Ich prędkość marszowa (ekonomiczna) była wystarczająca. Dopiero podczas odpierania ataku lotniczego okręty wyciskały prędkość maksymalną, jednak działając w zespole, lepiej pozostać pod parasolem ognia przeciwlotniczego pancernika, niż kreślić kółka po oceanie samemu sobie.
Tyle, że właśnie w trakcie odpierania ataku obecność pancerników była potrzebna. I właśnie wtedy ( ze względu na różnicę prędkości ) by od lotniskowców odpadały. Gdy były najbardziej potrzebne a nie zawsze na taką odległość coby przykryć lotniskowce parasolem ognia plot dało się strzelać. Zwłaszcza z dział 5" C25 o dość ograniczonym zasiegu ( a tylko takie staruszki wtedy miały ).
Innym momentem kiedy trzeba było wyciskać z maszyn lotniskowców ile wlezie był start i przyjmowanie samolotów. ( no chyba żeby wiatr bardzo sprzyjał to niekoniecznie ) Znów pancerniki by odpadały. A potem lotniskowce pewnie by musiały na nie czekać.
Trochę słabo to widzę.
jednak za wolne.
Jeśli już to pewnie trzeba by zrobić dwa oddzielne zespoły jeden lotniskowcowy i jeden pancenrikowy jakoś ze sobą współpracujące, ale praktycznie niezależnie manewrujące. Inaczej robi się cienko.
Ale takiej koncepcji nie było.
A co do wygrania bitwy pod Midway przez Japończyków przy pomocy Yamato i reszty.
Zależy co rozumiemy pod słowem zwycięstwo.
Od jakiegoś czasu nie mogę się oprzeć wrażeniu, że cały ten desant to pic na wodę fotomontaż mający na celu wywabienie sił USA i zniszczenie ich a realnie wyspy to nikt zdobywać nie chciał.
Powiedzmy, że nawet by ją zajęli ( mniejsza czy te wojska by wystarczyły czy nie - powiedzmy że tak, bo samuraje górą ). I co potem? Czym dostarczać zaopatrzenie?
Przy tej odległości od Perl i japońskich baz? Co by przeciwstawili amerykańskim okrętom podwodnym czy raidom nękającym innymi siłami - choćby z lotniskowców?
Toż za pół roku nawet nie trzeba by robić specjalnych desantów, wojska japońskie by pomarły z głodu.
i wracamy do sytuacji z przed bitwy.
Powiedzmy, że Japończycy by posłali amerykańskie lotniskowce na dno bez strat własnych.
Wtedy to desant ( powiedzmy że skuteczny ) miałby jakiś minimalny sens. Jakaś tam szansa na obronę przed nękaniem była ( choć osobiście myślę, że nie specjalnie i tak czy inaczej japońskie siły w końcu by pomarły z głodu - taka przenośnia, może nie dosłownie, ale prawie dosłownie )
A po utracie 4 własnych lotniskowców?
Powiedzmy że desant by się udał. W końcu Amerykanie nie mieli co przeciwstawił Japończykom.
I co dalej?
Kto mógł zapewnić, że Amerykańskie lotniskowce nie "zatankują", zabiorą nowe maszyny w Perl w wrócą poznęcać się nad japońskimi wojskami?
Kto ich przed tym obroni?
Zasięg samolotów za duży.
Floty nie zatopią ( za małe siły ) ale desant pognębią i co dalej?
To, że Amerykanie nie mieli wtedy tyle sił coby to zrobić to my wiemy. Japończycy nie wiedzieli i nie mogli wiedzieć.
Szansy na dopadnięcie lotniskowców USA nie było, chyba żeby Amerykanie popełnili kardynalny błąd i dali się zaskoczyć na małej odległości.
Co pozostało?
Tylko odwrót, to desant nawet jeśli by się udał i opanowanie wyspy też to po jakimś czasie musiałby zostać zniszczony choćby z racji kłopotów logistycznych.
Może w pełni Japończycy sobie z tego nie zdawali sprawy, ale takimi kompletnymi idiotami nie byli i chociaż w przybliżeniu musieli wiedzieć czym to pachnie.
Zresztą decyzja taka a nie inna o tym świadczy, że jednak coś tam przemyśleli.
A to że czasem przesadzali i rolę lotnictwa przeceniali to inna sprawa.
Jak wszędzie potrzebna jest równowaga.