Peperon pisze:
Większość natomiast trzymała się doktryn sprzed I W.Ś. Najlepszym przykładem tego są ćwiczenia "Fleet Problem" z roku bodajże 1933, kiedy Sara (jeśli mnie pamięć nie myli) zrobiła uderzenie na Pearl Harbor. I co ? Ano nic, bo dopiero uderzenie Japończyków pokazało potęgę lotniskowców. Przynajmniej Amerykanom.
Ale też ci sami Amerykanie pod koniec lat 30-tych zaprojektowali dwa typy pancerników "uniwersalnych", będących już pod wieloma względami okrętami przyszłości, łamiącymi zasady sztywnej walki w linii, a wkrótce dołączyć do tego grona miał i trzeci typ - Iowa (także z resztą zaprojektowany przed wojną).
Peperon pisze:
Jeśli natomiast chodzi o obronę konwojów, to więcej jest takich, gdzie nie było pancerników. A jednym z najsłynniejszych obrońców był zespół krążowników pod dowództwem Burnetta.
Trzeba jednak pamiętać, że pancerników było za mało, by mogły być wszędzie i z każdym konwojem. Całe szczęście, że był w pobliżu "Duke of York", gdy do konwoju chciał się dobrać "Scharnhorst ".
Natomiast zabrakło niestety pancernika w obronie lotniskowca HMS "Glorious" i efekt był jaki był...
Peperon pisze:
3. Nie wiem, czy oskarżanie Japończyków o kunktatorstwo jest w porządku.
Moim zdaniem jak najbardziej jest.
Nigdzie pancerników nie było w bezpośredniej osłonie lotniskowców - były to ZAWSZE krążowniki liniowe typu Kongo.
Z resztą, słabe uzbrojenie przeciwlotnicze japońskich jednostek mogło co najwyżej spełniając rolę obrony własnej, nie pozwalając postawić zbawczego parasola nad eskortowaną jednostką.
Pancerniki przydałyby się choćby pod Guadalcanalem.
Bitwę o Midway także można było jeszcze wygrać, posyłając pancerniki do walki - czym by je Amerykanie mieli zatopić / unieszkodliwić?
Woleli się wycofać, po stracie 4 lotniskowców. Cóż...
Potem pancerniki stały na beczkach.
Były zaledwie dwa przypadki, gdy w morze wyszły japońskie pancerniki z nadzieją na realną walkę - Pierwsza Bitwa na Morzu Filipińskim oraz Leyte.
W pierwszym wypadku Japończycy po utracie lotnictwa z lotniskowców zrezygnowali z walki - nawet nocnej (!) a R. Spruance bardzo słusznie nie rzucił się za nimi w pogoń bo nie takie było jego zadanie. W drugim wypadku doszło do szczątkowego starcia BB pod Surigao, gdzie poszły na dno Fuso i Yamashiro, zaś działania zespołu Kurity wołały już tylko o pomstę do niebios... Cóż, wycofał pancerniki po żałosnej "walce" ze statkami handlowymi z pokładami startowymi i 3 niszczycielami.
Może faktycznie, lepiej by tam nie pozostawał dłużej, bo "Iowa" i "Big J" były już w drodze na pełnej parze...
[/quote]
Peperon pisze:
Jeśli chodzi o wywabianie Tirpitza, to nie bardzo sobie przypominam uczestnictwa Iowy w tym zakresie.
Między 27.08.1943 r. a 22.09.1943 r. bazujący w Argentina na Nowej Funlandii pancernik USS "Iowa" chronił konwoje do Rosji oraz patrolował Północny Altantyk przeciw pancernikowi "Tirpitz". Miał to być klasyczny pojedynek, bowiem Amerykanie uznali, że niemiecki okręt nie ma szans w starciu z ich najnowszą zabawką i ja to zdanie osobiście podzielam. Brano także pod uwagę, że duża predkość "Iowa" pozwoli "nie wypuścić zdobyczy z ręki", a w przypadku ew. kłopotów, da szanse na względnie łatwe wycofanie się z walki.
Peperon pisze:
Poza tym, czy obecność Washingtona uchroniła konwój PQ-17
- Przed "Tirpitzem" tak.
Peperon pisze:
Walka lotnictwa pokładowego z krążownikiem rakietowym byłaby samobójstwem dla krążownika, czy samolotów ?
- Oczywiście dla samolotów, pilotów i podatników.
Po pierwsze, uzbrojony w 80-90 zaawansowanych rakiet przeciwlotniczych dalekiego zasięgu krążownik z systemem AEGIS (lub podobnym) powinien pierwszy wykryć i namierzyć przeciwnika - w koncu kto tu ma mocniejszy radar i systemy?
Oczywiście, zarówno samoloty, jak i okręt mogą być wspomagane satelitarnie tudzież via AWACS, ale to niewiele zmienia sytuację, bowiem ostrzelane rakietami SM-3 samoloty będą mogły zrobić tylko jedno - uciekać w pośpiechu przed atakiem, o ile zdążą. Przypominam, że prototypowa wersja SM-3 z głowicą zbliżeniową ma zasięg skuteczny co najmniej 500 km (przy prędkości 9600 km/h), a w powszechnym użyciu jest już wersja co najmniej RIM-161C oraz przeciwsatelitarna RIM-161D z głowicą kinetyczną, podczas gdy przenoszone przez samoloty rakiety RGM-84G Harpoon zaledwie 130 km.W razie kłopotów pozostają dwie automatyczne armaty 127 mm z amunicją zbliżeniową, system wabi aktywnych i pasywnych oraz dwa zestawy obrony bezpośredniej Phalanx Block 1B lub niebawem laserowy NAVSEA Laws.
Po drugie, zniszczenie choćby "tylko" 10 maszyn F-18 wraz z ich uzbrojeniem kosztowałoby podatników niemal 700 milionów USD (koszt pustej maszyny F-18 Super Hornet wynosi ok. 55 miliona USD, do tego doliczamy 2 rakiety Harpoon po 1,2 miliona każda, plus paliwo, plus zbiorniki zewnętrzne plus inne uzbrojenie itd.), a więc więcej niż budowa krążownika (!) nie mówiąc już o kosztach szkolenia pilotów.
IMHO czyste szaleństwo.
Peperon pisze:
starcie powiedzmy Iowy z krążownikiem typu Kirow, też byłoby niezłym widowiskiem.
Moim skromnym zdaniem byłoby to bardzo jednostronne widowisko.
O okrętach rosyjskich i tak mam bardzo niskie mniemanie, ale to co się dzieje na poligonach to dopiero jazda.
Zakładam, że z 50% odpalonych rakiet w ogóle nie znalazłoby celu. Ostatnio jak "Piotr Wielki" wystrzelił swoją RPK to wleciała ona... w nadbudówkę statku cywilnego poza poligonem.
Inna sprawa, że po oględzinach okrętów rosyjskich (byłem gościem m.in. na "Biespokojnyj" i "Nastojczywyj") stwierdzam, iż wystarczy pojedyncze trafienie by się te okręty po prostu spaliły / stopiły.
Peperon pisze:
Natomiast odpowiedź na pytanie, dlaczego na Libię pierwsze poleciały Tomahawki jest proste aż do bólu. Tomahawki są dużo dokładniejsze od lotnictwa. Zwłaszcza amerykańskiego
Podejrzewam, że bardziej chodzi tu o wizerunek medialny niż o ryzyko uderzenia. No i jeszcze małe uzupełnienie. Dokładność Tomahawków spada przy wzroście stopnia zniszczenia okolicy celu. Proste prawda ?
Jest to opinia samych Amerykanów.
Potwierdzona wcześniejszymi działaniami, na Wodach Zatoki Perskiej na przykład.
Tyle że w 1991 roku sprawę załatwiły pancerniki artylerią i Tomahawkami, oraz samoloty bazowe (F-117 na przykład), a nie maszyny z lotniskowców.
Te wleciały dopiero, gdy było... względnie bezpiecznie.
Podobnie było podczas Drugiej Wojny w Zatoce P., tylko tam niestety nie było 16" pocisków, więc z uwagi na Tomahawki, operacja była nieco droższa dla podatnika...