Kupiłem Nowa technikę Wojskową tylko i wyłącznie ze względu na dwa, potencjalnie dobre (co oceniłem po przekartkowaniu w Empiku) artykuły Maksymiliana Dury. Jako, że nie jestem fanem twórczości pomienionego, to już na tym etapie jest to interesujące zjawisko. Pan Dura to płodny publicysta o rozległej wiedzy o siłach morskich, co wyraźnie widać było w jego wcześniejszych tekstach. Dlaczego ten uważam za inny (zaryzykowałbym twierdzenie, że lepszy) od poprzednich, które czytałem? Moim zdaniem chodzi o delikatną zmianę stylu i pewnych akcentów.
Zacznę od zacytowania zakończenia artykułu:
Niezależnie kim był ów admirał, w pełni podzielam zdanie, że teksty pana Dury szkodziły Marynarce Wojennej. Co więcej, jestem zdania, że te szkody są już nie do naprawienia. Nie mam na myśli wyłącznie przypadków wybiórczego doboru argumentów (wszak każdy autor w mniejszym lub większym stopniu robi to, nawet bezwiednie, podświadomie), czy też niesmacznych przepychanek, bądź złośliwych uwag pod adresem kolegów po fachu, czynionych na łamach prasy o zasięgu ogólnopolskim. Chodzi raczej o to, że przy swojej olbrzymiej wiedzy technicznej, Pan Dura nie dostrzegł prostych i starych jak świat zasad, że tak powiem socjologicznych. Napominanie przez publiczne ośmieszanie zawsze, podkreślam zawsze ma odwrotny skutek niż zamierzony (o ile zamierzonym jest poprawa aktualnego stanu rzeczy). Dlatego, wytykając uchybienia i proponując własne rozwiązania w sposób jaki to czynił sprawiał, że ci którzy mieli się zastanowić, z reguły się obrażali, a w najlepszym przypadku nie traktowali poważnie propozycji pana Dury. Dodajmy, częstokroć dyskusyjnych, co sprawiało, że nie powinno się ich traktować jako prawdy objawione (zresztą mi wydaje się oczywiste, że sam autor tak ich nie traktował). Niestety, spore grono czytelników asymilował poglądy pana Dury niemal bezkrytycznie, choć on sam konstruował swoje tezy raczej jako zachęta do gimnastyki umysłowej. Niestety, wydaje się, że metoda jaką obrał sobie pan Dura zachęcała do dyskusji tylko na etapie realnych chęci autora. Dlatego też uważam, że teksty te zaszkodziły MW, bo przeciętny czytelnik np. NTW, niekoniecznie dużo wiedzący o sprawach morskich, dostawał do czytania coś co w pierwszym odruchu sprawia, że nabiera niezbyt pochlebnego zdania o MW. Nieco wyolbrzymiając streściłbym to tak: nasza flota to sterta niesprawnych okrętów o znikomej wartości bojowej, rozwijana bezmyślnie przez ludzi bez wyobraźni, nastawionych jedynie na karierę.Jeden z admirałów zarzucił mi niedawno, że swoimi tekstami szkodzę Marynarce Wojennej, a powinienem ja lobbować. Zabolało, tym bardziej, że w rzeczywistości, większość ludzi piszących w NTW, czy „Morzu, Statkach i Okrętach” nie robi tego dla taniej sensacji, ale z nadziei, że może jednak się coś zmieni. Trzeba to tylko czytać. Wybielanie sytuacji przynosi o wiele więcej szkody niż pożytku, o czym świadczy umieszczona na początku tekstu wypowiedź ministra Klicha.
Problemem nie jest, jeżeli ktoś czegoś nie wie. Tragedia jest wtedy, jeżeli ten ktoś nie zdaje sobie sprawy, że nie wie.
Nie twierdzę, że pan Dura chciał to osiągnąć, ale uważam, że u wielu osób osiągnął. A przecież MW jest wypadkową społeczeństwa, są tu wysokiej klasy specjaliści, entuzjaści, średniaki, ale są też miernoty. To zupełnie normalne, choć chciałoby się by swoisty próg był ustawiony tak by eliminować choć tych ostatnich.
Ostatnie dwa zdania napisane przez Autora są po prostu genialne. „Problemem nie jest, jeżeli ktoś czegoś nie wie. Tragedia jest wtedy, jeżeli ten ktoś nie zdaje sobie sprawy, że nie wie.” Sęk w tym, że równie dobrze można je odnieść do niego. Bo brak wiedzy o tym jakie reakcje może wywoływać jego publicystyka to nie problem. Natomiast tragedią jest, że kontynuując ją przez lata nie zdawał sobie sprawy, że coraz bardziej zaczyna przypominać to bicie głową w mur. A już od wieków wiadomo, że jak nie da się muru robić, to trzeba próbować obejść lub przeskoczyć.
Właśnie dlatego najnowszy artykuł uważam za lepszy, bo odniosłem nieodparte wrażenie, że doszło do delikatnej zmiany stylu.
Artykuł jest naprawdę dobry i dobrze napisany. Nie mogę w sumie napisać inaczej, bo przedstawione zagadnienia i tezy w około 80% pokrywają się z moimi poglądami prezentowanymi publicznie czy to w formie drukowanej czy też na forach internetowych. Lekkie pióro pana Dury podniosło to na wysoki pułap. To dobrze. W tekście nie ma już ochów i achów dotyczących wybranych technologii (być może na skutek licznych odwołań do wcześniejszych tekstów) co wyszło artykułowi tylko na dobre.
Żeby nie było jednak tak różowo to mam kilka drobnych uwag. Deprecjonowanie Orkanów (str 23) słowami, że „pozornie jest wszystko” jest jednak lekką przesadą. Faktem jest, że prawdopodobieństwo trafienia dla Ak-630 jest niższe, niż dla Vulcana-Phalanxa. Nieco mniejszą celność (większy rozrzut) wynikający m.in. z krótkich luf rekompensować miał (ale nie zrekompensował) większy kaliber . Faktem jest, że Rosjanie upychali je parami, ale nie zawsze i nie wszędzie. Moim zdaniem, zapis pana Dury byłby czytelny, gdyby podano choćby porównanie prawdopodobieństwa trafienia i prawdopodobieństwa zniszczenia. Wtedy moglibyśmy mówić o tym, że jedna armata to za mało. A tak, stwierdzenie, że Rosjanie zdawali sobie sprawę z wad Ak-630 to właśnie jest za mało. Zwłaszcza, że jak sam autor napisał, iż montowanie Ak-630 po dwie przypadało na okres, gdy współpracowały one z całkowicie innymi radarami.
Chcę wyraźnie pokreślić, że w pełni zgadzam się z krytyką tego, co było meritum części artykułu do której się teraz odnoszę, czyli ogólną mizerią oplot na polskich okrętach, ale naprawdę nie trzeba do tego pastwienia się nad pojedynczą armatą na Orkanach.
Co mnie zdziwiło, M. Dura tym razem bardzo łagodnie potraktował wyliczenia na 24 Kormorany II. Ja tam nie zostawiam na nich suchej nitki, co gdzieś pałęta się po tym forum, albo może po Militarium. Nie chodzi o to, że coś tam obliczono niepoprawnie, chodzi o to by odróżniać dwie rzeczy: wyliczenie od analizy.
Żeby niepotrzebnie nie drążyć do dodam jeszcze tylko komentarz do jednego fragmentu ze strony 24.
To chyba jedyny fragment, gdy autor na poparcie w zasadzie słusznej tezy uciekł się do niepotrzebnej sztuczki.... działania policyjne są w naszej marynarce traktowane jako drugorzędne, podczas gdy na całym świecie są one priorytetem. To dla nich zmienia się taktykę i co więcej buduje zupełnie nowe okręty (np. amerykańskie LCS, duńskie Knud Rassmusen, czy francuskie Gowindy).
Słuszność polega na tym, że:
- w naszej marynarce działania policyjne są traktowane jako drugorzędne;
- nie jest to dobre;
- zmienia się taktykę pod kątem działań policyjnych (szerzej: operacji reagowania kryzysowego - takie zresztą było założenie transformacji NATO w okolicach 2003 roku);
Niesłuszność polega na tym, że:
- nie na całym świecie (byłbym bardzo ostrożny w takim kontrastowaniu, bo pachnie erystyką);
- stwierdzenie, iż działania policyjne są priorytetem wywołuje u czytającego przekonanie, że jest ważniejsze lub, że innych priorytetów niema, podczas gdy faktycznie lepiej byłoby napisać, że jest jednym z priorytetów (niby mały zabieg stylistyczny, a różnica w odbiorze może być kolosalna);
- przytoczone przykłady okrętów idealnie oddają, że w ww. odnośniku mam rację. Pan Dura podał amerykańskie rodzynki, które chyba coraz bardziej stają się problemem niż realną nową jakością w U.S. Navy. Gowindy, których tak naprawdę w ogóle nie ma w służbie (demonstratora technologii w postaci L’Adroit roboczo można pominąć). Wreszcie Knud Rassmusen, czyli okręt w znacznym tworzone nie z myślą o misjach policyjnych w naszym rozumieniu, a po to by zastąpić starzejące się Agdleki. Zresztą przypadek Danii jest tu kompletnie nie na miejscu, bo Dania ma olbrzymie połacie własnych obszarów morskich do patrolowania, a... w ogóle nie ma straży przybrzeżnej. Faktem jest tu jedynie to, że przy budowie tych okrętów skorzystano z kilku rozwiązań technicznych ułatwiających działanie jako okręt patrolowy, którym miały być od samego początku i żadnych przemian tu nie ma.
Ucieknę się tu do erystyki, ale jak tu inaczej odnieść się do faktu, że dla zapewnienia priorytetowego zadania buduje się tak mało nowych, specjalnie przystosowanych okrętów?
Przypominają mi się słowa jednego z moich mentorów: „Słuszne tezy trzeba bronić argumentami, które nie jest łatwo podważyć”. A w tym wypadku ogólna teza M. Dury jest słuszna.
To tylko garść uwag i w żadnym stopniu nie rzutują one na ogólną wartość artykułu, do przeczytania którego zachęcam wszystkich zainteresowanych sprawami MW. To naprawdę dobry kawałek publicystyki i wierzę, że tym razem faktycznie coś może zmienić. Jeżeli nie nastawienie decydentów, to może choć sposób postrzegania tych spraw przez czytelników. Wierzę, że autor będzie kontynuował swoją działalność w tym właśnie kierunku, bo za omawiany tekst należą mu się gratulacje.
Proszę wybaczyć, że zamiast recenzji artykułu zaserwowałem przekrojową opinię o twórczości Maksymiliana Dury. Choć osobiście widziałem go zaledwie kilka razy to miałem możliwość zapoznania się z niektórymi efektami jego pracy, gdy był jeszcze w mundurze. Moim zdaniem to specjalista i entuzjasta, a to co robił pokazywało jego duży potencjał (np. zachęcam do lektury artykułu o ćwiczeniu eksperymentalnym „CAP DEMO 2010” – Przegląd Morski 7/2011 – M. Durę śmiało można nazwać ojcem polskiego sukcesu, bo zostaliśmy dostrzeżeni w bardzo korzystnym świetle przez naszych sąsiadów i nie tylko). Mam nadzieję, że jego dalsza działalność publicystyczna pójdzie w kierunku wyznaczonym przez oba artykuły w NTW (drugi o posterunkach obserwacyjnych MW), bo to dobry kierunek i IMHO nikogo nie będzie upoważniał do wydawania opinii o szkodzeniu Marynarce Wojennej. A że będzie trzeba od czasu do czasu powtarzać ludziom sprawy fundamentalne to niestety taki już los jeżeli chce się postępować w myśl zasady gutta cavat lapidem non vi, sed saepe cadendo.
A do wydawcy dwa słowa: przełknąć można to, że np. zdjęcie na stronie 24 ma zdublowany podpis, ale nie sposób wybaczyć, że mój numer pisma rozpadł się zanim omawiany artykuł doczytałem do końca .