić na poziomie taktycznym. Grupy znajdujące się o 50 mil morskich, byłyby podobnie wrażliwe na atak. Z kolei przyjęcie wariantu bitwy zaczepno-obronnej, z dwoma grupami, z których jedna realizowałaby kolejne cele taktyczne (poszukiwanie floty przeciwnika, eliminacja sił lotniczych na Midway, etc.) a druga jej osłoną i wsparciem, byłoby co najmniej równie dobrym rozwiązaniem jak "koncentracja", przy podobnym podziale zadań w tej "skoncentrowanej grupie". Oba rozwiązania mają swoje wady, ale przy poprawnej gradacji celów strategicznych, nie są to wady na tyle istotne, by przesądzić o klęsce w razie wystąpienia jakiegoś niesprzyjającego zbiegu okoliczności - znacznie ważniejsza od "koncentracji okretów", jest integracja celów na poziomie strategicznym oraz zadań na poziomie taktycznym (zresztą te dwie rzeczy ściśle się wiążą).
No raczej nie. Przy koncentracji lotniskowców są one wykryte i narażone na jednoczesny atak automatycznie. Tak jak to miało miejsce u Nagumy. Przy oddaleniu o 50 mil morskich jest duże prawdopodobieństwo, iż druga grupa nie zostanie wykryta. Nie mówiąc już o zaskoczeniu.

Dalej cała strona nie na temat.
Większość traktujących Kido Butai jako "bombę atomową" błyskawicznie wyleciała że sztabu - Nimitz był w stanie wiele znieść, ale nie tak rażącej niekompetencji i kurczowego trzymania się skompromitowanych, oderwanych od rzeczywistości doktryn wojennych. I trudno temu nie przyklasnąć, gdyby pozostawić tych od "japońskiej bomby atomowej", US Navy najpewniej przegrałaby wojnę. Kido Butai sama w sobie nic nie znaczyła i w praktyce sama niewiele była w stanie zdziałać.

Nimitz i King widzieli ją we właściwych proporcjach - jako dokuczliwą muchę, w praktyce mającą ograniczone znaczenie w tej wojnie. Znacznie bardziej niepokoiła ich prawdziwa "japońska bomba atomowa" - oddziały Cesarskiej Armii. To one były główną siłą sprawczą sukcesów japońskich na tym etapie wojny. Sama Kido Butai nie zajęłaby Singapuru, czy Filipin, co wyraźnie wskazywało najgroźniejszego przeciwnika. Od Pearl Harbor do Midway osiągnięcia Kido Butai były praktycznie znikome i w praktyce "pałeczkę" przejęło lotnictwo Armii oraz klasyczne okręty uzbrojone w działa, które zapisały na swym koncie ogólnie większy tonaż, niż lotniskowce Nagumy.
Proszę o rozwinięcie tej śmiałej tezy. PH to nic? Indyjskie? Darwin? Oczywiście, że sama Kido Butai nie zajęłaby Filipin. A myślisz, że samej Armii by się to udało? Kto by ich ochronił przed amerykańskimi pancernikami?
Jak pogodzisz pchanie się Nimitza pod Midway, dla obrony nic nie znaczącej wyspy i do walki z nic nieznaczącą muchą? Tak ryzykować? Czy też Nimitz również postrzegał swoje lotniskowce jako bezużyteczną zbieraninę owadów?

Co zatopiło lotnictwo Armii i okręty nawodne? Masz jakieś kalkulacje w tym temacie czy tak sobie tylko strzeliłeś? Ja nie liczyłem, ale jak się spojrzy na PH, Indyjskie, Darwin, Coralowe, Midway to trochę tych ton by się uzbierało.
Amerykanie mieli naprawdę wiele doświadczeń i doskonale wiedzieli, co mają robić - realizować "Rainbow V". Zgodnie z doktryną Mahana, najlepszym sposobem na Kido Butai było po prostu zdobycie, bądź odcięcie od linii zaopatrzeniowych jej baz, od Wysp Gilberta i Marshalla poczynając, na Kure kończąc. Nimitz miał zamiar załatwić Kido Butai przy pomocy swojej "bomby atomowej" - Korpusu Piechoty Morskiej i wszystko miało być temu celowi podporządkowane.
To czemu Nimitz nie ruszył na wyspy Gilberta ze swoją bombą na początku 1942 roku? Tylko szukał konfrontacji z KB? Może się bał że chłopcy z Marines mu się potopią?
Nie po sześciu miesiącach, a ponad roku - z kontekstu wynikało, że chodzi już o rok 1943 (bo wtedy przeprowadzono "szkoleniowy" rajd na Wake). A jakie doświadczenie bojowe miał ten kwiat amerykanskiej mlodzieży co dopiero przysłany Nimitzowi ze Stanów? Walkę z niemieckimi spadochroniarzami na równinach Kansas, zdaniem co poniektrórych w administracji stanowej czy federalnej, szykujących się już do wysadzania torów kolejowych, zatruwania ujeć wody, względnie zamachów na osoby zaufania publicznego? Ataki na japoński lotniskowiec, dostrzeżony przez pewnego air warden na pustyni w okolicach Muroc?
To znaczy, że według Ciebie zebrano pilotów z lotniskowców pod koniec 1942 roku i za tydzień przyjechali nowi? Ciekawe pojmowanie procesu szkoleniowego....
Polecam lekturę Lundstroma "The First Team: Pacific Naval Air Combat from Pearl Harbor to Midway"
Martwi i nieobecni piloci nie mają doświadczeń. Większość przedwojennych pilotów, a także tych wyszkolonych w pierwszych sześciu miesiacach wojny albo nie żyła, albo odeszła ze służby na własną prośbę, względnie załamała się psychicznie.
Jakieś konkretne dane? Polecam jak wyżej.
W rezultacie Nimitz na środkowym Pacyfiku był początkowo zdany na pilotów wyszkolonych pośpiesznie przed paru miesiącami, którzy wojnę widzieli tylko w kronikach filmowych. Lepiej wyszkolono tych z lotnictwa piechoty morskiej, ale i tu najlepszych wysłano na południowy Pacyfik. Nawet w "ugladzonych" biografiach twierdzi się, iż gdy zapoznał się z poziomem wyszkolenia tego co przysłano mu ze szkół lotniczych US Navy, "doznał głębokiego wstrząsu".
Korpus Piechoty Morskiej miał lepiej wyszkolonych pilotów ?!? To dopiero ciekawe... Pod Midway się szczególnie popisali. Natopili tam okrętów co nie miara. Piloci z MAG-22 atakowali Dauntlessami z lotu ślizgowego, nurkowania nikt ich nie nauczył...
Koronny dowód jakich bredni uczą w dzisiejszej szkole. Tego rodzaju stawianie sprawy jest od 1947 roku nagminne dla naszych nauczycieli - ostatecznie, niezależnie czy wyszkolą geniuszy, czy ćwierćinteligentów, stawka ta sama. Zamiast więc się wysilać, lepiej nie robić nic ponad konieczne minimum i dorobić sobie do tego ideolo ("I tak wszyscy chcą być budowlańcami i mechanikami samochodowymi, więc logarytmy na nic im się zdadzą"). Potem oczywiście się okazuje, że z teorii ci "praktycy" nie umieją nawet dodać dwu liczb, więc w praktyce oszukują ich w sklepie, ale to już zmartwieniem nauczyciela nie było i nie jest.
Nie wiem czego uczą dzisiaj. Wydaje mi się, że Ty powinienś wiedzieć lepiej :D
Tak czy owak nie bardzo zrozumiałeś, staraj się pojmować rzeczy nieco szerzej. Praktyka nie zawsze musi kojarzyć się z obrabiarką. Teoria to jak ktoś Ci opowiada o logarytmach, praktyka to jak je sam rozwiązujesz.
Z oczywistych względów podczas pokoju taniej jest wyśmienicie wyszkolić nieliczną grupę - perfekcjonista je mniej więcej tyle co skończona ciamajda, tak samo zajmuje jedno łóżko, a rozbija potencjalnie mniej samolotów, których podczas pokoju wytwarza się stosunkowo niewiele (a o każdy dodatkowy trzeba walczyć w parlamencie), zabija się też jakby rzadziej, a w trakcie sytuacji kryzysowych (np. powódź) zdecydowanie lepiej się sprawdza.

Podczas wojny najlepszym rozwiązaniem jest postawienie na mnóstwo przeciętnie wyszkolonych pilotów. Samolotów i rekrutów jest jakby więcej. Lotników szkoli się bardziej pobieżnie i specjalistycznie..
Nie wątpliwie jest w tym sporo prawdy. Z drugiej strony jednak piloci z przed 7 grudnia nie mieli pojęcia jak walczyć z Zerami. Przez długi okres musieli sami wypracowywać taktykę walki z japońskimi samolotami. W dużej mierze metodą prób i błedów. Nowi piloci uczyli się już od starych wysyłanych do Stanów. Przychodzili na gotowe.
....Utożsamianie "teorii" ze szkoleniem, a praktyki z "doświadczeniem bojowym" jest nadużyciem. Zakładanie, iż najlepszymi pilotami są niedouki z praktyką bojową, żenującą naiwnością. Gdyby było to prawdą, to Chińczycy bez trudu radziliby sobie z pilotami japońskiej marynarki, bowiem mieli już pewne doświadczenie bojowe, a większość kolegów Sakai z pamiętnego kursu, prochu jeszcze nie wąchała. Dokładnie to samo dotyczy pilotów biorących udział w Wojnie Zimowej - naprawdę niewielu Finów miało doświadczenie bojowe (i to głównie z I wojny), natomiast miało je stosunkowo sporo Sowietów (Hiszpania, Mongolia, II RP). Zresztą ustalenie tego współczynnika w sposób jaki sugerujesz, jest omalże godne właśnie Sowietów, tyle że oni jeszcze stwierdziliby, że wypływająca ze świadomości klasowej motywacja ideologiczna to 100, co razem z "teorią" i "praktyką" daje 11000, dowodząc dobitnie iż Związek Sowiecki to kraj najlepszy pod każdym względem (chcących się zapoznać z tego rodzaju wywodami odsyłam do mojej obowiązkowej lektury ze szkoły podstawowej: "Opowieści o prawdziwym człowieku" B. Polewoja).


Zbytnio to upraszczasz.
Po pierwsze zakładasz nagłe zniknięcie wszystkich przedwojennych pilotów z pokładów lotniskowców. Sam chyba rozumiesz jak rozpaczliwie żałosne jest to założenie.
Po drugie czy uważasz, ze pilot z przed wojny z zerowym doświadczeniem bojowym miał większe szanse w spotkaniu z Zero, czy pilot wojenny szkolony przez ludzi którzy mieli okazję walczyć z Zero?
Po trzecie - czy Chińczycy latali na F4F, czy przechodzili taki trening jak piloci US Navy? Fajnie, że wspomniałeś Finnów. Wiesz kto przed wojną szkolił się w strzelaniu z wyprzedzeniem. Robiono to w dwóch krajach właśnie USA i Finlandii. No i Rosjanie faktycznie mieli imponujące doświadczenie bojowe...

Opowieść o 0 i 1 jest anagdotą. Jeśli nie zrozumiałeś, to wyjaśnię prościej. Nie uważam, że w każdej dziedzinie teoria to 0% a praktyka to 100% Ma to tylko zwrócić uwagą, iż doświadczenie jest ważniejsze od samej teorii.
Można i tak zrobiono w przypadku radarów artyleryjskich i przeciwlotniczych dla pancerników (i innych okrętów). Ledwie co Bureau of Ships i Bureau of Ordnance zaczęły analizować to co otrzymano od Brytyjczyków, zabrano się za prace studialne nad wykorzystaniem radaru do wykrywania celów nawodnych i napowietrznych, a równolegle do pozyskiwania danych artyleryjskich w walce. W rezultacie US Navy trafnie ustaliła niezbędne wymogi, co pozwoliło już na deskach kreślarskich uczynić radary bardziej funkcjonalnymi i zintegrowanymi zarówno z istniejącymi, jak projektowanymi systemami przeliczników artyleryjskich. Jeszcze zanim pojawił się prototyp, opracowano taktykę użycia radarów w bitwie i to zarówno jeśli radiolokatorem artyleryjskim dysponuje jeden okręt, jak wszystkie. Te działania zwróciły się po stokroć.
Część pierwsza nie na temat. Coś może więcej na temat zmiany taktyki pod przyszłe radary. Bo z tych ogólników to raczej nic nie wynika. Najlepiej z jakimś źródłem.
Nie wiadomo jaki będzie zasięg radary, jaka dokładność, jaka czułość a już wprowadzano zmieniano taktykę... ciekawe.
W 1940 roku nikt nie miał pojęcia kiedy i jak będzie wyglądał radar.

Sztab Luftwaffe jakoś pojęcei....
Chodzi o Amerykanów i o parametry ich radaru okrętowego. Nie wiedząc jaki będzie miał np. zasięg operacyjny, nie mogli ustalić żadnej konkretnej taktyki dla zespołów lotniskowców opierającej się na jego użyciu... a nie o przemyślenia Sztabu Luftwaffe....
Szkopuł w tym że Brytyjczycy w 1940 przekazali Amerykanom tysiące stron dokumentacji, analiz technicznych i taktycznych, w tym również dotyczących doświadczeń z radiolokacją na okrętach, która jak dotąd wyśmienicie się sprawdzała. W tym kontekście "niewiedza" i wynikłe z niej lęki "lotników" staja się zagadkowe, skoro raczej umieli czytać po angielsku.
Dokumenty przekazano we wrześniu do Naval Research Laboratory w Anacostii. No i oficerowie sztabowi miesiąc później ze szczebla taktycznego stwierdzili nasz radar będzie wykrywał samoloty z 50 mil na kążdej wyskości i w każdych warunkach - więc niestraszna nam koncentracja....
Nie wiem, czy jest sens odpowiadać na argumenty na podobnym poziomie. Tak się składa, że w pierwszej połowie 1944, a więc nim jeszcze "bomba A" nabrała realnych kształtów, jeden z zespołów roboczych zajmował się wypracowaniem praktyki użycia takiego uzbrojenia. Załogi zaczęto szkolić już we wrześniu 1944. Twierdzenia zaś iż już nawet nie wypracowanie, a samo podjęcie prac nad nową doktryną taktyczną, powoduje AUTOMATYCZNE odejście wojsk do cywila, pozostawiam bez komentarza.

Trudno zresztą nie traktować tego rodzaju konstrukcji myślowych jako najzwyklejszej w świecie pochwały kunktatorstwa. Zgodnie z tej miary logiką nie opłaca się prowadzić żadnych studiów nad nową taktyką, ponieważ przyszłości i tak nie da się przewidzieć, więc nie można wykluczyć możliwości, że opracowana taktyka okaże się nieudana, że wojna wcale nie wybuchnie, ewentualnie poddania bez jednego wystrzału, więc to co się opracuje, może nigdy się nie przydać. Należy czekać cierpliwie i bezczynnie, aż wojna wybuchnie, bo wtedy łatwiej będzie ustalić "realizm zagrożenia".

Warto sobie uświadomić, iż tego rodzaju system wartości, stawia Fletchera w bardzo złym świetle.
Pięknie. Tylko, że nie chodzi studia nad nową bronią tylko o wprowadzanie taktyki pod broń która nie istnieje nie znając jej parametrów.

Co ma do tego Fletcher ??? i Essexy. Fletcher pisał o tym co robić z jego własnymi lotniskowcami i tyle. Może to, że wbrew wszystkim uznał zalety radaru (bo je poznał empirycznie) i nie bał się koncentracji - jak wszyscy inni.
Ty twierdzisz, że o radarze wiedzieli już wszyscy w 1940 roku i w związku z tym nikt nie bał się zaskoczenia skoncentrowanych lotniskowców. Doskonale wiesz co sądziła o przydatności radaru większość dowódców amerykańskich jeszcze pod Guadalcanal.

Reasumując - gdzie znalazłeś jakiś ślad o tym, że w US Navy znając zalety radaru nie obawiano się koncentracji lotniskowców?
Ta historia po prostu średnio pasuje do realiów. Zacznijmy od Halseya, skoro to "memorandum" było takie ważne i przełomowe, to dlaczego nie zalecił np. juz w październiku zapoznania się z nim swym dowódcom lotniskowców? Bo Frank Fletcher MUSIAŁ przekazać jego kopię do Noumea, nieważne czy było ukończone, czy też nie - obowiązkiem odchodzącego oficera jest przekazanie wszelkich dokumentów nad którymi pracuje swemu następcy.
Już nie pamiętam jak wiele szczegółów podałem wcześniej jeśli się powtórzę to sorry. Jeśli nie to lepiej będziesz mógł to zrozumieć.

Fletcher napisał swoją analizę dla Nimitza - swojego przełożonego. Halsey, mimo starszeństwa nim nie był (skąd twierdzenie, że odchodzący dowódca raportuje swojemu następcy, a nie przełożonemu? według Ciebie takie były realia?). Poza tym jak mógł złożyć raport w Noumea skoro wyokrętował się z Saratogi w Pearl Harbor 7 września? Tam pisał o swoich doświadczeniach z ostatnich 9 miesięcy dowodzenia lotniskowcami. Wysłał ją 24 września. Prawie miesiąc wcześniej nim się dowiedział, iż nie będzie już dowodził lotniskowcami. Halsey przejął dowództwo jakoś w połowie października (gwoli wyjaśnienia następcą Fletchera był Noyes). Nimitz wysłał je do Halseya z prośbą o komentarz - nie wiem kiedy. W grudniu Nimitz wysłał analizę do "top" oficerów.

Jeśli chodzi o chronologię przejęcia dowództwa polecam lekturę Franka "Guadalcanal - The Definitive Account of the Landmark Battle", Lundstroma "First Team and the Guadalcanal Campaign: Naval Fighter Combat from August to November 1942" a nawet przetłumaczony z rosyjskiego V tom Morisona.

Czy analiza Fletchera była przełomowa? Raczej nie. Natomiast widać z niego i z komentarzy "top" oficerów, kto jak pojmował użycie lotniskowców.

Halsey generalnie zgodził się co do wszystkiego z wyjątkiem dwóch punktów.
Fletcher sugerował zwiększanie dystansu do wroga po wykryciu przez nieprzyjacielskie samoloty rozpoznawcze. Halsey oczywiście stwierdził, że okręt w żadnym razie nie może uciekać przed samolotami. Jakież to przemyślane.

Drugim punktem była koncentracja lotniskowców. Fletcher przetestował oba rozwiązania: na Koralowym trzymał się razem, pod Midway w oddzielnych grupach. Uważał, że koncentracja "air power" niweluje jej słabe strony (uważał, że grupy powinno się tworzyć do 4 lotniskowców więcej już nie). Stwierdził, że lepsze było pierwsze i tego się trzymał na Salomonach.

Komentarze. Davis uważał, że sprawne operowanie więcej niż dwoma lotniskowcami w tak małej odległości jest nieporęczne. Sugerował utrzymanie dystansu 25 mil Kinkaid w pełni się z nim zgadzał.
Tymczasem Halsey twierdził, iż koncentracja stwarza wielkie niebezpieczeństwo. W momencie zagrożenia atakiem z powietrza optował za rozproszeniem lotniskowców. Idealnym rozwiązaniem było dla niego operowanie razem, w momencie pojawienia się zagrożenia separacja na dwukrotną odległość widzialności. Tak by nieprzyjacielscy piloci nie mogli spostrzec obu grup okrętów jednocześnie. Co prawda nie wyjaśnił już jednak jak koordynować operacje przy założeniu utrzymywania ciszy radiowej...

I to tyle na temat obalania "zmurszałych doktryn" przez Halsey'a
9 grudnia 1942 w San Francisco odbyło się spotkanie "top admirals" i innych szych US Navy (przybył nawet sam King). Nimitz przedstawił na nich jedynie dwa memoranda.
* Przyszłe operacje w rejonie Wysp Salomona (wstępne opracowanie W. F. Halsey jr).
* Przegląd sytuacji na Aleutach (wstępne opracowanie T. C. Kinkaid).

Oba memoranda zostały przedtem przejrzane i uzupełnione przez sztab Nimitza. Wydaje się dziwnym, że Halsey w listopadzie prowadził równocześnie prace nad innym memorandum, które w tej chwili miało dlań znaczenie drugorzędne ("Przyszłe operacje..." zaś wprost kluczowe, polemizował w nim z planem Komitetu Połączonych Sztabów, dotyczącym dalszych operacji na Salomonach; MacArthura, który domagał się zakończenia operacji na Wyspach Salomona i zajęcia Wysp Admiralicji, niespodzianie poparł sztab Marynarki z Kingiem włącznie). Można też zadać pytanie, dlaczego "memorandum" Fletchera nie przedstawiono w San Francisco, skoro było ku temu zdecydowanie odpowiednie audytorium?
Jak już wspominałem analiza Fletchera nie była najwyższej wagi, ani nie wymagała natychmiastowego ustosunkowania się do niej. Nigdzie tak nie pisałem. Była to analiza doświadczeń Fletchera z dowodzenia lotniskowcami. Przywołałem ją po to by ukazać kto był za koncentracją a kto przeciw. Chyba to normalne, że Nimitz chciał zapoznać się ze wskazówkami i spostrzeżeniami człowieka, który dowodził lotniskowcami w pierwszych 9 najgorętszych miesiącach wojny, zatopił nieprzyjacielowi 6 lotniskowców tracąc dwa. Jednak o czymś takim nie dyskutuje się na spotkaniach Sztabu.
Spotkałem się gdzies z wersją, iż na kopiach tego co wymyślił Fletcher znajdują się "ręczne dopiski" oceniających oficerów, co ma potwierdzać że rozesłano je do znawców morskiej awiacji. Tak się jednak składa, że amerykańscy admirałowie nie byli jakimiś biedakami i dysponowali czymś takim jak "maszyna do pisania". W Annapolis pisanie po oficjalnych dokumentach surowo karano (z oczywistych względów). Toteż gdyby rozesłać je z prośbą o opinię, kancelaria Kinga otrzymałaby maszynopisy z opiniami odnoszącymi się do poszczególnych pomysłów. Dlatego powstanie "ręcznych dopisków" w praktyce wyklucza rozesłanie "memorandum". Kiedy z reguły powstają ręczne dopiski na dokumentach? Podczas konferencji - uczestnikom rozdaje się zestaw dokumentów z prośbą o zapoznanie się. W jakiś czas później przeprowadza się wymianę poglądów - uczestnicy z reguły i niekiedy mimowolnie, notują na marginesach fragmenty wystąpień, komentarze, własne pomysły, etc. Dlatego dokumenty z takimi "dopiskami" są znacznie cenniejsze dla wywiadu, niż "czyste".
Generalnie nie bardzo wiem do czego zmierzasz - czy chcesz udowodnić, że nie było takiej analizy ? Czy, że go nie wysłano? Czy że nie było komenatrzy? Walczysz z wiatrakiami... wszystko to jest dokładnie udokumentowane. Obojętnie czy komentarze były od ręki czy z maszynopisu. Zamiast starać się deprecjonować a nie potrzebnie - bo faktycznie nie było to jakieś super ważny dokumenty o najwyższym priorytecie, odnieś się do komentarzy "top" admirałów.
Wszystkie amerykańskie plany pokonania Japonii, od początku zakładały zastosowanie wielkich zespołów floty. Dlatego zresztą US Navy długo nie uważała prędkości 21 węzłów za zbyt mała dla pancernika - nie zakładano walk "sam na sam" z japońskimi krążowikami liniowymi. Japończycy dla osiągnięcia zwycięstwa i tak musieli zniszczyć US Navy. Skoro ta nie miała zamiaru uchylać się od starcia, prędkość miała małe znaczenie. US Navy nie musiała ścigać floty japońskiej, dążąc do bitwy za wszelką cenę. Zajmowanie baz i groźba przecięcia szlaków morskich, miała pchnąć ją do walki, a gdyby jednak jej unikała, byłaby stopniowo niszczona. Dlatego także "Rainbow V" zakładał użycie wielkich zgrupowań okrętów, w tym również rozbudowanych zespołów lotniskowców. Opracowywano już plany lotniskowca 27 000 tonowego, trzy takie lotniskowce miały pierwotnie zastąpić "Lexingtona", "Saratogę" i "Rangera", ale w chwili wystąpienia Japonii z Traktatu Waszyngtońskiego, zalecono zmianę projektu pod kątem maksymalnego tempa budowy. Sztab Richardsona prowadził już zaawansowane prace nad zespołami zawierającymi po kilka lotniskowców, sztab Kimmela ich nie przerwał, uzyskując pełne poparcie Blocha.
To już tak nie na temat, iż podejrzewam o przypadkowym wklejeniu z inneg postu... ;)

Akapit o Spruancu.

Urzekającyu fragment o zasięgach armat. Wszystko to takie poukładane, ale w ten sposób można „usprawedliwić” każdy dystans. Bierzesz stosowane kalibry 20 mm, 28 mm, 40 mm, 127 mm do tego dwa zasięg max i skuteczny – i nasz już osiem dystansów, z których można do woli wybierać... żeby udowadniać co się chce... a jeśli mimo to się coś nie zgadza pod postawioną tezę to można wysłać w lukę niszczyciel...
Glowna obrona takich grup okretow mial byc nie manewr (jak u Fletchera) a zmasowany ogien dzial przeciwlotniczych strzelajacych pociskami z zapalnikami zblizeniowymi. Koncepcje takiej grupy przetestowano w praktyce podczas rajdu na Marcus i Wyspy Gilberta w sierpniu i wrzesniu 1943
Kompletnie nie rozumiem co masz na myśli. Kiedy Fletcher dowodził nie mógł opierać się na nieskutecznej obronie plot swoich okrętów. Jego główną obroną nie był manewr tylko własne samoloty. I dlatego rozumiał zalety koncentracji.
Wtedy właśnie rodziła się nowa taktyka użycia lotniskowców. A nie w sierpniu 1943 roku.... gdzie Spruance był bardziej odtwórcą a nie twórcą. Oczywiście każdy z wyższych dowódców lotniskowców miał mniejszy czy większy wpływ na nową taktykę. Wydaje mi się jednak, że Spruance miał mniejszy niż na przykład Sherman czy Fletcher.
Dla uniknięcia problemów wywołanych koniecznościa tankowania lotniskowców w trakcie bitwy, powrócono do przedwojennej koncepcji pobierania paliwa z pancernika. Oczywiście była to typowa "technika awaryjna", ale pancernik (a zwłaszcza pancernik typu "Iowa"), zabiera naprawdę sporo paliwa, ktore zużywa zdecydowanie wolniej niz lotniskowiec, więc znakomicie nadaje się jako "awaryjny tankowiec" dla innych okrętow. W praktyce tankowano tak głównie niszczyciele (jak zreszta i wczesniej, np. podczas rajdu TF 1 na południowy Pacyfik), choć na Morzu Filipinskim wstępnie rozważano taką możliwość 19 VI względem TG 58.4, to w końcu zdecydowano się przeprowdzić "klasyczne tankowanie", pozostawiając tę grupę na flance zespołu opercyjnego.
Przeczytaj wyboldowane - czy nie uważasz że kręcisz się w kółoko ?
I ciągle nie wiem co chcesz udowodnić z tym tankowaniem.. że Wasp nie mógł odejść zatankować bo tankowano z pancerników???

"Top naval aviation admirals" - wielkie podziękowani za wytłumaczenie tych czterech jakże trudnych słów ;)
Ta teoria nawet na pierwszy rzut oka wyglada na naciąganą. Po pierwsze, co to jest "koncentracja lotniskowcow"? Zespol wielolotniskowcowy wcale nie jest przejawem koncentracji lotniskowcow, bo w praktyce nie ma najmniejszego znaczenia, czy używa się zespołów wielolotniskowcowych, czy jednolotniskowcowych, jeśli tylko zapewni im się odpowiednią osłonę i skoordynuje ich działania. W praktyce cztery zespoły dwulotniskowcowe rozmieszczone o 50 mil od siebie mogą być w pewnych sytuacjach nawet "lepiej skoncentrowane", zdecydowanie lepiej wypełniając określone zadanie, niż dwa zespoły czterolotniskowcowe.
Może wygląda tak dla kogoś to tego nie rozumie.

Zespoł jednolotniskowcowy Wake - brak koncentracji
Zespoł jednolotniskowcowy Salomony - koncentracja

Zespół wielolotniskowcowy Midway - brak koncentracji
Zespół wielolotnikowcowy Koralowe - koncentracja
Pojawia się tu zresztą szereg pytań - zastosowanie zespolow wielolotniskowcowych było podyktowane głownie udoskonaleniem systemów ognia przeciwlotniczego i wprowadzeniem zapalników zbliżeniowych. Te rzeczy co prawda zaczęto projektowac przed wojną (również w oparciu o doświadczenia brytyjskie), ale wszelkie szczegóły były iście paranoicznie utajnione. Skąd więc Frank Fletcher mógł wiedzieć, jakie są charakterystyki nowych zapalników i w jakich pociskach bedzie można je zastosować? Ostatecznie Halseya poinformowano o samym tylko istnieniu czegoś takiego końcem listopada 1942, na własne oczy ujrzał je w drugiej połowie grudnia i mniej więcej wtedy otrzymał ich specyfikacje techniczne. Odstępy 8-12 mil miedzy zespołami mają sens tylko i wyłącznie w przypadku zastosowania dział 5" do obrony przeciwlotniczej. Bez zapalników zbliżeniowych skuteczność tych pocisków przeciw samolotom była ograniczona - jak już wspomniałem podczas całego pierwszego roku wojny ich ofiarą padło zaledwie 5% zestrzelonych przez działa przeciwlotnicze samolotów. Natomiast jesli Fletcher nie wiedzial iz zapalniki zbliżeniowe pozwolą wielokrotnie poprawić skuteczność dział 5", odleglości 10 milowe były pomyslem krańcowo chybionym, ponieważ nie pozwalały wlasciwie wykorzystac uzbrojenia przeciwlotniczego średniego kalibru. Akcentowanie, iz zespoły znajdowały sie wzajemnie w zasięgu wzroku, w epoce radaru i samolotów ktore przelatują 100 milowe dystanse w ciągu nieco ponad kwadransa, a w razie potrzeby nawet szybciej, jest kuriozalne
.

Nie prawda - w koncentracji nie chodziło o artylerię plot. Ona zawsze miała marginalne znaczenie w porównaniu do samolotów. Chodziło tylko i wyłącznie o samoloty.
Przyjmujesz fałszywą tezę i potem udowadniasz że Fletcher nie mógł być zwolennikiem koncentracji bo nie wiedział o zapalnikach zbliżeniowych....

Fletcher nie miał plot i zbliżeniowych i robił koncentrację. Bo widział siłę samolotu i zalety radaru, pomimo czarnych butów.
Jedzmy dalej, jeśli "to co widać już w 1943 roku" było takie znakomite, to dlaczego Friedrick Sherman, dowódca lotniskowców Halseya (tego samego Halseya, ktory miał zajmować się "memorandum") własnie dokładnie "to" nazwał "przestarzałym", "niewydolnym", "opartym o archaiczne, przedwojenne doktryny taktyczne", etc., postulując odrzucenie "tego"? Dlaczego, gdy Departament Marynarki w sierpniu 1943 (za plecami Kinga i Nimitza zresztą) przesłał do dowodców lotniskowców formularz zawierający prośbę o ocenę nowej taktyki użycia szybkich lotniskowców, wszyscy jak jeden mąż ją skrytykowali, postulując wypracowanie całkowicie nowej? Przecież jakoby otrzymali przedtem "memorandum" Fletchera i mieli się doń ustosunkować? Takich pytań możnaby postawić znacznie więcej.
Ja prawdę nie wiem o co Ci chodzi... Flatcher napisał co on uważa o taktyce lotniskowców. Wszyscy podnieśli raban, że to zbyt ryzykowne i tak się nie da. Z wyjątkiem Shermana. Jeśli uważasz że Sherman twierdził coś przeciwnego podaj proszę jakieś źródło. Opinie Shermana możesz znaleźć w "Black Shoe Carrier Admiral" Lundstroma.
Należy pamietac iż Fletcher ogólnie rzecz biorąc nie cieszył się nadmierną estymą Nimitza i Kinga. Dlaczego więc wylądował wraz Ghormley'em na Salomonach? Swiatło na to rzuca narada z dnia 25 kwietnia w San Francisco. King i Nimitz rozwazają iście przerazajacą perspektywę, że Japonczycy zaatakują nim Halsey dotrze na Morze Koralowe, co sprawiłoby że to Fletcher dowodziłby obroną Port Moresby przed japońskimi lotniskowcami. Pada szereg uwag na temat jego "niedostatecznej agresywnosci", po czym zaleca się "dogłębną analizę jego postępowania". Po prostu King i Nimitz uważali jesienna ofensywe na Salomonach za kierunek drugorzędny, dlatego umieścili tam dowodcow, uznawanych za na tyle mało agresywnych, że nie podejmą żadnych śmielszych dzialań np. w celu "wykorzystania osiągniętego powodzenia". Oczywiście w chwili, gdy sytuacja się skomplikowala, obaj znaleźli sie "na wylocie", zastapieni Halsey'em i Kinkaidem.
Tylko Kinga. Nimitz w czasie wojny był zwolennikiem Fletchera. Dopiero po wojnie na podstawie różnych medialnych admirałów Turnera, Morisona, Laytona nabrał do Fletchera więcej krytycyzmu.
Nie wiem czy wiesz że King zwolnił Fletchera bez konsultacji z Nimitzem za co ten ostatni mocno się wściekł. Pewnie też wiesz o wielu próbach ściągnięci do siebie Fletchera, zawsze torpedowanych przez Kinga. Poza tym przecież to Nimitz zrobił z Fletchera Comnorpac.

Skoro Guadalcanal to był podrzędny kierunek to bardzo jestem ciekaw gdzie na Pacyfiku był w tym czasie kierunek pierwszorzędny....
podczas styczniowej narady w Pearl Harbor
Którego roku. Narady w PH to się odbywały pewnie co dwa dni.
Zastosowana taktyka została oparta o studia taktyczne sztabu CinCPac z końca 1942 roku, dotyczące wykorzystania "latających radarow" opracowywanych wlaśnie przez MIT, które niestety w 1945 roku wciąż znajdowały się w "fazie rozwojowej", więc zamiast nich trzeba było zastosować okręty nawodne. Jak więc widać opłaca się prowadzić studia taktyczne pod "miraże przyszlosci" - mimo ze TBM-3W weszły do służby dopiero po wojnie (i używano ich do czego innego), a naprawdę udane "latające radary" opracowano po latach, można bylo uzyć elementow "przyszłosciowej" taktyki, co z reguły jest lepszym rozwiązaniem, niz opracowywanie jej od podstaw, gdy znany jest "realizm zagrozenia".

Eeee.. amerykanie nie mieli radarów na samolotach, aż do końca wojny to dla mnie duża nowość...
Planowano też zwiększenie dystansów między grupami ze względu na wprowadzenie dział 3" i automatycznych 6" o większym zasięgu skutecznym.

Jakieś źródło?
Literalnie załecał Departamentowi Marynarki obsadzenie tamtejszych stanowisk "właściwymi ludźmi". Nie zapominajmy, że Nimitz był niezadowolony jeszcze bardziej, zważywszy iż Turner i Vandegrift byli jego starymi kumplami posłanymi tam, by wysadzaniem desantu i zdobyciem wyspy zajmował się ktoś kompetentny. Ostatecznie na tym drugorzędnym kierunku miano zyskać doswiadczenia niezbędne do prowadzenia kluczowej ofensywy na środkowym Pacyfiku (i Nimitz, mimo zastrzeżen Knoxa i zarzutów Towersa o "współwinę" za Savo, postawił w 1943 na swoim rownież w kwestii dowództwa dla Turnera). Nie zakładano jakiś cieższych walk, a już zwłaszcza bitew lotniskowców, bo po co Japończycy mieliby sie tak wysilać o jakąś średnio istotną wyspę, skoro mieli zajętych kilka innych w pobliżu? Co więcej, zdaniem omalże wszystkich (łacznie z Fletcherem), Kido Butai podczas bitwy pod Midway poniosła "gigantyczne straty" w personelu latającym, więc raczej będzie uzupełniać stany osobowe, szykując się do decydujacych walk w przyszłości.

Notowania Towersa w pierwszej polowie 1943 roku pogarszały się raptownie, więc jego frakcja wyraźnie traciła na spoistości (zrozumiałe że niektórzy nie mieli zamiaru trwać u jego boku, aż do chwili gdy okaże się już kompletnym "loserem"). W tej sytuacji wszedłby układ nawet z samym diablem.

Nimitz uczynił de facto z Fletchera prawie podwładnego Kinkaida - co dla tego pierwszego było krańcowo upokarzające. Co prawda Nimitz poparł jego "powrót na morze", tyle że to nie oznaczało bynajmniej, że Franki Fletcher trafi do V Floty, zresztą nawet na Pacyfik (Ingersoll akurat domagał się "doswiadczonych dowód
Pisałeś że Fletcher był we frakcji Towers czy w odpowiedzi piszesz kompletnie nie na temat. Może z wyjątkiem diabła w 1943 roku - ale co w tym czasie miał z tym wspólnego Fletcher??? Pojęcia nie mam. Jeśli Fletcher był we frakcji Towers to podaj proszę jakieś konkretne argumenty.
MiKo
Admin FOW
Posty: 4050
Rejestracja: 2004-01-07, 09:02

Post autor: MiKo »

Fereby,
Zajmijmy się teraz "Tamborem" i wydarzeniami tamtej czerwcowej nocy. Otóż tak się składa, iż Japończycy prawdopodobnie go nie dostrzegli, a on był najpewniej bliżej niż to podają.
Skoro go nie dostrzegli to jak mogą podawać że był bliżej? Na jakiej podstawie twierdzisz, że go nie dostrzegli. Czy kłamali w raportach? Czy zwrot awaryjny wykonali bez powodów? Czy też może "najpewniej" w ogóle go nie wykonali?
Jak wygląda oficjalna wersja? Najpierw od strony amerykańskiej. John Murphy w raporcie podsumowującym patrol kreśli rzecz w sposób następujący. 5 czerwca wkrótce po godzinie drugiej położeniu nawodnym uzyskano kontakt wzrokowy z "niezidentyfikowanymi jednostkami". O 2:15 wysłano radiogram o "wielu niezidentyfikowanych okrętach" do dowództwa okrętów podwodnych w Pearl Harbor (tam po zdekodowaniu zapoznał się z nim adm. English, nakazał ponownie zakodować meldunek i przesłać go do Spruance'a). Niestety Murphy nie dość że nie sprecyzował liczebności dostrzeżonej grupy, to nie podał nawet jej kursu, co miało spowodować szereg błędnych decyzji po stronie amerykańskiej.

"Tambor" podszedł do "grupy niezidentyfikowanych okrętów" na mniej niż milę i wypracował nawet dane do strzału torpedowego do "jednego z większych celów", ale torped nie odpalono, ponieważ (jak stwierdził Murphy) wciąż nie udało się dokonać poprawnej identyfikacji, a zachodziło ryzyko, "iż są to siły własne, wedle wcześniejszych ustaleń mające operować w tym rejonie", co więcej nawet gdyby to byli Japończycy, wciąż obowiązująca instrukcja Whithersa nakazywała mu dokładne zidentyfikowanie celu i upewnienie się iż nie jest on niszczycielem, ponieważ torpedowania takich "małowartościowych" celów kategorycznie zakazano.
Kategorycznie powiadasz.... nie chce mi się szukać ale japońskie niszczyciele były zatapiane przez amerykańskie okręty podwodne w tym czasie. Więc to kategorycznie chyba nie miało większego znaczenia...
Gdzie można znaleźć raport Murphego z tym podejściem na jedną milę? (tylko nie Blair proszę)
Okręt wciąż przebywał na powierzchni śledząc niezidentyfikowany zespół (idący kursem określonym jako W, prędkość oceniono na około 30 węzłów), który po minięciu go zaczął się oddalać - gdy odległość wzrosła do około półtorej mili o 2:44 jednostki wykonały parę gwałtownych manewrów (zastanawiano się czy to nie własne lotniskowce, ustawiajace się do nocnego startu samolotów), wciąż oddalając się od "Tambora", po czym rozdzieliły się na trzy grupy, z których jedna (dwuokrętowa) po zredukowaniu prędkości do około 15 węzłów utrzymała kurs W, a dwie pozostałe, utrzymując prędkość 30 węzłów, zmieniły kurs "prawdopodobnie na NNW lub NW", po czym "utracono z nimi kontakt wzrokowy". Około godziny czwartej zaczęło świtać, więc o 4:12 "niezidentyfikowane jednostki" w końcu rozpoznano jako dwa krązowniki typu "Mogami", nieco dalej znajdowały się dwa niszczyciele (których typu jeszcze nie zidentyfikowano) dalsza grupa dwu "dużych jednostek", znajdowała się w odległości kilkunastu mil, wciąż się oddalając z prędkością 30 węzłów. Bliższa grupa znajdowała się w odległości czterech mil i poruszała się z prędkością określoną na 17 węzłów. Prowadzący krążownik ciągnął za sobą smugę paliwa. Murphy uznał, iż w świetle tego że do wschodu słońca pozostała około godzina, przy trzy-czterowęzłowej przewadze prędkości, nie zdążą przeprowadzić manewru wyprzedzenia, a wystrzelone na prędkości 30 węzłów torpedy mogą zostać dostrzeżone i wyminięte (zresztą zakazano mu w podobny sposób "szafować torpedami"), więc zmniejszył prędkość z 15 do 10 węzłów i wciąż ładując akumulatory, podążał za Japończykami na powierzchni, aż do godziny 5:10, gdy przerwały to, trwające już od jakiegoś czasu, przygotowania do zanurzenia. Przebywający na 20 metrach (głębokość peryskopowa) i poruszający się z prędkością 2 węzłów okręt, nadał tuż przed szóstą rano meldunek precyzujący skład grupy powstałej z połączenia dwu bliższych grup (dalsza była już niewidoczna) na "dwa ciężkie krążowniki typ 'Mogami' i dwa niszczyciele typ 'Asashio'", co jednak nie powstrzymało poszukiwań "zespołu desantowego" za który wzięto te cztery krążowniki dzięki meldunkowi "Tambora" z 2:15.
W SS jest taki opis tego zdarzenia. Tambor spostrzegł grupię niezidentyfikowanych okrętów (w tym czterech dużych na namiarze) 279 T z Midway o godzinie 2:15. Zaczął je śledzić ale nie używał radia. Wkrótce w ciemnościach stracił je z widzenia (co nie jest dziwne bo ciągle płynęły z dużą prędkością), wtedy nadał krótki meldunek o "niezydentyfikowanych jednostkach".

Powtórnie nawiązał kontakt o 2:38. Było to możliwe ponieważ o 2:30 do Kurity dotarł rozkaz odwołujący misje bombardowania i okręt zawróciły na N. Także Tambor znalazł się teraz przed dziobami japońskich krążowników i wtedy został dostrzeżony z czołowego Kumano (w lewej dziobowej ćwiartce) w odległości 3 mil. Dalej był rozkaz Aka Aka i tak dalej. Tambor musiał się awaryjnie zanurzyć ze względu na zbliżający się niszczyciel. O 2:51 na Tamborze zauważono iż ciągle niezidentyfikowane okręty skierowały się NW. Wkrótce stracił kontakt. O 3:00 wysłał raport do PH (ComSubForce i dalej do CinCPAC) z pozycją jednostek 28-23N 179-09W. O 4:37 potwierdził, że były to nieprzyjacielskie krążowniki. Po kolizji Mikuma i Mogami płynęły z prędkością 12 węzłów wcześniej stały chwilę w miejscu.
Przedstawiony wyżej opis jest zgodny z takimi pozycjami:
P. Dull, "A Battle History of the Imperial Japanese Navy (1941-1945)", Annapolis: Naval Institute Press 1978
E. Lacroix, L. Wells II, "Japanese Cruisers of the Pacific War", Annapolis: US Navy Institute 1997
G. W. Prange, "Miracle at Midway", Mcgraw-Hill 1982
M. Ugaki, "Fading Glory: The Diary of Admiral Matome Ugaki 1941-1945", University of Pittsburgh Press 1991.
R.J. Cressman, S. Ewing, B. Tillman, M.E. Horan, C. Reynolds, S. Cohen, "A Glorious Page in Our History: The Battle of Midway 4-6 June 1942", Pictorial Histories Publishing Company, June 1990
Jonathan Parshall, Anthony Tully, "Shattered Sword: The Untold Story of the Battle of Midway", Potomac Books, November, 2005
W opisie działań Tambora większość autorów daje w przypisach War Diary, Third War Diary USS Tambor, June 1942

Mam zastrzeżenia co do Twojego opisu (skąd on jest?)
Jak to możliwe że op użył radia ciągle mając szanse na atak na nieprzyjacielskie okręty - to trochę nierozsądne.
Skoro w momencie kolizji był o półtorej mili to czemu nie wykonał ataku na stojące w dryfie okręty. Czemu ich potem nie dogonił skoro płynęły z prędkością 12 węzłów (Japończycy chyba wiedzieli z jaką prędkością płyneli).
Jak to możliwe że rozpoznał w ciemnościach typ krążowników i niszczycieli skoro nie udało się tego dokonać lotnikom w jasny dzień. Spruance kazał wysłać dodatkową misją samoloty z aparatami fotograficznymi.
Jak możliwe jest zobaczenie śladu ropy w nocy z okrętu podwodnego.
Od strony japońskiej wygląda to jeszcze ciekawiej. Zespół Kurity, jak to się określa, "znajdował się na podejściu bazy Midway", szykując się do nocnego ostrzału, gdy o godzinie 0:55 zespół otrzymał radiogram anulujący poprzednie rozkazy, który jakoby spotkał się z niedowierzaniem i spowodował ogromny zawód u gotowych do akcji załóg. Zespół obrał nowy kurs. O 2:15 zarejestrowano "niezidentyfikowaną, zaszyfrowaną, bliską transmisję radiową", co zaowocowało podniesieniem gotowości bojowej (wzmocniono posterunki obserwacyjne?), okręty poruszały się w szyku liniowym (niestety, nie sprecyzowano czy był to "zwykły" szyk liniowy, czy też szyk namiaru, będący jego odmianą, w każdym razie odstępy wynosiły pół mili). O 2:42 obserwatorzy na krążowniku "Suzuya" dostrzegli "niezidentyfikowany, prawdopodobnie wrogi okręt podwodny", co potwierdzili równocześnie obserwatorzy krążownika "Kumano", natychmiast potem dostrzeżono "biały obiekt w odległości trzech mil, z prawej burty, prawdopodobnie torpeda". "Kumano" nadał sygnał wykonania manewru unikowego, a oba "pobliskie" niszczyciele skierowano w przypuszczalne miejsce wystrzelenia "torpedy". Obserwatorzy ostatniego w szyku krążownika "Mogami", usiłujący dostrzec "okręt podwodny" i "torpedę" prawdopodobnie przeoczyli sygnał, bądź go nie zrozumieli, w rezultacie czego uderzył on w burtę wykonującego zwrót krążownika "Mikuma". Niszczyciele przeszukujące miejsca dostrzeżenia torpedy i okrętu podwodnego, niczego nie znalazły, uznały więc iż "niez. praw. wrogi okręt, bądź okręty podwodne, po wystrzeleniu torped, zanurzyły się" (w raporcie nie wykluczano, iż torpedę, bądź torpedy wystrzelił inny OP, niż dostrzeżony z krążowników, ewentualnie że każdy z nich dostrzegł inny okręt podwodny), po czym zgodnie z otrzymanymi rozkazami powróciły w pobliże grupy "Mikumy" i "Mogami". Do wschodu słońca "kolejnych wrogich jednostek oraz śladów torped nie dostrzeżono".
Ten opis jest tak fantastyczny iż nie ma nawet co poprawiać oczywistych błędów. Skąd go wytrzasnąłeś?
Jak wynika z powyższego, Japończycy nie byli w stanie dokładnie określić pozycji "Tambora", skoro przez jakieś dwie godziny niszczyciele nie zbliżyły się do niego na tyle, by choćby zmusić go do zanurzenia. Co więcej, skoro obserwatorzy widzieli jakoby okręt znajdujący się o trzy mile, to zaskakuje brak jakiejkolwiek próby zapędzenia go pod wodę. Działa 127 mm krążowników i niszczycieli miały zasięg skuteczny 8 kilometrów, czyli sporo więcej jak trzy mile, a japońscy artylerzyści tak z krążowników, jak niszczycieli, wielokrotnie dowiedli że są w stanie nawet w całkowitej ciemności uzyskiwać nakrycia i trafienia na tę odległość. Ogień działowy na pewno zapędziłby "Tambora" pod wodę, a stamtąd raczej zespołu rozwijającego 16 węzłów by do świtu nie doścignął. Można więc domniemywać, że jeśli nawet dostrzeżono "Tambora", to tylko na krótką chwilę, skoro nie niepokojono go specjalnie, tak że bez przeszkód śledził na powierzchni "Mogami" i "Mikumę" do około piątej rano.
Wszystko to oparte na fałszywym opisie, jakoby Tambor pozostawał w kontakcie z Japończykami aż do 5 rano...
Ciekawe jest stwierdzenie, że okręt podwodny dostrzeżono najpierw z "Kumano". Cóż wygląda to typowo po japońsku - na okręcie flagowym z reguły wszystko zauważają pierwsi. Co prawda teoretycznie powinien on znajdować się na czele szyku (było tak do wykonania zwrotu po rezygnacji w wykonania zadania), po którym, zgodnie z tym co uczono w Eta Jima, prowadzący szyk namiaru (bo podobno w takim właśnie szyku zespół Kurity szedł na pozycję bombardowania Midway), okręt powinien się znaleźć na ostatnim miejscu, ale tam akurat trafił "Mogami". Zrozumiałym jest, iż to na okręcie dowódcy muszą mieć najlepszych obserwatorów, ponieważ najlepsi obserwatorzy winni znajdować się właśnie na okręcie dowódcy, albowiem jest to okręt dowódcy, a dowódca musi znajdować się na okręcie wyjątkowym pod każdym względem - Japończycy byli jeszcze większymi specami od "wygładzania" raportów niż Amerykanie. Jeśli naprawdę go dostrzeżono (patrz akapit poprzedni), to odległość trzy mile - o ile w ogóle odnosiła się do "niezydentyfikowanego okrętu podwodnego" (a nie "torpedy") - mogła być niedoszacowana. Jest to nagminny przypadek względem okrętów podwodnych, charakteryzujących się niską sylwetką, których tylny i przedni pokład jest notorycznie, zasłaniany przed wzrokiem obserwatora przez każdą nieco wyższą falę (zresztą fale nagminnie przelewają się przez pokład), co powoduje optyczne "skrócenie" sylwetki okrętu i w rezultacie (niekiedy nawet kilkakrotne!) przeszacowanie odległości.
Oczywiście mogło tak być. Lub odwrotnie... ale albo gadamy o naszych przypuszczeniach albo faktach. Jeżeli coś jest w raporcie napisane to trzeba przyjąć że tak było. Albo mieć naprawdę dobre argumenty żeby udowodnić że tak nie było. Bo chyba nie jest argumentem: "ponieważ zdarzały się przekłamania w innych raportach to i ten jest sfałszowany"

Odnośnie różnych opisanych przez Ciebie przypadków. Oczywiście zgadzam się że nie ma sztywnych dystansów z których op jest wykryty. Dlatego opisałem przypadek Tambora, na Twoje twierdzenie, że okręt podwodny może bez problemów podejść na kilkaset metrów niezauważony. Bo tak raz jest a raz nie.

Pominę dwie strony opisu działań USAAF w Europie. O bombowcach horyzontalnych też nie wspomnę. Pominę milczeniem zdanie "ataku horyzontalnego ciężkich bombowców, co jeszcze w 1943 roku było uważane za najpoważniejsze zagrożenie dla okrętów" (przez kogo???)
Skupmy się na rzeczach realnych czyli ataku samolotów torpedowych i nurkujących.
Warto przy tym zauważyć, iż z kolei US Navy jeszcze końcem 1943 zalecała podchodzenie zarówno bombowców nurkujących jak torpedowych od... przodu szyku wroga (maszyny torpedowe miały dopiero tuż przed samym atakiem skręcać w stronę burt okrętów), jak wiadomo słabością szyku okrężnego jest mniejsza ilość armat przeciwlotniczych zdolnych do prowadzenia ognia równolegle do osi symetrii okrętu.
Niestety nie jest to prawda. Prześledź z jakich kierunków atakowały amerykańskie samoloty okręty Nagumo - ze wszystkich (żeby było śmieszniej nawet część B-17 atakował od strony ruf okrętów).

Obrazek
Japońskie procedury były podobne jeszcze na początku kadencji Yamamoty, tyle że ten posiłkując się zwyczajowo geniuszem niejakiego M. Miyamoto, nakazał je zmodyfikować, choć nadal podejście od dziobu uważano za idealne. Co więcej procedury opracowane dla pokładowych bombowców horyzontalnych były takie jeszcze... podczas bitwy pod Midway (było to spowodowane uporem Yamamoty, przeceniającego możliwości bombardowania z lotu poziomego), tyle że po prostu nie było kiedy ich zastosować.
Tak samo Japończycy atakowali Yorktowna.

Obrazek
Jestem zresztą w stanie bez trudu przewidzieć także z jakiej strony zaatakują samoloty, podczas japońskiego nocnego ataku torpedowego.
Powinieneś chyba jednak pomyśleć o tej nagrodzie....
Prawie na pewno będzie to prawa strona szyku. Zalecana przez całą wojnę taktyka wyglądała następująco: najpierw nadlatywała mała grupa samolotów, rozpoznawała zespół, zrzucała pławy świetlne po lewej stronie szyku, po czym przelatywała nad nim. Przylatujące właśnie samoloty torpedowe, okrążały szyk w dużej odległości, znając jego położenie dzięki pławom świetlnym i koncentrowały się po prawej stronie zgrupowania okrętów. Atak następował od prawej burty, celowano w wyraźnie odcinające się na tle jasnej poświaty ciemne sylwetki okrętów, których obserwatorzy i artylerzyści koncentrowali uwagę na lewej burcie, co sugerowały im pławy, oraz że pierwsza fala "atakujących" bombowców nadleciała właśnie z tamtej strony. Taktyka nie zalecała "zmiany stron" bez wyraźnej potrzeby (np. płytkie dno po prawej stronie szyku), ponieważ pławy pozwalały się zorientować co do kierunku ruchu okrętów i ich położenia następnym formacjom, nawet jeśli te nie miały łączności z atakującymi poprzednio
Ciekawa ta taktyka. Tylko lekko nie prawdziwa. W nocnym ataku na Houstona samoloty atakowały z prawej i lewej burty. Nawet gdyby tak było (że tylko w prawą burtę) to podejście i tak może odbywać się z różnych stron. Przed samym atakiem samolot wykonuje s-ke i już.
Cytat:
No chyba, że jest taki szyk jak z Lipińskiego wtedy oczywiście zaatakują ze strony niebronionej.
A możesz mi w nim wskazać "stronę niebronioną"? Bo w szyku "jak z Lipińskiego" takowej po prostu nie ma - większość okrętów idących w awangardzie zespołu jest w zasięgu skutecznego przeciwlotniczego ognia niszczycieli dział 5 calowych (maksymalna odległość rażenia celu powietrznego najsłabszych pod względem zasięgu amerykańskich armat 5" L38 wynosiła 11 km). Najdalej wysunięty okręt znajduje się o 6 mil morskich od niszczyciela awangardy, co w praktyce odpowiada właśnie 11 km, a na niszczycielach umieszczano również armaty uniwersalne o dłuższej lufie i lepszym zasięgu.
Obrazek

Ogień armat 127mm pokryje dowolny szyk. Z tym że jeśli samolot torpedowy leci na wysokości 20 metrów nad wodą od strony ruf szyku z Lipińskiego (czarna strzałka). To wszystkie 5-calówki niszczycieli z przodu są bezużyteczne. Chyba, że chcesz strzelać pomiędzy nadbudówkami innych okrętów. Powiedzmy że jest to 1942 i są tylko działka 28 mm do bliskiej obrony plot. W takim przypadku samolot nadlatujący od strony rufy lotniskowca (zielona obwódka) jest narażony na ogień armat z niszczyciela (F), krążowników, pancernika. Z bliskiej ochrony plot będzie do niego strzelała jedynie artyleria z lotniskowca. No może jeszcze z niszczyciela i krążownika na granicy skutecznego zasięgu.
Nie będę pisał jaką młóckę musiał by ten samolot przejść w przypadku szyku okrężnego bo to chyba oczywiste.
W sumie masz rację nie ma strony nie bronionej. Jest strona broniona dobrze i strona broniona beznadziejnie.
Zakładamy oczywiście iż pancerniki, krążowniki i lotniskowce dysponują artylerią przeciwlotniczą o zasięgu co najmniej 11 km. Toteż każdy okręt w ariegardzie szyku jest "kryty" przez 5" działa co najmniej dwu innych okrętów. Co więcej mamy "jeśli lotniskowce, wówczas osobna osłona z większej ilości niszczycieli", co dodatkowo wzmacnia ogień przeciwlotniczy osłaniający te jednostki.
Czytaj poprawnie ten szyk. W momencie odejścia lotniskowca dostaje osłonę niszczycieli. W szyku ich nie ma.
W ogóle z odległości i kątów pomiędzy jednostkami widać, iż szyk ten jest dopracowany pod względem obrony przeciwlotniczej - osłaniające nawzajem się okręty w jego ariegardzie mogą strzelać z cięzkich dział przeciwlotniczych pełnymi salwami burtowymi, w rezultacie czego podejścia od dziobu i rufy są chronione zdecydowanie lepiej niż gdyby okręty szły w linii, względnie ustawić je w romb. Praktycznie każdy okręt jest "kryty" przez działka 40 mm z co najmniej jednego okrętu.
???? Jak okręt płynący równolegle do osi symetrii tego zespołu może strzelać salwą burtową w stronę rufy?
W przypadku szyku okrężnego jednostki ochraniane są "kryte" przez kilkadziesiąt armat 40mm z prawie wszystkich okrętów
Co więcej przypuśćmy tak na chwilę, że ta "strona niebroniona" istnieje. Ale w zespole znajduje się lotniskowiec, względnie lotniskowce. Jest chyba oczywistym, że samoloty myśliwskie "bliskiej obrony" mogą oczekiwać na pułapie za zespołem i po prostu znurkować na maszyny próbujące obchodzić szyk ze skrzydeł i zrobić im zwykłą masakrę, ponieważ te będą musiały obchodzić zespół poza zasięgiem ciężkich dział przeciwlotniczych?
Genialne. Maszyny nieprzyjacielskie przechwytuje się jak najdalej od swoich okrętów. To co się przedrze ma za zadanie zniszczyć artyleria plot. Rozumując w ten sposób każdy szyk jest świetny. Nawet szyk typu "pożar w burdelu" jak coś w nim nie pasuje to można powiedzieć, że tam właśnie zastawią pułapkę samoloty. Bądźmy poważni.
Jeśli rozważać obronę tego zespołu właśnie jako kombinowaną, to jest to szyk omalże perfekcyjny - przykładowo istnieje znacznie mniejsze prawdopodobieństwo omyłkowych zestrzeleń własnych maszyn, niż w szyku okrężnym.
Od strony rufy istotnie. Bo tam nie bardzo co ma strzelać więc prawdopodobieństwo trafienia w swojaka też jest mniejsze ;)
Co więcej myśliwce mogą dłużej przechwytywać samoloty przeciwnika na podejściach (praktycznie do zasięgu działek 40 mm).
A w okrężnym już nie?
Szyk w pełni wyzyskuje zalety pocisków z zapalnikami zbliżeniowymi i po odległościach widać wyraźnie że jest dostosowany do skutecznej donośności dział 5" (11 000) i 40 mm (8000-9000 m).
A szyk okrężny jest dostosowany do skuteczności czego? Te zasięgi to też jakieś dziwne, to jest donośność, skuteczny ogień, przy jakim kącie podniesienia?
Okręty w tyle zespołu chronią się wzajemnie - a nie zapominajmy że pancerniki i krążowniki mają zdecydowanie większą ilość dział przeciwlotniczych, niż niszczyciele. Tak po prawdzie jest to bardzo zrównoważony - wbrew temu co się wydaje, najlepiej jest zaatakować go w właśnie od... frontu!
To ja mam taki postulat w związku z Twoją uwagą. Może lepiej było by te lotniskowce przenieść do pierścienia zewnętrznego, a niszczyciele do wewnętrznego?
Cytat:
W szyku Ozawy z Marianów chodziło mi o ustawienie jednostek eskorty względem lotniskowców - zawsze okrężny, a nie półkolisty. Bo tam było zagrożenie z powietrza.
Bo tam było zagrożenie spod wody - na co Ozawa uczulił się podczas stacjonowania w TawiTawi.
Czyli uważasz iż Ozawa szedł do bitwy z przeświadczeniem iż większe niebezpieczeństwo czeka go ze strony okrętów podwodnych niż ze amerykańskich lotniskowców? Coraz bardziej mnie zadziwiasz...
Szyk okrężny jest najskuteczniejszy w walce z okrętami podwodnymi, wcale nie będąc jedynym i najlepszym układem do walki z samolotami. Zagrożenie z powietrza miano zlikwidować przy pomocy ciężkich okrętów umieszczonych w awangardzie zespołu, których ciężkie działa pociskami "sanshiki dan" miały postawić barierę nie do przejścia (odległości miedzy grupami dostosowano właśnie do ich zasięgu).
100 mil morskich ? spory ten zasięg. Tak czy owak by skończyć tę jałową dyskusją - chodzi o to, iż każdy japoński lotniskowiec (czy dywizjon lotniskowców) otoczony był pierścieniem okrętów eskorty - a nie półkolem!
Za tymi zespołami, na skrzydłach miano rozmieścić myśliwce, tak by zestrzeliwały samoloty próbujące obchodzenia bariery ze skrzydeł. Myśliwce miały zakaz przelatywania nad zespołem Kurity, ponieważ Ozawa miał zamiar zrobić to samo co Spruance pod Midway - stoczyć bitwę obronno-zaczepną - więc ataki na amerykańskie lotniskowce planowano dopiero PO zniszczeniu atakujących maszyn amerykańskich.


Znowu ten Spruance pod Midway dowodzi, aż ciarki chodzą... ;) Znaczy się Spruance "dowodząc" pod Midway czekał, aż Japończycy najpierw go wykryją a potem zaatakują. Tylko mu nie wyszło. Japończycy uparcie nie chcieli wykryć jego pozycji, no i musiał zaatakował pierwszy. Mógłby im pomóc, na przykład wysłać otwartym tekstem swoją pozycję czy coś.

Raczej nic takiego Ozawa nie planował. Planował uderzyć z poza zasięgu amerykańskich samolotów pokładowych (co raczej wyklucza oczekiwanie na ich atak). I tak też uczynił. Za to niewątpliwie Siły Przednie miał za zadanie skupić na sobie ataki nieprzyjaciela.
Niestety Spruance wybrał wariant bitwy obronnej, co wymusiło na Ozawie taktykę ofensywną, albo dalsze wyczekiwanie, względnie wycofanie się (żaden z tych wariantów Ozawie się nie podobał). Wybrał w końcu to pierwsze, bo uchylenie się od bitwy oznaczałoby utratę bezcennych strategicznie Marianów, co zaowocowałoby odsunięciem go od dowodzenia lotniskowcami. Przelatujące nad zespołem Kurity bombowce zostały wzięte za uciekające przed myśliwcami maszyny amerykańskie i dlatego ostrzelane zgodnie z pierwotnymi wytycznymi (tak w każdym razie wygląda to w historiografi japońskiej).
Chyba w filmach o space-battleship Yamato.
Jak więc widać, założenie japońskiej obrony przeciwlotniczej było w większości punktów zbieżne z założeniem obrony przeciwlotniczej zespołu u Lipińskiego (tam funkcję "Sanshiki dan" pełnią 5" działa z zapalnikami zbliżeniowymi).
Pierścień i półkole - jeśli nie widzisz różnicy, to mogę się nawet zgodzić i zakończyć dyskusję ;)
ODPOWIEDZ